Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-01-2009, 23:05   #11
 
Harv's Avatar
 
Reputacja: 1 Harv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie coś
Cristoforo Carbone... Takie imię widniało na szczycie zapisanej strony w zeszycie w kratkę który oświetlany snopem światła z małej lampki na baterie leżał na niskim stole. W ciemności wozu pochylała się nad nim rozczochrana głowa i dłoń gryzmoląca na marginesach. Można było wyszczególnić parę punktów wśród nachodzących na siebie liter. Pismo było nierówne, litery koślawe, jakby osoba niedawno nauczyła się pisać, albo pisała bardzo rzadko.

- A więc.. Cristoforo Cabrone - niosący Chrystusa. Mam nadzieję, że nie pójdzie w ślady Achilla.. Student medycyny i ekologii, myśli, że wie dużo o naturze życia...Heh.. - Raniero parsknał śmiechem i po chwili myślenia i wpatrywania się w kartkę zaczął mówić tym samym tonem który brzmiał jedynie jak myśli ubrane w niedbałe słowa. - Młody, rodzice są daleko, przysyłają pieniądze... Zieloni obrońcy? Bliżej będzie do czerwonego... Przynajmniej ma niewielu znajomków... Aria? Mają też fabryki u nas pod inną nazwą, młody sie ucieszy... Najważniejsze - kocha naturę, no i zwierzęta go lubią, ale musi jeszcze się dużo nauczyć. Wczoraj miał akcję. Nieźle mu poszło, ale biedaczek najwyraźniej nie wie ile kosztuje procesowanie się.

Zamknął zeszycik, wcisnął go do kieszeni i wyszedł na zewnątrz. Świeże nocne powierze było bardzo przyjemne dla martwej skóry. Pies podniósł się i zamerdał ogonem, ale wzrok Raniera sprawił, że powrócił na swoje miejsce. Poleciał na miejsce wczorajszej akcji i wydając piski słyszalne dla szczurów wywabił* dwa z nich. Ich móżdżki z wczorajszego polecenia** zrozumiały tyle, aby zapamietać choć parę słów towarzyszących nazwisku Carbon. Oba ssaki były zgodne, że słyszały "pozbyć się".

Raniero nie spodziewał się, że tak szybko znajdą tożsamość jego kandydata na dziecko. Będzie go teraz musiał obserwować jeszcze więcej niż zwykle. Moment może jest zbyt wczesny, ale z drugiej strony czy on, jako wampir wie najlepiej? Puls świata bije inaczej niż nasze umysły nam dyktują. Może własnie teraz jest właściwy czas?

Wzbił się w powietrze*** i jego słuch łapał teraz wiele innych dźwięków nocy - odgłosy lotu owadów, szmer trawy, odległe rozmowy. Jako nietoperz leciał w stronę małego mieszkania Cristofora na obrzerzach miasta, z którego tak często wymykał się w objęcia natury. Dzisiaj może byc to jego ostatnia eskapada.

Nie było roweru zazwyczaj przypiętego solidną kłódką do balustrady, a światło w domu się nie paliło. Nietoperz wleciał do zaułka i wybiegł z niego wilk*** o szarawej sierści. Zaczął tropić Cristofora po zapachu. Po kilkunastu minutach nieprzerwanego biegu po drodze napotkał porzucony na poboczu rower i zamknięty samochód. Wbiegł do lasu gdzie zapach jego niedoszłego syna mieszał się z zapachami trzech innych ludzi, czuł też wyraźny zapach metalu.

Z początku biegł, starając się dogonić ludzi, lecz gdy ich zapach stawał się silniejszy, a głosy słyszalne zaczął skradać się, aby nie sygnalizować swojej obecności. Widział ludzi okładających przywiązanego chłopaka łomami i kijami. Cóż... Dobry początek jego nie-życia. Nie będzie ono wcale łatwiejsze niż to życie które ma teraz..

Odczekał jeszcze parę ciosów, obserwował jego reakcje. Chłopak walczył z więzami, nie poddawał się. Na zadane mu przez oprawców pytanie "Czy warto" jego postawa odpowiadała "Tak". I to właśnie wkurzało byczków z łańcuchami na szyjach i wyżelowanymi czarnymi włosami. On miał coś, czego oni nie będą mieli nigdy. Coś, czego właśnie Raniero szukał. Kolejny cios w skroń sprawił, że Cristoforo zawisł na sznurach jak bezwładna lalka. Jednak oddychał jeszcze, w bezczelnym zapale. Jeden ze zbirów wyciągnął nóż "motylek" i wyszczerzył zęby do reszty kolegów, aby dodać sobie odwagi przed tym co ma zamiar zaraz zrobić. W jego oczach jednak był strach i wahanie. Drżącą ręką wbił jednak nóż między żebra chłopaka.

Raniero wystrzelił z tylnych nóg jak pocisk^ i uderzył łapami w plecy nożownika, obalając go na ziemię. Ledwo dotykając ziemi odbił się i wgryzł w trzymające łom ramię kolejnego draba, wyrywając kawał mięsa. Pierwszy napastnik nie patrząc za siebie zaczał uciekać w panicznym strachu. W powietrzu było czuć zapach strachu, szczyn i krwi. Trzeci zakapior stał sparaliżowany wpatrując się z całą scenę. Jego pałka na której było widać zakrzepłą niewinną krew wypadła mu z dłoni. Jego kolega który jeszcze tu był wił się z bólu zwinięty w błocie. Wampir popatrzył mu głęboko w oczy, wyszczerzył ociekające krwią zęby i zbliżając się do niego wydał z siebie warkot będący zapowiedzią przyszłego cierpienia. Twardziel stracił przytomność. Czy to jego skatowane sterydami serce nie wytrzymało, czy świadomość odmówiła współpracy, Raniero nie wiedział. Zdecydowanie, postapił dziś przeciwko prawu doboru naturalnego, ale co prawda jego "gatunek" sprzeciwiał się prawom natury już od stworzenia. Wydał z siebie wycie wilka*, mające w sobie ton zaproszenia.

Zmienił się z powrotem w człowieka, podszedł do umierającego chłopaka i wyciągnął nóż powodując potężny krwotok. - Już nie będzie Ci potrzebna, mały. stwierdził zanim wbił kły w jego szyję. Jego krew była dobra. Starał się zapamiętać jej smak, zanim cała opuści jego żyły. Cristoforo zdawał się w jakiś sposób odczuwać to co się z nim dzieje, jakby rozluźnił się jeszcze bardziej. Wargi wampira wyczuły, że tętno jest już prawie niewidoczne. Nożem rozorał sobie nadgarstek wzdłuż i wpuścił szeroki strumień krwi w usta Cristofora, po czym zalizał ranę, która zniknęła jakby jej nigdy nie było. Chłopak wzdrygnął się, wstrząsnął nim spazm jakby miał zaraz zwymiorować. Ostatni ludzki odruch Wszystko według instrukcji. Oprócz tego Gangrel wyciągnął z kieszeni wykrwawiającego się zbira portfel i podmienił jego dokumenty z kartą biblioteczną Cristofora. Wilki w okolicy usłyszały zew i zaczęły zbierać się skuszone zapachem krwi. Dzisiejsza noc zapowiadała żer z niezdrowego ludzkiego mięsa.

Raniero, wykorzystał moc swojej krwi, aby stać się silniejszy i wziął na jedno ramię chłopaka, a na drugie jeszcze żyjącego draba, który stracił przytomność. Biegł w stronę miejsca, które prawdopodobnie tylko on znał.



