Wątek: Dom Asteriona
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2009, 01:58   #5
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Opasły, łysy mężczyzna głębiej zanurzył się w fotelu z przyjemnością słuchając cichego nucenia Melissy, która akurat szykowała się do snu, rozczesując długie włosy i uprzyjemniając sobie czas cichą melodią własnego głosu. A głos miała naprawdę piękny, taki kojący i uspakajający. Mężczyzna zwany Rozkulcem z uwagi na swój talent do radzenia sobie z wszelkiego rodzaju kajdanami, ziewnął sennie. Gdyby tak zdrzemnąć się na chwilkę? Tylko na minutkę... Nikt by się nie dowiedział, a Cesarska Wiedźma i tak przecież szykowała się już do udania na spoczynek. Właśnie, sen... upragnione królestwo wyobraźni wciągnęło go tak szybko, ze nawet nie zdążył się tym faktem zaniepokoić.

Melissa odłożyła szczotkę i skończyła tkać Pieśń Snu. Tylko ona miała na tyle mocy, by bez słów uaktywnić czar. Na jej pięknym obliczu wykwitł lekki uśmiech. Lubiła zagadki, lubiła brać udział w grze jako figura i popychać inne pionki wedle własnego pomysłu. Ktokolwiek był zleceniodawcą tego spaślaka zza lustra, wciąż żył w ułudzie, że oto może podglądać najwspanialszą czarownicę królestwa. Zapewne nawet nie domyślał się, że role już dawno zostały odwrócone. A teraz jeszcze mały liścik wciśnięty w kieszeń jej sukni, zanim jeszcze pokojówka ubrała rano Melissę.

Cytat:
Pani
Przyjdę, kiedy światło w komnacie bibliotekarza zgaśnie. Uśpij uszy zza lustra.
Miłego dnia
A.
Ów „A.” Nie tylko wiedział o tym, że okno komnaty wychodzi akuratnie na pomieszczenie, w którym Bibliotekarz zwykł zagłębiać się w lekturę, ale jakimś cudem był powiadomiony o ukrytym nadzorze Cesarskiej Wiedźmy. Już sam ten fakt interesował Melissę, bowiem nikogo o tym fakcie nie informowała – nawet samego Aleksius II Oświeconego. Wyglądało więc na to, że jest jeszcze jeden, warty uwagi gracz na zamku, a skoro miała pozostać królówką, musiała wiedzieć o wszystkich i wszystkim. Wiedza to pierwszy warunek udanej manipulacji.

Światło w pomieszczeniu Bibliotekarza zgasło kilkanaście uderzeń serca temu, kiedy wreszcie u wejścia rozległo się ciche, dyskretne pukanie. Oho, czas zacząć rozgrywkę. Melissa powabnie uniosła się ze swego miejsca i przygładziwszy suknie, podeszła do drzwi.

- Kto tam? – zapytała psotnie, lecz odpowiedziała jej tylko cisza.

Ciekawość była jednak zbyt wielka, by jej nie ulec. Czarownica uchyliła odrzwia i... zamarła zdziwiona. Nikogo nie było ani przed jej komnatą, ani w prostym, długim korytarzu. Gdyby ktoś miał uciec, to nie tylko usłyszałaby jego kroki, ale i zobaczyła kontur sylwetki, a tak... nic. Spojrzała podejrzliwie na sufit – tu również nic. Spojrzała na ziemię... pod jej stopami leżała gałązka bluszczu.


Cóż to miało znaczyć? Czyżby jakiś tajemniczy wielbiciel? Melissa podniosła roślinę z posadzki, obejrzała i nie dostrzegając niczego specjalnego, wróciła do komnaty, zamykając za sobą drzwi.

- Czy to nie boski żart, aby nadać imię uspokajającego ziela osóbce, która potrafi tkać intrygi trujące niby bluszcz? – usłyszała niedaleko dziwny, skrzeczący głosik.


„Ale gdzie... Na oknie! Ale co to jest?!”

Na parapecie komnaty siedział mały chochlik wielkości kota i gapił się bezczelnie w dekolt sukni Wiedźmy. Widząc, że wreszcie go dostrzegła, pomacha ł radośnie rączką do niej.

- Cześcik. Jestem Apli-papli-bite-blau i jestem tu po to, by ubić z tobą mały interesik, piękna pani.

Uśmiech, który rozciągnął kąciki człowieczka był podstępny i zły. Dopiero teraz Melissa zrozumiała, że jej gość nie jest zwykłym duszkiem lasu, lecz prawdziwym demonem.


***


Atmosfera była tak napięta, że byle szpilka mogłaby spowodować decydujące rozdarcie, które zasklepić mogła tylko przelana krew. Nim jednak Aramil wykonał swój ruch, poczuł na ramieniu nieśmiały dotyk. Spojrzał w twarz Alrauny spodziewając się łez czy strachu, lecz jedyne co ujrzał to wielkie niczym monety źrenice. Magia znów napełniła swoje naczynie.

