Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2009, 23:46   #41
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Nie waż, nie mierz, nie osądzaj. Bądź ślepa i głucha, a ciężar służby spłynie po tobie, jak pył pustyni spływa ze stóp obmywających się przed meczetami pielgrzymów.

Nur zaciążyła na pasie Kamyk jak kamień młyński. Stal, którą jej ojciec skrzyżował z wojewodą. Która nie dosięgła nici jego istnienia. Którą Khalid złożył w dłoniach swojej córki, pozostawiając jej wybór.

- Jeśli wystąpisz przeciwko memu słowu, bądź pewna, że cię odnajdę. Wolisz zginąć z mojej ręki, czy z ręki Diabła?

Kamyk wyprostowała się i poprawiła pas. Młody Diabeł patrzył ciągle w głąb studni, jakby czekając na kolejne słowa wróżbity. Zniekształcona bliznami twarz wojewodzica była nieruchoma jak powietrze w głębi, w którą się wpatrywał, ale w jego oczach pełgał aż nadto wyraźny blask satysfakcji.

Co jest warte więcej niż honor mego ojca?


Z pogorzeliska stosu w dolinie podniebnego Hemu Kamyk wygrzebała coś, co mogło być zdobieniem włóczni bagatura Winecha... i stopione krążki - to, co ocalało z szaleństwa płomieni z naszyjnika srebrnych słońc, znaku oblubienicy i matki chanów, który nosiła na piersi Elenna.

Moje własne długi.


- Choć mówi zagadkami, duch naszego zamku słyszy wiele i jest pomocny... jeśli się go potrafi zmusić do współpracy.

Och nie wątpię, że szlachetny wojewoda potrafi.
Przed oczami wampirzycy stanęły krwawe ścieżki, które na twarzy Zwierzęcia wyżarł gniew Petra. Nie wątpię, że potrafi.

- Jego zdanie na twój temat było jednak jasne. Zgodnie z wolą mego ojca ruszysz z nami...

- Jak jasny pan rozkaże.

My spłacamy nasze długi. Za każdą cenę.

Ale skłamałaby, gdyby rzekła, że tylko pragnienie zapłaty za hojny gest Petra wobec jej ojca zrodziło jej słowa. Pomimo splugawionej duszy i odrażających praktyk, Stepan budził w niej niechętny, ale szczery szacunek. Rozumiał. Wiele rozumiał.

Na jak wiele się zgodzi w imię walki o to, na czym mu zależy?

- Mój ojciec przysłał dar, o który prosił szlachetny wojewoda. Krew. Wiem, że starą i cenną, bo kazał mi jej strzec usilniej niż własnego żywota. I wiem też, że była to próba honoru mego rodziciela - w uprzejmym głosie Córy Haqima zadrgał zaledwie ślad urazy, być może cień gniewu tego, który w zrujnowanej kaplicy nad brodem na rzece przysięgał wojewodzie i pił jego krew. - Mój ojciec dotrzymał słowa. Ale jego słowa były jasne. To ostatnia rzecz, którą przekazuje szlachetnemu Petrowi w imię zaciągniętego długu. Mój ojciec jest światłym mężem, jasny wojewodzicu. Był roztropnym dowódcą, walecznym wojownikiem, surowym, ale i wspaniałomyślnym ojcem. Został bez armii, bez broni, i bez potomków. Ale nie znajdzie się nikt, kto rzeknie, że ojciec mój nie dotrzymuje przysiąg. Czy jasny wojewodzic uczyni nam ten zaszczyt, i przekaże ostatni dar mego ojca dla jego brata i wroga szlachetnemu wojewodzie?


Twarzy wojewodzica nie tknął nawet grymas. Czekał, kiedy Kamyk wydobyła spod kozła bartnicze kadzidło i zapaliwaszy gorzkie zioła, zniknęła w głębi swojego wozu. Przyjął oblepione miodem i woskiem butelki z grubego, mętnego szkła bez słowa i zniknął na schodach.

Kiedy wrócił, otoczona gryzącym zapachem ziołowego dymu Kamyk już czekała, trzymając za uzdę jego konia.

- Czy mój pan wie, co rzekł mój ojciec, zanim podzielił ze szlachetnym wojewodą krew i schronienie przed światłem dnia? - Córa Haqima przytrzymała strzemię, a gdy wojewodzic wspiął się na siodło, odwróciła się w stronę swojego konia i juczniaka, obciążonego dzbanami, w których bzyczały podrażnione dymem roje. - Rzekł: moi ojcowie po karkach możniejszych niż twój wspinali się na siodło. Twój ojciec odrzekł: a twoi potomkowie moim będą podawać strzemię, a poczytają to sobie za zaszczyt. Miał rację – Kamyk wspięła się na siodło. - Roje – odpowiedziała na pytające spojrzenie wojewodzica, rzucone w kierunku jucznego konia. - Opuszczamy zamek, a to wiele małych oczu, na które nikt nie zwróci uwagi.


Wojewodzic uderzył konia ostrogami.

- Znam właściwe miejsce
.



***

Czarne zwały drzew nie ruszały się bardziej, niż góry. Gwiazdy napełniły niezmierne niebo.

Na surowej twarzy Kamyk zagościł niecodzienny wyraz czułości. W obciągniętej poplamioną, irchową rękawiczką dłoni trzymała delikatnie królową pszczół.


- Dobre miejsce? - zaciekawił się z siodła wojewodzic.

- Tak, mój panie. Niedaleko pola, a tam wyżej, na tej skale, rosną wrzosy. Wrzosiany miód jest w cenie.


Kamyk unikała złotych ślepi krążącego wilka. Dość jej było, że w chwili, gdy wojewodzic nakazał postój na polanie, do której wiodła z dawna nieużywana droga, Zwierzę się odwróciło i...

Oczy dnia.


Mimowolnie sięgnęła dłonią ku własnej twarzy, i skamieniała z zaskoczenia, niewykorzenionym jeszcze odruchem próbowała gwałtownie zaczerpnąć oddech. Wojewodzic na dziwny odgłos, który dobył się z jej gardła odwrócił się, a jego twarz wykrzywiał grymas, który rozpoznawała już jako rozbawienie. Jak dużo ojciec powiedział swemu bratu i wrogu? Jak wiele Diabeł powtórzył swemu synowi?