Bieg trwał długo, koło drugiej w nocy dotarli do jaskini. Garfagnana, podobno w dzień są zielone i piękne, w nocy są tak samo groźne jak kazde inne góry. Porzucił Cristofora przy wejściu i sam zszedł w głąb skalnych korytarzy trzymając zwiazanego i zakneblowanego zbira narzuconego na ramię, który był wystarczająco taktowny, aby pozostać nieprzytomnym. Płytki oddech świadczył, że jeszcze żyje. Raniero zastanawiał się, czy Cristoforos obudzi się w dzień, czy krew w jego organiźmie zacznie na dobre działać dopiero w nocy. W każdym razie będzie to ciekawe doświadczenie... Już trzecie, a każde inne. Tak jak u ludzi - tylko prokreacja i wszystko co tworzy tą magiczną otoczkę dookoła niej ma sens.

Cristoforos obudził się czując straszliwy ból lewej ręki. Był ranek, widać było przebłyski słońca za łańcuchem górskim, a promyki słońca delikatnie muskały czubki jego palców sprawiając mu niewyobrażalny ból. Odruchowo cofnął rękę i pojawił się Strach. Strach jakiego chyba nigdy jeszcze nie czuł. Prawie bez udziału świadomości wykonał skok w głąb jaskini, poza zasięg światła. Wtedy zastanowił się - skoro czuje strach, czemu nie czuje serca bijącego panicznie i czemu nie ma zimnego potu na plecach? Oprócz strachu poczuł też Głód, nie przypominający żadnego innego łaknienia jakie odczuwał do tej pory. Spostrzegł, że jaskinia otwiera swoją gardziel zachęcając, aby wejść w jej głąb, aby uciec od światła i odpocząć...

* - druga kropka Animalizmu
** - pierwsza kropka Animalizmu
*** - czwarta kropka Transformacji
^ - Potencja
 
__________________
Nie chcę ukojenia, które mogłoby mi odebrać skruchę, nie pragnę uniesień, które wbiłyby mnie w pychę. Nie wszystko, co wzniosłe, jest święte, nie wszystko co słodkie - dobre, nie wszystko co upragnione - czyste, nie wszystko co drogie - miłe Bogu.

