Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2009, 03:10   #90
Miriander
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Chłopak oparł się o dach samochodu, trochę wionąc alkoholem ku klimatyzowanemu wnętrzu, musculus orbicularis oris zadziałał w nienachalny sposób, mięśnie karku przechyliły głowę na ramię, odsłaniając wyraźniej w promieniach słońca twarz poznaczoną gdzieniegdzie małymi zadrapaniami, z większym przecinającym skroń, na której haima skropliła się rdzawo. Ciepłe słowa - Pewnie, Martin - i mężczyzna zajął miejsce obok kierowcy, sięgając od razu ku drzwiom i pasom bezpieczeństwa, zamykając się w jeżdżącej klatce Faradaya.
- Martin? - upełnie beznamiętnym głosem odparł kierowca czekając aż pas zaskoczy na swoje miejsce - Gdzie?
- Świadomościowo - Kingiem, przedświadomościowo - Martinem Romero'wskim. - klik! - Tak, na mój chłopski rozum - odpowiedział zgrabnie, sprawdzając przy tym naciągnięcie pasu bezpieczeństwa.
- A-ha - było kwintesencją wszystkiego i niczego jednocześnie. Zawierało w sobie tysiąc znaczeń i komentarzy, a jednocześnie było bezgranicznie jałowe emocjonalnie. - Gdzie?
Dodał po chwili przystająć na światłach.
- Gdzie? - zdziwiony zwrócił głowę w stronę kierowcy, by zaraz potem przenieśc wzrok na sygnalizację - To pytanie dla mnie, czy dla Ciebie?
- Ja jadę do szpitala... Nie lubię tego nazywać pracą, bo w zasadzie nią nie jest... Mogę Cie gdzieś po drodze podrzucić. Więc pytam: gdzie cię podrzucić?