Ukryła królową wśród jej służebnic i przytrzymując dzban ramieniem, wspięła się na drzewo.

"Czyż oni nie widzieli ptaków posłusznych w przestworzu nieba, których nie podtrzymuje nikt, jak tylko Bóg? Zaprawdę, w tym są znaki dla ludzi, którzy wierzą!". Zwierzę w służbie wojewody miało skrzekliwy głos ptaka.

Bóg zesłał mi ptaka. Wronę, która pożywia się na szafocie wojewodzińskiego zamku.

Dno dziupli zaścielało coś, co z początku wzięła za próchno. Ale gdy sięgnęła tam dłonią, spomiędzy palców posypały się chrzęszczące, wysuszone truchła martwych pszczół. Zacisnęła zęby i umieściła żywy rój w dziupli.

- Mieliśmy kiedyś bartników
- opowiadał wojewodzic dostatnio odzianemu mężowi, który słuchał go jednym uchem, wpatrzony w przysłonięte kotarą okienka karety. - Ale moja słodka siostra upodobała sobie spotkania z nimi. Tamte roje pomarły? - zapytał Kamyk, która właśnie zsunęła się z drzewa z ostatnim pustym dzbanem.

- Suche truchła, mój panie. Pszczoły są delikatne. Potrzebują opieki. Czułej ręki. Kiedy jej zbraknie, giną pierwszej zimy. Ale tym nic nie grozi.

Wojewodzic uniósł pytająco brew.

- Bo one należą do mnie.

Kamyk usadowiła się na siodle i omotała twarz wełnianą chustą, tak, że spod tkaniny świeciły tylko jej oczy.

Moje długi ponad wszystkim. Jeśli Zwierzę chce chłeptać krew skazańców Diabła, niech będzie przeklęty. Ale zejdę za nim do piekła, i za kudłate kłaki wywlokę stamtąd jego potępioną duszę.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 17-04-2009 o 23:54.
Asenat jest offline  
Stary 29-04-2009, 00:43   #42
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Ruszyli, odprowadzeni twardym spojrzeniem, połyskujących w mroku oczu wojewody. Petr stał w oknie swej komnaty jeszcze długo po tym jak mrok nocy pochłonął powóz i ostatniego z towarzyszących mu jeźdźców. Nagły powiew wiatru rozwiał kruczoczarne włosy, okalające śniadą twarz o ostrych, regularnych rysach.

- Nie zawiedź mnie synu... - rzucił w otaczającą go pustkę wojewoda, odwrócił się od okna i raźnym krokiem ruszył w kierunku dębowego stojaka, na którym złożono prastary manuskrypt.

Chwilę wpatrywał się w niego w bezsilnej złości, próbując zrozumieć znaczenie dziwacznych, obcych symboli.

- Bądź przeklęta podła Szarlatanko, po stokroć przeklęta! Ty oraz ten który cię stworzył! - z głośnym trzaskiem zamknął księgę, po czym spoczął na, rzeźbionym w makabrycznie wijące się ludzkie sylwetki, krześle.

Jego dłoń przez chwile pieściła drobną, drewnianą postać którą artysta, prawdziwy geniusz, uwiecznił wygięta w przedśmiertnym spazmie. Petr zamknął oczy, rozluźnił napięte mięśnie. Po chwili nie było już ciała, był tylko duch, wolny, niczym nieograniczony duch, unoszący się w morzu szkarłatu. Wampir zapadł się w sobie. Miała to być kolejna noc samodoskonalenia i poszukiwań, być może tym razem owocnych.


***





Droga prowadząca z zamku do wsi wiodła przez gesty, świerkowy las. Na czele niezwykłego orszaku, z nosem przy ziemi biegł wielki, srebrzysty wilk. Zwierzę co jakiś czas zatrzymywało się, powarkiwało głucho, to znów dzikim pędzę rzucało się przed siebie by po chwili wrócić, ponownie powęszyć.

Powóz toczył się powoli, koła podskakiwały na wyboistej, leśnej drodze. Jana odsunęła ciężką zasłonę z ciemnego aksamitu i wyjrzała przez niewielkie okienko. Miesiąc już wzeszedł i skąpał całą okolicę w zimnym, srebrzystym blasku. Na tle granatowego nieba odcinały się potężne, czarne pnie drzew. Splecione nad ich głowni, w misterną sieć, gałęzie, przez które przebijały się delikatne, jasne księżycowe promienie tworzyły niezwykłe sklepienie. Przywodząc Toreadorce na myśl magiczny zamek z opowieści o królowej duszków, o której to usłyszała od jednego z bardów, goszczących na dworze jej ojca. Jak to możliwe, że tak pięknymi ziemiami włada tak przerażające zło pod postacią wojewody i jego wynaturzonych potomków. Na samo wspomnienie upiększonej przeklętymi zdolnościami Diabłów twarzy Krystynki, Janę przeszył zimny dreszcz.

Edward jechał tuż obok powozu, podobnie jak Vitova kontemplując wysublimowane, mroczne piękno nocy. Zadarł głowę do góry, przyciągnął lejce, na chwilę zatrzymując konia. W niewielkim prześwicie, między gałęziami, jaśniała blada, księżycowa tarcza.





Witaj jasny Księżycu,
Nocy Władczyni,
Strzeż mnie i mych bliskich,
Do świtania godziny.

Toreador bezgłośnie wyszeptał, modlitwę do pięknej, nieszczęśliwie zakochanej Selene. Bogini, która co noc przemierza nieboskłon, by na chwilę zatrzymać się przy grocie w której snem wiecznym, z którego nigdy się nie przebudzi, śpi, jej ukochany Endymion.

- Ksssiążę się zamyślił...zadumał - skrzekliwy głos Nosferata, oderwał Zaborskego od myśli krążących wokół smętnego losu nieszczęsnych kochanków - Nie dobrze... Niebesspiecznie. Chwila nieuwagi i ...

