Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-04-2009, 23:32   #31
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Pogrzeb przeklętego Alfredo okazał się większym wyzwaniem, niż Krzysztof przypuszczał. Włoscy kupcy okazali się być bardziej zabobonni niż żydowski karczmarz za zaścianka Rzeczypospolitej. W końcu udało się ich nakłonić do współpracy odpowiednią ilością rytuałów. Pomoc brata Jakuba też była nie od rzeczy.

Gdy ceremonia się zakończyła, obaj duchowni zwrócili uwagę na podejrzane zgromadzenie koło poidła dla koni. Dobrze znany obu karzeł, starucha, która tak dobrze się bawiła w czasie egzorcyzmów Alfredo i ów podejrzany zagraniczny szlachcic, rzekomy heretyk. A do tego, oczywiście, dwaj brodaci czarnoksiężnicy. Że też Pan Bóg pozwala takim chodzić po tym świecie i wodzić na pokuszenie swoje owce. Że też nie spuści z jasnego nieba pioruna i nie porazi takich na miejscu. Wyglądało na to, że zawiązują właśnie niezgorszą komitywę.

- Źle się dzieje, bracie Jakubie. Wygląda na to, że mamy tu jakąś grupkę kacerzy, którzy planują coś niecnego. Musimy się dowiedzieć, co takiego planują i, oczywiście, pokrzyżować ich plany- zerknął na dominikanina- i oczywiście dużo się modlić.

- Ciekawy sprzymierzeniec mi się trafił. Z całej grupki mnichów i księży, tylko my dwaj mieliśmy odwagę, żeby coś zrobić, kiedy tłum szalał. No, oczywiście brat Alessandro ma swoje wytłumaczenie, ale reszta gdzieś się zmyła?- pomyślał i westchnął- Hmpf. Dobre i to. Co dwie głowy to nie jedna.

- Myślę, że warto zacząć od zebrania informacji o owych czarcich sługach. Popytać kupców, skąd się wzięli, kiedy się przyłączyli do karawany, dokąd zmierzają. Może któregoś razu język im się rozwiązał przy winie. Co powiesz, bracie? Trzeba działać!

Siennicki liczył na to, że członkowie karawany nie będą bali się z nim rozmawiać na ten temat. Było nie było, przez ostatnie dni wychylił z nimi wespół wiele kielichów i rozegrał z nimi kilka partii kart. Dość, żeby zapaść w pamięć niektórych bardziej jako „rubaszny bernacha”, niż srogi klecha. Oby.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 12-04-2009, 01:59   #32
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Mowa jednego z Czarodajnych nie wzruszała Szelmy, póki nie dowiedział się że jest niezwykły. O tak, ten dwunóg wydawał się być inteligentny i widział wyższość jaką każdy szlachetny futrzasty kłębek ma nad ich żałosnym gatunkiem. Usiadł i wyprężył się dumnie. "Niezwykły kocie", ostatni raz słyszał jakiś komplement z ust dwunoga gdy zeżarł rybę z talerza "Powalacza drzew" jeszcze na długo nim spotkał "Żółtozębą". Tyle że wtedy nie zrozumiał do końca komplementu , bo drwal wywrzeszczał go z pianą na pysku.
"Niezwykły"
- Meeoowq! - wydał z siebie patrząc przychylnie na starszego czarodajnego zastanawiając się czemu chcieli iść tak daleko, do Rzeczypospolitej, ale zaraz znów popadł w dumę dowiadując się że jest 'potrzebny', tak jak i reszta. Gdyby był niedoświadczonym kociakiem, to zielone spojrzenie pełne sympatii zamieniłoby się w uwielbienie. On był jednak starym łotrem który z niejednej miski na krzywy ryj mleko chłeptał.
*Dziani są chyba "żółtozęba" Pląsać chcesz czy nie z kosmatymi przy ogniu, dobrze byłoby się tych dwóch uczepić* - pomyślał do staruchy unikając kulek brudu jakimi ta zaczęła zaszczycać okolicę.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 12-04-2009, 19:52   #33
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Przy prowizorycznym poidle niespodziewanie zrobił się tłok. Wpierw już na koniu podjechał Benet. Jego wierzchowiec miał coś ze swojego Pana, bo tak jak i on niespecjalnie patrzył na żywe przeszkody w postaci karła i staruchy stojących na jego drodze. Sebastian ledwo zdążył odstąpić, by nie zostać popchniętym przez wielkiego konia. Podszedł więc obok i tylko tu sięgając, pociągnął lekko za nogawkę jeźdźca.

- A uważajcie lepiej Panie szlachcic na tego konia, bo bydle nie patrzy jak lezie – rzekł z nieukrywanym wyrzutem. Pozostając jednak całkowicie zignorowanym mruknął pod nosem:
- Qué maricón de mierda...

