Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2009, 19:53   #38
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację

Wojewoda trzymał na sznurkach wszystkich. Byli lalkami tego łajdaka, który, szczęśliwie, nie był jeszcze najgorszym łotrem ze wszystkich. Peter bowiem przejawiał, oprócz normalnego okrucieństwa swojego klanu, także zdrowy rozsądek. Bawił się bólem, przemocą, szaleństwem, ale nigdy nie pozwalał zapanować im nad sobą. Dzięki temu był i normalniejszy i bardziej przerażający zarazem. Był też wrogiem, którego nie należało lekceważyć. Jego córeczka to zwykła krwiożercza smarkula, która należałoby dobrze wybatożyć, potem natomiast zwyczajnie utłuc. Znacznie rozsądniejszy syn wydawał się osobą, z którą można się było porozumieć, ale który jednak nie dorósł jeszcze do poziomu przebiegłego i niezwykle charyzmatycznego ojca. Bo Peter miał w sobie coś, co Edward z niechęcią przyznawał. Należał do tych istot, które można było nienawidzić, ale nie można było im odmówić swoistej wielkości, nawet, jeżeli miało się na myśli wielkość okrucieństwa. Strachwitz był potworem, ale nie, tak jak jego córka, zwyczajnym potworem.

Przygotowania ruszyły pełną parą. Szykował się dłuższy wyjazd, wampiry więc potrzebowały schronienia przed światłem dnia. Wielki wóz, na którym pachołkowie układali paczki i przywiązywali kufry. Wszystko sprawnie, idealnie, gdyż ci, którzy nie spełniali odpowiednich oczekiwań szybko kończyli służbę u pana na Strachovie. Komenderował pachołkami, a raczej udawał, ze komenderuje, gdyż ci sami wiedzieli co robić sto razy lepiej od niego. On oglądał niebo, a potem przez chwilę spojrzał na Janę, która właśnie wyszła z zamku i rozmawiała ze swoim rycerzem.

Są chwile, dla których warto być Toreadorem. To była jedna z nich. Jej smukła sylwetka o idealnych proporcjach greckiej bogini, na tle delikatnej poświaty księżyca. Granatowe niebo i niezwykła dziewczyna skąpana w srebrnych promieniach miesiączka, które wydawały się przeświecać ja na wylot. Jaśniała tym srebrem, które jeszcze wzmacniało efekt jej niezwyklej urody. Konary drzew poruszające się pod wpływem porywów wiatru, który przybył hen z dalekiej Rusi, szumiały tysiącami liści snując czar. Czar zrozumiały dla Zaborsky'ego, tak, jak dla kupca dwa plus dwa dukaty równało się cztery. On to czuł, widział, słyszał, odbierał każdym zmysłem, każdą częścią ciała. Upajał się, spijał ta chwilę, jak krew od tych nieszczęśników, którzy mieli pecha stanąć na drodze wampira. Nigdy, żadna krew jednak nie smakowała tak, jak te momenty zachwytu. Bał się ich, bo wiedział, że w tych chwilach traci traci panowanie niby arabski spijacz haszyszu. Jednocześnie uwielbiał, bowiem piękno stanowiło dla niego doznanie fizycznie, upajało niczym największa rozkosz obcowania z kobietą, którą pamiętał z dawnych lat.

- Panie!
To coś, jak cudowna muzyka, która przenikała …
- Jaśnie panie!
… jak niesamowita harmonia …
- Jaśnie panie!
… barw ...
- Jaśnie panie!!! - Któryś ze służących odważył się tknąć go w rękę i odskoczył przerażony, czy nie poważył się na nazbyt wiele.
Ale Zaborsky nie był z tych, którzy karali czy zabijali ludzi, dlatego, że mogą, że są silniejsi. Uważał takie postępowanie za dowód zidiocenia i słabości, a ponadto … przecież ten pachołek spełniał tylko swoją rolę, a teraz przestraszony, zgięty w pokłonie tłumaczył bełkotliwie, że już załadowali wszystko.
- Biedacy – pomyślał, pewnie nie wiedzieli, czy wyrwać go z błogostanu informując o wypełnieniu poleceń, czy lepiej nie ruszać i co mniej rozzłości gościa wojewody.
- Dobrzeście się sprawili i dziękuję za powiadomienie mnie. Byłem zamyślony – wprawił ich w lekkie osłupienie, bo któż to widział, żeby pan wyjaśniał coś słudze. Ale Zaborsky nie był żadnym panem tylko … tylko nawet nie wiadomo kim. A wtedy zjawiła się Jana.


Rozmowa z nią stanowiła jedną z tych rozmów, które niszczą maski noszone co noc przez wampiry. Uśmiechy, wymuszona swoboda, udawany luz. Wszystko syf! Zaborsky jasno przekazał jej swoje obawy deklarując, co planuje zrobić rozglądając się jednocześnie, czy w pobliżu nie ma jakiegoś niespodziewanego osobnika ze zbyt długim jęzorem [nadwrażliwość]. Nie było, przynajmniej on takiego nie zauważył, ale tak naprawdę to pewnie znaczenie miało zerowe, bo Peter dając Edwardowi swobodna drogę doskonale musiał sobie zdawać sprawę, ze może uciec. To wręcz była nie ma forma polecenia odejścia oraz zabrania Jany. Inaczej nie miało to sensu. Jeżeli chciałby ich zatrzymać, wystarczyło wydać polecenie, ażeby nie ruszali się z zamku. Wystarczyło zatrzymać Janę. A on nie! Wypuścił ich wiedząc, że nawet jeśli każe pilnować ich synowi i jego przybocznym to podczas wyprawy może zajść wiele okoliczności, które owa opiekę uniemożliwią. Taki władca jak Peter musiał z tego sobie zdawać sprawę, a jednak ich puścił.

Była piękna, smutna i całkowicie zaskakująca, biorąc pod uwagę niespodziewany pocałunek. Szkoda, że nie miała ochoty spędzić podróży w jego towarzystwie. Nawet właściwie nie ze względu na wymogi etykiety, bo niby jakież? Ale po prostu ucieszyłby się mając nadzieję, że jej również będzie przyjemnie. No cóż, jednak Jana widocznie przedkładała samotność nad rozmowę z nim, dlatego po przedłożonym wyczekiwaniu, czy jednak nie usłyszy zaproszenia, skinął głową i trzymając kamienna twarz poszedł po konia. Odpowiadał za jej bezpieczeństwo, nawet jeżeli ona mu nieszczególnie sprzyjała.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 16-04-2009 o 20:48. Powód: boldowanie
Kelly jest offline