Poganiając konia, Edward wciąż słyszał za plecami skrzekliwy chichot Trędowatego. Po chwili zrównał się z wojewodzicem i jego płowowłosą towarzyszką. Paskudnie oszpecony młodzian nakazał postój na niewielkiej, osłoniętej drzewami polanie. Kiedy słudzy i pozostali Kainici zajęli się rozkładaniem prowizorycznego obozowiska, Wroniec pod postacią wilka, węsząc nisko przy ziemi ruszył na zwiad. Sierść na karku basiora zjeżyła się, a z uzębionej paszczy wydobyło się przeciągłe wycie. W miękkiej glinie, w miejscu gdzie droga przechodziła w polanę widniały, świeże ślady szponiastych łap. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, z nieba wprost na zebranych na polanie ludzi i wampiry pikował uzbrojony w ostre pazury i rozwarty w straszliwym uśmiechu zębaty pysk skrzydlaty maszkaron.


***


Miarowy stęp, był miłą odmianą po szalonym galopie, jakim Tristan podróżował ostatnie kilka nocy. Byle dalej od Krakowa, od rządzącej nim żelazną ręką Razkoli. Wszystko tak dobrze się układało, miesiące snucia planów i przygotowań, wszystko poszło na marne. Kto okazał się słabym ogniwem, kto zdradził? Szczęki mężczyzny zacisnęły się mocno, usta wykrzywiły w gniewnym grymasie. Ukryta gdzieś w zakamarkach jego świadomości bestia szarpnęła się, starając oswobodzić z okowów silnej woli. Kon zarżał cichutko i niespokojnie zastrzygł uszami. Tristan poklepał go uspokajająco po karku. Kilka metrów za jeźdźcem, skrzypiąc niemiłosiernie wlókł się stary wóz. Na koźle, pewnie dzierżąc bat, siedział postawny drab o poznaczonej licznymi bliznami twarzy.

- Już niedługo Perun, już niedługo będziemy na miejscu - Zelota przemawiał czule do zwierzęcia - Pan na Strachowie pewnie ma wielkie stajnie, a w nich czeka mnóstwo dobrego, słodkiego owsa.

Mówiąc to Tristan sam sobie próbował dodawać odrobinę otuchy. Diabły potrafią być takie zmienne i nieprzewidywalne, wcale nie był pewien, że Petr wojewoda na Strachovie powita go z otwartymi ramionami, po tym jak jego własna siostra ogłosiła na niego, Tristana, krwawe łowy w Krakowie. Te ponure rozważania przerwał wampirowi krzyk, który nagle zmącił nocną ciszę. Niewiele myśląc Brujah ruszył galopem w kierunku z którego, jak mu się wydawało dobiegło przeraźliwe wołanie. Po chwili wypadł wprost na polanę, na której grupa ludzi próbowała odeprzeć niespodziewany atak. Kilka metrów nad ziemią unosił się skrzydlaty potwór, który na wielkich, błotnistych skrzydłach próbował wzbić się w górę. W zakończonych szponami łapach trzymał wijące się i skrzeczące kłębowisko szmat i gałganów, z którego wystawały, młócące powietrze białe członki.




Nieopodal krążyła druga podobna bestia, szykując się do ataku. Tristan dobył przytroczonego do boku miecza i z dzikim krzykiem na ustach ruszył się w wir walki.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 29-04-2009 o 10:52.
MigdaelETher jest offline  
Stary 29-04-2009, 21:33   #43
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Wraz z zwiększającą się odległością dzielącą go od ukochanej siostry, najmłodszy z trojga zamieszkujących Strachovski zamek Diabłów, stawał się coraz bardziej pogodny. Nawet towarzysząca mu zazwyczaj aura jakby zelżała, choć ciągle jego pobliżu powiewał co i rusz nienaturalny, zimny jak lód wiatr. Bliskość Stepana zamiast dreszczy i strachu wywoływała teraz tylko jakby przeczucie czającego się gdzieś w pobliżu niebezpieczeństwa, zamiast jego bezpośredniej bliskości...

-…i w tym miejscu kończy się ta historia. Upiór nękający te ziemie od stuleci przed przybyciem tu waszego dobroczyńcy, a mojego ojca, za jego sprawą został spętany raz na zawsze. –pewnym szokiem dla towarzyszących mu Rzemieślników był fakt, że wojewodzic okazał się całkiem elokwentny. Jego zdeformowane bitewnymi ranami oblicze nie sprawiało wrażenia, jak gdyby miało należeć do obytego szlachcica, jednak charakterystyczny błysk w oczach przypominał jego światowym towarzyszom że nie mają do czynienia z zaściankowym gburem czy wręcz barbarzyńskim wataszką.

Przez ostatnie kilka pacierzy czasu podróży, głośno i z dumą w głosie rozprawiał o przeszłości zamku który niedawno opuścili. Lwią część jego opowieści zajęła legenda o powstaniu galerii portretów rodu rządzącego tymi ziemiami od kilku wieków. Miały ona jakoby powstać z ręki znakomitego artysty przybyłego aż z Bizancjum. Na koniec miał on stworzyć portret samego ówczesnego władcy, tak wierny, że aż uchwyci weń fragment duszy przedstawiającej go osoby. Efekt ten został osiągnięty, jednak Książe nie spodziewał się ceny jaką przyszło mu zań zapłacić – szalony artysta użył do jego namalowania krwi niemowląt i pędzli z włosów dziewic z całych okolicznych ziem. Wtedy też wyszło na jaw że jest on opętany przez upiora nękającego te ziemie od wielu pokoleń. Rozwścieczony Książę ponoć utopił go w chrzcielnicy mieszczącej się w jednej z zamkowych kaplic…