Podszedł do poidła z drugiej strony i bez żadnych skrupułów upuścił niezauważoną przez nikogo metalową sprzączkę, która jeszcze przed chwilą stanowiła zapięcie popręgu w siodle Beneta. Wrócić jednak do wozu włoskich śpiewaków gdzie stał jego własny kuc, nie zdążył, bo oto dostrzegł jakby nigdy nic, zbliżających się do nich brytyjskich magów. Bez owijania w bawełnę wyjaśnili swoją propozycję. Galina pierwsza zareagowała, choć reakcja jej jednak nie była taką jaką jakikolwiek mężczyzna chciałby usłyszeć. Dowcip niemniej starucha miała bardzo cięty i karzeł nawet przez pryzmat obleśnej wizji tego całego tańcowania nie mógł nie zarechotać rubasznie.
Benet natomiast był niezwykle lapidarny.
- Oooo! Warunki proste, jasne i słuszne. Identyczne stawiają katalońskie putas, które mnie znają, bo nie każda nie chwaląc się mi podoła... To ja w sumie też chcę jeden artefakt za to, że żyję! I jeszcze za to że on żyje też jeden! Jak będą takie same to się wymienimy, co?
- A o Brocken to i ja bym zahaczył... w końcu nie ma dużo takich miejsc w Starym Świecie gdzie biedni pobożni palą stosy, a nie płoną na nich. Byleby nie trzeba było wracać do Italii
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 13-04-2009, 10:49   #34
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
Krzysztof Siennicki wespół z bratem Jakubem zakończyli pogrzeb Alfredo donośną i wielce patetyczną litanią do wszystkich świętych z osobna. Tłum przyjął ją różnorako. Z zadowoleniem (zdecydowana mniejszość, głównie kupcy, którzy trzeźwieli po nocce albo upijali się z samego rana), z rozdrażnieniem (głównie melomani, wrażliwi na niezbyt wysublimowane dźwięki) oraz ze znudzeniem (zdecydowana większość, której głównymi przedstawicielami byli przestępujący z nogi na nogę i dłubiący w nosie). Koniec końców, ceremonia pogrzebowa została uznana za dopełnioną, a kupcy rozeszli się jak gdyby nigdy nic. Z powodu porannego zamieszania, karawana straciła co najmniej dwie godziny drogi, dlatego też w interesie wszystkich było wzięcie tyłków w troki i przygotowanie się do wymarszu. Ojciec Krzysztof i brat Jakub mogli wreszcie rozpocząć swe śledztwo. Jęli więc chodzić między wozami i zadawać pytania. Oto co im z tego przyszło:
- No więc… ja to nic nie wiem, ale wam powiem, boście kościelni. Te dwa czarodaje, co narobiły dzisiaj ognia, to są od początku. A ja wiedziałem, że coś jest z nimi nie tak, bodajby im konie w drodze pozdychały… A tamci co z nimi gadajo, no to różnie. Jednego tylko poznaję, tego wysokiego w siodle, tylko mu nie mówcie, bo on mi wąpierzem albo innym jakimś takim na kilometr śmierdzi. W Mediolanie się przypałętał. Niby kupiec uczciwy i szanowany, ale jak raz na mnie spojrzał, to aż mi, o tu… Tu mnie tak ścisnęło, a w głowie tak się zakręciło, że się musiałem po pysku sprać, celem obudzenia. Mówię wam ojcowie, to przez niego siarką zalatuje, prawą rękę sobie dam uciąć. Albo nie, lepiej lewą, bom praworęczny. Tylko nic mu nie mówcie, bo to diabeł jest wcielony.
- A odejdźcież stąd! W spokoju mnie zostawcie łachudry katolickie, nie widzicie, że się do drogi zbieram? Już mi stąd, bo pistoletem pogonię. A ty cicho siedź, frater, na inkwizycję się nie powołuj, bo sam widziałeś co się tu wyprawia. Taką mamy inkwizycję, psia krew...
- Ale… a błeheżeco… ato zi luzie powiadazie… *hep!* Przedzież ja nidz nie bije! Od wdżoraj kropli… nawet… nie wybiłem… *burp!* Jag gocham Boga, a gocham! Właźnie… właźnie, że bardzo gocham… Ale jagże do? Gdzie idziedzie? Gielicha z porządnym… nie wybijecie? *hep!*
- Babuchę znam, czasem mi pomaga przy tkaninach. Poczciwa starowinka, choć trochę zrzędliwa. No i kota ma paskudnego. Wyleguje się gdzie popadnie, raz go nawet na moich najdroższych tkaninach znalazłam, franca jednego. A taka z niego niecnota, że jak go szmatą pogoniłam, to tylko na mnie popatrzył jak na szczura jakiegoś, zadarł ogon i poszedł sobie obrażony. Taki z niego, koci arystokrata, od siedmiu boleści. Jeśli o mnie chodzi, to ja bym go najchętniej… Dobrze, już dobrze, nie było rozmowy. Z Bogiem, braciszku.
- NADCHODZI DZIEŃ SĄDU! ZWIASTUNEM JEGO ZĘBATE DUPY I PODWOJONE ŁAPSKA! OMIJAJCIE BROCKEN, ALBOWIEM TAM SIĘ ZACZNIE I TAM SKOŃCZY! A TRUPÓW BĘDZIE JAKO MUCH PRZY GÓWNIE!
- Karzełek jest śmieszny, mnie tam on nie wadzi. Różne takie sztuczki wyczynia z kartami. Młodszemu synowi szczególnie się podoba. A że potwór… Tego co braciszek wodą skropił, to był dopiero potwór. Karłowi tylko bozinka wzrostu nie dała, poza tym to porządny jegomość. A o dwóch heretykach to, wybaczcie mnie grzesznemu, rozmawiać nie chcę. Oni mogą magią podsłuchiwać, a na mnie żona w Genui czeka. Z zębata dupą mnie do domu nie wpuści.
- Ja nic nie wiem. Naprawdę, nic nie wiem. Ślepy jestem i głuchy od urodzenia, tak już mam. Że jak? Oczywiście, że was nie słyszę. Wydaje wam się frater. Ja tam nigdy nic nie słyszę.
- Dwie uczciwe monety się za informację należą… No, to rozumiem! Otóż, Seymour i Winchester jadą z Anglii do Pragi albo do Krakowa, tak przynajmniej zasłyszałem. W celach nikczemnych jak wszyscy diabli. Staruszce spieszy się na sabat w Brocken, mówią że to najprawdziwsza wiedźma. Jej kocur mówi ponoć w trzech językach i na życzenie się zamienia w nietoperza. W nietoperza albo kruka, już nie pamiętam. O karle ptaszki nie ćwierkają. Ten dystyngowany na koniu to kupiec z Mediolanu. Jest czysty jak dziewicze łono, nic na niego nie znajdziecie. Poza tym, że niezły z niego sukinsyn. Pamięci mi już braknie, kilka monet mogłoby ją odświeżyć. Nie? Żegnajcie zatem, wy nie znacie mnie, a ja was.
- Sorry… I don’t understand. Heretysy? Only English, my brothers…

Dwaj kościelni śledczy, zakończyli tymczasowo dochodzenie, zdali sobie bowiem sprawę, że zapędzili się niebezpiecznie blisko szajki znad poidła. Brat Jakub chwycił księdza za kołnierz i zaciągnął za pobliski wóz. Krzysztof Siennicki ze zdziwieniem przyjął fakt, że nie słyszy absolutnie nic z tego, co było przy nim omawiane. Widział otwierane usta czarnoksiężników i ich teatralne gesty, lecz ni w ząb niczego nie słyszał. Przetarł uszy. Nadal nic. Zerknął na brata Jakuba, który z zainteresowaniem łykał kolejne słowa Adriana Winchestera.
- Słyszysz ich bracie? – spytał Polak, nadal próbując oczyścić uszy. Dominikanin zmarszczył czoło.
- Ty nie?
- Nic, a nic.
- To pewnie jakieś czary. Stój spokojnie i czekaj, wszystko ci opowiem…