- A, pracujesz... King... - spojrzał za okno - ...możesz wjechac na 40, a potem obok Bismarckplatzu na Kruppstrasse zjedziesz w stronę centrum, ja wysiądę pod moją alma mater... - odpowiedział po chwili
- Ok.
- Wiesz...co robiłem, przez ten tydzień? - spytał, po chwili nerwowego milczenia, wyrzucając nagle pytanie z siebie.
- Nie. Dlaczego miałbym to wiedzieć?
- A, nie wiem właściwie... - opuścił głowę, oparł się mocno w fotelu, przymykając oczy. Mimo, że właściwie nic nie powiedział, Thomas zadał mu miażdżący cios wyciskający łzy z oczu. - Ale... - walczył z sobą, kontynuując rozmowę - pamiętasz, kiedy dałeś mi kluczyki? Noc, wychodziliśmy z baru, podrzuciłem Cię pod IX...
- Pamiętam.
- To...wiesz...może Ci nie mówiłem, ale nie mam pewności do teraz, czy byłem w Verdun. Ani wiem, ani nie wiem, pozostało mi domniemywac, pozostało mi "może". I...przez ten tydzień, myślałem dużo, o tym, co mnie spotkało, co Ty zrobiłeś, czego ja nie zrobiłem... - sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej płaską monetę, która zalśniła na jego pokaleczonej dłoni - ....zdawało mi się nawet, że mogę wiele, mogę...pokonac barierę, czasu, przestrzeni, która oddziela mnie od innych ludzi....od wolności decydowania o sobie...ale... - zawahał się - ....jestem niewolnikiem moich własnych pasji, urojonych pragnień, jakkolwiek świętych czy nieświętych, ale nakładających się na siebie i razem tworzących jeden twór, przyciągający mnie, będący moim atraktorem, jeśli wiesz, o co mi chodzi....
Mówię to, właśnie do Ciebie i tak...teraz, bo dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co uświadomiła mi pewna kobieta i do czego sam doszedłem...a Ty...byłeś...punktem zapalnym, kimś, kto ruszył tą machiną, wyrywając mnie z położenia zero i wpędzając mnie w ruch...w kółko, wokół własnego ogona- zamilkł, przekładając monetę raz na prawą, raz na lewą stronę.
Za oknem przewijały się kolejne budynki, ludzie, samochody, oświetlane mocnym światłem odbijającym się od asfaltu drogi.
- Dlaczego "wokół własnego ogona"? Dlaczego ruch ma być po okręgu, który z natury swojej jest ograniczony? Nie myślałeś o linii?
- Choć oczywiście - okrąg jest bezpieczniejszy. Po pierwszysm przebiegu wiemy wszystko... Nic złego nas nie spotka. Jesteśmy bogami swojego poletka...