Legenda była ładnie opowiedziana, widać że na jej ułożenie Stepan, lub raczej opłacony trubadur spędził mnóstwo czasu i wysiłku. Po prawdzie był on do tego przymuszony rozgrzanym do czerwoności prętem, jednak wojewodzic patrząc na swoje audytorium był zadowolony z poświęcenia na to sporej ilości czasu. W odbiorze jednak historii przeszkadzały kainitom pewne drobne szczegóły. Stepan wyraźnie akcentował istotne fragmenty, tak że zrozumienie prawdy kryjącej się za tą opowieścią nie było trudne, zresztą kilkakrotnie okraszał on ją stosownymi i wymownymi komentarzami. Nikt nie miał wątpliwości co do takich drobnych spraw jak fakt że wszyscy bohaterowie tego dramatu byli wampirami, a cały „ród” panów na Strachowie to tylko kolejne oblicza tego samego władcy, niepodzielnie panującego na tych ziemiach od stuleci. Książę Zaborsky nie miał większych problemów z zrozumieniem teraz częstych u jego gospodarza docinek na temat prawdziwego źródła talentu niektórych członków jego klanu. Doświadczenie podpowiadało mu jednak że Rzemieślnikiem zwanym Aleksym z Adrianopola był w rzeczywistości znany mu z opowieści bardzo stary potomek Malkava a nie Arikel. Wątpliwości co do pochodzenia szalonego artysty nie miała też Kamyk, posiłkując się swoją wiedzą i wierzeniami jakie jej podobni kainicie posiadali na temat źródła ułomności Malkawian, doszukując się jej w opętaniu…

-Ciało które opętał demon okazało się nieśmiertelne, w przeciwieństwie do tych które opanowywał wcześniej. Opętując kogoś, robił to aż do jej śmierci, która zresztą przychodziła prędko, czy to ze strony rozjuszonych chłopów czy też wycieńczenia słabego ludzkiego ciała. W ten sposób upiór dał się złapać w wiekuista pułapkę. Ojciec mój oczywiście nie utopił go chrzcielnicy, lecz uwięził i do dzisiejszej nocy wykorzystuje, gdy chce porozmawiać z kimś, kto jest bliżej piekła niż on sam…-Stepan uśmiechnął się parszywie wypowiadając ten komentarz. Woźnica zjechał na polanę, nie chcąc głośno sygnalizować takiej potrzeby ani wydawać jakichkolwiek rozkazów by nie przerywać opowieści wojewodzica.

W tym momencie, niczym grom z jasnego nieba nastąpił atak. Jedno spojrzenie na to co działo się właśnie z rozpaczliwie syczącym i machającym swoimi wychudzonymi, powykręcanymi kulasami Stoigniewem, powiedziało Stefanowi wszystko. Gargulce, potwory tworzone przez sektę magów która uzurpowała sobie prawo do krwi i dziedzictwa jego własnego klanu! Tu, na jego własnych ziemiach! Dla Diabła nie było to pierwsze spotkanie z takimi istotami. Tremere wysyłali kilkakrotnie całe ich stada przeciwko jego mentorowi u którego pobierał nauki sztuk magicznych. Ostatnimi czasy ponoć nasiliły się ich ataki na południu, jednak żeby ci podli uzurpatorzy byli aż tak bezczelni by wysyłać je aż tak daleko od swojej siedziby?

Stepan z trudem uspokoił swojego rumaka i wprawnie zeskoczył z jego grzbietu, trzymając się nisko, uważając by nie stać się kolejną ofiarą maszkaronów. Co prawda widział tylko dwa, jednak kto mógł zgadywać ile kolejnych kryje się w atramentowo czarnych przestworzach rozpościerających się nad otaczającym ich lasem? Czując na sobie kolejne uderzenia powietrza poruszanego przez skrzydła unoszącego się parę metrów wyżej gargulca, z trwogą spojrzał ku niebu…

Niebu nad JEGO domeną…

Chłodna bryza jaka obmyła jego pokiereszowaną twarz otrzeźwiła jego myśli. Sięgnął do przypiętej do paska sakwy i wyciągnął z niej coś, kurczowo trzymając to w zaciśnięte dłoni. Spokojnie wyprostował się i z dumą, bez cienia strachu ryknął ile sił w gardle, równocześnie wyrzucając w powietrze garść mąki…

-Ja jestem wiatrem! Panem niebios! Zabieram ciepło, przynoszę strach! To moja ziemia i moje niebiosa! Wynoście się ścierwa nim poczujecie mój gniew!


Przez kilka sekund nic się nie stało. Kilka par oczu mimo panującego zamieszania zdążyło popatrzeć na Stepana jak na totalnego wariata. Nagle, wszyscy w promieniu kilkuset metrów naraz przymknęli oczy, kiedy uderzył w nich potężny podmuch wiatru. Powietrze było lodowato zimne, mrożące wręcz i tak już ostygła krew w żyłach kainitów. Poruszało się z olbrzymią prędkością, praktycznie uniemożliwiając normalne poruszanie, nawet pomijając przejmujący, paraliżujący chłód. Co słabsi z stojących na ziemi zaczynali mieć problemy z utrzymaniem się na swych nogach. Oczywiście, podobne problemy z poruszaniem dotknęły rozpaczliwie machających teraz swoimi wielkimi nietoperzowymi skrzydłami gargulce…
Trzymający Stoigniewa potwór z trudem utrzymywał nosferata, widocznie obniżając lot z każdą sekundą. Nie puszczał go jednak, nie dając za wygrana. Nim zdążył się pozbierać i poderwać do dalszego lotu, znalazł się w zasięgu zwróconych przeciw niemu kling i grotów włóczni…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 29-04-2009 o 22:11.
Ratkin jest offline  
Stary 03-05-2009, 13:02   #44
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację

Niezbyt zadowolony wyjeżdżał konno z murów Strachova. Niezbyt zadowolony, ale przynajmniej jasno uświadomiony co do sytuacji i relacji pomiędzy poszczególnymi osobami. Wojewodzic wydawał się trzymać sztamę z nowoprzybyłą wojowniczka o imieniu Kamyk. Imię znaczące, bo albo miała kamyk zamiast serca, albo zamiast głowy.
- Jestem twoją niemal niewolnicą! Będę ci służyć … blebleble. Jakby nie widać było, że w zamku toczy się wojna między dzieciakami, a ojczulek ma z tego radość. Precz z fanatykami! Zaś ta Kamyk wydaje się twardogłową fanatyczką.

