Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-04-2009, 19:24   #81
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Adrian Hasse - w turze 7.

You lost the game. Is this awesome? [Y/N]

Tradycyjny rachunek zdań jest dwuwartościowy – są w nim możliwe tylko dwie wartości logiczne – prawda albo fałsz (co odpowiada podstawowej intuicji związanej z prawdziwością wypowiedzi).

Cholera...
You lost the game. [Y] Is this awesome? [N]
You lost the game. [Y] Is this awesome? [Y]
You lost the game. [N] Is this awesome? [N]
You lost the game. [N] Is this awesome? [Y]

Cholera... I / LUB ...
Prawda i Fałsz. TAK i NIE. Zero i Jeden.

W poprawnym rozumowaniu zdanie ostatecznie otrzymane na drodze przekształceń zdania prawdziwego, zachowujących prawdziwość, także jest prawdziwe. Jednak "prawdziwość" może być zastąpione inną ideą. Na przykład - "uzasadnienie". Zdanie może wtedy posiadać jedną z dwóch cech: może być "uzasadnione", bądź nie. Istotną różnicą między "prawdą", a "uzasadnieniem" jest to, że dla tego ostatniego nie zachodzi prawo wyłączonego środka: zdanie które nie jest nieuzasadnione niekoniecznie musi być uzasadnione. W takim przypadku jedynie nie zostało udowodnione jego uzasadnienie. Oznacza to, że można udowodnić, że P jest uzasadnione, że P nie jest uzasadnione, bądź nie można dowieść żadnego z powyższych. Poprawne rozumowanie zachowuje uzasadnienie zdań, więc zdanie wywiedzione z uzasadnionego zdania jest wciąż uzasadnione. Jednak istnieją dowody, które wymagają zastosowania prawa wyłączonego środka – w takim przypadku istnieją zdania, które nie mogą być uzasadnione...



Jeżeli nie jest niebieski to niekoniecznie jest bieski... Cholera... MOŻE...


Prawda, Fałsz, może...
Zero, jeden, połowa...


*****

Formalizacja niepewności, to jest zjawisko występowania obiektów, wobec których pewne określenia stosują się tylko w pewnym stopniu.


You lost the game. Is this awesome? [Perhaps]
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 08-04-2009 o 21:56. Powód: formatting
Aschaar jest offline  
Stary 09-04-2009, 19:21   #82
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Podczas zmiany Erica nie wydarzyło się nic szczególnego. Jak zwykle przez strefę VIPowską przewijała się masa bardziej lub mniej znanych osób z Essen i nie tylko. Barman co jakiś czas spoglądał w stronę wejścia, wypatrując wchodzącego Kurta. Trochę obawiał się rozmowy, którą chciał odbyć tego wieczora z mężczyzną.
W końcu koło 20w loży 19 pojawił się Webber. Godzinę później, gdy Gower skończył swoją zmianę zaprosił go do małego boksu pod ścianą.

-Myślę, że wiesz, czemu chciałem pogadać- zaczął powoli- Wytłumacz mi, czemu od jakiegoś czasu, co chwilę nasze drogi się krzyżują. I może przede wszystkim, czemu tylko ja pamiętam, w jakim stanie trafiłeś tutaj tej nocy, kiedy pomagałem ci dojść do ładu. Wiem, że masz na karku jakieś służby specjalne i jeżeli mnie w coś wciągasz to chce o tym wiedzieć.

- służby specjalne... - wyraźnie zaskoczony - a tak... cóż jestem jednym z niewielu konsultantów... znaczy instruktorów posiadających certyfikację na współpracę z wojskiem i służbami specjalnymi... To po prostu moja praca...

- W takim razie opowiedz mi co się stało w nocy, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, kiedy wyglądałeś jak po spotkaniu z TIRem.

- Miałem dużą bójkę... - odparł i odwrócił wzrok z cyklu "gdyby wzrok zabijał"...

-Domyślam się, ale czemu tylko ja o tym pamiętam i jakim cudem wydobrzałeś w kilka godzin- naciskał dalej

- Reszta nie zwracała na to takiej uwagi... No dobra. Potrafię w pewien sposób zahipnotyzować człowieka i wmówić mu pewne rzeczy... Stąd całe zamieszanie...

-Cały czas nie powiedziałeś jak tak szybko doszedłeś do siebie..

-Mój organizm potrafi się szybko regenerować... Znacznie szybciej niż hmmm typowy... Wolverine jest moim bratem, ale to tajemnica...
- zachichotał popijając jakiegoś drinka.

-Czyli cały ten tydzień jest zwyczajnym zbiegiem okoliczności, przypadkiem ?

- To zależy od Ciebie. Od tego co zrobisz... Jeżeli chcesz to ten tydzień to po prostu ciąg wydarzeń, które były zwykłym zbiegiem okoliczności... Ale równie dobrze mogły nie być...

- Czy to musi wyglądać jak w filmach, gdzie mistrz przekazuje swoje rady uczniowi jakimiś zagmatwanymi zdaniami tak, że uczeń dopiero na koniec filmy zaczyna czaić o co chodzi?- powiedział uśmiechając się- Nie możesz powiedzieć normalnie, tak bez owijania?

- Nie jestem człowiekiem.

-Nie żartuj-
powiedział załamany- Nie zgrywaj się tylko powiedz o wszystkim.

- Po co?

-Wiesz... Lubię wiedzieć o sprawach, które mnie w pewnym sensie dotyczą...

To jest jakieś spojrzenie na życie... Ale jak mówią: "im mniej wiesz tym krócej Cię przesłuchują".... O pewnych rzeczach zresztą nie powinienem Ci mówić..

-Czemu ?

- Dla bezpieczeństwa. Twojego bezpieczeństwa... Jeżeli sam się domyślisz nie będę mógł zaprzeczyć, czy nie będę chciał zaprzeczyć... ale sam to rzadko się zwierzam...

-A co z białym tygrysem?- zapytał po chwili namysłu.

- E?! Jakim białym tygrysem?

-Ty mi powiedz.

- Nie wiem o jakiego białego tygrysa Ci chodzi?

-Jesteś pewien-
zapytał starając się zrobić wrażenie tajemniczego.

- W zasadzie tak. Mam pluszowego białego tygrysa w domu, ale... to nie może być ten...

-Myślałem, że będziesz wiedział... no nic. Jak na razie nie powiedziałeś nic konkretnego. Wolę znaleźć się w większym niebezpieczeństwie, niż być nieświadomym, co się dzieje.

