Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2009, 22:43   #15
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu

Powtarzaj za mną…
–głos który wołał do Luka z ciemności pod żadnym względem nie przypominał tych, które dotychczas słyszał pogrążając się w szamańskich transach. Owszem, jego praktyki były zawsze tylko nędzną imitacją tych prawdziwych, których był świadkiem od zaśnieżonych lasów Syberii po tropikalne dżungle Ameryki południowej. Zawsze jednak towarzyszyło im uniesienie, świadomość obcowania z innym światem. Czuł wtedy bliskość bogów. Zawsze wolał używać w tym wypadku liczby mnogiej – nawet, jeśli nie koniecznie był pewien swoich uczuć w tej materii, to w rodzinnych, bardzo religijnych Włoszech zawsze dodawało to jego poglądom egzotyki i buntowniczego polotu. Potrzebował ich, ponieważ bez tego pozostałby niezauważany, a tak udawało mu się płynąć przez życie na fali sukcesu. Ostatnimi czasy nawet nieźle mu szło, jego paranaukowe publikacje i relacje z podróży w kolorowych pismach podróżniczych zapewniały mu całkiem wysoki standard życia, o środkach na kolejne wyprawy i zamknięcie się tego cyklu nie wspominając. Świat mroku nie lubi jednak stagnacji…



Powtarzaj za mną!! – ten głos zdecydowanie nie należał do zazwyczaj towarzyszącego mu w ekstatycznych transach kobiecego, anielskiego wręcz szeptu. Obecność, którą odczuwał zdecydowanie też nie była boska. To znaczy może i taka była, ale w tym momencie zdecydowanie i stanowczo sprzeciwiał się takiemu dualistycznemu bełkotowi, pragnąc żeby jego podświadomość wróciła do porządku i wizji przyjaznego światu i co najważniejsze jemu samemu Dobrego Boga, jakkolwiek by go nie nazywać. Zamiast jednak tego, wróciły wspomnienia, a wraz z nimi do umysłu Luka Ferro wdarł się trach. W ciągu kilku sekund przypomniał sobie zdarzenia z ostatniego popołudnia. Wróciło czucie w całym, do tej pory sparaliżowanym, jakby uśpionym organizmie. Niczym uderzenie pioruna przeszyła go fala straszliwego bólu, rozchodząca się każda, najmniejszą nawet arterią jego ciała. Było mu straszliwie zimno, coraz zimniej z każdą kolejną sekundą. Ferro nie miał zbyt dużej wiedzy medycznej, ale to co wiedział instynktownie podpowiadało mu że właśnie się wykrwawia…

* * *

Sympozjum, na które przyjechał było nieciekawe z jego punkty widzenia, ale możliwość dopisania sobie do życiorysu uczestnictwa w Takiej Imprezie, z Takim Towarzystwem, było warte wytrzymania kilku godzin z tymi bufonami. Tacy przez całe swoje życie zawodowe nie wyściubili nosa poza zatęchłe od wilgoci archiwa, nie rozumiejąc, że zalegający na starych woluminach kurz choćby wdychali go kilogramami, nie przyniesie im oświecenia. Może wiodła tędy droga, ale dla Luka Ferro była ona zbyt długa. Ci profesorowie, doktorzy i inni docenci siedzieli zamknięci w swoich sanktuariach, jakby wierząc, że dopóki ich nie opuszczą, śmierć o nich zapomni i będą mieli cała wieczność na zebranie wiedzy w ilości niezbędnej do osiągnięcia Nirwany. Zapewne już dawno mieli w swoich tajemnych stowarzyszeniach wyliczone dokładna ilość, oraz wszystko to ładnie opisane, nazwane, skatalogowane wraz z odpowiednimi tytułami i poziomami wtajemniczenia. Mądre Baby czy inni Noaidi, u których szukał wiedzy nie potrzebowali tego wszystkiego. Oczywiście wcale nie uważał że idzie drogą na skróty. Wolał po prostu przedzierać się przez cierniste krzewy i dotrzeć poraniony do celu, niż błądzić szukając bezpiecznej, spokojnej drogi i nie dotrzeć tam wcale. Co więc go podkusiło żeby wczoraj skorzystać z oferty tego tajemniczego mężczyzny?