Tymczasem w okolicy poidła przedstawiono swoje racje. Kolejno głos zabrali: babcia Galina, strzelając kulkami brudu niby z procy, Benet Exquis, przedstawiając czarownikom srogie warunki swego towarzystwa w kompanii oraz Don Sebastiano, owe warunki wyśmiewając. Czarownicy słuchali w skupieniu. Adrian Winchester, na wieść o Brocken, pozwolił sobie jedynie na niepokojący uśmiech. Twarz Seymoura nie zdradzała żadnych emocji, może oprócz zniecierpliwienia.
- Tak się przecudnie składa, droga babciu i sprytny karzełku, że do Brocken planowaliśmy zawitać od samego początku naszej podróży. – obwieścił w końcu Adrian, poszerzając brzydki uśmiech - To taki nasz… stały punkt każdej wyprawy. A wędrujemy już całkiem długo. W Brocken zawsze było wesoło. Dysputy w świetle Wielkiego Stosu, czynienie guseł pod pełnym księżycem, pojedynki na czary… Istotnie, bardzo cenimy sobie Brocken, ja i Will. Zostawiliśmy tam masę wspomnień, prawda Seymour?
- Prawda. – odparł sucho młodszy czarownik, wpatrując się w oblicze Beneta Exquisa. W smutnych oczach miał pustkę. Benet nie odpowiadał na wzrokowy kontakt, udawał, że magiczne towarzystwo w ogóle dla niego nie istnieje. Wiedział jednak… Czuł na sobie ciężkie od ponurej mocy spojrzenie.
- Sprawa Brocken została więc wyklarowana. Zatrzymamy się tam i zabawimy jak długo będzie trzeba. W kwestii… artefaktu, wspomnianego przez szacownego zaklinacza… – tu Adrian skinął głową w kierunku szlachcica - …mogę zapewnić, że podczas naszej podróży natkniemy się na niejeden magiczny przedmiot. Wiem o czym mowa, bo zajmuję się nimi na co dzień. Wystawcie sobie, że sam posiadam kilka oryginalnych egzemplarzy na zbyciu. Wasza eskorta nie pozostanie więc nieopłacona.
- Zaiste. Nie pozostanie nieopłacona. – mruknął na głos zamyślony Seymour, wciąż taksując wzrokiem Exquisa. Adrian chrząknął, uśmiechnął się przepraszająco i szturchnął towarzysza ramieniem. Richard natychmiast oprzytomniał. Lewą ręką stłumił ziewnięcie. Ani Benetowi, ani Galinie i Szelmie, ani, tym bardziej, Sebastianowi, nie umknął fakt, że była ona pozbawiona dwóch palców. Najmniejszego i wskazującego. Blizny, które pozostały po ich utracie, dopiero się goiły. Cokolwiek stało się z dłonią Seymoura, musiało być diablo bolesne.
- Przepraszam, zamyśliłem się. Źle spałem tej nocy, ledwo trzymam się w siodle. Prześpię się w kulbace jak tylko wyruszymy. Do tego czasu popiszcie się wyrozumiałością. – bąknął usprawiedliwiająco Richard. Starszy mag sprawiał wrażenie poirytowanego.
- Richard jest nocnym markiem. Często plecie trzy po trzy, przeważnie do siebie samego. Zboczenie zawodowe… Powinniście coś o tym wiedzieć.
- Nie przypominam sobie, byś musiał mnie uspraw…
- Oczywiście! – podniósł głos Winchester, zagłuszając sprzeciw Seymoura – Bezsprzecznie. Wracając jednak do spraw ważkich, myślę że należy wam się słowo wyjaśnienia w kwestii porannego incydentu. Nieprzyjemne widowisko… I zupełnie niepotrzebne. Gdyby nie głupota i ludzkie prostactwo, nic złego by się nie wydarzyło. Czerwona kula należy do mnie. Jest przedmiotem w znacznej mierze przeklętym, potrafię jednak ją wykorzystywać dla własnych celów. To wielce niebezpieczna rzecz i otrzymałem nauczkę, iż nie należy zostawiać jej na widoku. Tak mnie cisnęło w pęcherzu, że zupełnie o niej zapomniałem. Nie było mnie dosłownie chwilkę, a już jakiś brudny genueńczyk zdążył chwycić ją w łapska. I się zaczęło… Prawdziwe imię czerwonej kuli to Yabeza. Pochodzi ona z dzikiego południa. Pochłania najbardziej plugawe, ale i najszczersze życzenia, jakie ktoś wypowiada w jej obecności. Aktywuje ją dotyk pierwszego lepszego nieszczęśnika. Ktoś musiał więc pleść głupoty o zębatych dupach, nie mając nawet pojęcia do jakiej tragedii doprowadzi. Resztę już znacie. Bardziej przyjazne strony Yabezy ujawnię wam już w trakcie podróży. Gwarantuję wam, iż nie pożałujecie. Seymour, kiedy po raz pierwszy zobaczył do czego to maleństwo jest zdolne, przecierał ze zdumienia oczy, aż się biedak popłakał. – zaśmiał się gromko czarownik, zupełnie jakby przed chwilą nie prawił ze smutną miną o ludzkiej tragedii. Richard Seymour nie zwrócił nawet uwagi na kąśliwe słowa swego mentora. Najwyraźniej wcale nie słuchał, zajęty własnymi myślami. Winchester zreflektował się, że nikt prócz niego nie zanosi się śmiechem. Odchrząknął zatem, pogładził brodę i jął prawić dalej.
- Co się tyczy waszego konfliktu z towarzyszem karłem, cny zaklinaczu… - ponownie zwrócił się do Beneta – Wedle mnie możecie się nawet pozabijać, byleby jeden z was się ostał. Naznaczonych jest jak na lekarstwo, nie chciałbym być w głupi sposób pozbawiony kontaktu z obydwoma naraz. Ach! – Adrian aż westchnął z zadowolenia – Jakże mocno me czarne serce raduje się na naszą wspólną podróż. Nawet nie macie pojęcia. Tyle ciekawych tematów do inteligentnej dysputy, tyle ważkich spraw do omówienia… - wyszczerzył to co pozostało mu z zębów – Byłbym zapomniał… Nie znacie li tego dominikanina, który właśnie przysłuchuje się naszej rozmowie? Ukrywa się wraz z grubym ojczulkiem, dość nieporadnie trzeba przyznać. – kiwnięciem głowy wskazał pokaźny wóz, spod którego wystawały dwie pary stóp. Obydwie obleczone sandałami.
- Ma na sobie skazę potężnego czarnoksiężnika…
- Ten brodaty klecha? – uniosła brwi babcia Galina, zaprzestając na moment niecnego procederu z paznokciami w roli głównej. Szelma zastrzygł uszami, wylegując się na porannym słoneczku.
- Przejął się straszliwie tym całym bałaganem. Ten gruby, jego towarzysz, to polski ksiądz. Wespół wasze dziwy odczyniali. Z całkiem niezłym skutkiem, trzeba im to oddać. – zaśmiała się chrapliwie Galina – Biedak Alfredo skwierczał jak gulasz na patelni. Też się dobrali…
- O jakiej skazie prawicie, magu? – zainteresował się karzeł, kończący właśnie podlewać beczkę z deszczówką. Benet przyglądał się temu z wyraźnym niesmakiem, widać jednak było, że również chciałby poznać odpowiedź na pytanie Sebastiano. Winchester machnął tylko ręką.
- Najzwyklejsza, najprostsza skaza. Prostszej rzucić nie sposób. Tyle, że rzucił ją ktoś naprawdę mocny. Opowiem wam w drodze. Tymczasem… - czarownik podjechał do wozu, za którym ukrywali się brat i ksiądz – Hejże! Dominikaninie! Wyjdźże zza węgła. Wiem, że mnie słyszysz. Wiem też, że twój kompan, frater z Polski, nie słyszy nic, dlatego wszystko mu relacjonujesz od dobrych trzech minut. A to mi się wcale nie podoba, bo i ktoś postronny mógłby was usłyszeć. Wyłaźcie, ale już. – zakrzyknął władczo, czyniąc srogą minę. Po chwili, zza wozu nieśmiało wyłonił się wysoki dominikanin, a zaraz za nim korpulentny ksiądz.
- Ostrzegam, że będziem się dzielnie bronić. Umiemy zwalczać magię! – zapewnił brat Jakub. Ojciec Siennicki zachowywał milczenie. Adrian Winchester stłumił chichot. Nim ktokolwiek zdołał powiedzieć „zaraz będzie draka”, machnął ręką i wysyczał tajemną formułę. Zarówno mnich jak i ksiądz poczuli w głowie palący ból. Na ich łysych czołach pojawiły się dwa czerwone symbole. Konkretniej, dwa niewielkie, katarskie pentagramy.


