Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2009, 23:46   #41
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Nie waż, nie mierz, nie osądzaj. Bądź ślepa i głucha, a ciężar służby spłynie po tobie, jak pył pustyni spływa ze stóp obmywających się przed meczetami pielgrzymów.

Nur zaciążyła na pasie Kamyk jak kamień młyński. Stal, którą jej ojciec skrzyżował z wojewodą. Która nie dosięgła nici jego istnienia. Którą Khalid złożył w dłoniach swojej córki, pozostawiając jej wybór.

- Jeśli wystąpisz przeciwko memu słowu, bądź pewna, że cię odnajdę. Wolisz zginąć z mojej ręki, czy z ręki Diabła?

Kamyk wyprostowała się i poprawiła pas. Młody Diabeł patrzył ciągle w głąb studni, jakby czekając na kolejne słowa wróżbity. Zniekształcona bliznami twarz wojewodzica była nieruchoma jak powietrze w głębi, w którą się wpatrywał, ale w jego oczach pełgał aż nadto wyraźny blask satysfakcji.

Co jest warte więcej niż honor mego ojca?


Z pogorzeliska stosu w dolinie podniebnego Hemu Kamyk wygrzebała coś, co mogło być zdobieniem włóczni bagatura Winecha... i stopione krążki - to, co ocalało z szaleństwa płomieni z naszyjnika srebrnych słońc, znaku oblubienicy i matki chanów, który nosiła na piersi Elenna.

Moje własne długi.


- Choć mówi zagadkami, duch naszego zamku słyszy wiele i jest pomocny... jeśli się go potrafi zmusić do współpracy.

Och nie wątpię, że szlachetny wojewoda potrafi.
Przed oczami wampirzycy stanęły krwawe ścieżki, które na twarzy Zwierzęcia wyżarł gniew Petra. Nie wątpię, że potrafi.

- Jego zdanie na twój temat było jednak jasne. Zgodnie z wolą mego ojca ruszysz z nami...

- Jak jasny pan rozkaże.

My spłacamy nasze długi. Za każdą cenę.

Ale skłamałaby, gdyby rzekła, że tylko pragnienie zapłaty za hojny gest Petra wobec jej ojca zrodziło jej słowa. Pomimo splugawionej duszy i odrażających praktyk, Stepan budził w niej niechętny, ale szczery szacunek. Rozumiał. Wiele rozumiał.

Na jak wiele się zgodzi w imię walki o to, na czym mu zależy?

- Mój ojciec przysłał dar, o który prosił szlachetny wojewoda. Krew. Wiem, że starą i cenną, bo kazał mi jej strzec usilniej niż własnego żywota. I wiem też, że była to próba honoru mego rodziciela - w uprzejmym głosie Córy Haqima zadrgał zaledwie ślad urazy, być może cień gniewu tego, który w zrujnowanej kaplicy nad brodem na rzece przysięgał wojewodzie i pił jego krew. - Mój ojciec dotrzymał słowa. Ale jego słowa były jasne. To ostatnia rzecz, którą przekazuje szlachetnemu Petrowi w imię zaciągniętego długu. Mój ojciec jest światłym mężem, jasny wojewodzicu. Był roztropnym dowódcą, walecznym wojownikiem, surowym, ale i wspaniałomyślnym ojcem. Został bez armii, bez broni, i bez potomków. Ale nie znajdzie się nikt, kto rzeknie, że ojciec mój nie dotrzymuje przysiąg. Czy jasny wojewodzic uczyni nam ten zaszczyt, i przekaże ostatni dar mego ojca dla jego brata i wroga szlachetnemu wojewodzie?


Twarzy wojewodzica nie tknął nawet grymas. Czekał, kiedy Kamyk wydobyła spod kozła bartnicze kadzidło i zapaliwaszy gorzkie zioła, zniknęła w głębi swojego wozu. Przyjął oblepione miodem i woskiem butelki z grubego, mętnego szkła bez słowa i zniknął na schodach.

Kiedy wrócił, otoczona gryzącym zapachem ziołowego dymu Kamyk już czekała, trzymając za uzdę jego konia.