No tak, liczył skrycie na odkrycie kolejnego tajemnego spisku – popkulturowe gnioty Browna i jego naśladowców w końcu przynosiły ogromne zyski. Co więc on, z jego wiedza mógłby napisać i dzięki temu osiągnąć? Udał się na spotkanie z tym człowiekiem, który zaprosił go na całe to sympozjum, płacąc nawet za bilet lotniczy. Prezent nie był jakiś szczególnie drogi - zapewne jego dobroczyńca był jednym z tych szastających kasą pseudo-kabalistów. Spotkali się wieczorem, jeszcze przed zmrokiem. Kiedy zrobi się ciemno, liczył że będzie już po tym grzecznościowym przedstawieniu i tę noc spędzi balując w Florencji, tak dla kontrastu korzystając z dobrodziejstw cywilizacji. Mężczyzna od razu wydał się jakiś dziwny – niewidzący wzrok i sposób wypowiedzi. Nie chodziło nawet o ostentacyjne nadużywanie archaizmów czy języka fachowego, tak jakby był jego codziennym. Chodziło o bezuczuciowy sposób, w jaki wypowiadał wszystkie słowa, świadczący jakby właściciel nie posiadał własnej woli, co w połączeniu z ogromna erudycją i statusem społecznym nie pozostawało wielu złudzeń. Kolejne tajne stowarzyszenie, zapewne jeszcze w żenujący sposób naśladujące Wielki Wschód znając jego szczęście, próbowało go zwerbować w swoje szeregi. Kolejna skostniała organizacja o budowie piramidy budziła w nim obrzydzenie, już chciał zrezygnować. Coś jednak w głosie mężczyzny zaszczepiło w umyśle Luka przeświadczenie, że tym jednak razem będzie warto przemóc się…



Czarna msza. To, co oglądał, było tak żenujące, że aż chciał zobaczyć do końca żeby się pośmiać. Spotkanie z kilkoma podobnymi do tego pierwszego osobnikami, następnie ach-jak-poważna dyskusja na tematy ezoteryczne w lokalu na tyle drogim żeby wypadało, ale na tyle mało znanym żeby nie rzucać się w oczy. Oczywiście zero obżarstwa i zero alkoholu – żeby nie zmącić umysły, zapewne wzajemnie już przez tych panów wypranego do cna. Na koniec gwóźdź – do trumny - programu. Wspomniana czarna msza. Luk musiał owszem wyrazić swoje uznanie, panowie byli bardzo profesjonalni. W porównaniu z filmami z oryginalnych mszy pana Szandora to naprawdę widać było poziom, pójście z duchem czasu. Zresztą, to była Europa a nie Stany Zjednoczonego Motłochu, więc nie powinno go dziwić i rekwizyty nie były siermiężne i zarazem mosiężne, a zabytkowe. Aż żal się robiło patrząc, do czego są wykorzystywane.

Sam nie brał oczywiście udziału w całym przedstawieniu, pełniąc zaszczytną rolę świadka. Zapewne świadomie liczyli na to, że wszystko opisze i właśnie po to go zaprosili, więc nie chciał być niewdzięczny i przyglądał się z miną fachowca, którym zresztą w zasadzie był. Nie lubił żadnych zakonów, hermetycznych już w szczególności, ale trzeba było znać swojego wroga. Ci tutaj byli naprawdę pocieszni. Używanie krwi jako fetysza było zrozumiałe z powodu jej symboliki, jednak w wykonaniu ubranych w czarne habity z kapturami mężczyzn wydawało się naprawdę komiczne, wręcz dziecinne. Pomijając już względy higieniczne. Ciekawe czy ich statut przewidywał obowiązkowe, okresowe badania morfologiczne…

Wtedy pojawił się On. Mężczyzna, zapewne charyzmatyczny przywódca tej sekty, był również ubrany w tunikę. W przeciwieństwie jednak od pozostałych, była prosta, pozbawiona wszelkich zbędnych elementów, tak potrzebnych by jasno określić status każdej z biorących udział w rytuale osób. Od mężczyzny, młodego długowłosego bruneta o atletycznej budowie ciała aż biła pogarda dla jego współtowarzyszy, wyczuwalna od pierwszej chwili, gdy niezauważony zjawił się w sali. Uczucie odwzajemnione było niemalże ekstatycznym uwielbieniem na jego widok. Przewodzący do tej pory zakapturzony jegomość – gej, jeśli dobrze wyczuł jego zainteresowanie wobec swojej osoby podczas kolacji Luk – ściskał trzymane do tej pory berło tak dumnie i mocno, że Ferro przypuszczał jakoby jego uniesienie na widok nowoprzybyłego miało podtekst jeszcze bardziej związany z fallusem niż przedmiot który tak dumnie dzierżył…

Jedyne, co zdawało się budzić zainteresowanie tajemniczego długowłosego młodzieńca była napełniona krwią ofiarna misa. Szybko jednak odnalazł on prawdziwy obiekt skupiający jego uwagę tej nocy…Mężczyzna mimo dzielącej ich odległości, mroku panującego w pomieszczeniu rozświetlanym tylko kilkoma pochodniami, oraz oparom wonnego kadzidła, bez problemu dostrzegł Luka. Ich spojrzenia skrzyżowały się.