Ostatnio edytowane przez Harv : 06-02-2009 o 22:41. Powód: dyscypliny & ciąg dalszy
Harv jest offline  
Stary 01-02-2009, 00:48   #12
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Zrządzeniem losu śmierć ominęła go, zadowalając się jego przyjacielem. Zawsze przychodziła w najmniej spodziewanej chwili i formie, a wtedy, kiedy myślał, że przyszła również po niego, spodziewał się, że rozstanie się ze światem. Prosił wtedy Boga, by ujawnił się, jeżeli istnieje, pokazał mu, że jest, lecz nie umarł ani nie dostał znaku od Boga. Interpretował to jednoznacznie: "Boga nie ma". Zawsze mówiono mu, że jego zdechła kobra jest bardziej pobożna niż on.
Teraz siedział w barze, jednak on nie pił, w przeciwieństwie osób, z którymi teraz siedział. Patrzył ponuro na drinki swoich towarzyszy. Nie pił wcale nie dlatego, że nie mógł lub nie miał ochoty. Teraz potrzebował trzeźwego, sprawnego umysłu, a alkohol przyjemnie otępiał. Później się napije.
Rozejrzał się po lokalu, zdmuchując włosy opadające na twarz. Wszyscy byli mu tu bardziej lub mniej znani i to właśnie tutaj czuł się bezpieczny.
Jego wzrok powędrował na starego Annibale, na którym przez chwilę zawiesił spojrzenie. Prowadził interes, współpracując z Cosa Nostrą, niezależnie czy dobrowolnie czy pod przymusem. Faktem była współpraca.
Mnich uśmiechnął się smutno. Lubił staruszka i nie wiedział czemu. Zawsze się nad tym zastanawiał, lecz za każdym razem odpowiedź na rozmyślania, była taka sama: "nie mam pojęcia".
-Nie mam pojęcia-powiedział nagle któryś z nich, zaś Rafał uśmiechnął się ponuro.
-To musiał być ktoś z mafii. Nikt inny raczej nie ośmieliłby się tego zrobić. Idąc tym samym tropem, musiał to być ktoś równy lub wyższy niż moja pozycja. Wydawanie takich osądów nie jest zbyt bezpieczne, ale tak właśnie sądzę.
Niżsi niż ja teoretycznie również mogli to zrobić, bo mięli motyw. Przychodzi nowicjusz i nie długo później stoi wyżej niż oni, kiedy to właśnie oni męczyli się, by osiągnąć to, co mają. Tu jednak wątpię, bo raczej nikt nie podniesie ręki na ważniejszego od siebie, nie ważne jak szybko wszedłby wyżej niż oni na drabinie hierarchii.
Tymczasem równi mi, w obawie, że zaraz będę wyżej niż oni, mogli postanowić, że zadziałają, póki mogą. Starsi mogli obawiać się tego, iż stanę wyżej niż oni, a wtedy nie będą mogli nic zrobić.
Dalej jednak nie potrafię przeniknąć. Zamachowiec dalej jest bezosobowy
-mruknął ponuro, po czym dodał:
-Niektórym mogą też nie podobać się pomysły na reformację Cosa Nostry na, według mnie, lepsze...-zamilkł nagle, widząc nowych gości, którzy dosiedli się do ich stolika.
Mnich nagle zbladł, zaś szczęki zacisnęły się. Spuścił nagle głowę, wspierając się na dłoniach, po czym uśmiechnął się ponuro.
Śmierć zawsze przychodzi w najmniej spodziewanej formie i czasie-pomyślał, będąc przekonanym, że to właśnie jego wskazywał kościsty palec kościotrupa z kosą.
Usłyszał, że różne głosy w lokalu ucichły i oczyma wyobraźni widział jak to pozostali starali się stać swoimi krzesłami lub stołami. Widział jak pragnęli wniknąć w ścianę i zapaść się pod ziemię, a żeby to zobaczyć, nie potrzebował oczu, które przetarł.
-Nie krępujcie się-rzekł Angelo Infantini, który zaczął sączyć wino florenckie, podane czwórce nowych gości, przez Annibalea.
-No, Potocki. Zbieramy się. Może i na herbatkę do królowej Elżbiety wypada się spóźnić. Ale tu nie Anglia-jego trzej towarzysze parsknęli śmiechem, zaś Mnich uśmiechnął się z grzeczności, lecz był to uśmiech stworzony z ogromnym wysiłkiem.
Rafał wstał z ponurym wyrazem twarzy, spojrzał ostatni raz na swoich znajomych, po czym wyszedł z czterema Włochami. Wiedział, że nie ma szans na ucieczkę ani na sprawienie, że zmienią oni zdanie. Było to nieodwołalne.
Wsiadł do samochodu, a kiedy usiadł już, wyjrzał przez okno. Zastanawiał się czy to możliwe, że Kostucha pomyliła się wtedy podczas wypadku. Być może to była pomyłka. Być może to on powinien tam zginąć, a błąd należy teraz naprawić. Tylko wtedy kto miałby pociągać za sznurki, skoro Boga nie było?
Widział uśmiech Angelo, lecz jemu nie było do śmiechu. Przyglądał się uważnie Florencji nocą, gdyż był pewien, że widzi ją ostatni raz, ale wcale go ona nie ekscytowała.
Nagle zatrzymali się przed apartamentowcem, co Mnich przyjął z niejakim zdziwieniem, a kiedy drzwi otworzył mu Angelo, wyszedł i zaskoczony rozejrzał się. Nagle został popchnięty, więc zrobił jedyne, co mógł, zacisnął zęby i wyprostował się dumnie.
Przebywanie w kręgach Cosa Nostry nauczyło go czegoś. Lepiej żyć stojąc na nogach, nawet jeżeli oznacza to ciosy, niż klęczeć w służalczym ukłonie.
Tak również zamierzał zginąć, skoro go to czekało.
Ktoś mógłby pomyśleć, że Rafał nie boi się tego. Tylko głupiec by się nie bał, a do tych Potocki zdecydowanie nie należał. Strach był zbyt lekkim słowem. On był przerażony, ale zawsze uznawał wyższość umysłu nad ciałem. Wszystko to przychodziło mu z ogromną trudnością, lecz wychodził z założenia, że to ostatni wysiłek w jego życiu, więc zamierzał włożyć w to wszystkie siły.
Odźwierny otworzył im drzwi, zaś niezwykle sztywny kark pozwolił Mnichowi jedynie na lekkie skinięcie głową.
W środku wszedł do windy razem z Angelo lub Aniołkiem, jak kto woli. Zastanawiał się kto chciał zafajdać sobie podłogę i ściany jego krwią, a z pewnością i jedno i drugie było droższe niż jego roczne wyżywienie, zaś ten, komu zależało na jego śmierci, z pewnością bardziej zmartwiłby się zabrudzeniem pomieszczenia niż śmiercią Mnicha.
Nagle silne pchnięcie wyprowadziło go z windy.
-No idę!-warknął. Nie cierpiał jak ktoś nim pomiatał, a teraz nie miał już niczego do stracenia.
-Angelo, zostaw nas samych-powiedział miły głos, zaś Rafał rozejrzał się. Zobaczył kobietę w średnim wieku. Teraz to już kompletnie zbaraniał. Czegoś takiego nigdy by się nie spodziewał.
-Napijesz się czegoś?-zapytała, lecz nalała mu wina, nie czekając na odpowiedź.
Cyjanek? Dobrze, przynajmniej szybko, elegancko i bezboleśnie-pomyślał, przyjmując trunek.
Kobieta zaczęła mówić o jego pomysłach, a on miał takie samo zdanie. Część jego pomysłów była dobra, część była zwykłą pomyłką w chwili myślenia nad nimi. Dwie części stanowiły całość, która podlegała kolejnemu podziałowi na te, które przynosiły kłopoty oraz te, niosące zyski. Kłopoty niosły zarówno dobre jak i złe pomysły, zaś zyski dawały tylko ta część dobrych pomysłów, nie należących do tych, które zaliczały się do niosących problemy.
Nie wiedzieć czemu, jego wzrok przyciągnął naszyjnik z pereł. Był naprawdę piękny.
-Pewnie zastanawiasz się, co można zmienić w tym idealnym naszyjniku? Otóż nie jest on idealny-temat rozmowy przeniósł się na owy wyrób jubilerski.
Kobieta pokazała mu skazę na perłach i Mnich stwierdził, że musi lub musiała mieć kontakty z jubilerskim fachem, gdyż on nie był gruboskórnym, powierzchownym idiotą, który zwraca uwagę tylko na to, co ma rozmiar większy niż stodoła.
-Widzisz, tylko wprawne oko jest w stanie dostrzec przebarwienia na jednej z pereł-oto i potwierdzenie jego myśli. Przyglądając się perłom, zdążył się rozluźnić i bez udziału jego świadomości, upił łyk wina.
-I dla mnie ty jesteś takim długo szukanym, brakującym elementem w mym idealnym naszyjniku-na te słowa zakrztusił się napojem i postąpił krok do tyłu, lecz tamta już była przy nim.
To kompletnie zbiło go z pantałyku. Żaden zabójca nie zachowywał się tak względem swej ofiary i wcale nie był pewien czy ma się z tego powodu cieszyć czy martwić.
Oferowała mu władzę, kobiety, ale nie za darmo. Czy po to właśnie został wysłany Angelo? Żeby przyprowadzić go dla niej? Coś tu nie pasowało. Niezależnie jak piękne były słowa kobiety, było coś, czego nie mówiła i podejrzewał, że wcale by mu się to nie spodobało.
-Mogę dać ci wiele-wyszeptała mu do ucha. Może i nie miał nic przeciwko kobietom. Może i nie miał nic przeciwko tej kobiecie, lecz cała ta sytuacja nie podobała mu się wybitnie, ale coś mu się wymykało. Próbował pochwycić odpowiedź, ale ta była śliska i wiła się jak wąż gotowy do ugryzienia swymi kłami...
Nagle coś zobaczył... Coś jak wysuwające się kły...
Równie gwałtownie oblała go niezwykła rozkosz nieporównywalna do innych, lecz było w niej coś, co mu się nie podobało. Był tam ból, który powiększał się z każdą chwilą. W pierwszych chwilach sądził, że to jedynie autosugestia jego umysłu i postarał się odrzucić ją, gdy nagle zdał sobie sprawę, że ból był prawdziwy. Próbował wyrwać się z objęć kobiety, ale była dla niego zbyt silna. Zareagował za późno i nawet pełna siła jego mięśni, odrywająca ścięgna od kości, nie mogła zostać wykorzystana.
Śmierć zawsze przychodziła w najbardziej niespodziewanej formie i czasie. Dla niego śmierć przybrała oblicze czegoś pokroju Wampirów pojawiających się w literaturze fantasy.
Przyszedł mu na myśl wizerunek jadowitego węża z kłami ociekającymi trucizną, tego, który przyszedł mu na myśl tuż przed ukąszeniem. Cóż za idealna metafora dla tego, co go dotknęło. Jak wąż, uderzyła niespodziewanie, a jego reakcja, tak jak reakcja ofiary gada, okazała się zbyt późna. Właśnie umierał, tak jak ofiara węża. Różnica była taka, ze nie umierał od trucizny, a z wykrwawienia.
Powoli ból tracił na sile, a on uwalniał się z ciała. Zdążał już w kierunku, z którego nie było powrotu. Gdyby wiedział jak, z pewnością pognałby tam ile sił w nogach, lecz stało się coś innego. Poczuł w ustach coś, co ciągnęło go z powrotem do ciała.
Cóż za potworna ironia losu!
Wtedy, kiedy nie chciał umierać, był popychany w jej objęcia, a wtedy, kiedy jej chciał, ona wypuściła go ze swych objęć z szyderczym uśmiechem na czaszce nie pokrytej skórą ani mięśniami.
Skoro jednak powoli wracał do swego ciała, musiał wypić jeszcze trochę tego, co wpadło mu do ust. Choć kropelkę.
Pochwycił rękę do ust, zaczynając pić łapczywie. Za każdym razem powtarzał sobie, że to ostatnia kropla, lecz ta nie następowała. Ktoś jednak wyrwał mu rękę z jego własnego uścisku.
-Witaj, Dziecię Nocy-powiedziała kobieta, zaś on zdał sobie sprawę z przerażającej prawdy. To jednak był Wampir, a teraz on jest jednym z nich.
Los zadrwił z niego straszliwie. Był teraz skazany na wieczną mękę, z tego co wiedział o Wampirach.
Przestało mu zależeć na czymkolwiek. Chciał umrzeć w spokoju...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-02-2009, 20:32   #13
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Drzwi do windy otworzyły się i Kalista weszła do środka.
- Dobry wieczór. – Młoda Amerykanka odezwała się pierwsza.
- Dobry wieczór – odparła jej z uśmiechem elegancka kobieta, którą Kalista widywała prawie co wieczór, odkąd zamieszkała w tym hotelu.
- Cóż za przepiękny naszyjnik. – Ornella zaczęła rozmowę. Kalista dotknęła bezwiednie jednej z nielicznych pamiątek, jakie zostały jej po matce.
- Dziękuję – dziewczyna odparła nieśmiało i uśmiechnęła się.
- Rodzinna pamiątka? Staranna robota. Teraz niewielu złotników potrafi wykonać coś takiego. – Złotników? Takie słowa pojawiały się raczej w rozprawach o średniowieczu, nie w codziennych rozmowach. Pani Angiolini spojrzała w oczy Kalisty i uśmiechnęła się do niej.
- To... to pamiątka po mojej mamie. – Amerykanka sama nawet nie wiedziała, dlaczego zdobyła się na taką wylewność wobec obcej osoby (1) .
- Gdybyś chciała sprzedać to cacko… - Kalista cofnęła się trochę z lekkim przerażeniem na twarzy, a Włoszka uśmiechnęła się jeszcze słodziej. - … żartowałam. Gdybyś chciała dokupić sobie coś równie pięknego, to zapraszam. – Wręczyła dziewczynie swoją wizytówkę.