- Powiedziałem Ci, że nie jestem człowiekiem. Już ta wiedza jest dla Ciebie niebezpieczna... A ja nie lubię chodzić na pogrzeby...

-Więc powiedz wytłumacz mi to wszystko, żeby wiedział jak uniknąć niebezpieczeństwa.

- Heh... Poza ludźmi żyje na Ziemi jeszcze kilka innych ras. Co oczywiście jest ukrywane przez władze sterowane przez obcych, korporacje wietrzące w tym zyski i w ogóle - spiskowa teoria dziejów... Jak ktoś wsadza nos gdzieś gdzie nie powinien to znajdują go potem jak się poślizgnął...
Masz jedną ciekawą cechę... Nie potrafiłem wymazać, czy nawet zmienić Twoich wspomnień. To drugi taki przypadek, z jakim się spotkałem. To był powód, dla którego - powiedzmy -0 zacząłem Cię obserwować...

-Inne rasy?-
powiedział- Albo sobie robisz jaj, albo cos tu jest nie tak na prawdę... Chcesz powiedzieć, że od zawsze władze ukrywają, że ludzie to nie jedyne rozwinięte osoby na tym świecie?

- Nie tak głośno -
powiedział całkiem spokojnie - niektóre z tych ras istniały zanim powstały jakiekolwiek ludzkie władze... W niektórych przypadkach określenie "ludzka cywilizacja" jest, co najmniej... niefortunne.

-I co prowadzicie jakieś potajemne wojny między sobą? Dlatego byłeś taki poszarpany?

- Tak. Nie wszystko co pokazano w underground jest kłamstwem, choć oczywiście nie wszystko jest prawdą... - uśmiechnął się...

-Kim właściwie jesteś?

- Nazywają mnie Kryształowym Tygrysem... Tak, wiem nie o to pytałeś... Najkrócej mówiąc - zmiennokształtnym.

- A jednak tygrys… Jest was więcej w Essen ?

- Zmiennokształtnych? Tak. Promil populacji ludzkiej. Jednostki... więc spoko - zdecydowana większość ludzi to ludzie...

- A z kim się tak nie lubicie, że tak ci się oberwało ?

- ja nie lubię się z wieloma... Niestety mam tu kilku "nacjonalistów", którzy uważają, że jestem inny...

-Kogo jeszcze można "spotkać" w Essen. Wampiry, wilkołaki, czarownice ?

- To duże, stare miasto... Najkrócej mówiąc wszystkich... Czarownica to ludzki wymysł, znaczy to człowiek posiadający pewne możliwości... Ty też jesteś...
- zastanowił się przez chwilę - Przewodnikiem... w zasadzie tak to by brzmiało...

-Przewodnikiem? Co to znaczy?

- Niektórzy ludzie mają umysł na tyle silny, aby widzieć przyszłość. Nie jest to wróżbiarstwo - wróżbita widzi pewną hmmm... wersję przyszłości. Jeżeli nic się nie zmieni to zdarzenia, które widzi wróż staną się prawdą. Ale jeżeli cokolwiek się zmieni - wydarzy się inna wersja, czasami bardzo podobna, czasami zupełnie inna... Dlatego wróżby nie zawsze się sprawdzają... Przewodnik... widzi zdarzenie które na pewno się wydarzy... Czasem moment śmierci kogoś. Zmienić może to tylko istota, która... zginie... jeżeli Przewodnik będzie potrafił go przekonać...

-Czyli dajmy na to moje sny mogą być wizją przyszłości, jeżeli nic nie zostanie zrobione ?

- Sny... W zasadzie może się to objawiać przez sny... Tak myślę... Nie wiem wszystkiego...

- Zaraz wrócę- powiedział, zerwał się z miejsca i szybkim krokiem zaczął szukać Długiego w klubie. Chwilę później znalazł go, stojącego samotnie przy filarze.

- Długi, słuchaj... To właściwie trochę głupie... Miałeś kiedyś takie uczucie, że niedługo komuś ma stać się coś złego?

- Kilka razy. Zanim przyłożyłem komuś w szczękę...

- No więc słuchaj. Mam dziwne wrażenie, że jak będziesz wracał do domu będzie ślisko na drodze, a wiadomo, że nowy samochód na pustej drodze kusi, żeby depnąć trochę w podłogę. Jedź ostrożnie, nie chcę iść na pogrzeb kumpla-
dodał z lekkim uśmiechem

- Jeżdżę kilka ładnych lat... Dzięki za troskę, ale nie trzeba mnie trzymać za rączkę.

- Po prostu wiem jak bywa z szybkimi samochodami. Pamiętaj też, że będziesz po 12 godzinach roboty, to też robi swoje.

- nie po raz pierwszy i nie ostatni...

- Po prostu uważaj na siebie. Ja zaraz spadam, trzymaj się

- oki.


Wracając do stolika zauważył, że Kurta już przy nim nie ma. Poszedł szybkim krokiem w stronę wejścia zastając go tam, odbierającego kurtkę z szatni.

-Przemyślę sobie wszystko i odezwę się. To na pewno nie jest koniec naszej rozmowy- uśmiechnął się przyjacielsko i również wyszedł, kierując się na przystanek autobusowy.

Miał sporo do przemyślenia. W głowie miał gigantyczny mętlik, co niedomagało mu w poukładaniu myśli w jedno. Inne rasy, wojny, przewodnik… Zdecydowanie musiał się z tym najpierw przespać.
Po powrocie do domu otworzył butelkę whiskey od Kurta i opróżnił połowę jej zawartości, po czym położył się spać.
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 10-04-2009 o 21:14.
Zak jest offline  
Stary 12-04-2009, 11:25   #83
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 9 - 2008-07-23 (środa) do godziny 12:00.


David Mallory


David czytał kolejną gazetę. Kolejny zestaw tych samych informacji – zmieniało się tylko nastawienie i efekt jaki osiągano przez obudowanie komentarzami suchej informacji... W końcu zrobiło się dostatecznie późno, aby wybrać się na przedstawienie. Przedstawienie jakiego miejsce zostało zapisane w elektronicznej pamięci samochodu. Usiadł za kierownicą i pojechał pod, do niedawna swój, adres.

. .