Spośród innych Jana dała mu do zrozumienia, że liczy na wsparcie i sojusz, a jednocześnie nie planuje, przynajmniej obecnie, czegokolwiek więcej. Czyli: dobrze, że jesteś wśród tej straszliwej grupy okrutników. Jest mi bardzo miło, iż nie wszyscy chcą wyłącznie mordować, tłuc, zabijać. I koniec kropka. Żadnej sympatii, czy dłuższego sojuszu. Jeżeli się kogoś lubi zwykle chce się przebywać w towarzystwie tej osoby. Jana na pewno nie chciała jego bliskości. Ano cóż, tak bywa. Zresztą mógł się tego spodziewać, w końcu była wampirzycą mimo swojego zachwycającego wyglądu. On zresztą też. Natomiast słudzy wojewody, no cóż, mogli być niezwykle niebezpieczni i ze strachu wykonaliby wszystkie rozkazy Petera, czy zastępującego go Stepana. Trzeba było na nich uważać i, kiedy tylko się da, pryskać stąd wraz z Janą, bowiem nie wierzył, że będzie chciała tu zostać.

Samotna podróż, oglądanie gwiazd i wiersze wypełnione tęsknotą. Miłe dla Toreadora, chociaż dość nudne na dłuższą metę. Także Jana zdecydowała się z nim porozmawiać. To także było sympatyczne. Dopóki nie nadeszły gargulce.

- Tremere – skrzywił usta. Zdrajcy dla pobratymców Petera, natomiast dla niego ktoś znacząco lepszy niż Tsimiske. Wcale nie żałowałby wojewody, czy całej reszty. Cały problem w tym, że gargulce niespecjalnie patrzyły, kto przyjaciel a kto wróg. Tak czy siak, do niego należało chronienie Jany, szczególnie zaś włosów na głowie dziewczyny, bo właśnie one najbardziej interesowały Petera. Przecież sam stwierdził, że nie może spaść ani jeden włos Toreadorki.


Dlatego wyciągnął miecz, zszedł z konia, potem obserwował, lecz nie przyłączył się do walki, czekając na ewentualną potrzebę odparcia ataku latających bestii. No, chyba, że gargulce wybiłyby resztę wampirow, co byłoby niezwykle miła okolicznością. Nie wierzył bowiem, ze niewątpliwie mocno ranne podczas walki gargulce ścigałby go, natomiast on z Janą, jeżeliby chciała, mogli mieć szansę na ucieczkę. Podobnie odwrotnie. Życzyć nikomu źle, nie życzył, ale zdecydowanie nie chciał dać się zatłuc nikomu, a u klanu włodarzy tych ziem, to była dość prawdopodobna możliwość. Dlatego chciał się ulotnić. Co prawda w wyniku powodzenia misji Peter obiecywał mu oddanie Jany, ale co z tego? Niezbyt wierzył obietnicom, ale nawet gdyby, to oddanie pięknej wampirelli nie oznaczało jeszcze uwolnienia. Spryciarz mógł dotrzymać słowa zamykając ich we wspólnej komnacie, ale wcale nie wypuszczając na wolność.
 
Kelly jest offline  
Stary 05-05-2009, 19:41   #45
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Skrzydła bestii tykały drzew, tłukły niepowstrzymanie.

"A kiedy niebo rozerwie się i stanie się szkarłatne jako czerwona skóra..."

- Allah akbar - szeleszczący, zdumiony szept opuścił usta Córy Haqima i uleciał na wietrze zrodzonym ze skrzydeł potwora. Stepan za plecami Kamyk zeskoczył z siodła i świadoma każdego ruchu wojewodzica, którego miała chronić, stanęła machinalnie pomiędzy nim a gargoylą.

Strzępy zerwanej rękawicy spłynęły wolno na ziemię, po dłoni kobiety wspinały się krętymi szlakami znaki obcego pisma. Stepan krzyczał. Sierść na karku wilka, którym był Wroniec, zjeżyła się gwałtownie, kiedy przypadł do ziemi, sprężając mięśnie do skoku.

Kamyk rozdarła zębami skórę na dłoni, krew wijąc się popłynęła między czarnymi pasmami tatuażu.


"Tego Dnia nie zostaną zapytani o swoje grzechy ani ludzie, ani dżiny.
Grzesznicy będą rozpoznani przez swoje znamiona i zostaną pochwyceni za czupryny i za nogi"
.

Zacisnęła dłoń i w jej żyłach popłynęła szkarłatna rzeka trucizny. Sięgnęła do łuku na plecach i zamarła. Wszystko zamarło. Ryk krwi w jej żyłach. Skrzydła potworów. Nawet wrzask dartego na strzępy Stoigniewa. Bezruch mrozu.

Krew odkruszyła się z jej dłoni warstwą lodu. Przeraźliwy chłód wdarł się w ciało, spętał nogi. Zaskrzył się szron na sierści znieruchomiałego wilka. Wszystko stało się ostre, wyraźne i powolne. Skrzydlata bestia opadła w dół jak kamień.

- Głupia dziewko! - ryknął jej w głowie zmarły nauczyciel. - Ruszaj! Kto stoi jak słup, ten ginie!. Gadzie łuski Sandora tarły jej skórę od wewnątrz. Ruszyła.

Miała wrażenie, że płynie w lodowatej wodzie, wolna, za wolna. Ale krew przerwała otępienie i ruszyła jak uwolniona z okowów zimy rzeka. Świat ciągle płynął powoli, ale Kamyk rwała w jego leniwych nurtach własnym rytmem, znacząc ściółkę gęstymi kroplami krwi. W biegu wyszarpnęła Nur i skoczyła. Wczepiła się dłonią w łachmany Stoigniewa i zawisła na nim całym ciężarem. Gargoyla skrzeknęła i zamachała rozpaczliwie skrzydłami, ale opadła jeszcze niżej. Uwieszona na cuchnących łachmanach wrzeszczącego Stoigniewa Kamyk tłukła się na boki bezwładnie jak lalka i modliła się, by Bóg nie pozwolił jej rozluźnić zaciśnietej kurczowo dłoni i dał jej szansę na jeden pewny cios. Palce ześlizgiwały jej się już z tkaniny.

Przez krzyki Stoigniewa przedarł się głuchy warkot. Bestia ryknęła rozdzierająco i jakaś gwałtowna siła pociągnęła ją w dół. Znieruchomiała.