Diamenty są wieczne S.r.l.
Ornella Angiolini

Viale Giovanni Milton 90
50129 Firenze


- Przyjdź koniecznie. – Ornella popatrzyła głęboko w oczy Kaliście, a dziewczyna poczuła niewytłumaczalną i nieodpartą chęć odwiedzenia tego miejsca (2) .
Winda zatrzymała się i Włoszka wyszła, a młoda Amerykanka stała jeszcze dłuższą chwilę, wpatrując się w ozdobny kartonik papieru.


Tydzień później Kalista wracała wieczorem do hotelu. Był piękny wieczór, więc dziewczyna postanowiła się przejść piechotą. Stojąc na przejściu dla pieszych czytała nazwy ulic. Viale Giovanni Milton zabrzmiało w jej umyśle. Gdzieś już słyszała tę nazwę. Bezwiednie sięgnęła po wizytówkę, którą dała jej ta elegancka Włoszka. Spojrzała na litery umieszczone na kartoniku. Coś kazało jej pójść tam. Sama nawet nie wiedziała, dlaczego poczuła taką nieodpartą chęć odwiedzenia tego miejsca.



Stała przed dłuższą chwilę przed wejściem. O dziwo, mimo dość później pory w sklepie było sporo osób. W końcu Kalista postanowiła wejść i rozejrzała się.



Diamenty, rubiny, szmaragdy. Perły we wszystkich możliwych kolorach, ze wszystkich mórz świata. Doskonałe, zimne piękno, wyniesione do perfekcji dzięki pracy ludzkich rąk i tchnieniu geniuszu.
- W czym mogę pomóc? - Przywitał ją uśmiechnięty pan w średnim wieku.
- Eeee? – Kalista sama właściwie nie wiedziała, po co tu przyszła.
- Ja się zajmę to panią. – Za plecami mężczyzny pojawiła się Ornella. – Podaj mam kawę, Giacomo. Chodź, moja droga. Porozmawiamy w spokoju.

Podano kawę i kobiety rozpoczęły rozmowę. Ornella pokazywał Kaliście biżuterię, szczegółowo opisując każdy element z najdrobniejszymi detalami. Mówiła z pasją i uczuciem, cały czas uważnie przypatrując się swej towarzyszce. Co jakiś czas zadawała dziewczynie jakieś osobiste pytanie. Amerykanka sama do końca nie była pewna, dlaczego rozmawia z obcą osobą na takie tematy, ale coś mówiło jej, że Włoszka jest osobą godną zaufania (3) . Kalista nic nie nabyła w sklepie, ale kobiety umówiły się na kawę następnego wieczoru w apartamencie dziewczyny.
Kalista poddała się tej dziwnej aurze, którą roztaczała wokół siebie dużo od niej starsza kobieta. Wyczekiwała na każde ich spotkanie z niecierpliwością, czerpiąc radość z przebywania w towarzystwie eleganckiej i kulturalnej Włoszki.

- Już czas, aby oszlifować ten diament – pomyślała Ornella, przykładając kolejne kolczyki do twarzy. Dzisiaj chciała wybrać coś szczególnego, na szczególną i wyjątkową okazję. Wreszcie zdecydowała się na rubiny, ujęte w maleńkie, złote koszyczki.
Kalista właśnie wróciła z opery. Była trochę zmęczona, ale nagle poczuła nieodpartą chęć odwiedzenia przyjaciółki (4) .
Wyszła więc z pokoju i wjechała na najwyższe piętro budynku.
- Czekałam na ciebie. – Ornella już stała w drzwiach. Rubiny w jej kolczykach rzucały na wypielęgnowaną twarz Włoszki krwawe blaski. – Wejdź, proszę. Dziś jest wyjątkowy dzień, a właściwie noc. Chodź ze mną.
Pociągnęła dziewczynę za sobą i wręczyła jej małe pudełeczko. Gdy Kalista otworzyła je, ujrzała przepiękny naszyjnik z brylantem.
- To prezent dla ciebie. Na nową drogę życia. - Ornella zaśmiała się dźwięcznie i swobodnie, z dowcipu, który rozumiała tylko ona. - Jak to brzmi, życia. – Kalista popatrzyła ze zdziwieniem na swoją gospodynię, która uśmiechnęła się tylko i ruchem głowy nakazała stanąć przed lustrem.
– Przymierz – poleciła dziewczynie, stając za nią i zakładając jej naszyjnik.
- Opowiadałaś mi, że przyjechałaś tu do Włoch, do Florencji, aby uciec od tamtego życia. Aby uwolnić się od przeszłości. Ja ofiaruję ci nowe życie. Wieczne życie – dodała już ciszej i zatopiła swe zęby w szyi kobiety.
Czy istnieje większy ból niż ten, którego w tej chwili doświadczyła Kalista? Być może. A być może nie. W tej chwili liczyło się tylko to, że obietnica dana jej przez przyjaciółkę okazała się najgorszą torturą. Gdyby Kalista miała siłę, by walczyć, z pewnością uczyniłaby to. Ale jej słabnące ciało już dawno odmówiło posłuszeństwa.

Czy powinna widzieć światełko w tunelu? Tak mówią ci, co wracają z martwych, tak jak ona teraz powracała. Nowa, odrodzona.

- Jak diamenty są wieczne, tak i ty dzięki mnie stałaś się wieczna – miękki głos Ornelli przywrócił Kalistę do rzeczywistości. Włoszka właśnie zalizywała ranę na nadgarstku.
- Cii… - położyła rękę na ustach młodej Amerykanki gdy ta chciała coś powiedzieć. – Będzie jeszcze czas na pytania.