Secesyjna kamienica, która jakimś cudem przetrwała wojenną zawieruchę była przyjemnym lokum, jednak… Jednak czasami trzeba było zostawić stare życie za sobą i zacząć od nowa. Przez chwilę zastanawiał się czy parkować od frontu, czy raczej obserwować tylne wyjście... Front. O tylnym wyjściu niewielu wiedziało – w zasadzie wychodziło się przez sąsiedni budynek – chyba jeszcze pamiętające czasy wojny przejście wykute było w fundamentach i łączyło sąsiednie piwnice...

Zaparkował w sporej odległości od budynku i prawie natychmiast dostrzegł samochód obserwatorów. W sportowej czapeczce i okularach wysiadł z samochodu. Dyskretnie rozejrzał się i wszedł do kawiarni. Zamówił kawę i jakieś ciastko; usiadł przy wielkim oknie – z doskonałym widokiem na wejście do „swojej” kamienicy...

Zbliżała się 22:00, ale nic się nie działo. Absolutnie nic i Mallory zaczynał myśleć, że jest to jakaś pułapka czy może próba, czy... cokolwiek...

Jednak punktualnie o 22:00 pod domem – na jego miejscu parkingowym zaparkowało jego BMW i Steven Visconti wysiadł z samochodu... Z wrażenia Mallory odłożył filiżankę... Ten człowiek miał jego ruchy, jego nawyki, jego wygląd... Chciał się uszczypnąć oby sprawdzić czy...

Tymczasem Visconti z dobrze ukrytym zdenerwowaniem wszedł do budynku i po chwili światło na drugim piętrze zapaliło się. Chwila krzątania się po mieszkaniu i Steven wyniósł dwie torby, które wylądowały w bagażniku auta. Już miał wsiadać do samochodu, kiedy wolno obrócił się spoglądając na przeciwległy budynek... Mallory prawie to poczuł, to uczucie, kiedy spojrzenie snajpera i ofiary krzyżują się na ułamki sekund przed pociągnięciem za spust... Głowa Stevena odskoczyła do tyłu i po chwili ciało zwaliło się na ziemię wywołując zrozumiałą panikę i histerię u przechodzącej obok pary. Mężczyzna okazał się bardziej przytomny – wyciągnął telefon i zadzwonił...

Zgodnie z procedurą – wykorzystując pierwszą sposobność – obserwatorzy zmyli się z miejsca zdarzenia. Mallory mógłby przysiąc, że mężczyzna, który zawiadomił policję zarejestrował ich odjazd...

Po chwili na miejscu zdarzenia pojawiła się policja i pogotowie, które zresztą szybko odjechało, zabierając rozhisteryzowaną kobietę. Zaczęli się zbierać gapie i rozciągnięcie taśmy z napisem „Zakaz wejścia” David uznał za spuszczenie kurtyny.

Steven Visconti zginął zamordowany przed swoim mieszkaniem... Pięknie...

Dziennikarz wsiadł do samochodu i ruszył. W okolicy, na rogatkach miasta, znał niezły motel. Postanowił tam zanocować i przemyśleć ostatnie zdarzenia...



Sabine Schwartzwissen

Dawno nie spędziła takiego wieczoru z ciotką... Zanim położyła się spać sprawdziła jeszcze komórkę – niestety nie było jeszcze zwrotnej informacji od jej managera... Obudziła się późno i, gdy tylko wstała, sprawdziła telefon.

„Maesto Wladkovy jest na jakieś konferencji związanej z niekonwencjonalnymi metodami leczenia w Hiszpanii – wróci dopiero w przyszłym tygodniu. Jeżeli to sprawa pilna – polecił kontakt z panią Kassandrą Lindey. Lub – poczekanie do jego powrotu. Odezwij się rano. Pozdrowienia.”

Sabine natychmiast wybrała numer:
- Witaj, to fatalnie, że maestro jest niedostępny... Trochę zależy mi na czasie...
- Rozmawiałem wstępnie z panią Lindey. Maestro wspominał, że bardzo często wyjeżdża ona z Essen w sprawach zawodowych. Pozwoliłem więc sobie zadzwonić do niej i wstępnie umówić Cię na wizytę. Jeżeli...
- Kiedy? – przerwała niezbyt grzecznie Sabine. Była jednak zbyt blisko rozwiązania zagadki, aby przepuścić taką okazję.
- Za niecałą godzinę. Czy mam to przełożyć?
- Nie. Zdążę. Przyjedziesz po mnie?
- Oczywiście.
- Dzięki. Jesteś wspaniały.

Sabine szybko przygotowała się do wyjścia. W trakcie suszenia włosów przegryzła jakąś kanapkę i wypiła trochę soku.

Kilkadziesiąt minut później była na KircheStrasse 21, gdzie przyjmowała madame Lindey. Szukając na spisie lokatorów nazwiska Lindey zauważyła również nazwisko Gower. To nie było popularne w Niemczech nazwisko... Ale może to tylko zbieg okoliczności... Wybrała przycisk i odpowiedziała gdy w głośniku usłyszała „Słucham”:

- Sabine Schwartzwissen z tej strony. Jestem umówiona...
- Tak, proszę. – elektromagnes w drzwiach zabrzęczał i dziewczyna popchnęła duże, solidne drzwi.

W drzwiach na drugim piętrze oczekiwała młoda kobieta.

- Zapraszam... – wskazała ręką salon, gdy zamknęła za Sabine drzwi wejściowe do przyjemnie urządzonego mieszkania – Coś do picia? Może grzankę z miodem?





Eric Gower

Whiskey co prawda zmieniła poziom jego percepcji, ale przez to wszystko stało się jeszcze bardziej... idiotyczne.

Wszystko to było bardziej fikcją niż mogło być prawdą... Tylko... przecież... to co widział... Cholera...


Dopił ostatnią szklankę i spojrzał na butelkę – wiedział czy po prostu kupił dobre Whisky...

Obudził się później niż zwykle, może dlatego, że położył się późno, może dlatego, że swoje wypił...

Jego telefon po raz kolejny wydał z siebie krótką fanfarę informującą o nieodebranych połączeniach lub SMSach. Spojrzał na wyświetlacz i przeczytał wiadomość

„Dzięki...”

Numer nadawcy nic mu nie mówił... Chociaż – jeżeli dobrze pamiętał zakres służbowych numerów „IX” – to mógł być jeden z nich...