- Oświadczam wam uroczyście, iż właśnie pasowałem was na Katarów. Związanych z ruchem ich odrodzenia. – obwieścił jak gdyby nigdy nic Winchester – Od tej chwili jesteście więc heretykami, jako i ja. Ruszycie z moją heretycką zgrają w stronę heretyckiej Pragi, zahaczając po drodze o heretyckie Brocken. Tam, na heretyckim sabacie, obiecuję wam, że zdejmę z was heretyckie piętno i rozejdziemy się w sobie znanych kierunkach. Do tego czasu, radziłbym trzymać się razem, w razie gdybyśmy przypadkiem natknęli się na chrześcijan z widłami. Oni niezbyt przepadają za Katarami, a już tym bardziej za ruchem ich odrodzenia. Drodzy przyjaciele! – czarnoksiężnik krzyknął w stronę Beneta Exquisa i reszty – To są nasi nowi kumotrowie. – wskazał palcem otępiałych Jakuba i Krzysztofa. – Zgodzili się towarzyszyć nam w drodze do Brocken, gdzie będą reprezentować katarskie racje. Wszystko jasne, hm? No to zbierajmy się do drogi, czas nagli. Zaklinaczu… Gdybyś był łaskaw, popraw sobie popręg, bo zwisa spod twojego rumaka i gorszy co wrażliwsze dziewki... Na Brocken, moi heretycy!
 
__________________
Wiejski filozof.

Ostatnio edytowane przez M.M : 13-04-2009 o 10:58.
M.M jest offline  
Stary 13-04-2009, 18:46   #35
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Karzeł okazał się być nader irytującym osobnikiem. Życie, które spędził na opływaniu w najznamienitsze dobra tego świata nauczyło go, że w stosunkach z istotami jego pokroju są dwa wyjścia. Pierwsze, łatwiejsze acz wymagające niepotrzebnego brudzenia sobie rąk, za którym Benet niespecjalnie przepadał. Słowem, chodzi tu o niezbyt wyszukane pocięcie na kawałki, zmuszenie byle chłopa do zjedzenia tego co z nieszczęśnika zostanie. Wszystko by ostatecznie zostać wysranym pod byle drzewem. Mimo wszystko zdecydował się wybrać drugie. Był niezwykle litościwy, zbyt leniwy, a może po prostu znacznie bardziej zainteresowały go słowa Brytyjczyków.

Wiadomość o konieczności odwiedzenia Brocken przyjął z tak doskonale znaną sobie obojętnością. Faktem było bowiem, że celem jego wędrówki nie było bynajmniej żadne miejsce. Bo i jedyną rzeczą, która mogłaby go pchnąć ku tym śmierdzącym łajnem bagnom zwanym wschodnią Europą. Byłby chyba znany tylko największym pomyleńcom obłęd. Kto wie, być może na upartego i kiła, której ku jego szczęściu nie udało mu się złapać. Nawet pomimo swego niezwykle wyuzdanego żywota. Doprawdy, skoro nawet choroby weneryczne, tudzież psychiczne. Pochłaniały go bardziej niż Don Sebastiano, był pewien, że niechciany gniew, poszedł w zapomnienie.

Szczególną uwagę zwrócił na Seymoura. Nader dobrze wiedział jak mylący może być wiek w tych przypadkach. Wszak on sam, gdyby nie niezwykły prezent, który otrzymał w dniu swego przebudzenia. Wyglądałby teraz pewnie młodziej niż sam świętej pamięci Alfredo. Choć w niewielkim porównaniu, które narodziło się w jego głowie, próżno szukać zębatych dup czy dodatkowej pary rąk. Nie miał pewności czy są starsi od niego. Nieczęstym zaszczytem, było otrzymanie szansy obcowania z istotą, której przyszło dłużej stąpać po tym przeklętym padole. Kluczowym okazał się jednak zupełnie inny fakt. Pomimo posiadania podobnego rodowodu, żyli w całkowicie innych światach. Tym trudniej było mu odrzucić ofertę. Właśnie ów świat oferował to co uważał za najcenniejsze.

Nie przerażali go, strach był mu obcy. Nawet to dziwne wrażenie. Ta aura, która emanowała z ich mrocznych jestestw, była niczym godnym uwagi. Wzrok Seymoura był natomiast tym, czego ponad wszystko się spodziewał. Sztuka wędrowania w umysłach innych bez pozostawienia jakiegokolwiek śladu, była poza jego zasięgiem. Nawet obecność istoty, która obdarzyła go tym przeklętym darem, była na swój sposób odczuwalna. Najczęściej pod postacią chwilowego dyskomfortu, tym samym zwyczajnie nierozpoznawalna. Ślad pozostawał jednak zawsze. Mimowolnie zawsze tworzył więc pewną specyficzną więź. Zaśmiał się w myślach. Poświęcona Benetowi uwaga, choćby jej źródło kryło się w najmroczniejszych otchłaniach, zawsze sprawiała mu nieskrywaną przyjemność.

Pora była jednak wielce nieodpowiednia na tego typu rozmyślania. Bo i trudno zebrać myśli, kiedy źródło smrodu, który od tak dawna dręczył jego nozdrza. W taki też bowiem sposób karzeł prezentował się w jego oczach.. Wyrzuca na świat coraz to większe pokłady odrzucającego fetoru. Tak, drugi sposób okazał się być znacznie atrakcyjniejszą alternatywą. Jego twarz przyozdobił kpiący uśmiech. Puszczając mimo uszu zamieszanie związane z dwójką duchownych, zeskoczył z konia bacząc na uszkodzony popręg. Zignorował całkowicie karła, który z pewnością przypisywał sobie tą ponad wszystko żałosną sztuczkę. Odchylił swój płaszcz i ułożył dłoń na rękojeści rapiera. Chwilę później był on już doskonale widoczny wszystkim obecnym. Swe kroki skierował w stronę najbliższego zwierzęcia. Tylko przez moment przyglądał się sprzączce popręgu, by chwilę później wykonać błyskawiczne cięcie. Doskonałość byłaby w tym wypadku nader krzywdzącym określeniem. Koń, sądząc po jego reakcji, a raczej jej braku. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co właśnie zaszło. Przynajmniej dopóki siodło nie zsunęło się z jego grzbietu. Sam Benet chwycił niewielki przedmiot, nim ten zdołał sięgnąć błota. Przywrócenie popręgu do należytego stanu nie zajęło mu wiele czasu.