-Czekałem na ciebie…

-Nie znamy się… - Ferro był zdezorientowany, nie mógł jednak nawet drgnąć, jakby wzrok nieznajomego niczym u Bazyliszka zamienił go w posąg.

-Mylisz się. Jestem tym, na kogo czekałeś całe życie. Jestem aniołem, twoim pistis sophia, przynoszę ci gnosis. Wraz z nim niosę dla ciebie dar Mordada…

-Twoje sekciarskie sztuczki nie robią na mnie wrażenia…-Lukowi udało się przełamać strach pętający jego język, jednak wciąż nie potrafił nawet drgnąć. Wciąż stał jak słup soli wpatrując się wprost o oczy tajemniczego bruneta. Na szczęście trafił na grunt, na którym stal pewnie od wielu lat walcząc z kolejnymi wykładowcami, promotorami i w końcu krytykami jego prac -Nie cierpię zaratusztrianizmu ani gnostycyzmu, jeśli chcesz...

-Wyśmienicie… - nieznajomy nie słuchał słów, łapczywie pochłaniając tylko pewność siebie z jaką były wypowiadane. Uśmiechnął się szeroko, obnażając swoje nienaturalnie długie, alabastrowo białe zęby.




***

Powtarzaj za mną albo umrzesz na zawsze! –głos z ciemności znów nawoływał go.

Zobaczył światło. Było piękne, jasne. Było ciepłe i tak bardzo go kusiło. Nie, ono wołało, by poszedł w jego stronę... Czy tak przyjdzie mi umrzeć? Na ołtarzu jakiegoś zwyrodnialca, satanisty, nędznego imitatora leczącego swoje kompleksy i nieprzystosowanie do opresyjnego społeczeństwa?

-Kurna, pewnie pochodzi z jakiejś zatęchłej wiochy na południu i rodzice poganiali go co niedzielę do kościoła. Teraz ma mnie zaszlachtować jak świnię? Nie mógł się zrealizować na jakimś forum do cholery? Cóż, jeśli potrzebowali do tego rytuału dziewicy, to im nie wyjdzie… -zadziwiające, jak trzeźwo potrafił myśleć umysł, odcięty od wpływu hormonów i pozostałej alchemii ludzkiego ciała. Pewne cechy charakteru jednak okazały się silniejsze od tych ograniczeń…

Nagle, niczym jednak drobna kropla dziegciu zdolna zepsuć smak całej beczki miodu, coś zmąciło biel światła w kierunku którego podążał Luke. Znów na chwilę wrócił do swego ciała. Nie, nie swojego. Mimo że czuł że należało do niego, było dla niego równie obce, każde inne. Na tym co było niegdyś jego ustami poczuł spadające raz za razem, kolejne krople cieczy. Choć była zimna jak lód, dla jego zmysłów wrzała. Metaliczny, słodki posmak od razu skojarzył mu się z krwią. Nie byłby to pierwszy raz kiedy jej próbował, jednak picie własnej, lub co gorsza należącej do któregoś z tych psychopatów posoki nie było tak ciekawe jak spożywanie tajemnych rytuałów warzonych przez szamanów w jakichś zapomnianych przez Boga częściach planety. Nie mógł się jednak powstrzymać. Nie był pewien czy on sam, czy tylko jego ciało łapczywie pochłaniało każdą kolejną dawkę gęstej, cieczy…

-Ja Luke Ferro, uroczyście przysięgam swoją wiekuista lojalność wobec Domu i Klanu Tremere!

-Co?!- Luke z trudem unosił się na powierzchni obłędu. Czuł że jedyne co pozwala mu się utrzymać do każda kolejna kropla krwi którą połykał…

-Powtarzaj! Ja Luke Ferro…-nie było możliwości by się dłużej opierać tonowi tego głosu...