1) Pierwsza kropka Prezencji
2) Druga kropka Dominacji.
3) Trzecia kropka Prezencji.
4) Czwarta kropka Prezencji.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 09-04-2009, 12:43   #14
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Nad Florencją powoli zapadał zmierzch. Przenikliwy odgłos budzika wdarł się w ciemną, cichą pustkę w jakiej do tej pory zawieszona była Marina. Kobieta na oślep wymacała niewielkie, srebrzyste pudełko, natrętnie wyjącego zegara. Usiadła na łóżku, zdjęła z twarzy przysłaniającą oczy satynową maseczkę i rzuciła ją niedbale na nocny stoliczek. Przeciągając się leniwie wstała. Biała, satynowa materia miękko opływała jej posągowo piękne ciało. Delikatna koronka, którą wykończono koszulkę nocną, falowała lekko przy każdym kroku wampirzycy. Marina podeszła do ciemnej, pustej ściany. Nacisnęła przycisk. Rozległ się krótki metaliczny dźwięk, wielkie żelazne rolety powoli sunęły ku górze, odsłaniając zjawiskowo piękną, nocną panoramę Florencji.




Stała tak przez chwilę chłonąc ten niezwykły widok, dopiero uczucie dojmującego głodu przywróciło ją do szarej rzeczywistości. Nacisnęła guzik interkomu.

- Dobry wieczór Gulietto, proszę przyślij do mnie Angelo - wampirzyca przeciągnęła językiem po spierzchniętych wargach.

- Dobry wieczór pani prezes, mam nadzieję, że wypoczęła pani. Już wysyłam do pani chłopaka. A skoro już o nim mowa... Ja rozumiem dobre serce pani prezes, wspomaganie młodych, biednych, zdolnych artystów...ale ten chłopak jest jakiś dziwny... - zdeformowanym, pobrzmiewającym elektronicznie głosem Gulietta próbowała przekonywać swoją panią, obie dobrze wiedziały, że asystentka nigdy nie lubiła Angelo.

- Dziękuję za troskę Gulietto, ale to moja sprawa - Marina ucięła szorstko - Samochód ma na mnie czekać za godzinę przy wejściu, przygotuj mi proszę dzisiejszą prasę, przejrzę ją po drodze do biura.

Kobieta opadła z westchnieniem na miękki, zamszowy fotel. Jakie to wszystko stało się teraz proste, nie to co kiedyś. Ulice całymi stadami przemierzały nadwrażliwe nastolatki, przekonane o swej wyjątkowości i głębokim niezrozumieniu jakie żywi dla nich otaczający je świat. Rozczytane w mrocznych książkach, gdzie wrażliwe, piękne wampiry porzucały swoje mroczne dziedzictwo w myśl wielkiej miłości do śmiertelników. Słuchały piosenek, śpiewanych przez umalowanych czarnym eyelinerem wokalistów, opowiadających o tym jak to wspaniale umrzeć i połączyć się razem w śmierci dla nieskończonej, trwającej wiecznie miłości. Tacy sami przychodzili, z maślanymi oczami nadstawiając szyje i nadgarstki. Do uszu wampirzycy dobiegł odgłos miękkich kroków na korytarzu, a potem stukanie do drzwi.

- Proszę - powiedziała, w ułamku sekundy znajdując się przy wejściu.*

Do pokoju wszedł młody chłopak, gęste ciemne włosy zasłaniały mu oczy. Z czarnej, dopasowanej bluzy pustymi oczodołami, posępnie spoglądała wielka czaszka.




- Witaj Angelo - słodko uśmiechnęła się wampirzyca - Mój mały, słodki Angelo. Tęskniłeś za mną?

- Marino...- ręce chłopaka drżały lekko, gdy dotykał porcelanowo bladej twarzy kobiety, jego usta powędrowały ku jej karminowym, lekko rozchylonym wargom.

Odsunęła go łagodnie.

- Nie, nie, nie... wiesz przecież, czego najpierw potrzebuję, prawda? - pogroziła mu z uśmiechem palcem, po czym powoli, delikatnie musnęła ustami jego szyję.

Najpierw jeden słodki, zwyczajny pocałunek. Cało chłopaka zadygotało, przeszyte dreszczem upajającej rozkoszy. Wampirzyca przywarła do niego, białe, lśniące kły zatopiły się w miękkim, ludzkim ciele. Z ust Angelo wydobył się jęk rozkoszy. Marina piła powoli, sycąc się słodką, młodzieńczą vitae. Jednak coś było nie tak... Ten dziwny intensywny, gorzki posmak. Wściekła wampirzyca odepchnęła przeżywającego błogie uniesienie mężczyznę.

- Co ty do diabła wyprawiasz! Wiesz co ci mówiłam o paleniu tego świństwa! Wiesz jak to na mnie działa! - wrzeszczała, wściekła wampirzyca.

Jej piękna twarz przybrała na moment postać przerażającej, groteskowej maski*. Z otwartych ust wystawały zbroczone posoką kły. Drobne stróżki krwi ściekały jej po podbródku plamiąc czerwonymi kroplami, białą koszulę. Przerażony chłopak początkowo sparaliżowany strachem, próbował pełznąc do drzwi na czworakach, dopiero po chwili dotarło do niego, że ma dwie zdrowe nogi. Niewiele myśląc rzucił się do ucieczki. Zła na siebie i cały otaczający ją świat Marina nacisnęła guzik interkomu.

- Miałaś rację co do Angelo Gulietto. Powiadom proszę ochronę

Cóż będę zmuszona poszukać sobie nowego blooddolla, zresztą ten zaczynał już być nudny - rozmyślała wampirzyca idąc do łazienki, satynowa koszulka ześlizgnęła się powoli z jej ramion.


***

Samochód powoli przemierzał zakorkowane, mimo późnej pory, ulice Florencji. Na siedzeniu obok wertującej niespiesznie kolorowy magazyn Mariny siedziała Gulietta Casatto, asystentka, ghulica, która od przeszło osiemdziesięciu lat towarzyszyła pannie Sertii.




Niezbyt atrakcyjny, jak na kanony Toreadorów, wygląd kobiety w zupełności rekompensował jej bystry umysł oraz niesamowite zdolności organizatorskie. Jednym słowem stara, momentami zgorzkniała i nadopiekuńcza panna stała się dla wampirzycy niezastąpiona.

- Zbliża się tydzień mody w Mediolanie, nasza kolekcja jest już prawie gotowa, wypadało by wybrać modelki, które zaprezentują nasze kreacje. - Gulietta zamknęła skórzaną aktówkę, ściągnęła eleganckie okulary i odchrząknęła - Przygotowałam ci kilka portfolio do przejrzenia, przydałaby się jakaś nowa, ładna buzia, żeby odświeżyć nieco nasz wizerunek... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- Mmm... - mruknęła w odpowiedzi wampirzyca, nie odrywając wzroku od najnowszego numeru Vouga.




Z okładki uśmiechał się tajemniczo, ciemnowłosy mężczyzna. Młody, nowomodny pisarz o włosko brzmiącym nazwisku, Leoncavello. W środku zamieszczono obszerny wywiad, w którym autor opowiadał o swojej najnowszej książce, która jeszcze przed oficjalną premierą stała się prawdziwym bestselerem. " Kochanica Demona ", powieść neogotycka, mieszanka horroru, erotyku i wciągającej sensacji. W dalszej części dziennikarka wypytywała Leoncavellego o jego bujne życie, owiane mgłą mrocznej tajemnicy upodobania seksualne oraz smutne dzieciństwo i ciężkie relacje z matką.

Samochód zatrzymał się na światłach.

- Gulietto, czytałaś może coś Vittorio Leoncavello - Marina podniosła na chwilę wzrok znad magazynu - Nie... Ty przecież nie czytasz nic poza raportami, rachunkami i monitami.