Szybko był więc gotów do drogi. W tą też bez większych skrupułów wyruszył. Trzeba by być niespełna rozumu, by sądzić, że cokolwiek trzymało go przy tym plebsie. Nie było żalu, tęsknoty, czy innych, niedorzecznych na ich wzór uczuć. Jedynie niezwykła ekscytacja, która ogarniała go stopniowo, z każdym krokiem. Każdym, który zbliżał go do jego celu.

Niespecjalnie interesowały go dysputy, o których wcześniej prawił już Winchester. Podobnie irytująca babka, czy o stokroć gorszy karzeł. Podobnie miały się sprawy, jeśli o przeszłość klechy chodziło. Wszak gdyby faktycznie było to coś godnego jego uwagi. Już dawno wyciągnąłby po to ręce. Później z pewnością porozdzierał na strzępy, by choć odrobinę zrekompensować stracony czas.

O dziwo, w tym momencie ponad umysł człowieka, postawił jaźń swego konia. Potężny rumak, którego swego czasu otrzymał od byłego żołnierza. Jeden z najlepszych jakie nosiły go na swym grzbiecie. Jego przeznaczeniem była armia, toteż próżno było straszyć go wystrzałami z broni palnej. Najbardziej cenił sobie jednak fakt, że zdolny był zabić, niemniej skutecznie niż sam Benet. Właśnie tego zaklinacz w tej chwili sobie zażyczył. By każdy kto zbliży się do wierzchowca bez wiedzy jeźdźca, dostał należytą nauczkę.
 
Rusty jest offline  
Stary 17-04-2009, 21:57   #36
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przez całą rozmowę Galina nadstawiała uszu i przekrzywiała dziwacznie głowę jakby niedosłyszała o czym gadka się toczy. Na pytanie Winchestera odpowiedziała jednak bez chwili wahania. Pytał w końcu o tych dwóch klechów, a Galina wiedziała wszystko co w trawie piszczy, a dokładniej, w karawanie. Nos przecież wściubiła w każdy wóz, podsłuchała każdą możliwą rozmowę, ba! nawet niektórym bagaże przetrząsnąć zdążyła. Wiedziała kto z kim sypia, kto z kim koty drze i jaki klecha z którym sztamę trzyma. Taka już była Galiny wścibska starcza natura, z którą walczyć bynajmniej nie zamierzała bo i przecie po co?

Przez całą rozmowę stara była dość nietypowo jak na siebie zamyślona. Przez chwilę wyglądała nawet jakby zasnęła w trakcie wywodów Winchestera bo przymkęła powieki i głowa lekko opadła jej na piersi.

Yabeza… - powtarzała w myślach raz po raz. - Brzmiało zgoła egzotycznie, ale kulka zastosowanie mogła mieć wszelakie. Wiedźma aż dreszczy dostała gdy Winchester o niej opowiadał.

Yabeza… - wciąż kołatało jej się w głowie to dziwaczne imię. Tak imię, jakby kula była bardziej „kimś” niż „czymś”.
W końcu nie nazywa się przedmiotów Yabeza – pomyślała przewrotnie. - Nawet artefaktów. To jak dżin z butelki spełniający życzenia. Czytałam kiedyś jakiś manuskrypt heretycki, który o tym prawił. To chyba jakieś arabskie demony czy inny pierun. Tak, Yabeza to imię doskonałe dla dżina, ale już nie dla kawałka szkła, nawet jeśli jest potężnym artefaktem.

Bądź co bądź wieszczka miała kiedyś kilka przedmiotów mocy, parę lat temu, gdy los był dla niej łaskawszy. Ale na szklaną kulę wołała wtedy po prostu „szkiełko”, na swoją księgę - „ przeklęte tomiszcze”, a na kostur - „kostur”. Ale Galinie finezja była obca. Przynajmniej od kiedy 140 wiosen jej śmignęło przed garbatym nosem. Zresztą, kota też wołała Szelma. Żeby go nazwać takim „Yabeza”... To przez łepetynę by jej nawet nie przemknęło. Tak, Galina źle to sobie wykombinowała. Winchester wołał na kulkę Yabeza, co ją niejako zaintrygowało, ale pewnie gdyby w łapy staruchy się artefakt dostał wołałaby na niego po prostu „ czerwona okrągła zaraza”, a to by już brzmiało całkiem zwyczajnie. Może kulka to tylko kulka? Pożyteczna, aczkolwiek nie myśląca samodzielnie. Na starość we łbie jej się pląta. Skąd jej w ogóle ten dżin do głowy przyszedł? Aż dziw, że w swojej sklerozie przypomniała sobie o takim plugastwie. Toć europejskie, prawie rodzime demony, to co innego niż to zagraniczne orientalne tałatajstwo. A tfu! Porządny czarownik nawet o tym nie czyta, a jeśli czyta to chociaż się nie przyznaje przy znajomych po fachu. Kosmopolityzm jest przecie niemodny, szczególnie w mateczce Rosiji.

- Hę, co biadolił ten Wyspiarz? – starucha otworzyła wreszcie oczy i zagadnęła karzełka. - Przygłucha jestem, ani jednego słowa nie słyszałam…
- Tyle co musisz babciu wiedzieć to, że na Brocken jedziemy – odpowiedział pobłażliwie Sebastiano i klepnął ją w ramię.
- Aaaa – Galina zamyśliła się i wywróciła oczami. – To dobrze. Chyba. Mam wrażenie, że tam właśnie udać się miałam, choć… jak się dłużej nad tym zastanowię to już taka pewna nie jestem. Wiesz synku, starość jest jak stara kurwa. Prędzej czy później zaliczy każde łóżko, jakkolwiek się zapieramy że my nie z tych co z ladacznicami sypiają…. Pamięć mi szwankuje na całej linii. Chcę ja li do Brocken iść?
- Tak babciu, z tego co wcześniej gadałaś to na Brocken ci było nawet śpieszno.
- Ha! – starucha zaskrzeczała plugawym śmiechem – Wiedziałam, że z tym Brocken to coś jest na rzeczy. Zdaje się, że tam na sabaty chadzałam…No to w drogę!