Podszedł do okna i zauważył Sabine wysiadającą z samochodu i idącą w kierunku jego kamienicy. Oczekiwał dzwonka domofonu jednak ten się nie odezwał. Spojrzał na zegar i uświadomił sobie, ze o tej porze często da się do budynku wejść bez dzwonienia – sąsiadki z dołu zaczynają pielgrzymki na zakupy... Otworzył drzwi i usłyszał na korytarzu kroki. Na sporej sieni głos rozchodził się doskonale i nie było wielkim problemem dosłyszenie, że Sabine wchodzi do pani psycholog dwa piętra niżej... Kolejny zbieg okoliczności?

Może on też powinien porozmawiać z psychoanalitykiem? Nie... zdecydowanie nie jest „szurnięty”...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 12-04-2009 o 11:27. Powód: formatting
Aschaar jest offline  
Stary 14-04-2009, 21:46   #84
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Sabine ukłoniła się i weszła do środka mieszkania. Starała się nie gapić, ale było jej trudno. Rzadko bowiem w tym fachu spotyka się kogoś innego niż stare, zatłuszczone kobiety. Ona sama była fenomenem – najmłodszym medium – a tu proszę... piękna, zadbana kobieta, która na dodatek wyglądała zupełnie normalnie.

Mieszkanie Kasandry Lindey prezentowało się zresztą bardzo podobnie, odbijając swoją właścicielkę. Urządzono je ze smakiem, a nigdzie nie dało dopatrzyć odrobiny kurzu. Na dodatek drewniana boazeria dawała poczucie ciepła, przez co bardzo łatwo nawet obca osoba mogła poczuć się jak w domu i rozprężyć.

- Poproszę coś zimnego do picia, jeśli to nie kłopot. – odpowiedziała Sabine, uśmiechając się lekko na próbę.

Kasandra odwzajemniła uśmiech w sposób promienny i tchnący spokojem.

- Żadnego. Wejdź proszę do salonu, zaraz przyjdę.

Cóż miała robić? Uczyniła wedle woli gospodyni, zajmując miejsce na jasnozielonej sofie. Pokój, w którym dziewczyna się znalazła pełen był przyjaznych, ciepłych barw – słoneczniki, miód, soczysta zieleń oraz wszelkie odcienie pasteli. Sprzęty były bardzo typowe dla tego rodzaju pomieszczenia, choć miało się odczucie, że zostały wybrane w sposób przemyślany i ze smakiem. O egzoterycznych zainteresowaniach właścicielki mogły informować jedynie maski, zawieszone nad komodą. Cała ich kolekcja zdawała się pochodzić z różnych obszarów, aczkolwiek bezsprzecznie większość – lub nawet wszystkie – kojarzyły się z kulturami voodoo. Maski były też jedynym elementem wystroju, który... trochę niepokoił pannę Schwartzwissen. Z ulgą przyjęła więc pojawienie się Kasandry z tacą, na której stały dwa napoje z kostkami lodu.

- Dziękuję.Sabine wzięła przyniesiona szklankę i z przyjemnością umoczyła w niej usta.

- Cieszę się, że w końcu miałyśmy przyjemność się poznać. A już szczególnie czuję się zaszczycona, że mogę ci w czymś pomóc swoja skromną wiedzą.

- Ekhm... cóż
– te słowa zbiły dziewczynę z tropu, szczególnie, że wydawały się prawdziwe – Może nie przesadzajmy z tym słodzeniem, bo wtedy również będę musiała powiedzieć, ze polecono mi panią jako znawczynię i na dobrą godzinę utoniemy w komplementach...

- Racja, zatem po prostu dwie sprawy. Pierwsza – mów mi proszę po imieniu, jestem Kasandra.
– kobieta jakby też się rozluźniła, widać Sabine musiała przypaść jej do gustu – Po drugie, w czym mogę ci pomóc?

- Dzięki. Cóż, ostatnio... Ostatnio jestem uwikłana w pewna sprawę, której nie umiem rozplątać. Kontakt z duchem, któremu pragnę pomóc jest... bardzo trudny, dlatego mam niewiele poszlak. Jedna z ważniejszych, jeśli nie najważniejsza, to niestety dla mnie stek bzdur, choć rozumiem, że chodzi o osoby i ich relacje. Osoby określone są kolorami i... może twoja interpretacja, jako specjalisty mogłaby stanowić klucz albo chociaż trop.

- Postaram się pomóc. Czy jesteś w stanie odtworzyć ten opis?

- Tak, zapisałam sobie na komórce, chwila...

„Samotność kapiącej wody trwała przez dwa okresy sopli. Potem przyszli brudni mężczyźni i zerwali moją skórę… Nowa była piękniejsza, ale, dla kogo się przeistaczać? Potem przyszli, z razu zimni i kolczaści, potem coraz cieplejsi i bardziej ułożeni… Żółta ciągle ze mną była, rzadko mnie opuszczała i zaczynałem przynosić jej ciasteczka. Potem niebieski zaczął przynosić złe rzeczy, ale nigdy nie zostawały one długo. Jakie rzeczy… płaskie twarze, martwe postacie… Pieszczek był podobny do Ciebie, bardzo inny, ale cos wspólnego tu jest. To trwało 3 róże sąsiada. Tej nocy pojawił się Szary, był prochem. Karmazynowe rzeki wyschły i kolory zgasły. Było tez przytupniecie… Biała smuga wtargnęła i przytrzymała obłok. Pieszczek przestał być Pieszczkiem… Myślałem, że chciałabym, aby został. Ale on odszedł razem z innymi, którzy potem przyszli i odeszli… Teraz już prawie tego nie pamiętam…”

- Wiem kim jest Pieszczek z tego wszystkiego. To osoba realna i żyjąca. Reszta to... dym i lustra. – ponieważ jej rozmówczyni milczała, Sabine zagadnęła - Co o tym sądzisz, Kasandro?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-04-2009, 23:52   #85
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Tik tak, tik tak, tik tak, tik tak, tik nie tak, zupełnie nie tak.
Zasępione spojrzenie rzucone tarczy malutkiego zegara leżącego na szafeczce nocnej. I rozłożone do góry okładką "Kwiaty dla Algernona".
Prychnął, wzrokiem wracając na monitor. Chwila wklepywania znaków na klawiaturze, kilka kliknięc myszy, najazd kursora na suwak w winampie i z głośników laptopa słychac już muzykę akompaniującą szkicowaniu wykresów na ekranie. Adrian wstał, odsuwając krzesło na kółkach i wyłamując kłykcie zaczął łazic po pokoju. Pusta butelka po Pepsi koło nogi biurka, szafka z książkami i płytami, kolorowe i czarne i białe i nawet litery comic sans oznajmiają: "Der Zauberberg"*, "A Mathematical Theory of Communication", "Der Fänger im Roggen", "Über die Sprache und Weisheit der Indier", " Mario und der Zauberer", "Die Räuber" Schillera....dalej, gdzieś tam plecak, jakieś kartki, ulotka po pizzy, o, figurka Major Motoko Kusanagi i niebieskiej Tachikomy, na podłodze zrulowany plakat Radiohead i nie pamięta już czego jeszcze i tam dalej drzwi do łazienki.
Dobrze, dobrze...niedobrze, tykanie zegara dalej dobiega z pokoju, mimo, że woda lejąca się z kranu powinna go je zagłuszyc. Czas, czas, potrzebuje więcej czasu...myśl, Adrian, o czasie t=0 kiedy TO się wydarzyło.