Widząc kwaśną minę kobiety, wampirzyca uśmiechnęła się słodko.

- Scusa, nie gniewaj się. Obiecuję, że zaraz jak tylko przyjedziemy do biura przejrzę te portfolia... - delikatna, lodowato zimna dłoń zamknęła się na żylastej, szczupłej ręce w czymś na kształt czułego uścisku - ... pod jednym warunkiem.

Marina Sertii, prezes jednej z największych i najprężniej rozwijających się firm odzieżowych we Włoszech, miała w zwyczaju zachowywać się czasem jak mała, rozpieszczona dziewczynka. Ten słodziutki uśmiech, błyszczące, wielkie oczy. Gulietta westchnęła zrezygnowana, jakikolwiek sprzeciw nie miał najmniejszego sensu.

- Słucham Bella, jakim? - w takich momentach panna Casatto czuła się jak matka, którą nigdy nie była i z pewnością nigdy już nie miała zostać.

- Zdobądź dla mnie książkę tego Leoncavellego, " Kochanicę Demona " - uśmiechnęła się triumfalnie wampirzyca podtykając Guliettcie pod nos kolorowe czasopismo.


***

Florencja, miasto perła. Piękna, tajemnicza, czasami odrobinę nostalgiczna i smutna. Siedziba firmy odzieżowej Febo mieściła się w odrestaurowanej, renesansowej kamienicy, a właściwie tylko jej niewielka, reprezentacyjna część, gabinet pani prezes, dwóch zastępców, biuro głównego projektanta oraz kilka sal konferencyjnych. Wszystkie pozostałe biura, pracownie i szwalnie usytuowane były na obrzeżach zabytkowej metropolii. Przyjezdni kontrahenci, przywykli do wielkich konstrukcji ze szkła i betonu, które stały się wizytówką, dobrze prosperujących i rozwijających się miast na całym świecie, nie posiadali się z zachwytu nad architekturą i niesamowitym klimatem tego magicznego miasta. Do tej pory w całej Florencji obowiązywał zakaz wznoszenia budynków wyższych od królującego w centrum miasta Duomo.

Na wielkim, zabytkowym, dębowym biurku leżały poukładane w równe kolumny czarne segregatory. Każdy z nich krył w sobie inną ładną buźkę i inną trywialną historię, dlaczego to właśnie właśnie jej posiadaczka powinna zostać nową twarzą jesienno-zimowej kolekcji marki Febo. Marina bez przekonania przerzucała kolejne zdjęcia w śliskich, foliowych koszulkach. Dziewczęce twarze przemykały przed jej oczami jedna za drugą. Toreadorka miała już zamknąć kolejny segregator, gdy jej wzrok spoczął na niewielkim zdjęciu. Fotograf w niezwykle ciekawy sposób uchwycił kontrast między krwistą czerwienią a atramentową czernią.




Jednak nie to urzekało w tym zdjęciu, tylko drobna, śliczna dziewczyna z gracją trzymająca nowoczesne, ekstrawaganckie skrzypce. Na pierwszy rzut oka widać było, że modelka jest artystką, nie zwykłą, ładna lalką której dla uzyskania ciekawej kompozycji dano do potrzymania instrument. Wampirzyca z prawdziwą przyjemnością kontemplowała, każdą najdrobniejszą krzywiznę, lekko odchylonej kobiecej szyi, każdy niesforny pukiel włosów opadający na jej alabastrową twarz. Marina otworzyła segregator na pierwszej stronie ~ Viktoria Parry ~ .

- Gulietto powiadom proszę pannę Perry, że to właśnie ją wybraliśmy na twarz naszej nowej kolekcji, niech jutro zgłosi się do Kima uzgodnić przymiarki, terminy prób i tych wszystkich rzeczy do których zazwyczaj nie mam głowy... - Toreadorka była w doskonałym nastroju.

- Oczywiście pani prezes, a i ma dla pani książkę o którą pani prosiła - asystentka poinformowała pannę Sertii rzeczowym tonem.

- To czemu dopiero teraz mi o tym mówisz! - w głosie Toreadorki było słychać szczersze oburzenie.

Po chwili do przestronnego, jasnego gabinetu pani prezes, weszła Gulietta niosąc plastikową reklamówkę z logo popularnej księgarni.

- Nie chciałam pani przeszkadzać, sadziłam, że jest pani zajęta...- kobieta była wyraźnie urażona, nieuzasadnionym w jej mniemaniu wybuchem przełożonej.

Poczciwa, kochana Gulietta, będę musiała znowu zamówić te belgijskie czekoladki które tak lubi, może to ją trochę udobrucha
- myślała wampirzyca wyciągając książkę z reklamówki.


***





* Akceleracja
* 2 kropka Prezencji
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 14-04-2009 o 20:27.
MigdaelETher jest offline  
Stary 17-04-2009, 22:43   #15
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu

Powtarzaj za mną…
–głos który wołał do Luka z ciemności pod żadnym względem nie przypominał tych, które dotychczas słyszał pogrążając się w szamańskich transach. Owszem, jego praktyki były zawsze tylko nędzną imitacją tych prawdziwych, których był świadkiem od zaśnieżonych lasów Syberii po tropikalne dżungle Ameryki południowej. Zawsze jednak towarzyszyło im uniesienie, świadomość obcowania z innym światem. Czuł wtedy bliskość bogów. Zawsze wolał używać w tym wypadku liczby mnogiej – nawet, jeśli nie koniecznie był pewien swoich uczuć w tej materii, to w rodzinnych, bardzo religijnych Włoszech zawsze dodawało to jego poglądom egzotyki i buntowniczego polotu. Potrzebował ich, ponieważ bez tego pozostałby niezauważany, a tak udawało mu się płynąć przez życie na fali sukcesu. Ostatnimi czasy nawet nieźle mu szło, jego paranaukowe publikacje i relacje z podróży w kolorowych pismach podróżniczych zapewniały mu całkiem wysoki standard życia, o środkach na kolejne wyprawy i zamknięcie się tego cyklu nie wspominając. Świat mroku nie lubi jednak stagnacji…



Powtarzaj za mną!! – ten głos zdecydowanie nie należał do zazwyczaj towarzyszącego mu w ekstatycznych transach kobiecego, anielskiego wręcz szeptu. Obecność, którą odczuwał zdecydowanie też nie była boska. To znaczy może i taka była, ale w tym momencie zdecydowanie i stanowczo sprzeciwiał się takiemu dualistycznemu bełkotowi, pragnąc żeby jego podświadomość wróciła do porządku i wizji przyjaznego światu i co najważniejsze jemu samemu Dobrego Boga, jakkolwiek by go nie nazywać. Zamiast jednak tego, wróciły wspomnienia, a wraz z nimi do umysłu Luka Ferro wdarł się trach. W ciągu kilku sekund przypomniał sobie zdarzenia z ostatniego popołudnia. Wróciło czucie w całym, do tej pory sparaliżowanym, jakby uśpionym organizmie. Niczym uderzenie pioruna przeszyła go fala straszliwego bólu, rozchodząca się każda, najmniejszą nawet arterią jego ciała. Było mu straszliwie zimno, coraz zimniej z każdą kolejną sekundą. Ferro nie miał zbyt dużej wiedzy medycznej, ale to co wiedział instynktownie podpowiadało mu że właśnie się wykrwawia…