- Czy mój pan wie, co rzekł mój ojciec, zanim podzielił ze szlachetnym wojewodą krew i schronienie przed światłem dnia? - Córa Haqima przytrzymała strzemię, a gdy wojewodzic wspiął się na siodło, odwróciła się w stronę swojego konia i juczniaka, obciążonego dzbanami, w których bzyczały podrażnione dymem roje. - Rzekł: moi ojcowie po karkach możniejszych niż twój wspinali się na siodło. Twój ojciec odrzekł: a twoi potomkowie moim będą podawać strzemię, a poczytają to sobie za zaszczyt. Miał rację – Kamyk wspięła się na siodło. - Roje – odpowiedziała na pytające spojrzenie wojewodzica, rzucone w kierunku jucznego konia. - Opuszczamy zamek, a to wiele małych oczu, na które nikt nie zwróci uwagi.


Wojewodzic uderzył konia ostrogami.

- Znam właściwe miejsce
.



***

Czarne zwały drzew nie ruszały się bardziej, niż góry. Gwiazdy napełniły niezmierne niebo.

Na surowej twarzy Kamyk zagościł niecodzienny wyraz czułości. W obciągniętej poplamioną, irchową rękawiczką dłoni trzymała delikatnie królową pszczół.


- Dobre miejsce? - zaciekawił się z siodła wojewodzic.

- Tak, mój panie. Niedaleko pola, a tam wyżej, na tej skale, rosną wrzosy. Wrzosiany miód jest w cenie.


Kamyk unikała złotych ślepi krążącego wilka. Dość jej było, że w chwili, gdy wojewodzic nakazał postój na polanie, do której wiodła z dawna nieużywana droga, Zwierzę się odwróciło i...

Oczy dnia.


Mimowolnie sięgnęła dłonią ku własnej twarzy, i skamieniała z zaskoczenia, niewykorzenionym jeszcze odruchem próbowała gwałtownie zaczerpnąć oddech. Wojewodzic na dziwny odgłos, który dobył się z jej gardła odwrócił się, a jego twarz wykrzywiał grymas, który rozpoznawała już jako rozbawienie. Jak dużo ojciec powiedział swemu bratu i wrogu? Jak wiele Diabeł powtórzył swemu synowi?

Ukryła królową wśród jej służebnic i przytrzymując dzban ramieniem, wspięła się na drzewo.

"Czyż oni nie widzieli ptaków posłusznych w przestworzu nieba, których nie podtrzymuje nikt, jak tylko Bóg? Zaprawdę, w tym są znaki dla ludzi, którzy wierzą!". Zwierzę w służbie wojewody miało skrzekliwy głos ptaka.

Bóg zesłał mi ptaka. Wronę, która pożywia się na szafocie wojewodzińskiego zamku.

Dno dziupli zaścielało coś, co z początku wzięła za próchno. Ale gdy sięgnęła tam dłonią, spomiędzy palców posypały się chrzęszczące, wysuszone truchła martwych pszczół. Zacisnęła zęby i umieściła żywy rój w dziupli.

- Mieliśmy kiedyś bartników
- opowiadał wojewodzic dostatnio odzianemu mężowi, który słuchał go jednym uchem, wpatrzony w przysłonięte kotarą okienka karety. - Ale moja słodka siostra upodobała sobie spotkania z nimi. Tamte roje pomarły? - zapytał Kamyk, która właśnie zsunęła się z drzewa z ostatnim pustym dzbanem.

- Suche truchła, mój panie. Pszczoły są delikatne. Potrzebują opieki. Czułej ręki. Kiedy jej zbraknie, giną pierwszej zimy. Ale tym nic nie grozi.

Wojewodzic uniósł pytająco brew.

- Bo one należą do mnie.

Kamyk usadowiła się na siodle i omotała twarz wełnianą chustą, tak, że spod tkaniny świeciły tylko jej oczy.

Moje długi ponad wszystkim. Jeśli Zwierzę chce chłeptać krew skazańców Diabła, niech będzie przeklęty. Ale zejdę za nim do piekła, i za kudłate kłaki wywlokę stamtąd jego potępioną duszę.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 17-04-2009 o 23:54.
Asenat jest offline