-Ja Luke Feroo, uroczyście przysięgam swoją wiekuistą lojalność wobec Domu i… Rodziny Tremere…


Ja Luke Ferro przysięgam moją wiekuistą lojalność wobec Domu i Klanu Tremere oraz wszystkich jego członków. Oni są z mojej, krwi, tak jak ja jestem z ich. Razem dzielimy nasze istnienia, cele i osiągnięcia. Zobowiązuję się wypełniać polecenia tych, których Dom uzna za godnych ich wydawania. Zobowiązuję się traktować ich z szacunkiem, tak jak i moich podwładnych stosownie do ich osiągnięć.

Przyrzekam nie występować przeciwko żadnemu członkowi Domu, ani nie działać na jego szkodę. Zobowiązuję się nie podejmować działań mających doprowadzić do zgładzenia jakiegokolwiek członka, poza aktem samoobrony lub gdy osoba ta zostanie skazana prawomocnym wyrokiem Trybunału upoważniającym do tego typu działań. Wobec takich odszczepieńców zobowiązuję się podejmować wszelkie próby mające na celu ich doprowadzenie przed oblicze Trybunały, lub zgładzenie.

Przyrzekam stosować się do wszelkich zarządzeń Trybunałów raz Wewnętrznego Kręgu Siedmiu. Trybunały zobowiązane są działać w duchu i zgodnie z Kodeksem Tremere oraz jego rozwinięć. Przyjmuję prawo do prośby o ponowne rozpatrzenie werdyktu Trybunały przez wyższą instancję, o ile jej członkowie zechcą mnie wysłuchać.

Zobowiązuję się nie podejmować żadnych działań mogących zaszkodzić Domowi Tremere. Nie będę podejmował się żadnych przyziemnych działań mogących umniejszyć potęgę Domu Tremere. Nie będę, kontaktując się z demonami i innymi złymi duchami, ściągał zagrożenia na Dom Tremere. Nie będę nękał dobrych duchów i wykorzystywał ich tak, by ściągnąć na Dom Tremere ich zemstę. Ponadto zobowiązuję się przestrzegać zobowiązań dotyczących każdego członka Camarilli. Tradycje Maskarady przyjmuję jako doborowlne ograniczenie mojej wol,i dla wspólnego dobra Domu Tremere i jego bezpieczeństwa.

Zobowiązuję się, pod żadnym pozorem nie używać mych mocy magicznych by szpiegować innych członków Domu Tremere, ani w jakikolwiek sposób ingerować w ich działania bez ich wiedzy i zgody. Zobowiązuję się brać sobie uczniów tylko za zgodą Domu i tylko takich którzy złożą niniejszą przysięgę i będą ją wypełniać. Jeśli któryś popełni występek określony w niej, będę pierwszy który będzie mieć prawo i obowiązek postawić go przed trybunałem lub zgładzić go. Żaden uczeń nie będzie określany mianem Maga, nim złoży niniejsza przysięgę. Będę traktował ucznia z respektem na który sobie zasłuży oraz darzył go opieką i udzielał mu stosownej pomocy. Pozostawiam moim Starszym prawo do dysponowania, w tym i odebrania mi ucznia według ich woli lub w celu dokonania Inicjacji przez nich samych.

Zobowiązuję się gromadzić wszelką wiedzę przydatna Domowi, by poszerzyć jego siły i wzmocnić jego potęgę. Zobowiązuję się dzielić się tą widzą z pozostałymi członkami Domu.

Żadna widza magiczna nie może pozostać sekretem wobec Domu, nie może też pozostać w rękach tylko części jej członków, lecz winna być ogólnie dostępna dla wspólnego dobra.

Jeśli złamie to przyrzeczenie, wyrzucam sam siebie poza Dom i Klan Tremere. Ponadto, oczekuję od mych braci że znajdą mnie i zgładzą, bym nie hańbił zarówno mnie jak i Domu Tremere. Niech wrogowie Domu będą mymi wrogami. Niech sprzymierzeńcy Domu będą moimi sprzymierzeńcami.

Ja Luke Ferro składam niniejszą przysięgę na moja duszę, zgodną z Kodeksem Tremere i przypieczętowuję ją krwią. Biada tym którzy spróbują mnie od niej odwieść. Biada mi, jeśli im ulegnę…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 18-04-2009 o 10:55. Powód: stylistyka i literówki - tych popraw będzie jeszcze trochę ech ;)
Ratkin jest offline