-
ufff..- wydobył się głos ulgi zza drzwi zamkniętej latryny. - H
ee... a to dło czego?, Ppssssssssstt - Rozległo się za ów drzwiami. Poczym było słychać mlaskanie. Otworzyły się drzwi i z latryny wylazł
Kall'eh. Jedną ręką poprawiał spodnie jeszcze do końca nie podciągnięte, drugą trzymał dziwną puszkę.
Przyglądał się jej z dziwnym niedowierzaniem. Jaki czarnoksiężnik wsadził do puszki sosnę? I jak ją wyciągnąć? Te pytania nurtowały Karła. I do tego najważniejsze, czemu jest takie niesmaczne?
Szedł wracając do jadalni, rozważając tajniki świata, gdy nagle dom w fasadach zadrżał. A to był duży dom. Nie wiedząc co się dzieje pobiegł szybko do okna. To co tam zauważył spowodowało, że upuścił puszkę. Smok. Smoczysko jak z bajki babuni Kru. No dobra, tamto było różowe, ale tak samo wielkie.
Podniósł puszkę, schował do torby.(kleptoman?) Pobiegł do reszty i razem wybiegli na zewnątrz. Tak, to był wielgaśny smok. Latał i robił szkody. Ciekawe czy Akademia była ubezpieczona? Zresztą nie ważne, bo
Kall'eh zaraz przypomniał sobie, że na stole biesiadnym stoją jego flaszeczki. Pewnie już pełne. Pobiegł po nie i gdy wybiegł z powrotem nikogo z watahy nie było. Ale nic to. Tam gdzie smok tam też i wataha. Wiedział, że za nic nie przepuszczą se zabawy. Albo ratowania niewinnych. - pomyślał o
Kiti. A teraz niewinnie płonęła zapewne całkowicie winna akademia. Smok też tam był. Więc wszystkie drogi prowadzą do magów.
Układając jeszcze w swoje skórzanej torbie flaszki pobiegł truchtem w stronę Smoka.
Gdy do niego dotrze ma chytry plan, wrzucenia mu flaszki z gorzałą do gardła. Jak tylko się nadarzy stosowna okazja.