Splunęła dwa razy i podpierając się na sękatej lasce ruszyła przed siebie.
- Babuniu, nie w tę stronę – krzyknął za nią Sebastiano.
- Aaaa, nie w tę…. – wiedźma rozejrzała się zdezorientowana wokoło siebie. – No pewnie, że nie w tę. Tylko kości chciałam spacerkiem rozprostować. Ty mi młodziku nie wmawiaj, że Galina nie wie gdzie leźć ma. Ja na Brocken to i z zamkniętymi gałami trafię!

Przycupnęła wtem przy kocie i pogłaskała go po lśniącym futrze. Ton głosu jej się w mig zmienił. Wydała się teraz nie tyle przygłupawą starowinką co podstępną staruchą.
- Szelma, niebawem na Brocken zawitamy. Zobaczysz jakie tam się wariactwa wyprawia. Oby ci kocie serducho nie stanęło na te niecne widoki. Tam taka Sodoma i Gomora, że i ty pewnie sobie poużywasz. A i ja może? – zaśmiała się gardłowo i podeszła z biegu do dwóch klechów.

- A cóż to? Na czółkach czarcie znaki się wam pojawiły? Boście pewnie grzesznicy, ot co! – zmarszczyła brwi i znów się okropnie zaśmiała. Na dźwięk takiego śmiechu bogobojnym ludziom włos się zazwyczaj jeżył na karkach.
- Tobie – wskazała na Siennickiego – to na pewno za obżarstwo piętno się należy. Kałdun taki wyhodować, wielkie nieba… Nawet przez sen świńskie udźce obgryzasz? – kilka razy stuknęła mnicha laską w brzuszysko, a to się zatrzęsło niby galareta.
- A ty… - zerknęła na zakonnika - Pewnie za cudzołóstwo. Źle ci z oczu patrzy łachudro. Habit się nosi a łajdaczy się na prawo i lewo, co? Tfu, nieładnie. Tak czy siak miło was w naszej zacnej kompaniji powitać. Skoroście grzeszne nędzniki to dobrze trafiliście. I pogratulować fantazji. Nic lepiej czarciego pomagiera nie chroni niż boży habit, że też sama na ten pomysł wcześniej nie wpadłam… - zagryzła wargę, podrapała się po zrytej zmarszczkami brodzie i poczęła wdrapywać się na wóz, gotowa do dalszej wędrówki.
- No dalej tłuściochu – znów zamachała kosturem przed nosem Siennickiego – pomóż staruszce się dostać na furę. Nie mata poszanowania dla starszych, nie mata... Na czorta, jakich czasów parszywych przyszło Galinie dożyć!
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 17-04-2009 o 22:41.
liliel jest offline  
Stary 18-04-2009, 01:14   #37
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Wracając z nieudanych poszukiwań dwaj duchowni żywo rozmawiali, dzieląc się przemyśleniami na temat porannych zdarzań.
- I widzisz ojcze Krzysztofie, jak tu prawdy dociec skoro każdy co innego mówi - rzekł dominikanin.
- Prosty to i zabobony lud, bracie Jakubie nic więc dziwnego, że widząc czarcie sztuczki wyjaśnienia nie umie znaleźć i błądzi szukając winnych. Przyznam ci szczerze, że i ja się w tym wszystkim pomału gubię.
- Trudna to spraw, ojcze Krzysztofie, ale jedno jest pewno, że gdzie diabelskie czary i heretycka magia, tam nic dobrego wyniknąć nie może.
- Mylisz się bracie Jakubie. Myślę, że Bóg nie bez powodu postawił nas na drodze tych heretyków. Bóg objawia się nam w najmniej spodziewanym momencie i zazwyczaj tam, gdzie się go najmniej spodziewamy. Uważam, że stawia On nas przed bardzo odpowiedzialnym zadaniem. Mam tylko nadzieję, że podołamy temu...
- Spójrz ojcze... - brat Jakub przerwał wywód księdza - Tam przy poidle.
- Co się dzieje? Nic nie widzę...
Nie było czasu na wyjaśnienia. Dominikanin złapał księdza za kołnierz sutanny i zaciągnął w bezpieczne miejsce. Przy wodopoju zebrali się wszyscy heretycy.
- Słyszysz ich bracie? – spytał Polak, nadal próbując oczyścić uszy. Dominikanin zmarszczył czoło.
- Ty nie?
- Nic, a nic.
- To pewnie jakieś czary. Stój spokojnie i czekaj, wszystko ci opowiem…
Zakonnik z przejęciem łapał każde wypowiedziane słowo i relacjonował rozmowę księdzu, który za sprawą czarcich sztuczek nic nie słyszał.
-Co tu się dzieje - pomyślał dominikanin - Heretycy próbują targu dobić. To straszne! Jest ich tu tylu, nic więc dziwnego, że siarką czuć było wszędzie. Widzę teraz, że nie bez kozery przeor ostrzegał mnie przed tym heretyckim krajem. Czarownicy i słudzy Szatana mają się tutaj tak dobrze, że nawet nie kryją się ze swoimi sztuczkami.
Gdy najpierw starucha, a potem jeden z czarowników wspomnieli o Brocken twarz zakonnika pobladła. Słyszał o tym przeklętym miejscu nieraz. Dominikanin zawsze zastanawiał się, jak tak bluźniercze miejsce może istnieć na chrześcijańskiej ziemi. Teraz jednak zrozumiał, że to co uchodzi za przeklęte i plugawe w jego ukochanej Italii, tutaj jest poprostu normalne.
-To okropne - pomyślał -Bocken to wręcz stolica sług szatańskich, jak mówił jeden znajomy inkwizytor.
Najgorsze jednak miało dopiero nadejść.
– Byłbym zapomniał… Nie znacie li tego dominikanina, który właśnie przysłuchuje się naszej rozmowie? Ukrywa się wraz z grubym ojczulkiem, dość nieporadnie trzeba przyznać. – rzekł jeden z czarowników i kiwnięciem głowy wskazał pokaźny wóz, spod którego wystawały dwie pary stóp. Obydwie obleczone sandałami.
- Ma na sobie skazę potężnego czarnoksiężnika…
Słusząc te słowa brat Jakub o mało nie zemdlał.
- Boże wszechmogący dodaj mi sił i spraw bym godnie walczył ze sługami Zła i by strach nie miał wstępu do mego serca - modlił się w myślach dominikanin.
- Braci co się dzieje? Czemu ten heretyk wskazuje na nasz wóz? - spytał ojciec Krzysztof.
- Chodźmy ojcze! Pora zmierzyć się ze sługusami Szatana. Boże miej nas w swojej opiece.
- Ostrzegam, że będziem się dzielnie bronić. Umiemy zwalczać magię! – zapewnił brat Jakub, wychodząc za wozu. Ojciec Siennicki zachowywał milczenie. Czarownik zdusił dłoniom szyderczy chichot. Po czym machnął rękom i wysyczał tajemną formułę.
Dominikanin poczuł ostry, piekący ból na czole, jakby ktoś przypiekał go rozpalonym żelazem. Instynktownie uniósł dłoń do góry i ostrożnie obmacał czoło. Pod palcami wyczuł puchnącą ranę. Okaleczenie nie było przypadkowe. Zakonnik wyczuł pod rękami diabelski znak - pentagram otoczony tajemnymi formułami i wpisany w koło.
- O BOŻE! NIEEEE - wrzasnął z przerażenia i bólu.
- Oświadczam wam uroczyście, iż właśnie pasowałem was na Katarów. Związanych z ruchem ich odrodzenia. – obwieścił jak gdyby nigdy nic Winchester – Od tej chwili jesteście więc heretykami, jako i ja. Ruszycie z moją heretycką zgrają w stronę heretyckiej Pragi, zahaczając po drodze o heretyckie Brocken. Tam, na heretyckim sabacie, obiecuję wam, że zdejmę z was heretyckie piętno i rozejdziemy się w sobie znanych kierunkach. Do tego czasu, radziłbym trzymać się razem, w razie gdybyśmy przypadkiem natknęli się na chrześcijan z widłami. Oni niezbyt przepadają za Katarami, a już tym bardziej za ruchem ich odrodzenia. Drodzy przyjaciele! – czarnoksiężnik krzyknął w stronę Beneta Exquisa i reszty – To są nasi nowi kumotrowie. – wskazał palcem otępiałych Jakuba i Krzysztofa. – Zgodzili się towarzyszyć nam w drodze do Brocken, gdzie będą reprezentować katarskie racje. Wszystko jasne, hm? No to zbierajmy się do drogi, czas nagli.
Zakonnik padł na kolana i patrzył przez chwilę na rozchodzących się ludzi. Chciał zacząć się modlić, ale nie było mu to dane. W ich stronę zbliżała się obrzydliwa starucha.
- A cóż to? Na czółkach czarcie znaki się wam pojawiły? Boście pewnie grzesznicy, ot co! – zmarszczyła brwi i zaśmiała się okropnie.
- Tobie – wskazała na Siennickiego – to na pewno za obżarstwo piętno się należy. Kałdun taki wyhodować, wielkie nieba… Nawet przez sen świńskie udźce obgryzasz? – kilka razy stuknęła mnicha laską w brzuszysko, a to się zatrzęsło niby galareta.
- A ty… - zerknęła na zakonnika - Pewnie za cudzołóstwo. Źle ci z oczu patrzy łachudro. Habit się nosi a łajdaczy się na prawo i lewo, co? Tfu, nieładnie. Tak czy siak miło was w naszej zacnej kompaniji powitać. Skoroście grzeszne nędzniki to dobrze trafiliście. I pogratulować fantazji. Nic lepiej czarciego pomagiera nie chroni niż boży habit, że też sama na ten pomysł wcześniej nie wpadłam… - zagryzła wargę, podrapała się po zrytej zmarszczkami brodzie i poczęła wdrapywać się na wóz, gotowa do dalszej wędrówki.
- No dalej tłuściochu – znów zamachała kosturem przed nosem Siennickiego – pomóż staruszce się dostać na furę. Nie mata poszanowania dla starszych, nie mata... Na czorta, jakich czasów parszywych przyszło Galinie dożyć - biadoliła starucha.
- Tego już za wiele - pomyślał dominikanin - Najpierw okazuje się, że ten czarownik wie o klątwie jaką rzucił na mnie Urlicha von Denhofenn, a teraz ta wiedźma odgaduje moją przeszłość, jakby czytała z otwartej księgi. Szatan wielką mocą obdarza swoich sługusów.
Brat Jakub w przypływie pierwszej złości, chciał powstać z kolan i jak za dawnych czasów rozwiązać problem siłowo. Zabiłby czarcich pomagierów. Żadne diabelskie sztuczki nie pomogłyby tym heretykom, gdyby rapierem posiekał ich wnętrzności. Szybko jednak zganił się za tak grzeszne myślenie. Przypomniał sobie słowa ojca Krzysztofa "Mylisz się bracie Jakubie myślę, że Bóg nie bez powodu postawił nas na drodze tych heretyków. Mam tylko nadzieję, że podołamy temu..."
-Podołamy ojcze Krzysztofie. Oczywiście, że podołamy. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Któż może wydać wyrok potępienia? Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane:
Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień,
uważają nas za owce przeznaczone na rzeź.
Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
- przypomniał sobie fragment Listu św. Pawła do Rzymian, który jak ulał pasował do obecnej sytuacji.
-Trzeba działać roztropnie i ostrożnie. Sprytem, mądrością i miłością bożą pokonamy sługi Szatana. Bóg z nami, Giovani.
Mając w głowie gotowy plan działania i utwierdzony wiarą, brat Jakub pełen nadziei podniósł się z kolan i podszedł do staruchy.
- Pozwól pani, że ci pomogę. - rzekł podając rękę wiedźmie.
Gdy starucha rozsiadła się już na wozie, zakonnik rzekł:
- A znasz się pani na cyrulice? Potrzebuję by ktoś opatrzył mi to znamię, a do innego medyka pójść raczej nie mogę. Sama rozumiesz. Pomóż mi więc, proszę - rzekł zakonnik patrząc błagalnym spojrzeniem na wiedźmę.
 