- Tak, zacząłem myślec właśnie o niej...o propozycji, jaką mi przedłożyłeś...ale znów, linia ciągnie się przez nieskończonośc do nieskończoności ku nieskończoności, nie ma końca, jest jednorodna, oddziela jedną stronę płaszczyzny, od drugiej. Jest...środkiem, pomiędzy 0 a 1 linią szumu, trzecią opcją, której istnienie nie dawało mi spokoju. - odpiął pasy, jechali teraz 40 - Jednak nie przyjmuję tego. Linia jest bez sensu, jest jednowymiarowa, prowadzi nas jedną drogą bez wyjścia. Przeanalizowałem mural - zaczął mówic jakby do siebie, przewracał monetę coraz energiczniej z jednej strony na drugą - Linia ciągnie się ku punktowi - odwrócił nagle twarz ku Thomasowi. Głos mu drżał, ale uchyliwszy przeciętą, spierzchłą wargę, dał uleciec z siebie cichemu wyznaniu - Spójrz na to, co ja widziałem. Poczuj się zawieszony w jednym, niemożliwym doznaniu. Na krawędzi, przekraczając ją - i nagle: rzucił się ku kierownicy, próbując przygwoździc barkiem mężczyznę. Zdeterminowany, próbował ją chwycic, sterowac losem, nogę próbował przełożyc przez stację zmiany biegów, wyszukac stopą gazu. Gazu. Do przodu, ku celowi, jednemu punktowi. Ale nie musiał tego robic.
Thomas puścił kieroiwnicę i docisnął pedał gazu do oporu. Samochód przeleciał skrzyżowanie...
Poza tym ruchem nic. Kamienna twarz.
- Ulica kończy sie za 347 metrów i 23 centymetry. Uderzymy w budynek z prędkością 239 kilometrów na godzinę... - powiedział Thomas - Gotowy aby zginąć?
Pasażer...
Pociły się mu dłonie, a całe ciało Adriana obleciał znów strach, bardzo podobny do tego, gdy po raz pierwszy pędził w tym samochodzie na złamanie karku. Jeden samochód, drugi, trzeci, mijają za oknem, zlepiając się w linie. Jedynie Thomas zdawał się odbijac wyraźnie na tym tle, Thomas, ta siła natury, mężczyzna w metrze, wróg, przyjaciel. Rozpaczliwie Adrian spoglądał to na twarz Thomasa, to na majaczący za oknem cień budynku. Thomas, budynek, Thomas, budynek, śmierc, życie, śmierc, życie...
- Dwadzieścia jeden sekund... - wozem szarpnęło i o "grubość lakieru" minęli inne auto.
- Jjjaa... - strach...ale po chwili chłopak ściągnął brwi i na twarzy Adriana widac już było tylko i wyłącznie determinację i szczere przekonanie
- Ja nie zginę. Ty zginiesz - i w tym momencie docisnął nogę Thomasa do podłogi.
- Oczywiscie...
Źrenice oczu chłopaka rozszerzyły się, "oczywiście" dudniło mu w uszach, ale nie mógł już nic powiedziec, bo nastąpiło uderzenie.
Maska samochodu zaczynała się składać, ale... czas... Czas płynął inaczej... jakby znaleźli się w czarnej dziurze, im bliżej horyzontu zdarzeń, tym wolniej. Sekunda jak minuta...
- Baw się nieźle - powiedział Thomas otwierając swoje drzwi - samochód rozstrzaska się za 10 minut i 7 sekund. Tak płynie tutaj czas. Miłego umierania... Chyba, że znajdziesz sposób, aby wyjść z pętli...
- Ccoo....
- Nic. Ja już zginąłem. - odpiął pas i momentalnie poleciał do przodu rozbijając głową przednią szybę. Kawałki hartowanego szkła zaczęły spadać jak w zwolnionym filmie z testów zderzeniowych...
Adrian był w środku.