* * *

Sympozjum, na które przyjechał było nieciekawe z jego punkty widzenia, ale możliwość dopisania sobie do życiorysu uczestnictwa w Takiej Imprezie, z Takim Towarzystwem, było warte wytrzymania kilku godzin z tymi bufonami. Tacy przez całe swoje życie zawodowe nie wyściubili nosa poza zatęchłe od wilgoci archiwa, nie rozumiejąc, że zalegający na starych woluminach kurz choćby wdychali go kilogramami, nie przyniesie im oświecenia. Może wiodła tędy droga, ale dla Luka Ferro była ona zbyt długa. Ci profesorowie, doktorzy i inni docenci siedzieli zamknięci w swoich sanktuariach, jakby wierząc, że dopóki ich nie opuszczą, śmierć o nich zapomni i będą mieli cała wieczność na zebranie wiedzy w ilości niezbędnej do osiągnięcia Nirwany. Zapewne już dawno mieli w swoich tajemnych stowarzyszeniach wyliczone dokładna ilość, oraz wszystko to ładnie opisane, nazwane, skatalogowane wraz z odpowiednimi tytułami i poziomami wtajemniczenia. Mądre Baby czy inni Noaidi, u których szukał wiedzy nie potrzebowali tego wszystkiego. Oczywiście wcale nie uważał że idzie drogą na skróty. Wolał po prostu przedzierać się przez cierniste krzewy i dotrzeć poraniony do celu, niż błądzić szukając bezpiecznej, spokojnej drogi i nie dotrzeć tam wcale. Co więc go podkusiło żeby wczoraj skorzystać z oferty tego tajemniczego mężczyzny?

No tak, liczył skrycie na odkrycie kolejnego tajemnego spisku – popkulturowe gnioty Browna i jego naśladowców w końcu przynosiły ogromne zyski. Co więc on, z jego wiedza mógłby napisać i dzięki temu osiągnąć? Udał się na spotkanie z tym człowiekiem, który zaprosił go na całe to sympozjum, płacąc nawet za bilet lotniczy. Prezent nie był jakiś szczególnie drogi - zapewne jego dobroczyńca był jednym z tych szastających kasą pseudo-kabalistów. Spotkali się wieczorem, jeszcze przed zmrokiem. Kiedy zrobi się ciemno, liczył że będzie już po tym grzecznościowym przedstawieniu i tę noc spędzi balując w Florencji, tak dla kontrastu korzystając z dobrodziejstw cywilizacji. Mężczyzna od razu wydał się jakiś dziwny – niewidzący wzrok i sposób wypowiedzi. Nie chodziło nawet o ostentacyjne nadużywanie archaizmów czy języka fachowego, tak jakby był jego codziennym. Chodziło o bezuczuciowy sposób, w jaki wypowiadał wszystkie słowa, świadczący jakby właściciel nie posiadał własnej woli, co w połączeniu z ogromna erudycją i statusem społecznym nie pozostawało wielu złudzeń. Kolejne tajne stowarzyszenie, zapewne jeszcze w żenujący sposób naśladujące Wielki Wschód znając jego szczęście, próbowało go zwerbować w swoje szeregi. Kolejna skostniała organizacja o budowie piramidy budziła w nim obrzydzenie, już chciał zrezygnować. Coś jednak w głosie mężczyzny zaszczepiło w umyśle Luka przeświadczenie, że tym jednak razem będzie warto przemóc się…



Czarna msza. To, co oglądał, było tak żenujące, że aż chciał zobaczyć do końca żeby się pośmiać. Spotkanie z kilkoma podobnymi do tego pierwszego osobnikami, następnie ach-jak-poważna dyskusja na tematy ezoteryczne w lokalu na tyle drogim żeby wypadało, ale na tyle mało znanym żeby nie rzucać się w oczy. Oczywiście zero obżarstwa i zero alkoholu – żeby nie zmącić umysły, zapewne wzajemnie już przez tych panów wypranego do cna. Na koniec gwóźdź – do trumny - programu. Wspomniana czarna msza. Luk musiał owszem wyrazić swoje uznanie, panowie byli bardzo profesjonalni. W porównaniu z filmami z oryginalnych mszy pana Szandora to naprawdę widać było poziom, pójście z duchem czasu. Zresztą, to była Europa a nie Stany Zjednoczonego Motłochu, więc nie powinno go dziwić i rekwizyty nie były siermiężne i zarazem mosiężne, a zabytkowe. Aż żal się robiło patrząc, do czego są wykorzystywane.

Sam nie brał oczywiście udziału w całym przedstawieniu, pełniąc zaszczytną rolę świadka. Zapewne świadomie liczyli na to, że wszystko opisze i właśnie po to go zaprosili, więc nie chciał być niewdzięczny i przyglądał się z miną fachowca, którym zresztą w zasadzie był. Nie lubił żadnych zakonów, hermetycznych już w szczególności, ale trzeba było znać swojego wroga. Ci tutaj byli naprawdę pocieszni. Używanie krwi jako fetysza było zrozumiałe z powodu jej symboliki, jednak w wykonaniu ubranych w czarne habity z kapturami mężczyzn wydawało się naprawdę komiczne, wręcz dziecinne. Pomijając już względy higieniczne. Ciekawe czy ich statut przewidywał obowiązkowe, okresowe badania morfologiczne…

Wtedy pojawił się On. Mężczyzna, zapewne charyzmatyczny przywódca tej sekty, był również ubrany w tunikę. W przeciwieństwie jednak od pozostałych, była prosta, pozbawiona wszelkich zbędnych elementów, tak potrzebnych by jasno określić status każdej z biorących udział w rytuale osób. Od mężczyzny, młodego długowłosego bruneta o atletycznej budowie ciała aż biła pogarda dla jego współtowarzyszy, wyczuwalna od pierwszej chwili, gdy niezauważony zjawił się w sali. Uczucie odwzajemnione było niemalże ekstatycznym uwielbieniem na jego widok. Przewodzący do tej pory zakapturzony jegomość – gej, jeśli dobrze wyczuł jego zainteresowanie wobec swojej osoby podczas kolacji Luk – ściskał trzymane do tej pory berło tak dumnie i mocno, że Ferro przypuszczał jakoby jego uniesienie na widok nowoprzybyłego miało podtekst jeszcze bardziej związany z fallusem niż przedmiot który tak dumnie dzierżył…

Jedyne, co zdawało się budzić zainteresowanie tajemniczego długowłosego młodzieńca była napełniona krwią ofiarna misa. Szybko jednak odnalazł on prawdziwy obiekt skupiający jego uwagę tej nocy…Mężczyzna mimo dzielącej ich odległości, mroku panującego w pomieszczeniu rozświetlanym tylko kilkoma pochodniami, oraz oparom wonnego kadzidła, bez problemu dostrzegł Luka. Ich spojrzenia skrzyżowały się.

-Czekałem na ciebie…

-Nie znamy się… - Ferro był zdezorientowany, nie mógł jednak nawet drgnąć, jakby wzrok nieznajomego niczym u Bazyliszka zamienił go w posąg.

-Mylisz się. Jestem tym, na kogo czekałeś całe życie. Jestem aniołem, twoim pistis sophia, przynoszę ci gnosis. Wraz z nim niosę dla ciebie dar Mordada…

-Twoje sekciarskie sztuczki nie robią na mnie wrażenia…-Lukowi udało się przełamać strach pętający jego język, jednak wciąż nie potrafił nawet drgnąć. Wciąż stał jak słup soli wpatrując się wprost o oczy tajemniczego bruneta. Na szczęście trafił na grunt, na którym stal pewnie od wielu lat walcząc z kolejnymi wykładowcami, promotorami i w końcu krytykami jego prac -Nie cierpię zaratusztrianizmu ani gnostycyzmu, jeśli chcesz...

