Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2009, 10:14   #18
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Zdążyła jeszcze wrócić do stajni, by pożegnać się z Gwiazdą.
- Dogonię was – rzekła do Arai, dowiedziawszy się uprzednio, w którą stronę skierować kroki, by dotrzeć do kopalni. Nie zamarudziła jednakowoż długo w boksie, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie nikt nie będzie na nią czekał. A jeśli nawet, to bardzo nie chciała, by miano do niej pretensje, że zawieruszyła się gdzieś i opóźnia akcję poszukiwawczą. Od rana gnębiło ją poczucie, że powinna czymś się zająć. Nienawidziła bezczynności, a najbardziej lubiła, gdy wszystko było zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Niespodzianki nie były mile widziane przez Erytreę. Ani nagłe zmiany planów, ani przeszkody w ich realizacji.

Mimo wszystko nie mogła nie odwiedzić swojego konia. Imię Gwiazdy wzięło się od białej odmiany na jego czole. Kary wałach był ostatnim prezentem od ojca, koniem ułożonym i świetnie ujeżdżonym, o płynnym chodzie, a do tego zwierzęciem z charakterem. Nie zawiódł czarodziejki w żadnej sytuacji. Zresztą, przywiązała się do niego i musiała przyznać przed samą sobą, że kochała to stworzenie. Nigdy nie była osobą, która potrafiłaby zrozumieć okrucieństwo wobec zwierząt.



Kiedy tylko weszła do stajni, od razu usłyszała jego rżenie. Uśmiechnęła się do stajennego.
- Dobry człowieku, zaopiekujcie się moim koniem. Dbajcie o niego. Lubi marchewkę.
Wręczyła mężczyźnie dwie monety, przypominając także o siodle, czapraku, ogłowiu i podogoniu, które zostawiała wraz z wierzchowcem. Potem podeszła do Gwiazdy, sięgając po szczotkę i zgrzebło.
- Piękne słońce dzisiaj, a my schodzimy pod ziemię. Przykro mi, ale nie mogę cię zabrać, przyjacielu. Ale zobacz, jak tu będziesz miał dobrze. Pogadasz sobie z innymi końmi, dostaniesz obrok, a ja przecież niedługo wrócę. Będziesz grzeczny, prawda?
Koń lubił, gdy mówiła do niego swoim spokojnym głosem. Miała nadzieję, że się nie myli. I że wróci tu po swoje zwierzę.

* * *

Dogoniła ich, gdy szli przez wioskę. Przepakowała swój bagaż, zostawiając parę rzeczy w karczmie. Zdążyła tylko zobaczyć odbiegającą z płaczem kobietę, nie słyszała, o czym z nimi rozmawiała. Wszędzie widziała posępne, zmęczone twarze. Smutek wżarł się w tych ludzi, a może rezygnacja... To było ich życie, ich rzeczywistość. Śmierć czekała pod ziemią, była nieunikniona – jeżeli nie zejdą do kopalni, umrą z głodu, a jeśli zejdą i zginą – z głodu umrą ich rodziny. Życie bywało okrutne. Erytrea odzyskała chociaż nadzieję. Niektóre z tych kobiet już jej nie miały...

* * *

W innym czasie, poza Talagbar

- No przywitajże się wreszcie, Erytreo.
Głos brata wyrwał ją z zamyślenia.
- Ezymandrze – powitała go z ciepłym uśmiechem, wpadając w jego ramiona. – Jak się czujesz? Nie siedziałeś dziś za długo na słońcu? Jadłeś dziś porządny posiłek?
Ezymander zaśmiał się szczerze i wypuścił ją z powitalnego uścisku.
- Każda kobieta jest jak matka – stwierdził. – Gdyby wam na to pozwolić, zamęczyłybyście nas swoją troską. Nadopiekuńczą troską.
- Każdy mężczyzna jest jak nieznośny chłopiec, któremu trzeba o wszystkim przypominać, inaczej zgubi własną głowę i umrze z głodu
– odparowała. A potem złapała go za rękę i odprowadziła na fotel, zajmując miejsce na krześle obok. Entuzjazm znów rozświetlał jej twarz. Mężczyzna wyczuł jej nastrój.
- Przybywasz do domu w pośpiechu, wnioskuję więc, że masz jakieś wieści lub coś się stało – rzekł cicho. Był ślepy, to prawda, lecz w ciągu siedmiu lat nauczył się z tym żyć. Wszystkie jego pozostałe zmysły wyczuliły się na tyle, by przekazywać mu informacje, których nie mógł już zdobyć wzrokiem. A także coś ponadto.
- Posłuchaj mnie, Ezymandrze, odkryłam coś, co pozwoli nam odwrócić to... nieszczęście, które cię spotkało, pozwoli zażegnać jego skutki!...
Na twarzy mężczyzny odbiło się rozdrażnienie.
- Dlaczego znów do tego wracasz? – spytał z wyrzutem. – Dlaczego nie zostawisz tej sprawy w spokoju? Ja się z tym pogodziłem, dlaczego ty nie możesz? – W jego głosie pobrzmiewała nuta gniewu. Erytrea nie dała za wygraną.
- Jesteś moim bratem – odparła po prostu. Trwali przez chwilę w milczeniu.
- To nie twoja wina – powiedział wreszcie Ezymander. Cicho, bardzo cicho, ledwie dosłyszała jego słowa. Wstrzymała oddech.– Mogę winić tylko siebie i własny brak rozwagi. Oraz tych, którzy mnie zdradzili i wystawili. To nie ma nic wspólnego z tobą. Nie musisz obarczać się troską o to, co się wydarzyło, Erytreo, przecież wiesz. To było siedem lat temu. Po co te wszystkie długie miesiące szukania wiatru w polu, zadręczania się wyrzutami sumienia i martwienia o moją przyszłość? Jeżeli będziemy się tym ciągle zamartwiać, skończymy jako para zgorzkniałych odludków, pomstujących na życie i siebie. Między nami układało się, jak się układało. Ale teraz jest już dobrze. Nie wracajmy do przeszłości. Życie toczy się dalej. Nie narzekam na to, jak wygląda. Ty też przestań się miotać, siostro. Nawet twoja magia nie przywróci mi oczu.
- Mylisz się, Ezymandrze – w głosie kobiety słychać było tryumf i zniecierpliwienie, mężczyzna nie był pewien, czy jego siostra w ogóle go wysłuchała. Westchnął z rezygnacją, nalewając sobie do kielicha wino. W zamyśleniu uniósł naczynie do ust. Erytrea czekała.
- Dobrze. Co tym razem masz mi do opowiedzenia? – spytał znużonym głosem. Czarodziejka ścisnęła jego rękę, a z jej ust popłynęła opowieść.
- Dawno, dawno temu pewien potężny i bardzo bogaty władca ognistego świata, będący jednocześnie bardzo potężnym czarnoksiężnikiem, zapragnął żyć wiecznie...