Dzięki Ci, Wszechmocny Boże

Kamyk machnęła szablą ponad głową Stoigniewa i pióro rozorało gładko skórę pod oczami bestii. Machnięcie skrzydeł wytrąciło Kamyk szablę, która zawisła na rzemyku.

Puszczaj, ile jeszcze ci trzeba?

Wraziła okrwawioną rękę pod skrzydła i przytknęła do boku potwora, orząc paznokciami skórę.

Puszczaj albo zdychaj!

Szarpiąca się w uścisku stalowych szczęk wilka bestia miotała się na wszystkie strony, zaczęła podlatywać do góry i Kamyk zrozumiała, że trafiła na takiego, który woli zdechnąć, niż wypuścić ofiarę. Szarpnięciem poderwała szablę i uderzyła, nie bacząc, że część ciosu zebrał na siebie nieszczęsny Stoigniew.

Z kikuta ręki bestii bluznęła fontanna krwi. A Kamyk, splątana w uścisku z walczącym ciągle o przetrwanie Stoigniewem runęła w dół w strumieniach szkarłatu. Łupnęła plecami ciężko o ziemię, z głuchym, nieprzyjemnym trzaskiem łamanych kości.

- Ten gniew był taki nie twój, że aż niemal dobry - zachichotał Sandor gdzieś w tyle jej czaszki i tylko dlatego miotający się Stoigniew zdołał zdzielić ją, zamarłą ze zdziwienia, pięścią między oczy.

Zawsze myślała, że Sandor w niej to tylko wspomnienie. Słowa, które kiedyś do niej powiedział.

Musiało być inaczej. Z ust Sandora nigdy nie wyszło najmniejsze słowo aprobaty.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 06-05-2009 o 20:31.
Asenat jest offline  
Stary 05-05-2009, 22:49   #46
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Z każdym jardem, każdym obrotem koła, rzec by się chciało z każdym oddechem, Jana coraz mniej odczuwała złowrogą obecność Diabła i jego córki i teraz rzeczywiście była bardzo zadowolona, że jest w powozie całkiem sama, bowiem przez chwilę, gdy strach i obrzydzenie powoli puszczały ją z okowów, twarz młodej kainitki przybrała wyraz czystej nienawiści.

Dlatego minęły długie minuty nim wychyliła się z powozu i poszukała wzrokiem księcia von Zaborskyego. Odpowiadając na jej spojrzenie, Rzemieślnik zrównał konia z karocą.
- Gdybyś Panie zechciał trochę odpocząć – Jana uśmiechała się, powoli podnosząc wzrok na twarz księcia – bardzo ucieszy mnie Twoje towarzystwo.
- A może zmieszczę się na twoim siodle, Panie? – roześmiała się w głos chyba po raz pierwszy od tygodni - Noc jest taka piękna, szkoda spędzać ją zamkniętej w tej … – cisnące się na usta słowo wydało jej się czymś niewłaściwym, psującym urodę chwili – skrzyni –dokończyła więc w inny sposób, wiedząc, że obraża mistrzostwo currificesa, który stworzył strachovicki powóz.

Miała wrażenie, że w jej martwych żyłach zaczyna krążyć krew. Najchętniej przesiadłaby się na konia i w pojedynkę puściła ze zwierzęciem w dziki pęd. Korzystając z dobrodziejstw emocji, które sprawiły, że czuła się żywa.
Ale kiedy Jana odezwała się do von Zaborsky’ego, podjechał do nich jasnowłosy rycerz z Friesenbergu.
- Pani, nie znamy natury zagrożenia, w karocy jesteś bezpieczna. – Horst miał niski, szorstki głos i jak zwykle porządkował rzeczywistość. Stanowczy ton nie współgrał ze sposobem, w jaki patrzył na Janę.
Rzemieślniczka nie odwróciła wzroku od księcia, kiwnęła jednak głową.

W chwili milczenia powoli rozchodziło się napięcie, które Jana tworzyła miedzy sobą a von Zaborskym. Horst odjechał na tyły orszaku, a na ustach Kainitki błądził leciutki uśmiech. Kolekcjonowała gesty zazdrości. Tak różne od prawdziwej trwogi, która towarzyszyła jej i jej sługom na Petrowym zamku.
- To taki piękny kraj – czarne oczy dziewczyny błyszczały prawdziwym przejęciem – Cieszę się tą wspólną drogą, książę.

***

Petrowy syn snuł balladę. Jana słuchała jej odsłoniwszy kotary. To był dobry poemat. Momentami nawet genialny - dzieło kompletne, w którym nieoczekiwane załamania rytmu harmonizowały z okrucieństwem opiewanych wydarzeń i oszpeconą twarzą nieoczekiwanego barda.

Toteż zaskakujący atak był dla Jany niczym epilog do recytowanej Sagi. Nagle woźnica zatrzymał powóz, zarżały chyba wszystkie konie, do nich dołączył przerażony głos Trędowatego i wilcze wycie. Dźwięki przenikały powietrze niemal namacalnie, a Jana - widz okrutnego spektaklu drżącymi rękami otwierała drzwi powozu. Potem pierwszy raz ujrzała latające sługi Tremere.

Jeszcze rozróżniała życie od pieśni, jeszcze zastanawiała się, co może zrobić, by ocalić szpetną skórę Stoigniewa. Jeszcze rozważała, czy nie będzie walczyć o własną.

Ale pieśń zwyciężyła ich wszystkich. Choć może nie każdego w równym stopniu. Młody Diabeł poetyckim gestem uruchomił swoje moce i powietrze przeszył lodowaty wiatr, zaś Jana z zachwytem odebrała spowolnienie, jakiemu uległ dla niej świat. Złotooka Kamyk w męskim geście, godnym prawdziwej chanson de gest, stanęła między maszkaronami a wojewodzicem i Rzemieślniczka poczuła przejmujący ból, że nie umie ubrać wydarzeń w słowa, dodając kolejne zwrotki do okrutnej ballady.

I kiedy Kamyk tańczyła ze swą szablą, a męskie ramiona z zaskakującą delikatnością pchały Janę z powrotem w stronę powozu, ta zatraciła się już całkowicie w nieistniejącej pieśni.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 06-05-2009, 19:58   #47
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Tzimisce są tacy... ograniczeni. Zamknięci w swoich ideałach wierzą w system feudalny. W sumie to jest jedyny system jaki uznają i to pod warunkiem, że są na samej górze. No ale cóż... Niech będą ograniczeni ale niech nie ograniczają innych?! Jakich innych? A chociażby Tristana.

