Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2009, 15:36   #15
Nansze
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Kruczoczarna grzywka spadła na bursztynowe oczy. Beznamiętny uśmiech pozostał na twarzy. A w głowie pełno myśli. Chwilowe zamyślenie, które trwało wieczność. Palcem wskazującym przejechała po obłękach rapiera.

Idziemy do portu, pokaże wam mój statek, postrach mórz i dumę kapitana – „Alezję”. Ostatnio nieco jej blask przygasł, ale niedługo zostanie przywrócony. Chodźcie poznam was z resztą załogi.

Słowa kapitana wyciągnęły ją z otchłani zamyślenia. Przejechała dłonią po włosach, zaczesując grzywkę do tyłu, która i tak częściowo opadała na twarz. An na razie postanowiła nie ufać „załodze”. Na jej zaufanie trzeba zapracować, a gdy je masz. Masz nad sobą rozwinięte skrzydła, które nie pozwolą na żadne przykrości.
An poprawiła czarny płaszcz. Założyła kaptur, z pod którego nie było widać jej twarzy. Jedynie kruczoczarne włosy.

Tortuga nie jest bezpiecznym miejscem, jeśli nie wiesz jakimi prawami, a raczej zasadami się kieruje. Prawo własnego interesu. An szła trzy metra za kapitanem.

Gdy doszli do portu, było tam w miarę cicho. Możliwe, że „AŻ ZA” cicho. Na statku żywej duszy, aż nagle powyłaziło jakieś „robactwo” nie wiadomo skąd i jak.

- [B]Jack[/b].. jak miło Cię widzieć Kapitanie – ostatnie słowa wypowiedziane były z pogardą. – O przepraszam były kapitanie…przejmujemy statek… mamy dość twoich obietnic bez pokrycia i narażania skóry… oddawaj mapę i szykuj się na spotkanie z Wszechmogącym!!!

- Binns? Co ty do kurwy nędzy robisz? Szaleju się nażarłeś? To mój statek i moja załoga!!!

- Poprawka Jack, to był twój statek, a twoja lojalna załoga siedzi związana w łyka w ładowniach… niebawem Ty do nich dołączysz i twoi nowi towarzysze też!!! Chłopcy brać ich!!!

Fakt, faktem była to nieciekawa sytuacja jakby nie patrzeć. An stała z tyłu, przyglądając się jak Załoga wplątała się w wir walki.

- Ładownie, tia? – Szepnęła pod nosem, postać w czarnym płaszczu. Noc, a port mało oświetlony. Czarny płaszcz był idealny. An uśmiechnęła się pod nosem. Zaczęła umiejętnie skradać się do ładowni. Półmrok i słony zapach mokrego drewna. Na pokładzie trwała niezła wrzawa.
W ładowni załogę pilnowało dwóch podejrzanych typków. An ściągnęła płaszcz.
-Witam panowie – Uśmiechnęła się promieniście stawiając jedną nogę na skrzyni, opierając się łokciem o kolano. Miała odsłonięte ramiona, po których ślizgały się czarne włosy. Spojrzała na nich zalotnie. I opuściła lekko jedno ramiączko. Obdartus oblizał spierzchłe wargi.
-No chodź kicia – Mówiąc to wykonał gest, jakby klepał kogoś po czterech literach. Zadarła kieckę trochę wyżej spoglądając się zalotnie do jednego.
-Chcesz? – I powoli zsunęła jedno ramiączko ukazując nagą, jędrną pierś. Cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.
-Wasz kapitan przysłał mnie do was. Dba o swoich ludzi – Usiadła na jednym z pobliskich kufrów.
-Który pierwszy? – Uśmiechnęła się ciepło. Widać, że jeden i drugi długo nie miał kobiety.
An złapała za materiał na wysokości klatki piersiowej najbliżej stojącego chłopaczka.
-Ty pierwszy – Wyszeptała mu do ucha cicho.
-Tam za tym dużym kufrem, przed oczyma reszty – pociągnęła go za kufer i dosłownie rzuciła na podłogę, co widocznie mu się spodobało. Postawiła na jego klatkę piersiową but z obcasem, spoglądając się z wyższością i coraz większym uśmiechem pełnym pogardy. Usiadła na nim okrakiem.
-Zamknij oczka – momentalnie wyjęła z cholew butów dwa sztylety. Podcinając gardło mendzie, który mając zamknięte oczy, czekał na jej jakikolwiek „ruch”.
Zatkała mu usta dłonią, aby nie wydawał z siebie „duszących dźwięków”. Swoim ciężarem, przyszpiliła go do podłogi, aby się nie wyrywał. Gdy przestał się już, wyrywać i jakkolwiek ruszać An splunęła mu w twarz. Chwyciła sztylety i wbiła je prosto w szeroko otwarte oczy mendy. Na twarzy dziewczyny widniał beznamiętnych uśmiech, grzywka przysłoniła oczy.
-Co tak długo! Trepie nie staje ci? Nie potrafisz zadowolić kobiety hahaha– Zaczął się śmiać drugi, czekający w kolejce. An z trudem wyciągnęła sztylety. Musiała wgnieść obcas w jego twarz, zapierając się aby wyjąć je. Zatrzymały się na kości. Wyszła zza kufra. Z mętnym, lecz czujnym wzrokiem, beznamiętnym uśmiechem i dwoma zakrwawionymi nożami.
-Ty szmato!!- Gość nie zdążył chwycić za broń, która stała niedaleko niego. To było tylko parę metrów, które An przebyła bardzo szybko wbijając obydwa sztylety w brzuch mendzie, przekręcając dodatkowo ostrza. Myślała, że to starczy. Bydle przywaliło dziewczynie w twarz z pięści. Jucha popłynęła strumieniem. Trochę to uderzenie ją zamroczyło. Nie spodziewała się takiej siły. Na szczęście zdradziecki sztych z przekrętem zrobiło swoje. Menda oparła się o ścianę i osunęła. An podeszła by wyciągnąć sztylety. Była pewna, że gość stracił przytomność. Niestety. Podchodząc otrzymała potężnego kopniaka w brzuch, który odrzucił ją dość spory kawałek. Ból.
-Ty mendo! – Wykrzyczała, wycierając krew z ust. Wstała i zaczęła biec do leżącego delikwenta, wbijając mu podeszwę buta w twarz. Dociskając bezlitośnie. Wyciągnęła dwa sztylety z brzucha i zaczęła dźgać go po całym ciele w dzikim szale. Krew spływała jej po policzkach i nie była to tylko jej krew. Gdy „skończyła” zwróciła twarz w kierunku zakładników, którzy mieli dość nie tęgie miny.
-Spokojnie – Uśmiechnęła się ciepło, mając całą zakrwawioną twarz oraz ubranie. An rozcięła liny załodze.
-Kapitan Was potrzebuje na górze.