Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2009, 18:46   #35
Rusty
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Karzeł okazał się być nader irytującym osobnikiem. Życie, które spędził na opływaniu w najznamienitsze dobra tego świata nauczyło go, że w stosunkach z istotami jego pokroju są dwa wyjścia. Pierwsze, łatwiejsze acz wymagające niepotrzebnego brudzenia sobie rąk, za którym Benet niespecjalnie przepadał. Słowem, chodzi tu o niezbyt wyszukane pocięcie na kawałki, zmuszenie byle chłopa do zjedzenia tego co z nieszczęśnika zostanie. Wszystko by ostatecznie zostać wysranym pod byle drzewem. Mimo wszystko zdecydował się wybrać drugie. Był niezwykle litościwy, zbyt leniwy, a może po prostu znacznie bardziej zainteresowały go słowa Brytyjczyków.

Wiadomość o konieczności odwiedzenia Brocken przyjął z tak doskonale znaną sobie obojętnością. Faktem było bowiem, że celem jego wędrówki nie było bynajmniej żadne miejsce. Bo i jedyną rzeczą, która mogłaby go pchnąć ku tym śmierdzącym łajnem bagnom zwanym wschodnią Europą. Byłby chyba znany tylko największym pomyleńcom obłęd. Kto wie, być może na upartego i kiła, której ku jego szczęściu nie udało mu się złapać. Nawet pomimo swego niezwykle wyuzdanego żywota. Doprawdy, skoro nawet choroby weneryczne, tudzież psychiczne. Pochłaniały go bardziej niż Don Sebastiano, był pewien, że niechciany gniew, poszedł w zapomnienie.

Szczególną uwagę zwrócił na Seymoura. Nader dobrze wiedział jak mylący może być wiek w tych przypadkach. Wszak on sam, gdyby nie niezwykły prezent, który otrzymał w dniu swego przebudzenia. Wyglądałby teraz pewnie młodziej niż sam świętej pamięci Alfredo. Choć w niewielkim porównaniu, które narodziło się w jego głowie, próżno szukać zębatych dup czy dodatkowej pary rąk. Nie miał pewności czy są starsi od niego. Nieczęstym zaszczytem, było otrzymanie szansy obcowania z istotą, której przyszło dłużej stąpać po tym przeklętym padole. Kluczowym okazał się jednak zupełnie inny fakt. Pomimo posiadania podobnego rodowodu, żyli w całkowicie innych światach. Tym trudniej było mu odrzucić ofertę. Właśnie ów świat oferował to co uważał za najcenniejsze.

Nie przerażali go, strach był mu obcy. Nawet to dziwne wrażenie. Ta aura, która emanowała z ich mrocznych jestestw, była niczym godnym uwagi. Wzrok Seymoura był natomiast tym, czego ponad wszystko się spodziewał. Sztuka wędrowania w umysłach innych bez pozostawienia jakiegokolwiek śladu, była poza jego zasięgiem. Nawet obecność istoty, która obdarzyła go tym przeklętym darem, była na swój sposób odczuwalna. Najczęściej pod postacią chwilowego dyskomfortu, tym samym zwyczajnie nierozpoznawalna. Ślad pozostawał jednak zawsze. Mimowolnie zawsze tworzył więc pewną specyficzną więź. Zaśmiał się w myślach. Poświęcona Benetowi uwaga, choćby jej źródło kryło się w najmroczniejszych otchłaniach, zawsze sprawiała mu nieskrywaną przyjemność.

Pora była jednak wielce nieodpowiednia na tego typu rozmyślania. Bo i trudno zebrać myśli, kiedy źródło smrodu, który od tak dawna dręczył jego nozdrza. W taki też bowiem sposób karzeł prezentował się w jego oczach.. Wyrzuca na świat coraz to większe pokłady odrzucającego fetoru. Tak, drugi sposób okazał się być znacznie atrakcyjniejszą alternatywą. Jego twarz przyozdobił kpiący uśmiech. Puszczając mimo uszu zamieszanie związane z dwójką duchownych, zeskoczył z konia bacząc na uszkodzony popręg. Zignorował całkowicie karła, który z pewnością przypisywał sobie tą ponad wszystko żałosną sztuczkę. Odchylił swój płaszcz i ułożył dłoń na rękojeści rapiera. Chwilę później był on już doskonale widoczny wszystkim obecnym. Swe kroki skierował w stronę najbliższego zwierzęcia. Tylko przez moment przyglądał się sprzączce popręgu, by chwilę później wykonać błyskawiczne cięcie. Doskonałość byłaby w tym wypadku nader krzywdzącym określeniem. Koń, sądząc po jego reakcji, a raczej jej braku. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co właśnie zaszło. Przynajmniej dopóki siodło nie zsunęło się z jego grzbietu. Sam Benet chwycił niewielki przedmiot, nim ten zdołał sięgnąć błota. Przywrócenie popręgu do należytego stanu nie zajęło mu wiele czasu.

Szybko był więc gotów do drogi. W tą też bez większych skrupułów wyruszył. Trzeba by być niespełna rozumu, by sądzić, że cokolwiek trzymało go przy tym plebsie. Nie było żalu, tęsknoty, czy innych, niedorzecznych na ich wzór uczuć. Jedynie niezwykła ekscytacja, która ogarniała go stopniowo, z każdym krokiem. Każdym, który zbliżał go do jego celu.

Niespecjalnie interesowały go dysputy, o których wcześniej prawił już Winchester. Podobnie irytująca babka, czy o stokroć gorszy karzeł. Podobnie miały się sprawy, jeśli o przeszłość klechy chodziło. Wszak gdyby faktycznie było to coś godnego jego uwagi. Już dawno wyciągnąłby po to ręce. Później z pewnością porozdzierał na strzępy, by choć odrobinę zrekompensować stracony czas.

O dziwo, w tym momencie ponad umysł człowieka, postawił jaźń swego konia. Potężny rumak, którego swego czasu otrzymał od byłego żołnierza. Jeden z najlepszych jakie nosiły go na swym grzbiecie. Jego przeznaczeniem była armia, toteż próżno było straszyć go wystrzałami z broni palnej. Najbardziej cenił sobie jednak fakt, że zdolny był zabić, niemniej skutecznie niż sam Benet. Właśnie tego zaklinacz w tej chwili sobie zażyczył. By każdy kto zbliży się do wierzchowca bez wiedzy jeźdźca, dostał należytą nauczkę.
 
Rusty jest offline