brody jest offline  
Stary 20-04-2009, 08:57   #38
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Damy radę – rzekł ze złośliwym uśmiechem karzeł na wzmiankę o pomyśle wzajemnego wykończenia się z Benetem. Wbrew temu co można było uważać, Sebastian miał zakorzenione w sercu poczucie pewnego rodzaju dobra. Z lubością też sprawdzał ile granic wytyczanych przez to dobro, jest w stanie złamać i nadal uważać się za osobę lepszą niż tacy jak zaklinacz. Niesamowite, że było ich nadzwyczaj dużo. Pozostało zadać sobie pytanie, czy w ogóle jakieś zostały niezłamane... Oczami wyobraźni już widział jak masywny karusek wraz ze swoim panem taplają się w błocie, gównie i własnych trzewiach – Prawda baczku?

Brytyjski mag, trzeba było przyznać, nie należał do tych co kręcą się wokół meritum sprawy jak Żyd wokół świni. Wyłuszczył co i jak, pozostawiając tylko otwartą kwestię samej pomocy jakiej potrzebowali. Sebastian musiał jednak przyznać, że ta dwójka na swój sposób zaintrygowała go swoim brakiem obaw wobec ciemnej katolickiej czerni i stwierdził iż chętnie wysłucha ich gdy już dotrą do tej gospody. Wtedy też pomyśli o tym co chciałby w zamian. Magowie, a w każdym razie jeden z nich mieli ponadto poczucie humoru, co od razu poprawiło widoki na resztę podróży. Pomysł z katarskim symbolem wytatuowanym na czole... poezja...
- Ooo! Bracia albigensi! A ja głupi myślałem, że już wszystkich wyrżnięto. Kto by pomyślał? Ojczulku Cristobal! Co was skłoniło do tej ciekawej zmiany poglądów teologicznych? Chyba nie niezdrowa dieta, co? Wszak nie ma to jak solidnie podjeść sobie parę bochnów chleba z wiadrem wodą! To co? W drogę?