- ZŁO – dziewczyna wskazała wyjście z namiotu, a jakby na komendę z obozowiska podniosły się głosy i rżenie koni.

- Co tam się do diabła dzieje?! – krzyknął zaniepokojony nagłym poruszeniem Gadrir.

- Alrauno
, o czym ty mówisz? Aramil czuł jak przechodzi go dreszcz niepokoju -Gadrir sprawdź do jasnej cholery, co to za zamieszanie! I ucisz ich wszystkich, nim ja to zrobię!

Opuściwszy namiot dowódcy, Gadrir splunął na ziemię. Co ten młokos mógł wiedzieć? Dziewka w obozie wojskowym to zawsze utrapienie, a wiedźma... wiedźma to jakby proszenie się o klątwę wszelkich bogów. Skąd w głowie panicza pomysł żeby pozostawić przy życiu to wielkookie ciele? Przecież widać, że to krztyny rozumu w głowie nie ma, magia całkowicie jej wszystko pomieszała. Tfu! Plugastwo!
Widząc jednak poruszenie wśród zastępów, a także słysząc zbliżające się tętno kopyt, przyspieszył kroku.

Tymczasem w namiocie, atmosfera bynajmniej nie zelżała. Pozostali wojacy wpatrywali się nieufnie w wątłą niewiastę.

- Zło dopomina się tego co doń nie należy. Ty.... - spojrzała na Aramila, jakby zobaczyła go po raz pierwszy - Ty dokonasz wyboru.

- Edrius, rozumiesz o czym ona mówi? To jakiś trans, czy coś w tym rodzaju?

- Alrauno słyszysz mnie?
- głos Aramila brzmiał nadzwyczaj łagodnie - Co się dzieje?

Aramil postąpi kilka kroków w kierunku kobiety, ale drogę zastąpi mu Edrius

- Panie, mówiłem ci, że ta wiedźma knuje coś przeciw tobie! To na pewno jej sprawka, a teraz próbuje cię omamić. Zaklinam cię panie, nie zbliżaj się do niej. Wiedźmie mamrotanie. Fuj! - splunął z niesmakiem - Złe to tu jest tylko jej wieszczenie. Nic tylko uciszyć plugawe stworzenie, już ja jej...

Edrius pogroził dziewczynie bronią, lecz ta bynajmniej się nie zlękła. Chyba nawet tego nie zauważyła.

- Tyś jest książę prawdziwej krwi. - mówiła swoje - Tyś zbłądził pośród dymu i luster ojca swego.

- No ja ją zaraz...

- Ocalenie jednak puka do twych drzwi. Stracisz wszystko, lecz zyskasz więcej. Już za chwilę...


- Edrius tknij ją, a osobiście urwę ci ręce. Uratowała mi życie, więc wysłucham jej do końca.

- Ależ to wiedźma! Zgodnie ze słowami Cesarza...

- Znam prawo mojego ojca, Edrius! Lecz jego tu nie ma, a ja jestem. Odstąp od niej i lepiej zajmij się czymś pożytecznym. Jeżeli ona mówi prawdę, to lepiej żebyś był gotowy na to, co zaraz się wydarzy.

Nagle dziewczyna kucnęła i zaskomliła jak pies.

- Zimno. Zimne oczy stali. Nie ma litości, nie ma szacunku dla życia. Tylko zniszczenie.


W tej chwili do namiotu wpadł strażnik i nie bacząc na to, że połowa tu obecnych gotowa była wypruć mu flaki tylko za samo wtargnięcie, krzyknął:

- Panie, wojsko! Jazda konna. odcięli nas od strony gościńca nie wiadomo jakim cudem. Chcą dziewczyny!

- Ilu? Czyje barwy noszą?
- Aramil nawet nie starał się ukryć swojego zaskoczenia.

- Trzy oddziały jazdy. Nie sposób poznać komu służą. - odparł natychmiast żołnierz.

- Żadnych flag? Symboli? Czegokolwiek?

- Nie panie.


Edrius, nieskończenie uparty Edrius wycelował palec w Alraunę.

- To jej sprawka! To ona i jej plugawa magia jest powodem tego wszystkiego!

- Dość tego gadania Edrius. Dopilnuj, by ludzie byli gotowi do drogi.

- Będziemy uciekać? Przecież jesteśmy odcięci
- dopytywał Edrius.

- Jeszcze nie wiem, co zrobimy, ale nie będziemy tu stać i czekać na ich ruch. Niech wszyscy będą gotowi. I wezwij mi tu Gadrira.

Czekając na przybycie zastępcy, Aramil podszedł do Alrauny i przykucnął obok niej, delikatnie chwytając ją za ramiona.

- Powiedz mi, co widzisz. Powiedz mi wszystko.

- Rzekł raz lisek do zająca... Giń głupcze! I zginął głupiec, który za rogiem pląsał przed oczami wielkiej damy. Ona jednak tylko ziewnęła, bo królowa nie czuje nic poza szachownicy polem. Lecz był jeszcze mały książę. Mały książę, który odnalazł różę, choć nie wiedział jeszcze, że jest piękna.
- nagle Alrauna jakby oprzytomniała - Musisz uciekać panie. Już, teraz!