"- A my tacy niby ludzcy jesteśmy... Co nas od zwierzat różni? kilka IQ, zestaw genów? A co jeżeli dołożylibyśmy sobie kolejne kilka IQ - zapytał po chwili milczenia - staniemy się nadludżmi?"

Respirator zrobił więcej dla Karla niż Adrian, który odpowiedział wtedy JEMU**, że różni nas zdolnośc poznawania świata i osobowośc. Nie powiedział MU wtedy, że skłamał, by znaleźc usprawiedliwienie. Męczy go, że coś, co normalni ludzie nazywają osobowością***, posiadac może...wszystko, tzn. każda rzecz, jaka nas otacza.
Telewizor gorzej odbiera podczas burzy może dlatego, że przeżywa stres: nazwiemy to zakłóceniem łączności i zniekształconym sygnałem, ale jest to po prostu reakcja związana z osobowością, jaką posiada - jeden odbiornik zareaguje lepiej, drugi gorzej na burzę. Co gorsza, osobowośc nie musi byc unikalna, może byc współdzielona przez właściwie identyczne urządzenia.
A zdolnośc poznawania świata? Pies, mucha, siec neuronowa. Chodzi o różnice w poznaniu, o posiadania przez człowieka większego potencjału, powie ktoś, ale to gówno prawda, nawet teraz, spoglądając w odbicie swojej mokrej facjaty w lustrze, wiem, że człowieka mózg może wykonac co najwyżej 10^16 operacji.

Więc co odróżnia nas, ludzi?

Gdy odwiózł mnie do domu, bestia, bałem się, będąc samemu w tamtej ciemności nocy. Bałem się też żarnika żarzącego się nad moją głową, gdy leżałem w pokoju myśląc i widząc przed oczyma połamane żebra szkieletów w Verdun. Teraz też się boję.

"Jesteśmy na miejscu. Jeżeli kiedyś odważysz się wykorzystać swój potencjał, przejść na drugą stronę lustra i zacząć realizować swoje marzenia o lepszym świecie... Wiesz gdzie mnie szukać... "

Może...
Spojrzę jeszcze raz na pokój, może przestanę się bac. Może znajdę rozwiązanie, może sam...dojdę do tego, CO jest za szybą mojego pokoju.
Zaraz, zaraz...
Tik, nietak, Tik, nietakt, Tik, czas egzekucji: wykładniczy, wielomianowy, liniowy, stały. Niezmienny. O, taki.


J
Na
J
E
biurku
E
S
leży
S
T
esej
T
E
francuskiego
E
M
noblisty
M
N
opowiada
N
I
o
I
E
kamieniu
E
W
i pracy ponad siły
S
O
odmitologizowana mitologia
K
L
i pogarda dla bogów
O
N
trzecie rozwiązanie
Ń
I
w sytuacji pełnej
C
K
absurdu
Z
I
ekstremów
O
E
ekstrementów
N
M
ekstrapolacji jaźni
Y