***

Zelota właśnie jechał przez las. Las jak las, widział takich wiele a miał nadzieje zobaczyć jeszcze więcej. Droga od pewnego czasu była bezpieczna, dzięki podróżowaniu w dzień udało mu się uniknąć siepaczy Razkoli, no prawie... Kilku go doścignęło. Spotkała śmierć ostateczna. No ale taki już jest los głupców, którzy go zlekceważyli.
"Ktoś zawiódł, ktoś był szpiegiem! Ale kto... Kto z nas mógł zaprzepaścić szansę na prawdziwą utopię? Drugą Kartaginę... Nie! To Kartaginę by nazywano drugim Krakowem! Gdybym go dorwał..."
Ręce wampira kurczowo zacisnęły się na lejcach, twarz się ściągnęła a w wyszczerzonych ustach pojawiły się kły.
"Spokojnie! Nie jesteś zwierzęciem!"
Po chwili Zelocie udało się opanować. Jego twarz się wygładziły, kły schowały a dłonie rozluźniły chwyt.
-Dorwę Ciebie, kimkolwiek jesteś. Ale najpierw powstanie nowa utopia.
Groźba i obietnica zostały porwane przez wiatr.
Hubert jechał wozem trochę za wampirem, był już przyzwyczajony do tego, że jego pan czasem gada sam do siebie.
Koń zarżał niespokojnie, atmosfera tego miejsca była... dziwna... straszna. Brujah schylił by uspokoić wierne zwierze.
-Już niedługo Perun, już niedługo będziemy na miejscu. Pan na Strachowie pewnie ma wielkie stajnie, a w nich czeka mnóstwo dobrego, słodkiego owsa.
"...i wielkie sale tortur. Oby plotki o jego niechęci do Razkoli nie okazały się tylko plotkami."
Te nie za ciekawe myśli przerwał mu mrożący krew w żyłach krzyk. Gdyby tylko miał jeszcze własną krew w żyłach... Popędził konia, słyszał jak za nim Hubert popędza krzykiem konie ciągnące wóz.
Tristan był w miarę sprawnym jeźdźcem, bez problemu prześcignął wóz i znalazł się na miejscu walki. Dwa dziwne skrzydlate stwory atakowały grupkę wędrowców. Jeden chyba coś upolował, te coś właśnie krzyczało. Krew Tristana zaczęła żywiej krążyć dając jemu ciału nadnaturalna siłę i szybkość*. Uspokoił bestie, jeszcze nie czas... Zeskoczył z konia i szybko przywiązał jelce do najbliższego drzewa. Dopiero wtedy wydobył miecz.
Miecz był długi, chyba jeździecki. Klinga krótsza od klingi miecza dwuręcznego ale dłuższa od miecza charakterystycznego dla wojsk służących za panowania Karola Wielkiego. Szerokość brzeszczotu była podobna na całej linii, tylko nieznacznie rozszerzała się przy jelcu a zwężała ku sztychowi. Cała broń była prosta, w kilku miejscach lekko poszczerbiona ale w dobrym stanie. Krótko mówiąc broń, która służyła do zabijania a nie paradowania z nią, właściciel ewidentnie nie stronił od walki ale dbał o swoją broń.
Zaczął biec w stronę grupy, jego ruchy się rozmywały w oczach. Z gardła wydobył mu się krzyk, prosty krzyk, mówiący o prostych rzeczach, które każdy wojownik chce wydobyć z wroga.
-BLOOOOD! GUUUUTS!
Prosty krzyk wydobył się z jego gardła. Identyczny krzyk wydobywał się jeszcze z gardeł Anglosasów pędzących na najeźdźców. Nie był finezyjny, nie musiał być.

Tristan widziały jak puch rozrzucony przez kogoś powoli opada, zdecydowanie za wolno jak na tak lekki przedmiot. Nagle zawiał przenikliwy wiatr, szron ściął wszystko w okolicy a Zelota poczuł jak jego ruchy zwalniają, jak mięśnie są ściskane przez lodowaty chłód. Mimo to parł naprzód. Latające stwory pod wpływem wiatru były teraz bliżej ziemi.
Spostrzegł jak jakaś kobieta, prawie tak szybka jak on rzuca się z szablą na jednego stwora. Reszta Kainitów (lub orszak spokrewnionej) stała, tylko wilk powoli, ślamazarnie szedł w stronę gargulca, którego uczepiła się kobieta. Przynajmniej szedł z punktu widzenia Tristana.
W końcu dobiegł do drugiego latającego stwora. Ten wbił spojrzenie w rozmywającą się sylwetkę jaką był dla niego Tristan. Ruch, odgłos uderzenia i krzyk potwora. Odrąbane ramię upadło u stóp wampira gdy ten zamierzał się do następnego ciosu. Ostatnie zamrożone pióro opadło na ziemię.

*potencja i akceleracja
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 07-05-2009, 12:03   #48
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Wroniec pod postacią wilka zjeżył sierść i zawarczał gdy wyczuł nienaturalną woń. Chwilę później z nieba na Stoigniewa spadła skrzydlata bestia i porwała go unosząc w przestworza.

"Nieee!"-Zakrzyknął w myślach Wroniec widząc ja gargulec wznosi się poza zasięg stojących na ziemi wampirów.

Wojewodzic zareagował pierwszy, przyzywając mrożący wiatr, który nie pozwolił bestiom wznieść się wyżej. Gangrel przywarł do ziemi próbując zniwelować skutki przenikającego chłodu. Gdy moc czaru trochę osłabła do walki z niewiarygodną prędkością, ruszyła Kamyk. Nadludzkim wysiłkiem odbiła się od ziemi, jedną ręką wczepiając się w Stoigniewa. Bestia nie chciała jednak wypuścić Trędowatego, mimo że bardzo obniżyła lot. Wroniec wyczuł swą szansę i potężnym skokiem dopadł potwora. Gargulec zawył z bólu gdy wilcze szczęki, niczym żelazne sidła zacisnęły się na jego nodze, ale Stoigniewa nie wypuścił. Dopiero cios szablą, którą kobieta dzierżyła w drugiej ręce spowodował że Nosferatu i Kamyk odczepili się od potwora.