Aramil na chwilę zaniemówił, zaskoczony słowami dziewczyny. On miał być tym małym księciem, a ona różą? Chciałby mieć więcej czasu na zastanowienie, ale tego czasu mu nie dano. Do namiotu wpadł zdyszany Gadrir.

- Panie, jeźdźcy zbliżają się. Wysłali posłańca. Jeżeli oddamy im dziewczynę, to pozwolą nam odejść.

Młody kapitan spojrzał na zastępcę, później na Alraunę. Przez chwilę jego spojrzenie wydawało się nieobecne, ale gdy w końcu się odezwał, jego głos brzmiał pewnie i stanowczo.

- Nie mogę uciec Alrauno, jestem synem Cesarza i nikomu nie ustąpię pola bez walki. Gadrir przygotuj ludzi do obrony. Ci głupcy, którzy ośmielają się występować przeciw Cesarskiej Armii, zasmakują naszej stali.

Gadrir
nie wahał się ani przez chwilę, przyłożył zaciśniętą pięść do piersi na wysokości serca, złożył ukłon przed kapitanem i pośpiesznie opuścił namiot. Zaraz za nim podążyła większość żołnierzy, którzy byli w środku. Dopiero wtedy Aramil spojrzał na Alraunę, spodziewając się, że prosta dziewczyna nie zrozumie jego decyzji. Nie było teraz czasu na wyjaśnienia, więc mężczyzna powiedział jedynie.

- Ukryj się gdzieś. Pod osłoną nocy powinnaś pozostać niezauważona, podczas gdy my odciągniemy ich uwagę.

Dziewczyna podniosła się z klęczek i tylko pokręciła przecząco głową. Ta mała istota tylko schwyciła go drobną rączką za łokieć, chcąc zapewne okazać wsparcie. Dziwne, ale wcale nie zezłościł się na taką zuchwałość.

- Panie, atakują!
- Kontratak!


***


Jak to się mogło stać?
Piętno porażki bolało dużo bardziej niż złamana ręka.
Na bogów! Jak to się mogło stać?!

Aramil biegł przez las, prowadzony przez drobną, zwinną niczym kozica dziewczynę. To przez nią się wszystko zaczęło. Gdyby ją wydali tamtemu wojsku, nie byłoby rzezi w obozie. Niestety, zgubiła ich pewność, że wojsko cesarskie coś znaczy. Pewnie by znaczyło w obliczu nawet przeważającej liczby wroga, lecz... Jedno działo przesądziło o losie bitwy. Jeden cholerny wynalazek i jego tęczowa wiązka, zaprzepaściły wszystko. Skąd najemnicy mieli broń zagłady, o której słyszano tylko legendy?

Następca tronu nie wiedział. To teraz nie miało znaczenia. Dziesiątki jego ludzi poległo. Umierali na jego oczach i on także miał polec wraz z nimi. To wtedy Alrauna chwyciła go za rękę i zaczęła śpiewać.

Przypływ, odpływ, fala za falą
Wieczną mantrę morze nuci
Przypływ, odpływ, oddech czasu
Co odeszło kiedyś wróci

Jesteś, jestem. Ślady na piasku
Trwają po nas tylko chwilę
Mijasz, mijam. Przypływ, odpływ
Tylko tyle i aż tyle...


Świat wokół zamarł, nawet ludzie z okrzykiem śmierci na ustach znieruchomieli. Marivald z przerażeniem dostrzegł niedaleko sylwetkę Edriusa, który w bohaterskim poświęceniu rzucił się w kierunku działa, a tęczowa wiązka laseru już zmierzała ku niemu, by przebić jego ciało i zgasić iskierkę życia.

- Chodźmy, książę. Alrauna pociągnęła mężczyznę za połać płaszcza.

- Nie, ja... muszę ocalić Edriusa!

- Za późno. Kostucha już spojrzała mu w oczy. Chodźmy, zanim nas dostrzeże. Och!


Dziewczyna pociągnęła Aramila na dół i gestem dłoni nakazała milczenie.

- Wyczuwa nas... szuka...

Kto ich szukał? Mężczyzna rozejrzał się uważnie i faktycznie, dostrzegł obca postać miedzy ludźmi swoimi i wroga – kobietę w czarnej sukni, która, niby ślepa, błądziła po polu bitwy.


Kiedy zjawa zwróciła się w kierunku działa wroga, któremu zawdzięczała tak wiele nowych kwiatów w swym ogrodzie, Alrauna z siłą niezwykłą, jak na tak szczupłą istotę, pociągnęła Aramila za ramię.

- Teraz, w nogi...

... i udało im się. Ocalili życie, a nawet zgubili pościg zagłębiając się w dziką puszczę.
Mieli szczęście, a jednak żadne z nich się nie radowało.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 19-04-2009 o 11:20.
Mira jest offline