-Wyśmienicie… - nieznajomy nie słuchał słów, łapczywie pochłaniając tylko pewność siebie z jaką były wypowiadane. Uśmiechnął się szeroko, obnażając swoje nienaturalnie długie, alabastrowo białe zęby.




***

Powtarzaj za mną albo umrzesz na zawsze! –głos z ciemności znów nawoływał go.

Zobaczył światło. Było piękne, jasne. Było ciepłe i tak bardzo go kusiło. Nie, ono wołało, by poszedł w jego stronę... Czy tak przyjdzie mi umrzeć? Na ołtarzu jakiegoś zwyrodnialca, satanisty, nędznego imitatora leczącego swoje kompleksy i nieprzystosowanie do opresyjnego społeczeństwa?

-Kurna, pewnie pochodzi z jakiejś zatęchłej wiochy na południu i rodzice poganiali go co niedzielę do kościoła. Teraz ma mnie zaszlachtować jak świnię? Nie mógł się zrealizować na jakimś forum do cholery? Cóż, jeśli potrzebowali do tego rytuału dziewicy, to im nie wyjdzie… -zadziwiające, jak trzeźwo potrafił myśleć umysł, odcięty od wpływu hormonów i pozostałej alchemii ludzkiego ciała. Pewne cechy charakteru jednak okazały się silniejsze od tych ograniczeń…

Nagle, niczym jednak drobna kropla dziegciu zdolna zepsuć smak całej beczki miodu, coś zmąciło biel światła w kierunku którego podążał Luke. Znów na chwilę wrócił do swego ciała. Nie, nie swojego. Mimo że czuł że należało do niego, było dla niego równie obce, każde inne. Na tym co było niegdyś jego ustami poczuł spadające raz za razem, kolejne krople cieczy. Choć była zimna jak lód, dla jego zmysłów wrzała. Metaliczny, słodki posmak od razu skojarzył mu się z krwią. Nie byłby to pierwszy raz kiedy jej próbował, jednak picie własnej, lub co gorsza należącej do któregoś z tych psychopatów posoki nie było tak ciekawe jak spożywanie tajemnych rytuałów warzonych przez szamanów w jakichś zapomnianych przez Boga częściach planety. Nie mógł się jednak powstrzymać. Nie był pewien czy on sam, czy tylko jego ciało łapczywie pochłaniało każdą kolejną dawkę gęstej, cieczy…

-Ja Luke Ferro, uroczyście przysięgam swoją wiekuista lojalność wobec Domu i Klanu Tremere!

-Co?!- Luke z trudem unosił się na powierzchni obłędu. Czuł że jedyne co pozwala mu się utrzymać do każda kolejna kropla krwi którą połykał…

-Powtarzaj! Ja Luke Ferro…-nie było możliwości by się dłużej opierać tonowi tego głosu...


-Ja Luke Feroo, uroczyście przysięgam swoją wiekuistą lojalność wobec Domu i… Rodziny Tremere…


Ja Luke Ferro przysięgam moją wiekuistą lojalność wobec Domu i Klanu Tremere oraz wszystkich jego członków. Oni są z mojej, krwi, tak jak ja jestem z ich. Razem dzielimy nasze istnienia, cele i osiągnięcia. Zobowiązuję się wypełniać polecenia tych, których Dom uzna za godnych ich wydawania. Zobowiązuję się traktować ich z szacunkiem, tak jak i moich podwładnych stosownie do ich osiągnięć.

Przyrzekam nie występować przeciwko żadnemu członkowi Domu, ani nie działać na jego szkodę. Zobowiązuję się nie podejmować działań mających doprowadzić do zgładzenia jakiegokolwiek członka, poza aktem samoobrony lub gdy osoba ta zostanie skazana prawomocnym wyrokiem Trybunału upoważniającym do tego typu działań. Wobec takich odszczepieńców zobowiązuję się podejmować wszelkie próby mające na celu ich doprowadzenie przed oblicze Trybunały, lub zgładzenie.

Przyrzekam stosować się do wszelkich zarządzeń Trybunałów raz Wewnętrznego Kręgu Siedmiu. Trybunały zobowiązane są działać w duchu i zgodnie z Kodeksem Tremere oraz jego rozwinięć. Przyjmuję prawo do prośby o ponowne rozpatrzenie werdyktu Trybunały przez wyższą instancję, o ile jej członkowie zechcą mnie wysłuchać.

Zobowiązuję się nie podejmować żadnych działań mogących zaszkodzić Domowi Tremere. Nie będę podejmował się żadnych przyziemnych działań mogących umniejszyć potęgę Domu Tremere. Nie będę, kontaktując się z demonami i innymi złymi duchami, ściągał zagrożenia na Dom Tremere. Nie będę nękał dobrych duchów i wykorzystywał ich tak, by ściągnąć na Dom Tremere ich zemstę. Ponadto zobowiązuję się przestrzegać zobowiązań dotyczących każdego członka Camarilli. Tradycje Maskarady przyjmuję jako doborowlne ograniczenie mojej wol,i dla wspólnego dobra Domu Tremere i jego bezpieczeństwa.

Zobowiązuję się, pod żadnym pozorem nie używać mych mocy magicznych by szpiegować innych członków Domu Tremere, ani w jakikolwiek sposób ingerować w ich działania bez ich wiedzy i zgody. Zobowiązuję się brać sobie uczniów tylko za zgodą Domu i tylko takich którzy złożą niniejszą przysięgę i będą ją wypełniać. Jeśli któryś popełni występek określony w niej, będę pierwszy który będzie mieć prawo i obowiązek postawić go przed trybunałem lub zgładzić go. Żaden uczeń nie będzie określany mianem Maga, nim złoży niniejsza przysięgę. Będę traktował ucznia z respektem na który sobie zasłuży oraz darzył go opieką i udzielał mu stosownej pomocy. Pozostawiam moim Starszym prawo do dysponowania, w tym i odebrania mi ucznia według ich woli lub w celu dokonania Inicjacji przez nich samych.

Zobowiązuję się gromadzić wszelką wiedzę przydatna Domowi, by poszerzyć jego siły i wzmocnić jego potęgę. Zobowiązuję się dzielić się tą widzą z pozostałymi członkami Domu.

Żadna widza magiczna nie może pozostać sekretem wobec Domu, nie może też pozostać w rękach tylko części jej członków, lecz winna być ogólnie dostępna dla wspólnego dobra.

Jeśli złamie to przyrzeczenie, wyrzucam sam siebie poza Dom i Klan Tremere. Ponadto, oczekuję od mych braci że znajdą mnie i zgładzą, bym nie hańbił zarówno mnie jak i Domu Tremere. Niech wrogowie Domu będą mymi wrogami. Niech sprzymierzeńcy Domu będą moimi sprzymierzeńcami.

Ja Luke Ferro składam niniejszą przysięgę na moja duszę, zgodną z Kodeksem Tremere i przypieczętowuję ją krwią. Biada tym którzy spróbują mnie od niej odwieść. Biada mi, jeśli im ulegnę…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 18-04-2009 o 10:55. Powód: stylistyka i literówki - tych popraw będzie jeszcze trochę ech ;)
Ratkin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172