Muzyka, głośna.
Nie przegrałem gry.
Myśli, głośniejsze.
Nie podjąłem jej.
Kolory, linie, wektory, spirale i rekurencja samowykonujących się funkcji.
Rozpiskelowany świat.
Kurzweil pod łóżkiem.
++Za ++dużo, ++za ++dużo, --overflo.....
- Aaaaaaaaaaaaaarrrrr.....!!! - chłopak chwycił ciemną obudowę maszyny Turinga, plastik zawinął się, rozbłysł zielonkawo przed oczyma, uderzył w plecy, chcąc się zamknąc , wściekły mężczyzna pociągnął mocniej, wyrywając kabel i wziąwszy zamach, z całej siły, obracając, wyrzucił przed siebie laptopa.
Szyba wypluła na chodnik ziarenka szkła i głośny huk miażdżonych krzemowych złącz.
Ostre kawałki pokryły biurko, a pozostałe przezrocze groźnie szczerzyło się na ramach framugi. Nie powstrzymało to młodzieńca, który nie przestając krzyczec, wskoczył na biurko, rozjeżdżając nogi na szkle, podpełzając do okna i krzycząc w noc.
Krzycząc.
Wrzeszcząc słowa.
- Nie jestem Twoją zabawką! - miasto pozostawało niewzruszone, nie przymrużyło tysiąca oczu świateł w zdziwieniu - NIE JESTEM TWOJĄ ZABAWKĄ! - powtórzył, zdzierając gardło.
- Ty zabrałeś mi duszę! Jebane monstrum! - z głębi gardła, boleśnie - Ja! JA! W imieniu....w imieniu... - łapał oddech i słowa - ...tych...którzy domagali się dowodów swego obłąkania oskarżając radio o hipnotyzm i których pozostawiono z ich obłędem, rękami i zawieszonym
wyrokiem!**** W y
z
Y W am C
^ i
| ę
|
nowotworze żyjący w każdymmm....JA rozbiję lustro, tak, że zobaczysz każdą swoją osobowośc w każdym odłamku szkła - tutaj jakże drastycznie tnąc dłoń schwytanym szybko trójkątnym kawałkiem szyby, pogroził miastu, światu, Thomasowi i nieznanemu determinizmowi. Wyrzucił go zaraz i równie boleśnie ściskając palcami mocno ramy okienne, wychylił głowę, ponad latarnie, w dym miasta i duszące letnie powietrze pełne pyłu i zapalających się okien kamienicy naprzeciw - i stracisz wszystko! W końcu! W końcu będziesz wolny!
- Scheise...kto się tam... - ktoś z boku
- ...kochanie, co to... - ktoś z dołu
- ...mein Gott... - staruszka piętro wyżej
Szmer na ulicy, jakaś trójka szybko mija szczątki laptopa gapiąc się w górę, w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze był Adrian, teraz wciągający buty, skarpety i majtki do kieszeni wraz z chusteczkami. Dalej, bierze i wyciera dłoń, erm, w cokolwiek, skrawek prześcieradła się przyda, to i tak do prania, ale bunt, bunt, nie ma co go to obchodzic, może wskoczyc, o tak, na łóżko i nic z tego, zaśmiac się i zanucic hałas, który płynął wcześniej z lapka. Jest wolny, jest wolny, ma trzecie rozwiązanie, w końcu i jeszcze nie słyszy syreny policyjnej, więc wybiega na klatkę, zmartwieni lokatorzy wyszli już na nią, więc było jasne, ale on ich nie słucha, nie robi sobie nic z przerażonych, obrzydzonych i zmartwionych spojrzeń, gdy obmacują one nacięcia na jego skórze i mordę teraz zakapiora. Oj, nie, on zlatuje szczęśliwy jak kiedyś i pełen G n i e w u i pewności i adrenalina krąży w nim ale to jest piękne bo wybiega na ten chodnik, na ulicę, na chodnik i podnosi jeszcze pogięty plastik i rozbija go jeszcze o mur i jeszcze biegnie, mijając graffitti i nie męczy się, choc przebiegł już dwie ulice.
W którą stronę? Nieodmiennie wisi nade mną znaczek H+ : tak myśli.
Jeszcze 15 minut, które nie upłynęły, bo czas nie płynie i wtedy dopiero zaczął się męczyc, ale odległy odgłos syren sprawił, że znalazł się szybko dwa zakręty gdzieś indziej.
Pół godzinki później wychodził z lokalu, w którym napił się alzackiego winka - przydaje się, gdy sucho w gardle, a człowiek nie pije zwykle alkoholu a musi, bo sytuacja jest nadzwyczajna. Świta, więc może był trochę dłużej niż godzinkę, ale z butelczyną wciśniętą za jeansy musi uważac, by do niego się nie doczepiła świta z przeciwległego chodnika. Ale to pestka.
Boli go, jest zmęczony, ale nie niedołężny. Jest niezwyciężony, ale nie nieśmiertelny. Ha, wykombinował logicznie trzecią opcję, bez tego bezdusznego monstrum, Thomasa. Thomasa.
Zmierzał właśnie w kierunku karczmy Rzym...to znaczy, hotelu Regis, przepięknego budynku projektu wspaniałej Very Yanovshtchinsky i Marka Świerczyńskiego.
W końcu, na końcu.
To jeszcze masa czasu. Masa sił, trudu, potu, niebezpieczeństw i bolących przecięc.
Ale to ok. To już się zdarzyło. Teraz to tylko end loop i nadpisujemy całośc MOIM kodem i MOJĄ rekurencją. Mimo, że nie wiem, jak się to błędne koło zakończy. Ja, Adrian Hasse, nie istniejący nigdzie indziej, tylko we wspomnieniach ludzi, którzy mnie znają - każdy go innego, każdego nie ja. Więc...idę teraz w imieniu ich, jako ich wypadkowa, przeciwko temu, który bawi się ich życiem. Dla którego istnienie jest niczym, a umysł zabawką. Idę. Przeciwko absolutom 0 i 1, jako linia szumu między nimi.

Przegrałem grę? Może. Może jej jeszcze nie podjąłem. Może w niej nie uczestniczę.


* "Zdaje mi się, że ludzkość zaczyna się tam, gdzie ludzie niegenialni sądzą, że się kończy".
** ON == Thomas.
*** zespół zmiennych właściwości sterowniczych systemu autonomicznego
**** "Skowyt", naturalny dla wilków i niezadowolonych ludzi przetwarzających popkulturę w poszukiwaniu buntu przez "B". Też w biblioteczce tego maniaka.
 

Ostatnio edytowane przez Miriander : 15-04-2009 o 13:05. Powód: Kosmetyka&makijaż
Miriander jest offline  
Stary 15-04-2009, 16:51   #86
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sabine Schwartzwissen - w turze 9.

Letnia, lekko słodkawa, herbata z dużą ilością świeżych liści mięty przypominała tą wypijaną w gorące popołudnia w północnej Afryce, czy to w Egipcie, czy w Maroku... Afrykański klimat potęgowały maski powieszone na pastelowej ścianie; umiejętnie podkreślone światłem...

. .

- Słucham? A… tak – Kassandra wyglądała jakby ktoś właśnie wyrwał ją z lekkiej drzemki... – Zamyśliłam się... Nie przesadzajmy z tą specjalizacją... – uśmiechnęła się i sama sięgnęła po szklankę z herbatą...

- Zacznę może od samego przekazu... Wydaje mi się, że został on w jakiś sposób przetłumaczony, a w zasadzie przekształcony... Ktoś kto to robił prawdopodobnie zgubił cześć przekazu – można to porównać do dosłownego tłumaczenia idiomów... Zaznaczam, choć tutaj raczej z przyzwyczajenia, że jest to oczywiście interpretacja, bazująca na moim odczuciu... Jadnak koncentrując się na tym co mamy...

Podmiot liryczny, jeżeli można użyć tego terminu, czuje się emocjonalnie związany z osobami opisanymi poprzez kolory, jednak sam nie posiada emocji – przedstawia je jako logicznie uzasadnione pragnienia; widać to w końcowym fragmencie tekstu. Co istotne – podmiot liryczny mówi do kogoś, kogo porównuje do Pieszczka mówiąc „Pieszczek był podobny do Ciebie”, choć nie przywiązywałabym wagi do użytego rodzaju męskiego. Istota, która stworzyła ten przekaz nie przywiązuje wagi do kwestii rodzaju – „myślałem, że chciałabym” lub posługuje się skrótem myślowym – tak jak ludzie mówiący na każdego psa – „pies” nawet jeżeli jest to suka...

Przekaz wyraźnie rozpada się na dwie części opisujące bardzo różny okres czasu; pierwsza cześć obejmuje prawdopodobnie kilka lat na co mogą wskazywać określenia „dwa okresy sopli” czy „3 róże sąsiada”. Druga część to prawdopodobnie jedno ważne zdarzenie.