* * *

Sztygar przedstawił się dopiero, gdy przestali zasypywać go gradem pytań. Pogrążeni w zadumie nad tym, co usłyszeli, szli właśnie jednym z korytarzy kopalni. Zostały wykute w twardej skale, w zasadzie prawie nie podpierały ich stępli. Łączyły się w sieci z licznymi jaskiniami mającymi niekiedy nawet do trzydziestu metrów wysokości.



Erytrea dostrzegła nacieki skalne, a stalaktyty, stalagmity i stalagnaty były częstym elementem podziemnego krajobrazu, który przemierzali. W blasku pochodni, rozmieszczonych dość gęsto, widok wywierał ogromne wrażenie. ~Przepięknie tu~, pomyślała czarodziejka, a po twarzach swoich towarzyszy poznała, że myślą i czują to samo.



- Zwą mnie Hogh Mocnoręki – odezwał się sztygar, gdy z rozdziawionymi ustami i w niemal nabożnym milczeniu szli przed siebie w głąb kopalni. – Moim obowiązkiem jest dozór techniczny i administracyjny pracy górników. Rozumiecie chyba, że to poniekąd na mnie spoczywa odpowiedzialność za tych, którzy tu schodzą – rzekł. Zachowywał się przyjaźnie i widać było, że zadowolony jest z tego, iż znalazł się ktoś gotów rozwiązać jego problemy. Dotarli właśnie do jednej z jaskiń i aż przystanęli, oczarowani jej wyglądem. Erytrea zadarła głowę, wspominając wszystko, co widziała w stolicy Turmish, w Wieżach Magii w Waterdeep i w innych miejscach. Ta grota godna była niejednego pałacu, urządzonego z przepychem i hojną ręką. Barwne światła igrały na stalaktytach i stalagmitach, przypominających ruiny kolumnady i na tych mniejszych, zwisających z załomów niczym sople lodu. Hogh Mocnoręki łypnął na nią i uśmiechnął się z miną ojca dumnego ze swych dzieci.
- Różne kolory świadczą o występowaniu różnych minerałów – powiedział tonem swobodnej konwersacji. – W zależności od ich składu, można znaleźć tu szmaragdy, rubiny, krwarnik, a także liczne rudy metali.
- Przepięknie to wygląda – odparła cicho.



Raptem z jednego z korytarzy wyleciała para niewielkich nietoperzy. Blasfemar, który zdawał się dotąd drzemać na jej ramieniu, wystawił łebek spomiędzy błoniastych skrzydeł i pisnął coś w osobliwym języku nietoperzy. Dwa dzikie osobniki odpowiedziały na jego wezwanie, a wtedy chowaniec zerwał się do lotu z charakterystycznym skórzastym trzepotem skrzydeł.
- Blasfemar! – krzyknęła karcąco, najwyraźniej jednak obecność samicy była w tej chwili ważniejsza niż jego pani czy zadanie, które mogłaby mieć dla niego.
- Daj mu się zabawić, żyje się tylko raz – mrugnął do niej Eliot. Westchnęła tylko, nie zatrzymując się nawet.

Szli i szli. Nie wiedziała, jak długo, może pół godziny, może więcej, a może mniej. W tym miejscu czas się zatrzymał, nie było podstaw, by go odmierzać. Czuła się, jakby magiczny portal przeniósł ją do innego świata. Zupełnie jakby znaleźli się poza czasem... Niczym owady, zatopione w bursztynie. W końcu jednak dotarli do zasypanego tunelu.
 
Suarrilk jest offline