***

Kurrrwa.... - myśli ospałe, on, zaczepiony w jednym momencie, w deszczu drobnych ziarenek szkła i większych, obracających się wolno wokół własnej osi. Adrian...Adrian! Adrian, sięgnij...sięgnij swoją dłonią...możesz...no dawaj...nie zginiesz...cholera...blacha zwija się, od budynku odpada tynk, przysypując maskę, fotel jakby nachyla się - dawaj...no dawaj...czasu przecież nie ma....jesteś w punkcie, jesteś w punkcie....Adrian....nie poddawaj się...umrzesz tutaj? Wyjdź, zamknij drzwi, włóż ręce do kieszeni i idź ulicą...to takie trudne? - Ja tutaj ginę! - Nie giniesz! - Jestem tutaj i...
czuł się jak ten manekin testowy, w objęciach ogromnych sił, które rzucały nim i sprawiały, że....
Przełóż nogę, postaw ją na ziemi, potem drugą, zamknij drzwi, włóż ręce do kieszeni i idź...idź....
To...nie gra....on.. .zginął. Ja? Czy...na pewno mogę to zrobic? Prawdopodobieństwo na taki czyn jest prawie równe 0...prawie. Ale...szkło...ja tutaj ginę....ja tutaj ginę, ja tutaj....
Ruszył ręką.
Podwinął nogi , tak, by zapadając się pulpit mu ich nie zmiażdżył. Palcami lekko odepchnął jedną, drugą, trzecią drobinkę szkła. To nien...to oczywiste. Przecież tego właśnie chcę. - pomyślał i przełożył jedną nogę, dotykając chodnika. Przełożył drugą, przeszedł krok, zatrzasnął szerokim ruchem za sobą drzwi. Spojrzał na ludzi stojących...idących? Na ulicy. Obejrzał się za siebie - samochód dalej, z podniesionymi nad gruntem kołami, zwija się, powoli....
Włożył ręce do kieszeni. Zamrożone. To już zamrożone.
Kolejne kroki rozlegały się po chodniku. Szedł sam. Ale to było ok.

***

Było ok... Poczuł coś z tyłu. Coś trafiło w potylicę z siłą rozpędzonego kija... Świat zawirował przed oczami i...

***

... miarowe pikanie aparatury, jakiś ruch. Otworzył oczy:
- Jak się pan czuje? Uległ pan wypadkowi samochodowemu, ale
zabezpieczenia samochodu i relatywnie niewielka prędkość...
Rozbiegane białka, wyszukują źródła głosu...szpital, łóżko, lekarz w białym kitlu stojący nad nim, przerywa swój wywód, gdy pacjent spytał
- Co...się stało? Jechałem....sam?
- Tak. Świadkowie wypadku twierdzą, zę samochód wypadł na zakręcie i uderzył w mur - spojrzał do jakiegoś rejestru. - jednak widzę, że nic panu nie jest...
- Ale...ale...czy...czy nie było ze mną jeszcze jednej osoby? Jak...jakim samochodem jechałem? - strach, który przebiegł go na myśl, że mógł jechac ze swoimi przyjaciółmi i wpaśc pod osiemnastokołowca był tak niewyobrażalny, że pomimo słów lekarza nadal go czuł. Ale Thomas....co z Thomasem? Czy to już...koniec?
- Mogą wystąpić bóle klatki piersiowej od ucisku pasem bezpieczeństwa, ale kości są całe. Nie ma oznak wstrząsu mózgu... - lekarz przerwał i spojrzał w dokumentację - jechał pan sam - czerwonym BMW Z4... - i prawie natychmiast zapewnił - Pamięć krótkotrwała, w tym wydarzenia z wypadku mogą wrócić dopiero po kilku dniach... To normalne...
Głowa Adriana opadła na poduszkę, przymknął oczy. To...tak. Tak, więc to tak.
Żyje. Czy to w porządku?
Głos lekarza - To normalne...
Uśmiechnął się do siebie.
- Proponuję, aby pan odpoczął jeszcze kilka godzin, wypiszemy pana koło południa do domu... jeżeli oczywiście nic się nie zmieni...
- Oczywiście... - wyszeptał.
- Gdyby czegoś pan potrzebował - proszę wezwać pielęgniarkę przyciskiem. Czy chce pan porozmawiać z psychoanalitykiem? Usługa jest wliczona w koszt leczenia - dodał jakby z obowiązku...
- Nie, nie, dziękuję...ale...chciałbym...panie doktorze, spytac jeszcze o coś jednego...
- Tak? - zatrzymał się w połowie drogi do drzwi.
- Czy wie pan, co się dzieje z Thomasem Kruppem?
- Widziałem go w pokoju lekarzy jakiś kwadrans temu... Zanim do pana przyszedłem... Czy coś mu przekazać?
Z twarzy Adriana odpynęła nagle cała krew, nie powiedział nic.
drzwi po chwili zatrzasnęły się. Za oknem poranek, może koło 9 może chwilę później...tak, to chyba idealna pora.
Chyba czas zacząc krzyczec.
Zaczął.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XUFUVeHYNj8[/MEDIA]