W pierwszym okresie następuje zapoznanie podmiotu lirycznego z prawdopodobnie parą, możliwe, że małżeństwem obrazowanym przez kolory niebieski i żółty. Stosunki pomiędzy parą a podmiotem lirycznym stają się coraz lepsze Niebieska część tego związku jest aktywniejsza jednak czyni jakieś niecne występki – może zajmuje się jakimiś nielegalnymi transakcjami? Część żółta związku przebywała raczej w bliskim kontakcie z podmiotem lirycznym... chociaż nie jestem w stanie powiedzieć czym mogą być „ciasteczka”...

Najważniejsze zdania z tego przekazu, to oczywiście: „Tej nocy pojawił się Szary, był prochem. Karmazynowe rzeki wyschły i kolory zgasły. Było tez przytupniecie… Biała smuga wtargnęła i przytrzymała obłok.” Opisują one jedno wydarzenie. W pierwszym zadaniu opisana jest jakaś istota, która jest bardzo różna od Pieszczka oraz również od pary – wnoszę to po określniku „był prochem”. Nie wiem niestety do czego odnosi się „proch”. Mogłoby ono oznaczać śmierć, lub coś nieżywego, obracającego się w proch. Zdanie drugie opisuje – w mojej opinii – śmierć. Karmazynowe rzeki wyschły - użyte słowa mogą opisywać moment kiedy krew przestaje płynąć w żyłach; o śmierci mówi również kolejna część – „kolory zgasły”. Mogę wnosić, że to opis śmierci pary opisanej jako Niebieski i Żółty...

Określenie „przytupnięcie” może być interpretowane jako jakieś załamanie...
– wyraźnie dało się wyczuć, że pominęła coś... – Biała smuga wtargnęła i przytrzymała obłok... Hmmm. Niestety nie wiem jak to zinterpretować. Choć biała smuga przeważnie oznacza przychodzącego lub pojawiającego się ducha... Kolejne zdanie może sugerować przemianę, czy może swoistą ekspiację, Pieszczka pod wpływem tego ducha...

W każdym przypadku wszyscy opuszczają podmiot liryczny – prawdopodobnie, jeżeli moja teza o śmierci jest poprawna, Niebieski i Żółty umierają, a Pieszczek i Szary odchodzą pozostawiając podmiot liryczny w samotności. Od tego zdarzenia minęło bardzo wiele czasu, zapewne kilkanaście lat, o tym świadczy ostatnie zdanie...

Kassandra usiadła wygodniej w fotelu i upiła kolejny łyk herbaty. Uśmiechnęła się i dodała:

- Mam nadzieję, że pomogłam... Oczywiście jeżeli masz jeszcze jakieś pytania...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 15-04-2009 o 16:52. Powód: Tutuł... (Sklerosis)
Aschaar jest offline  
Stary 16-04-2009, 22:49   #87
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Leniwe powieki Erica uniosły się powoli, gdy usłyszał sygnał telefonu oznajmiający przychodzącą wiadomość. Wymacał ręką leżącą na stoliczku nocnym komórkę i przystawił sobie wyświetlacz kilka centymetrów od oczu, aby zobaczyć cokolwiek zaspanym wzrokiem. Na wyświetlaczu widniała krótka wiadomość- „Dzięki…”.
Chłopak natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej przyglądając się numerowi, z którego przyszła wiadomość. Jego otępiały umysł (sam nie wiedział czy z powodu nagłej pobudki czy zwyczajnego kaca) starał skojarzyć sobie skąd mógł znać nadawcę sms-a. W końcu dotarło do niego, że jest to jeden ze służbowych numerów pracowników „IX”.

Pierwszą i jedyną myślą w tym momencie był Długi. Nie przypominał sobie, aby komuś innemu wyświadczał jakąkolwiek przysługę, więc był praktycznie pewien, że to on. W pierwszej chwili chciał do niego zadzwonić i wypytać go o wszystko. Stwierdził jednak, że będzie to wyglądało na nieco przesadzoną troskę o niego. Szczególnie, że praktycznie go nie znał… Nie miał ochoty wyrabiać sobie wśród znajomych z pracy opinii „troskliwego misia”.

-„Pogadam z nim w robocie.”- pomyślał przesuwając leniwie nogi na podłogę w poszukiwaniu kapci.

Podszedł do okna, aby sprawdzić pogodę drapiąc się przy tym po głowie i donośnie ziewając. Jego uwagę natychmiast przykuła dziewczyna wysiadająca z samochodu i idąca w stronę jego klatki. Bez wątpienia była to znajoma Kurta, którą przyprowadził ostatnio do „IX”, i której Eric zostawił swój numer telefony na wszelki wypadek.

-„Ona też zna mój adres?”- pomyślał z zażenowaniem- „Zero prywatności…”

Ubrał się w ciuchy „domowe”, oczekując dzwonienia domofonu, który jednak się nie rozległ. Widocznie drzwi były otwarte. Podszedł do drzwi i uchylił je lekko, nasłuchując kroków. Rzeczywiście Sabine weszła do klatki, jednak najwidoczniej nie odwiedzała Erica. Jeśli słuch go nie mylił dziewczyna właśnie weszła do jego sąsiadki z dołu- pani psycholog. Ciekawiło go tylko kto potrzebował czyich usług… Zamknął ostrożnie drzwi i wrócił do pokoju. Wyciągnął z szafki pod telewizorem otwartą paczkę Malboro, w której brakowało zaledwie dwóch papierosów. Wyciągnął jednego i usiadł na fotelu biorąc zapalniczkę ze stołu. Eric z reguły nie palił, a jeśli mu się zdarzało to bardzo rzadko. Najczęściej po bardzo „pamiętnych” imprezach, lub w sytuacjach, gdy natłok myśli w jego głowie był zbyt duży i musiał się czymś od nich uwolnić na chwilę.
Tak było tym razem. Patrząc na rozmowę z Kurtem świeżym umysłem wydawało mu się, że wszystko, czego się wczoraj dowiedział było pieprzonym żartem. A jednak Długi miał Z4, jak w śnie Gowera, do tego miał 12 godzinną zmianę, przez którą wypadek to kwestia fartu bądź niefartu. Do tego poranny sms… Słowa Kurta też wydawały się mieć silne oparcie w zdarzeniach, których barman był świadkiem. Zmiennokształtni, inne rasy… Przypominało to Ericowi jakiś horror, w którym on gra jedną z głównych ról. Właściwie nie raz szedł ciemnymi, starymi ulicami Essen, mając dziwne dreszcze i niekomfortowe uczucia, jakby ktoś go obserwował. W dodatku- jak mówił Kurt- To miasto ma bardzo długą historię…

Skończył palić papierosa i poszedł do łazienki, aby doprowadzić się do ładu. Później zabrał się za jakieś śniadanie.

