I oczom Twym, Ambustielu ukazał się zadowlony wszechmiar Asmodeusz opierając się o złocona laskę przy wielkich, złotych wrotach. Blask z nich bił prosto na twe oczy, a przepych, umiłowanie złota i pycha uderzały w serce. Przyodziani w srebro i brąz strażnicy rzucali srogie spojrzenia na waszą dwójkę, jeden nerwowo chwytał miecz. Potem uszy Twe zrosił dźwięk otwieranych wrót, zapach ziół za które sprzedawano narody. -Bracie... Staniemy przed faraonem.
Droga przed tron była długa i z boków otoczona marmurowymi kolumnami na których górze, w żelaznych koszykach, palił się ogień. Jeden, drugi i trzeci krok z echem, Mrof był kilka kroków za wami. Czego natomiast Asmodeusz nie wykonał, to ukłonu. Tak, jak mawiał Azazael i jak mówiła potem większość skrzydlatych – synowie ognia nie będą kłaniać się synom ziemi.
Twarz znieważonego tym brakiem gestu faraona przemieniła się z srogiego posągu w bazyliszka mogącego zabić wzrokiem, i chociaż ani jeden mięsień nie drgnął to oczy zdawały się płonąc i lekki żar czułeś na swej skórze tam gdzie padały. Dostojny władca Egiptu władczym skinięciem dłoniom uciszył swego syna skrytego w cieniu który już sięgał po ciężki, brązowy miecz. Tymczasem Asmodeusz nagle wyrzucił lonie przed siebie, coś trzasnęło, nagły błysk oślepił wszystkich wkoło i z rękawków archanioła zaczęły lecieć strumieniem monety. Rożnych regionów i nacji, nieskończony potok złota i srebra. Potem tylko strzepną dłonie, monety ustały. Tajemniczy uśmiech Asmodeusza zwiastowali kolejną sztuczkę. Uderzył swym kosturę o posadkę jden raz i na ziemi miast monet leżał piasek. Drugi i ten proch pustyni porwał ziemny, praktycznie niespotykany tutaj, wiatr. Przysunął się do ciebie, zbliżył usta do uch, potem niżej, do szyi. Jakby czerpiąc rozkosz z zapachu kropli potu na karku zaczął szeptać. -No kochany mój... Jesteś teraz Satanaela to daj pokaz temu bydłu. Tedy nas przyjmą na dwór.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |