Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2009, 16:49   #12
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Adeline odprowadziła grupę spojrzeniem aż do momentu, gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi, a w tawernie napięcie całe zelżało, a wielu odważyło się w końcu zaczerpnąć głębiej powietrza.

Sześć osób.
Zaledwie tyle z o wiele większego tłumu przebywającego w tawernie zdecydowało się przystać do Jacka. A ona? Najpierw chciała ich sobie obejrzeć, by wiedzieć z czym przyjdzie jej mieć do czynienia. Szalony czy nie, obojętne. Miała swój własny powód do interesowania się kapitanem i to jej wystarczyło.
Skarb Edwarda Czarnego.
Jak mogłaby się oprzeć i pozwolić temu tak po prostu umknąć, zniknąć wśród uliczek Tortugi. To byłaby tak wielka strata.

Powoli rozplotła smukłe palce, tylko po to, by w następnej chwili oprzeć dłonie o blat i lekko się odeprzeć krzesłem od stołu. Zaraz też podniosła się ze swego siedziska i wyprostowała, ukazując się tym samym w pełnym swym majestacie otoczona smugami dymu wypełniającego pomieszczenie. A majestat jej był szczupły i wysoki, z pewnością przewyższała niejedną kobietę, a i wśród mężczyzn znaleźliby się i tacy, to co musieliby nieco głowę zadzierać. Szczególnie, że ona sama zwykła swoją dumnie unosić.
Może nie śnieżnobiała, ale względnie biała koszula otulała się na górnych partiach smukłego ciała i chowała się za szerokim pasem. Porozpinane niektóre guziki tworzyły dekolt, który dawał zaledwie wyjątkowo marną namiastkę tego co się kryło pod spodem. Idąc zaś niżej tropem odzienia napotykało się wąskie czarne spodnie, których nogami skryte były w wysokich butach. Z oparcia krzesła jeszcze ściągnęła swój płaszcz o barwie wina i zdobieniach pociągniętych złotymi nićmi, a upewniwszy się, że zabrała wszystko co jej, odstąpiła od swego wcześniej obranego miejsca.

Zręcznie manewrowała pomiędzy stołami i zasiadającymi przy nich bywalcami tawerny, by nie musieć z nikim się stykać, czy też aby przypadkiem nie wdepnąć w czyjeś resztki pozostawione na podłodze zdecydowanie nie pierwszej czystości. Drugiej też nie.
Jej sposób poruszania się, zaczynając od tego jak stawiała kroki starając się ominąć wszelkie przeszkody na jej drodze, a kończąc na tym jak niesforne kosmyki swych włosów zakładała za ucho - wszystko to charakteryzowało się płynnością i kocią gracją.

Po wyjściu na zewnątrz, gdy wciągnęła w płuca morskie powietrze, zlustrowała spojrzeniem przestrzeń przed tawerną, by w jednej z uliczek dostrzec poruszające się postacie. Nowa załoga kapitana dość odznaczała się na tle innych osób włóczących się uliczkami, więc zgubienie ich było mało prawdopodobne. Jeszcze lepiej, bo i kierowali się w stronę portu, czyli tam gdzie i Adeline potrzebowała się znaleźć.
Delikatnie falowane, ciemnobrązowe włosy spięte w większości dwoma szpilami, poruszały się na wietrze, gdy kobieta zakładała na siebie płaszcz. Potem przy każdym kroku tańczył na wysokości jej kolan, gdy ruszyła przed siebie.

Po jakimś czasie, gdy dotarli do portu i kapitan poprowadził swoje owieczki do jednego ze statków, mogła bez oporów zwrócić się w swoją stronę. Musiała coś zabrać ze swojej niewielkiej łajby, która także niedaleko trwała w spoczynku. Coś ważnego, bez czego nawet nie myślała o podróżowaniu. Na samą myśl o wyrwaniu się z tego miejsca w jakimś większym celu czuła miły dreszczyk emocji.


***


Szła nieco pokracznie, bowiem pochylona lekko co poniekąd wymuszał na niej kufer, który ciągnęła za sobą jedną ręką, zaciskając dłoń na metalowym uchwycie. Słusznych rozmiarów przedmiot wykonany z ciemnego drewna, zdobiony i wzmocniony mocnymi okuciami, dzięki czemu aż tak się nie obijał o podłoże, jak mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka. Zaś duży zamek umiejętnie przeszkadzał każdemu, kto próbował dobrać się do wnętrza bez odpowiedniego klucza.

Wraz z owym przedmiotem kierowała się stopniowo ku „Alezji”, a im bliżej była, tym wyraźniejsze stawały się odgłosy walki stamtąd dobiegające. Coś poszło nie tak, temu nie dało się zaprzeczyć. A to było przecież dopiero początek.
Nie zawróci.