Pojawiła się siostra, druga, lekarz, kolejne osoby wchodziły do pokoju...
- Proszę się uspokoić...
- Tak, przepraszam - perfidny uśmiech wykwitł na twarzy Adriana, gdy on sam zaraz odrzucił kołdrę i wstał, przechodząc obok lekarzy i skręcając w korytarz szpitalny. Za nim towarzyszyły mu głosy:
- Ależ! Proszę wrócić! Siostro, proszę wezwać sanitariusza...
Ale on szedł, nie zważając na nie, mijając drzwi do pokoju pacjentów, nie, kolejne, nie, toaleta, nie, minął kogoś siedzącego na wózku, kolejne drzwi, nie, pokój lekarzy? Przystanął
Z tyłu słychac było nerwowe bieganie niewpływające jednak na chwilę. Wiedział, co robi.
Nacisnął zdecydowanie klamkę, popychając drzwi do środka.
Wewnątrz byli lekarz, lekarka i Thomas...
- Skłamałeś
- Ja się tym zajmę - Thomas odwrócił się od okna, uspokajając podrywającą się z krzesła lekarkę. - W czym? - spytał, zwracając się natomiast do sfrustrowanego pacjenta.
- Okłamałeś mnie, że zginąłeś. Nie zginąłeś. Boisz się umrzec. Boisz się przekroczyc granice, dlatego udajesz, że jakieś przekraczasz. Przykro mi. - wyrzekł, celując palcem w swoją skroń - Ja nadal mam cel - i potem rozpoczął bieg w stronę Thomasa, po którym, z każdym kolejnym oddechem i krokiem, mógł oczekiwac jednego.
Zero reakcji.
- Mam cel - powiedział zaraz przed skokiem w okno, wymijając w ostatniej chwili mężczyznę. Ucieczka...
Ugh!
- Ja też... - powiedział Krupp, gdy Adrian odbił się od szklanej tafli. - Masz problem - nie dam ci zginąć, bo jesteś za dobry. Jeden na milion... - mówił, stojąc nad chłopakiem, którego bolała czacha, leżał na podłodze, próbował się podnieśc, skurwysyn....
- Wstawaj i przestań się mazać jak małe dziecko... - ponaglał go - Chcesz się zabić to znajdź sposób - nie różni nas wiele - jakieś 4 wymiary... - sarkazm. 4 wymiary? Skąd on...
- Jak pokonac półboga? - spytał Hasse, powoli powstając, mimo, że jego mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa - Powiem: Matematyką. Zobaczymy, ile przetrzymasz, gdy wyjdziemy poza Twoją metrykę - otarł krew z ust, zostawiając na wierzchu dłoni mocno odbijający się ślad. Nienawistne spojrzenie skonfrontował z nienazwanym fenomenem, który teraz apelował:
- Człowieku, obudź się! Żyjesz w konkretnej rzeczywistości, o konkretnym stopniu komplikacji struktur i substruktur. Myślisz, że coś wiesz? Patrzysz na rzeczywistośc przez dziurkę od klucza. Ale jeżeli ma ci to pomóc - to pokonaj mnie. Nie będę ci ułatwiał - jak do tej pory... - nie dokończył myśli.
Wziął z rąk pielęgniarki szklankę z wodą i chlusnął w twarz Adrianowi:
- Realne czy urojone?
A ten, zmrużył oczy, gdy poczuł wilgoc na twarzy, chłód i wiele rzeczy, którym nie mógł zaprzeczyc. - Złożone. I rzeczywiste i urojone. Trzeba myślec generalnie - uśmiech.- z = x + iy.
Może rzeczywiście jestem odrealniony, ale to jest to coś, o czym ja mam pojęcie i co istnienieje/nieistnieje. To nieistnieje. Najpewniej Ciebie nie ma. Dlaczego Ci ludzie mnie jeszcze nie pochwycili? - wskazał ręką dookoła - Albo ich nie ma...albo nie wierzą, że to się dzieje naprawdę....
Uderzył czachą w ścianę, powrót na miejsce i słaby uśmiech, połączony z grymasem bólu. To jego manifest, to kolejna rozmowa z Kruppem, który prawie jakby czytał w myślach, który wyjaśniał w odpowiedzi na chaos myśli młodego matematyka bez szans na spokojne wakacje.
- Wystarczyło małe zamieszanie z zespołem atomów jakim jest Twoje ciało... Oni wierzą, że odprowadziłem Cię do pokoju. Co zresztą jest prawdą w jednej z rzeczywistości... - kontra ze strony rozmówcy:
- Chcę byc wolnym od prawdy i nieprawdy. Chcę byc wolnym! Mimo, że jesteś molochem,mimo, że możesz miec rację, to ja wierzę, że to nie jest cała racja, ja nie chcę....nie chcę by istniała możliwośc kontroli mojego życia. Nawet, jeśli to dobre i dla nich - wskazał ręką na człowieka obok niego - i dla mnie to nie chcę!. - Udowodniłeś mi, że nie ma osobowości. A moja zdolnośc poznawania świata jest, jak widac, marna. Ale i tak... - drżał - i tak mam wolnośc.

