Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2009, 01:14   #37
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Wracając z nieudanych poszukiwań dwaj duchowni żywo rozmawiali, dzieląc się przemyśleniami na temat porannych zdarzań.
- I widzisz ojcze Krzysztofie, jak tu prawdy dociec skoro każdy co innego mówi - rzekł dominikanin.
- Prosty to i zabobony lud, bracie Jakubie nic więc dziwnego, że widząc czarcie sztuczki wyjaśnienia nie umie znaleźć i błądzi szukając winnych. Przyznam ci szczerze, że i ja się w tym wszystkim pomału gubię.
- Trudna to spraw, ojcze Krzysztofie, ale jedno jest pewno, że gdzie diabelskie czary i heretycka magia, tam nic dobrego wyniknąć nie może.
- Mylisz się bracie Jakubie. Myślę, że Bóg nie bez powodu postawił nas na drodze tych heretyków. Bóg objawia się nam w najmniej spodziewanym momencie i zazwyczaj tam, gdzie się go najmniej spodziewamy. Uważam, że stawia On nas przed bardzo odpowiedzialnym zadaniem. Mam tylko nadzieję, że podołamy temu...
- Spójrz ojcze... - brat Jakub przerwał wywód księdza - Tam przy poidle.
- Co się dzieje? Nic nie widzę...
Nie było czasu na wyjaśnienia. Dominikanin złapał księdza za kołnierz sutanny i zaciągnął w bezpieczne miejsce. Przy wodopoju zebrali się wszyscy heretycy.
- Słyszysz ich bracie? – spytał Polak, nadal próbując oczyścić uszy. Dominikanin zmarszczył czoło.
- Ty nie?
- Nic, a nic.
- To pewnie jakieś czary. Stój spokojnie i czekaj, wszystko ci opowiem…
Zakonnik z przejęciem łapał każde wypowiedziane słowo i relacjonował rozmowę księdzu, który za sprawą czarcich sztuczek nic nie słyszał.
-Co tu się dzieje - pomyślał dominikanin - Heretycy próbują targu dobić. To straszne! Jest ich tu tylu, nic więc dziwnego, że siarką czuć było wszędzie. Widzę teraz, że nie bez kozery przeor ostrzegał mnie przed tym heretyckim krajem. Czarownicy i słudzy Szatana mają się tutaj tak dobrze, że nawet nie kryją się ze swoimi sztuczkami.
Gdy najpierw starucha, a potem jeden z czarowników wspomnieli o Brocken twarz zakonnika pobladła. Słyszał o tym przeklętym miejscu nieraz. Dominikanin zawsze zastanawiał się, jak tak bluźniercze miejsce może istnieć na chrześcijańskiej ziemi. Teraz jednak zrozumiał, że to co uchodzi za przeklęte i plugawe w jego ukochanej Italii, tutaj jest poprostu normalne.
-To okropne - pomyślał -Bocken to wręcz stolica sług szatańskich, jak mówił jeden znajomy inkwizytor.
Najgorsze jednak miało dopiero nadejść.
– Byłbym zapomniał… Nie znacie li tego dominikanina, który właśnie przysłuchuje się naszej rozmowie? Ukrywa się wraz z grubym ojczulkiem, dość nieporadnie trzeba przyznać. – rzekł jeden z czarowników i kiwnięciem głowy wskazał pokaźny wóz, spod którego wystawały dwie pary stóp. Obydwie obleczone sandałami.
- Ma na sobie skazę potężnego czarnoksiężnika…
Słusząc te słowa brat Jakub o mało nie zemdlał.
- Boże wszechmogący dodaj mi sił i spraw bym godnie walczył ze sługami Zła i by strach nie miał wstępu do mego serca - modlił się w myślach dominikanin.
- Braci co się dzieje? Czemu ten heretyk wskazuje na nasz wóz? - spytał ojciec Krzysztof.
- Chodźmy ojcze! Pora zmierzyć się ze sługusami Szatana. Boże miej nas w swojej opiece.
- Ostrzegam, że będziem się dzielnie bronić. Umiemy zwalczać magię! – zapewnił brat Jakub, wychodząc za wozu. Ojciec Siennicki zachowywał milczenie. Czarownik zdusił dłoniom szyderczy chichot. Po czym machnął rękom i wysyczał tajemną formułę.
Dominikanin poczuł ostry, piekący ból na czole, jakby ktoś przypiekał go rozpalonym żelazem. Instynktownie uniósł dłoń do góry i ostrożnie obmacał czoło. Pod palcami wyczuł puchnącą ranę. Okaleczenie nie było przypadkowe. Zakonnik wyczuł pod rękami diabelski znak - pentagram otoczony tajemnymi formułami i wpisany w koło.
- O BOŻE! NIEEEE - wrzasnął z przerażenia i bólu.