Na zaledwie moment zatrzymała się przed szerokim trapem, by dokładnie zlustrować tą drogę którą przyjdzie jej pokonać aby wejść na statek. Trwało to naprawdę krótką chwilę, acz najwyraźniej wystarczająco długą, dla jednej postaci dawniej należącej do załogi Jacka. Owy moczymorda i łachmaniarz jeden niegodny uwagi Ade, wybił się z reszty jemu podobnych synów matek o lekkich obyczajach, najwyraźniej nazbyt zainteresowany jej ciężką własnością. Uzbrojony zaledwie w dość już wysłużony kord zachowywał się tak, jakby odebranie jej dóbr było na równi z zabraniem dziecku cukierka. Idąc ku niej swym chwiejnym, jakby od dawna przebywał na wzburzonych morzach, krokiem, usta otworzył z których popłynęła litania słów, co w jej uszach bardziej jak bełkot zabrzmiało niźli zdania wypowiadane przez istotę inteligentną. Zostałby przez nią zignorowany, gdyby nie to, że wyciągnął swe łapska mając w zamiarze odebranie kufra tej „słabej i bezbronnej” kobiecie. Widząc, że odległość pomiędzy nimi się gwałtownie zmniejsza, gdzieś spomiędzy połów swego płaszcza wyciągnęła pistolet, który to zaraz wycelowała w intruza. Wystarczyło poruszenie palcem z jej strony, by w tamtego zagłębiła się kula przy wcześniejszym akompaniamencie odgłosu towarzyszącemu wystrzałowi. Trafiła go. Może nie od razu śmiertelnie, ale na tyle, aby z twarzą wykrzywioną w zdziwieniu zwalił się z trapu do wody.

-Moje.

Rzuciła jeszcze krótko dla wiadomości tamtego jegomościa, który najwyraźniej nie był świadom tego faktu wcześniej. Jego wina. Ona swój limit uwagi dla niego już wyczerpała, co oznaczało, że przestał dla niej istnieć. Moment jeszcze postała w tym miejscu, by zręcznie przeładować pistolet, po czym ponownie zacisnęła mocniej dłoń na uchwycie, by kufer pociągnąć trapem z zamiarem wejścia na pokład. Tak po prostu.

Po zaledwie kilku kolejnych krokach ponownie przyszło jej się zatrzymać, gdy to wreszcie jej oczom ukazało się to całe zamieszanie jakie miało miejsce na statku. Omiotła wszystko spojrzeniem starając się ogarnąć sytuację. Dzięki swej porażającej zdolności dedukcji mogła potwierdzić jedno – zdecydowanie nie mieli zbyt miłego powitania na pokładzie. Nie zamierzała pozwolić, aby Higginsa ktoś za bardzo popieścił kulą, lub stalą. Jednak to nie dlatego, że się martwiła o tego obcego jej człowieka. Tutaj do głosu dochodził jej materializm i wizja wyrwania się z marazmu, dzięki tej podróży w poszukiwaniu skarbu. To się chwaliło. A kwestią dla niej zupełnie mało znaczącą było to, kto w tym konflikcie miał rację.
Rzucenie się w wir walki nie wyglądało na zbyt mądry plan, szczególnie, że ona wolała atakować z dystansu. Na to też i pora przyszła w takiej sytuacji.
Wypuściła ze swego uchwytu kufer, który z łupnięciem opadł z powrotem na trap.

-Mogę się przyłączyć, prawda?

Zapytała takim tonem głosu, jakby w ogóle nie spodziewała się odpowiedzi, która z góry była dla niej prosta i jasna. Teraz jednak wyraźniej można było usłyszeć mocny, francuski akcent z którym wypowiadała każde słowo.

Jedną rękę mając zajętą już przez pistolet, drugą sięgnęła, by zza pasa wyciągnąć jakże bliźniaczą broń. Obie naładowane i śmiertelnie niebezpieczne ślicznotki idealnie układały się w dłoniach Ade, jakby były specjalnie dla niej zrobione. Pewny sposób trzymania pistoletów przez kobietę wskazywał na wprawę jaką miała w ich używaniu, acz można w tym było dostrzec także i dziwną czułość. W żadnym wypadku to jednak nie było przelotne wrażenie spowodowane spożytym alkoholem, acz fakt najprawdziwszy, bowiem ona kochała te cudeńka. Ufała im bardziej niż jakiemukolwiek człowiekowi.

Zapamiętała osoby, z którymi Jack wyszedł z tawerny, więc nie musiała się obawiać, że nieopatrznie kogoś z nich weźmie za jednego z tej bandy łachmytów. Postrzelenie członka nowej załogi nie zostałoby zbyt dobrze odebrane przez resztę. Ba, ktoś nawet mógłby się wtedy pokusić o zaatakowanie jej.
Spod wachlarzy rzęs spoglądała na toczącą się na pokładzie scenę wyszukując celu dla swych kul. Dopiero po krótkiej chwili wybrała sobie jednego pirata o mało zachęcającej aparycji i uniosła oba pistolety na wysokość swych barków. Nie znajdował się ani za daleko, by musiała się wybitnie obawiać o swój strzał, ani też nazbyt blisko, aby nie miała czasu zareagować jeśli się na nią od razu rzuci, gdyby udało jej się go zaledwie nieco zranić.
Oddała strzał, acz tylko z jednej broni, jej bliźniaczkę pozostawiając w gotowości. Na wszelki wypadek.
 
Tyaestyra jest offline