Wilk nie zamierzał jednak rezygnować z dalszej walki, ale sytuacja stała się patowa. Gargulec nie mógł zadać ciosu z powodu ran które otrzymał i podobnie Wroniec, który wisiał wczepiony w udo przeciwnika, gdyż rozwarcie szczęk groziło niebezpiecznym upadkiem.
 
__________________
"Kto się wcześniej z łóżka zbiera, ten wcześnie umiera" - Mag Rincewind
W orginale -"Early to rise, early to bed, makes a man healthy, wealthy and dead."

Torchbearer dla opornych. Ostatnia edycja 29.05.2017.
Komtur jest offline  
Stary 04-07-2009, 01:27   #49
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Stepan z satysfakcją przyglądał się poczynaniom swoich wampirzych sług - używanie ego typu mocy zawsze działało na jego poczucie wartości niczym deszcz na spragnioną wody trawę. Nie widział w tym nic złego. Był Diabłem, więc budzenie swoich demonicznych zdolności było jak najbardziej naturalne i wynikało z jego dziedzictwa. Było też niczym najlepsze miody, słodkie, upajające i kuszące by pic ich jeszcze i jeszcze więcej.

Stepanowi trudno było przerwać działanie swojej demonicznej magii, po części z upojenia efektami jej zastosowania, a po części z powodów nader prozaicznych - zwyczajniej trudniej mu to było zakończyć, niż zacząć...

-Na co czekacie nędzne psy! -rzucił w kierunku ociągających się, sparaliżowanych zimnem wojów Patra, towarzyszących im w walce z maszkaronami. -Te ścierwa są już niżej! Atakować, bo was własnymi końmi rozwlekę! - syczał, jego donośny, władczy głos był jednak z trudem przebijał się przez wycie wzbudzonego przez niego samego lodowatego wiatru.

Nagle kątem oka dojrzał nacierającego jeszcze jednego jeźdźca. O ataku z tej strony na terenie domeny Petra nie można było mówić. Oczywiście jeśli się mylił, oznaczało to że Wroniec jako strażnik jej granic nadawałby się tylko po uprzednim nawleczeniu go na długi sosnowy palik i wystawieniu w jakimś ustronnym miejscu w charakterze wieży wartowniczej...

Zaryzykował gniew zachęconych przez niego do harców duchów wiatru. Szybkim gestem i wysiłkiem woli by je powstrzymać, ukrócił ich potępieńcze wycie. Powstałą na chwilę ciszę, w mgnieniu oka wypełnił okrzyk bojowy nadjeżdżającego nieznajomego oraz krzyk gargulców…

Nieznajomego? Na wykrzywionej, szpetnej twarzy Stepana zagościł nagle szeroki uśmiech, kiedy wreszcie skojarzył jego barwy i wykrzykiwanymi w obcym mu języku, jednak słyszanymi już wielokrotnie słowami.

Jeśli to on, jako wróg przybywa, zemszczę się za wszystkie jego kazania! Jeśli jako kompan… zazna łaski, łachudra jedna…

Nie miał czasu na obserwowanie jak jego ludzie sobie poradzą z sługami Uzurpatorów. Szybkim ruchem wyciągnął z za paska swój obuch. Ruszył w kierunku walczących, pozwalając by jego demoniczna jucha rozlała się po nie umarłym ciele, pchając je do działania. Saracenka była przygnieciona Stoigniewem, najwyraźniej wpędzonym w sen już na wieki wieków. Nad nimi Wroniec szamotał się z potworem. Miał czas wyprowadzić tylko jeden cios… zdecydował się więc niemal bez zastanowienia. Wybór był prosty. Kopnął z całej siły truchło Nosferata, które w kotłowaninie szmat stoczyło się z Assamitki.

-Wstawaj!– krzyknął. Liczył że nic jej nie jest. W walce, mimo że i on sam nie był słabeuszem nie obytym na polach bitew, była przydatniejsza od niego. Poza tym, pozwolił już sobie spisać Stoigniewa na straty, tak więc utrata kolejnego sługi nie wchodziła w rachubę…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 05-07-2009, 21:17   #50
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Stoigniew zleciał z niej jak ptasi puch poderwany wiatrem.
- Wstawaj! - kategoryczny rozkaz wojewodzica przedarł się do zajętego jedną myślą umysłu Kamyk: że oto leży z Trędowatym przed gargoylą jak na talerzu, bezbronna jak dziecko.
- Wstawaj! - ryknął Sandor w jej głowie.
Kamyk odtrąciła płazem szabli pazurzastą łapę i jednym ruchem poderwała się na równe nogi. Wyprowadzony cios i gwałtowne poruszenie obudziły w jej ciele spodziewany ból połamanych żeber - jakby już szarpały ją ostre szpony.
Krew gargoyli zalewała jej oczy. Dłonie miała lepkie od posoki. Przez szkarłatną mgłę widziała składającego się do strzału z kuszy zbrojnego. Bełt pomknął z głuchym sykiem i płynął w powietrzu, lotki szeptały. Odsunęła się z jego drogi i z satysfakcją odnotowała głuche mlaśnięcie, kiedy wbijał się w ciało bestii.
Zaraz po tym obkręciła się tanecznym niemal ruchem i wyprowadziła cios.
Zablokowała wojewodzicowi dojście do bestii, ale było to celowe. Nie chciała Stepana w zasięgu szponów gargoyli, i nie chciała, by pętał jej się pod nogami, bo przypadkiem mógł zebrać nie dla siebie przeznaczony cios.

Ani jedno słowo, krzyk czy westchnienie nie opuściły ust Córy Haqima. Z zaciśniętymi zębami, w zawziętym milczeniu zatańczyła wokół gargoyli. Uskoczyła przed ciosem i cięła w błoniaste skrzydło.
Już ostrożniejsza, nie tak zręczna, pochylona do przodu, lewą ręką obejmując się za bok.
 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172