- Oświadczam wam uroczyście, iż właśnie pasowałem was na Katarów. Związanych z ruchem ich odrodzenia. – obwieścił jak gdyby nigdy nic Winchester – Od tej chwili jesteście więc heretykami, jako i ja. Ruszycie z moją heretycką zgrają w stronę heretyckiej Pragi, zahaczając po drodze o heretyckie Brocken. Tam, na heretyckim sabacie, obiecuję wam, że zdejmę z was heretyckie piętno i rozejdziemy się w sobie znanych kierunkach. Do tego czasu, radziłbym trzymać się razem, w razie gdybyśmy przypadkiem natknęli się na chrześcijan z widłami. Oni niezbyt przepadają za Katarami, a już tym bardziej za ruchem ich odrodzenia. Drodzy przyjaciele! – czarnoksiężnik krzyknął w stronę Beneta Exquisa i reszty – To są nasi nowi kumotrowie. – wskazał palcem otępiałych Jakuba i Krzysztofa. – Zgodzili się towarzyszyć nam w drodze do Brocken, gdzie będą reprezentować katarskie racje. Wszystko jasne, hm? No to zbierajmy się do drogi, czas nagli.
Zakonnik padł na kolana i patrzył przez chwilę na rozchodzących się ludzi. Chciał zacząć się modlić, ale nie było mu to dane. W ich stronę zbliżała się obrzydliwa starucha.
- A cóż to? Na czółkach czarcie znaki się wam pojawiły? Boście pewnie grzesznicy, ot co! – zmarszczyła brwi i zaśmiała się okropnie.
- Tobie – wskazała na Siennickiego – to na pewno za obżarstwo piętno się należy. Kałdun taki wyhodować, wielkie nieba… Nawet przez sen świńskie udźce obgryzasz? – kilka razy stuknęła mnicha laską w brzuszysko, a to się zatrzęsło niby galareta.
- A ty… - zerknęła na zakonnika - Pewnie za cudzołóstwo. Źle ci z oczu patrzy łachudro. Habit się nosi a łajdaczy się na prawo i lewo, co? Tfu, nieładnie. Tak czy siak miło was w naszej zacnej kompaniji powitać. Skoroście grzeszne nędzniki to dobrze trafiliście. I pogratulować fantazji. Nic lepiej czarciego pomagiera nie chroni niż boży habit, że też sama na ten pomysł wcześniej nie wpadłam… - zagryzła wargę, podrapała się po zrytej zmarszczkami brodzie i poczęła wdrapywać się na wóz, gotowa do dalszej wędrówki.
- No dalej tłuściochu – znów zamachała kosturem przed nosem Siennickiego – pomóż staruszce się dostać na furę. Nie mata poszanowania dla starszych, nie mata... Na czorta, jakich czasów parszywych przyszło Galinie dożyć - biadoliła starucha.
- Tego już za wiele - pomyślał dominikanin - Najpierw okazuje się, że ten czarownik wie o klątwie jaką rzucił na mnie Urlicha von Denhofenn, a teraz ta wiedźma odgaduje moją przeszłość, jakby czytała z otwartej księgi. Szatan wielką mocą obdarza swoich sługusów.
Brat Jakub w przypływie pierwszej złości, chciał powstać z kolan i jak za dawnych czasów rozwiązać problem siłowo. Zabiłby czarcich pomagierów. Żadne diabelskie sztuczki nie pomogłyby tym heretykom, gdyby rapierem posiekał ich wnętrzności. Szybko jednak zganił się za tak grzeszne myślenie. Przypomniał sobie słowa ojca Krzysztofa "Mylisz się bracie Jakubie myślę, że Bóg nie bez powodu postawił nas na drodze tych heretyków. Mam tylko nadzieję, że podołamy temu..."
-Podołamy ojcze Krzysztofie. Oczywiście, że podołamy. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Któż może wydać wyrok potępienia? Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane:
Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień,
uważają nas za owce przeznaczone na rzeź.
Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
- przypomniał sobie fragment Listu św. Pawła do Rzymian, który jak ulał pasował do obecnej sytuacji.
-Trzeba działać roztropnie i ostrożnie. Sprytem, mądrością i miłością bożą pokonamy sługi Szatana. Bóg z nami, Giovani.
Mając w głowie gotowy plan działania i utwierdzony wiarą, brat Jakub pełen nadziei podniósł się z kolan i podszedł do staruchy.
- Pozwól pani, że ci pomogę. - rzekł podając rękę wiedźmie.
Gdy starucha rozsiadła się już na wozie, zakonnik rzekł:
- A znasz się pani na cyrulice? Potrzebuję by ktoś opatrzył mi to znamię, a do innego medyka pójść raczej nie mogę. Sama rozumiesz. Pomóż mi więc, proszę - rzekł zakonnik patrząc błagalnym spojrzeniem na wiedźmę.
 
brody jest offline