***

- To ty tworzysz prawdę i nieprawdę. Tyle, że działając MUSISZ brać pod uwagę to co robisz. Wziąłeś pod uwagę, kto jeszcze jest w pokoju kiedy chciałeś skoczyć? Nie. Myślałeś tylko o sobie. Mąż tej lekarki - a zapewniam, że jest cholernie dobrym chirurgiem - popełnił samobójstwo skacząc z okna. Pomyślałeś o tym jak by się czuła, gdy ktoś na jej oczach to powtórzył? NIE. Myślisz, że wolność to spełnianie swoich zachcianek? I Tylko to?
- gradobicie pytań -
Czy przez to nie ograniczasz innych ludzi? Czy zapytałeś mnie czy ja chcę zginąć w tym aucie? - retoryczne pytania, bronie w dyskusji, od której wyniku miałyby rozstrzygnąc się losy świata. - To dlaczego ograniczyłeś moją wolność - ty bojowniku o wolność i niezależność?!?!

Żyła mocno odznaczyła się na szyji Adriana, gdy ten odpowiadał, tłumiąc wściekłośc:

- Bo Ty zrobiłeś to pierwszy. Nie jestem perfekcyjny - jeszcze - ale biorąc pod uwagę, że wszyscy starają się swoimi memami ograniczyc innych, będę robił dobrą robotę - uwolnię najpierw siebie, a potem przekonam innych, by nie zwalczali swojej wolności, lecz działali razem. Brzmi utopijnie. Ale to, co robisz, nie jest ani mniej utopijne, a na pewno bardziej fałszywe - powiedział, a słowa jego ociekały jadem.
- Gratuluję. Pamiętaj tylko o jednym. Żyjesz w konkretnym czasie i konkretnych wymiarach. Wolność nawet ograniczona jest lepsza niż wolność wariatkowa...a "fałszywe" - to ty stworzyłeś pojęcia prawdy i fałszu... Ja nie mam tego ograniczenia - i tu jestem wolny... - odpowiadał Thomas, broniąc się przed wściekłymi słowami rozmówcy - Ja ciągle mówię 1/2 w świecie, który rozróżnia TYLKO zero i jeden. Może kiedyś to zrozumiesz... Jeżeli wcześniej nie zwariujesz w swoim okręgu...

- Ha, ha, ha - maniakalne, z ust Adriana - jesteś teraz w konkretnym czasie i konkretnym wymiarze - jeśli to nie jesteś cały Ty, to nie szkodzi, ale przynajmniej tutaj, teraz, podpadasz pod te kategorie. 0 i 1. Pojawia się, oczywiście też trzecia możliwośc, gdy zdasz sobie sprawę, że jesteś wolny w operowaniu między dwoma ekstremami. I że możesz zadac pytanie jeszcze inaczej. Ty...tutaj....nadal jesteś kwantyfikowalny. Dlatego też - wygonię Cię stąd. Albo przejdę tam, gdzie jesteś i tam Cię rozwalę na Twoich zasadach, mimo, że w życiu nikogo nie pobiłem - zacisnął pięśc, ręce trzymając blisko przy ciele i spode łba mierząc wzrokiem swego przeciwnika, oświadczającego:
- Nie jestem kwantyfikowalny... - zrobił kilka kroków i wyszedł za okno. przenikająć ścianę i stojąc na powietrzu... - Znów zdruzgotałem twoje myśli. Biedactwo - sarkazm pociekł strugą. I rzeczwiście, była to rzecz nie z tej ziemi, rzecz, której nie spodziewał się chłopak i o którą nie prosił. Lecz teraz każde jego doświadczenie jawiło mu się inaczej, musiało, gdy jeszcze niedawno ledwo rozróżniał między jawą a snem i myślał i robił rzeczy, które zdawały się szalone. Jeśli zaistniały. Dlatego też odezwał się tak:
- Nie zrobiłeś tego. Nie ma Cię za oknem - powiedział z pełną pewnością Adrian, powiedział to z resztką wiary, jaka mu pozostała i z resztką osądu, jaki posiadł.
- Sprawdź... czy mnie nie ma... Tyle, że okno się nie otwiera, a szyby nie idzie wybić... - sarkazm, częśc druga. Wrócił do pomieszczenia. Opuścił je?
- A i uważaj na siebie. Czasami możliwości dają kopa w dwie strony... - kontynuował enigmatycznie, nie zdając, albo zdając sobie sprawę, że myśli Hassego krążą zbyt szybko - Do...o...kim...jesteś tutaj. Na razie, teraz. - spoglądnął dookoła, wyszukał wzrokiem pielęgniarkę, ta scena jest tak mało realna, a jednak się dzieje i teraz...co zrobic? co zrobic? Coś poczęło się kruszyc i pękac wewnątrz.
- Idę. A ty zobacz na czym polega ten kop... Rzeczywistości złożą się kiedy wyjdę z pomieszczenia... - odpowiedział na odchodnym, gdy spokojnie ruszył w kierunku drzwi, a kiedy wyszedł coś jakby strzeliło, jak wyładowanie elektrostatyczne. Ciałem Adriana wstrząsnęło i poczuł jak z nosa polała się struga krwi. Momentalnie poczuł się słabo. Zamieszanie jakie powstało w pokoju szybko ukierunkowało się w "nie powienien pan wstawać z łóżka"...
Błędnym spojrzeniem obejrzał się jeszcze w stronę drzwi. Nie ma go. Nie ma.
- Nie powinien pan wstawac z łóżka.
 

Ostatnio edytowane przez Miriander : 20-04-2009 o 19:12.
Miriander jest offline