Po kuca jednak znowu nie zdążył ruszyć gdyż uszu jego doszedł znajomy głos.

- Tuś mi bratku, karle chędożony! Żywcem go! - Dodo wraz z liczną grupką zbrojnych w pałki i miecze obwiesiów wychynął zza jednego z wozów. Czerwony na gębie z kilkudniowym zarostem wyglądał na kogoś komu już od dłuższego czasu ckni się do obicia jakiejś gęby. Wściekłym spojrzeniem obrzucił dwóch braci jeszcze sobie chyba niezdających sprawy z tego co im na czołach wykwitło, oraz resztę towarzystwa, jakby oceniając, czy to sprzymierzeńcy karła, czy zwykli gapie, którzy nie przeszkodzą mu w kaźni. Dopiero po chwili dostrzegł Beneta, który łapał właśnie zgrabnie stalową sprzączkę, pozostającą jedynym elementem siodła, który nie zetknął się błotem. Nie dowierzając własnym oczom, zatrzymał co gorliwszych kompanów i w osłupieniu patrzył jak zaklinacz w ciągu paru chwil dopasowuje sprzączkę do swojego popręgu i wskakuje na własnego wierzchowca. Rzuciwszy najpierw utaplanemu w błocie siodłu, a następnie Benetowi pełne nienawiści spojrzenie, krzyknął – Tooo jest mój koń! I moje siodło! Zapłacisz mi łajzo! Chłopy! Obu ich łapać!

Dodo najwyraźniej nie był obecny przy przedstawieniu Alfredo i nie zdawał sobie sprawy z tego kim są dwaj magowie, którzy z pewnym zainteresowanie przyglądali się jak poradzą sobie ich nowi kamraci z tą jakże powszednią w życiu każdego heretyka sytuacją. Sebastian poradził sobie tak jak zawsze zwykł to robić. Zwyczajnie w pewnym momencie nikt nie zwracał na niego uwagi, a kiedy co lotniejsze umysły przypomniały sobie o tym upierdliwym karle, nigdzie już nie można go było dostrzec.

Sebastian z tym samym co zwykle trudem wgramolił się na grzbiet obładowanego Muchy i już po chwili skierował wierzchowca w stronę, która podpowiadał mu niezawodny nos. Zapach siarki był nadal nie do ukrycia, a jak już się znało jego źródło, to nie trudno było odnaleźć otoczone pustym i omijanym przez genueńczyków kordonem, miejsce w którym znajdowali się brytyjscy magowie i ich nowi poplecznicy. Przy odrobinie szczęścia sprawa Dodo do tego czasu się już sama rozwiązała.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 20-04-2009, 09:48   #39
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ojciec Krzysztof nigdy nie lubił się skradać. Nie miał do tego właściwiej postury. Ale kiedy wypatrzyli zgromadzenie heretyków, grzechem byłoby nie dowiedzieć się, co takiego planują. I z tej właśnie przyczyny obaj duchowni cierpieli teraz z powodu szatańskiego znamienia, które ci cholerni heretycy wyczarowali na ich czołach.

-A bodajby cię piekło pochłonęło!- warknął na najwyraźniej dobrze się bawiącego Winchestera. Złapał się rękami za czoło, które ciągle paliło, jakby znamię zostało na nim wycięte nożem.
Heretyk najwyraźniej się nim nie przejął, za to przedstawił obu duchownych reszcie swojej bandy, jako nowo zwerbowanych do niej katarów. Cała reszta też wydawała się świetnie bawić. A Krzysztof miał ochotę rzucić się na nich wszystkich i pozabijać. Rozszarpać wszystkich naraz i każdego z osobna.

- Spokojnie. Tylko spokojnie. Trzeba się modlić, Bóg nie zostawi swoich sług bez opieki. A poza tym, jak ich zabiję, to kto zdejmie ze mnie to znamię? Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...

W trakcie takich właśnie myśli podeszła do niego stara jędza, co do której był już pewien, że jest wiedźmą. Najwyraźniej również miała zamiar ponabijać z nieszczęśników. Siennicki miał wrażenie, że go zaraz krew zaleje. Pogrążył się tym żarliwiej w modlitwie, ignorując kobietę. Na szczęście brat Jakub zachował więcej zimnej krwi i zajął się staruszką. Po chwili Krzysztof był na tyle spokojny, żeby nie wpaść w szał na odzywki karła.

- Ha, rozumiem już przyczynę twojej kondycji, Sebastianie. Widać to przez złą dietę urosłeś taki malutki. Widzisz więc, ja też postanowiłem zostać pokurczem, jak ty. Trochę czasu o chlebie i wodzie i zobaczymy, co będzie- po tych słowach odwrócił się na pięcie (a był to wyczyn nie lada dla kogoś jego postury. Jakby wielki dąb z puszczy nagle oparł się na jednym korzeniu i wykonał piruet) i ruszył do swojej dwukółki. Własnego wierzchowca stracił niestety przed przyłączeniem się do karawany, a nie był w stanie znaleźć tutaj żadnego konia, który byłby w stanie go unieść i rozwinąć przy tym porządną prędkość, dlatego podróżował na wozie.

Za plecami usłyszał jeszcze zamieszanie, jakie wywołał wokół siebie Benet, nierozważnie kradnąc czyjeś mienie. To przypomniało księdzu o czymś- sięgnął za głowę i narzucił kaptur, który zasłonił całą jego twarz, a w szczególności czoło. W ten sposób mógł przynajmniej przez jakiś czas poruszać się między ludźmi.

Nie słyszał nigdy o tym całym Bocken, ale z rozmów heretyków wyciągał jak najgorsze wnioski. A katarach zresztą też ledwo co wiedział, ale pewnie i tak dość dużo, jak na średnią wiedzę o tych czartach w Rzeczypospolitej. Zastanawiał się, czy nie dałoby się żyć w Polsce, czy raczej na Ukrainie z takim znamieniem. W końcu infamisi nosili czasem podobne.
-Nie! To by było poddanie się! Bóg postawił mnie przed wyzwaniem, trzeba mu podołać. Pokrzyżować plany diablich sług, za wszelką cenę. Zresztą, gorzej już nie będzie.

Podjechał na swoim wozie do miejsca, gdzie heretycy zbierali się do drogi. Trzeba robić dobrą minę do złej gry. Znalazł zaraz brata Jakuba.
- Słuchajcie bracie, co to właściwie jest to Bocken? Bo do nas do Polski zbyt wiele plotek nie dotarło, a to, co mówią ci tu przeklętnicy brzmi nieprawdopodobnie. Wiecie coś o tym?
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172