- Ekhard Weber - przedstawił się. - Siadaj - powiedział do Kurta. - Miejsca jest dosyć.
Miejsca faktycznie starczyłoby nie tylko dla Kurta, ale jeszcze ze trzy osoby mogłyby się dosiąść, a i tak byłoby luźno. Na odpędzanie kogoś od stołu przyjdzie czas, gdy pod koniec długiej zimy nie będą mogli na siebie patrzeć...
- Powiem szczerze... - odpowiedział na słowa Kurta. - Bieganie po górach, zimą, to czarna ostateczność, a siedzenie nie w tej dziurze jest jeszcze gorsze... Niektórym odbija, nie mówiąc już o tym, że utrzymanie kosztuje majątek, nawet gdyby wynająć jakąś klitkę. Worka złota nikt z nas raczej nie ma... Śmierć głodowa to kiepskie rozwiązanie.
Spojrzał na Franceskę. Ta ledwo dostrzegalnie skinęła głową.
- Planowaliśmy zabrać się stąd przy pierwszej okazji - mówił dalej Ekhard. - Najlepiej z karawaną Groba, bo sądziliśmy, że zechce wrócić do cywilizacji. A przecież każdy kupiec chętnie zabierze ze sobą dodatkowe ręce władające bronią.
- Tak jak powiedziałeś, nawet nie ma co myśleć o tym, by samemu się stąd wyrwać. Gdyby jednak zebrało się parę osób... Można by spróbować się prześlizgnąć. Z pewnością nie tylko my chcielibyśmy się stąd wydostać i to zanim spadnie śnieg. W większych ilościach - dodał. Kurt, nawet jeśli chciał, nie zdążył odpowiedzieć. Snogar wpadł do izby niemal rozwalając drzwi. Przyniesione przez niego wieści nie były zbyt wesołe.
- Sz... - Ekhard nie dokończył przekleństwa. - Nasz transport... I zapasy... - dokończył szeptem.
Gdyby karawana Groba nie dotarła do "Czwartej mili", przeżycie zimy stałoby się co najmniej trudne. Zaś powrót na zachód, wobec pojawienia się orków, byłby niemal niemożliwy. |