W końcu usiadł z laptopem na kolanach i po raz kolejny zwrócił się o pomoc do wszystkowiedzącego- wujka Google. Nie wiedząc właściwie, czego dokładnie szuka wrzucił w wyszukiwarkę kilka haseł: „Wampiry”, „Wilkołaki” itp. Efekt jednak był do przewidzenia- w tych czasach Internet był tak zaśmiecony różnego rodzaju bzdurami, że znalezienie czegokolwiek było niemożliwe. Siedział chwilę przeglądając kolejne strony zawierające gadżety związane ze „starszymi rasami”. Po jakiś czasie wpadła mu do głowy kolejna myśl. Wystukał na klawiaturze „Średniowiecze- Księgi Zakazane”, pamiętając, że w tych czasach najwięcej mówiło się o wampirach i innych bzdurach- jak do niedawna uważał.

Wyglądało na to, że Internet był jednak zaśmiecony do tego stopnia, że nawet to hasło nie przyniosło pożądanych rezultatów. W tym bałaganie Eric trafił jednak na coś ciekawego- książka która ukazała się jakieś trzy lata wcześniej-„Psychologia Ksiąg Zakazanych” autorstwa Kasandry Lindey. Gower od razu rozpoznał to nazwisko. Czyżby jego sąsiadka, pani psycholog była autorką tego dzieła? Może to zwykły zbieg okoliczności, zbieżność nazwisk… Jednak ostatnio zbiegi okoliczności zbyt często pojawiały się w życiu mężczyzny.
Wyszukiwarka wskazała mu jeszcze jedno miejsce- biblioteka Uniwersytecka w Essen. Znajdowała się w najstarszych budynkach kampusu, co świadczyło o jej wiekowości. Gower postanowił udać się do biblioteki, a kiedy wróci i Kasandra będzie już wolna, odwiedzi ją, aby porozmawiać o książce.

Chwycił klucze od samochodu i zbiegł na dół po schodach. Po paru minutach siedział już w samochodzie, jadąc na kampus uniwersytetu. Włączył w samochodzie radio, aby posłuchać wiadomości. Biblioteka znajdowała się spory kawałek od osiedla Erica. Po godzinie jazdy zaparkował pod budynkiem i wszedł do środka.
W środku znalazł mężczyznę siedzącego za ladą. Był widocznie zmęczony, lub po prostu znudzony, ponieważ opierał głowę o obie ręce, pilnując, aby nie opadła.

-Dzień dobry- powiedział Erica podchodząc do niego- Chciałbym skorzystać z biblioteki. Jestem tu pierwszy raz, więc nie bardzo wiem czy sam mogę poszukać czegoś, czy potrzebny do tego jest któryś z pracowników- powiedział patrząc na mężczyznę.
 
Zak jest offline  
Stary 17-04-2009, 11:14   #88
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Eric Gower / Adrian Hasse - w turze 9.

Uniwersytet w Essen, znajdował się w zasadzie w pobliskim Duisburgu (stanowiącym obecnie satelitarną dzielnicę) i często używano nazwy Duisburg – Essen Universität lub po prostu UNIDE.
. .

Nowoczesny kampus tonący w zieleni sąsiadował z kilkoma starszymi budynkami uniwersyteckimi pamiętającymi jeszcze XVIII wiek.
. .

W jednym z takich budynków mieściła się biblioteka uniwersytecka. Zaraz po wejściu do budynku, na parterze, w przestronnym holu znajdowała się recepcja biblioteki. W tle widoczna była sala czytelniana z osobnymi stolikami do pracy wyposażonymi w lampki i terminale sieci komputerowej.

- Dzień dobry - powiedział Eric podchodząc do mężczyzny przy kontuarze - Chciałbym skorzystać z biblioteki. Jestem tu pierwszy raz, więc nie bardzo wiem czy sam mogę poszukać czegoś, czy potrzebny do tego jest któryś z pracowników?

Wydawało się, że pytanie powinno wyrwać mężczyznę z zamyślenia jakiego stan widoczny był na jego twarzy... Jednak – zupełnie nie zmieniając pozy czy wyrazu twarzy mężczyzna odparł:

- Jeżeli jest Pan tu po raz pierwszy będę potrzebował dokument tożsamości ze zdjęciem w celu wyrobienia karty bibliotecznej, co kosztuje 5 Euro. Oczywiście posiadamy zarówno katalog alfabetyczny, jak i słownikowy oraz rzeczowy. Powinien więc pan bez problemu znaleźć potrzebne panu informacje. Oczywiście mogę pomóc. Czego pan szuka? – zapytał równie beznamiętnym i znudzonym głosem, jaki pasował bardziej do automatu ogłaszającego kolejne stacje w pociągu metra niż do żywego człowieka.


======



Adrian dotarł w końcu do Granicy... Granicą było ogrodzenie Hotelu Regis. Hasse obszedł część płotu i doszedł do budki strażniczej przy jednym z wejść do posiadłości...

. .

Dość szybko pojawił się strażnik i uprzejmie, acz stanowczo zapytał w czym może pomóc młodzieńcowi.

Krótka rozmowa doprowadziła do tego że ochroniarz wyjął telefon i wybrał numer. Po chwili powiedział:

- Niestety pan Krupp nie odbiera. Prawdopodobnie nie ma go w do... – przerwał, aby machnąć ręka do drugiego strażnika. Przy stróżówce zatrzymał się Veyron z Thomasem siedzącym za kierownicą...

- Jadę do szpitala. Jak chcesz to mogę Cię gdzieś podrzucić, a pogadamy po drodze... – powiedział Thomas z samochodu.
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-04-2009, 00:01   #89
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Siedział w niezbyt wygodnym fotelu opierając nogi o stolik. Światła były zgaszone, dzięki temu mógł obserwować ulicę. Miał sporo rzeczy do przemyślenia. Podniósł trzymany w lewej dłoni drink i wychylił szklanicę w niemym toaście. Był martwy i wolny. Agencja go zabiła, nie mieli powodu dłużej go szukać. Mógł wyjechać z Niemiec i osiąść gdzieś daleko. Poza miastem, poza całym tym światem, który zwalił się niedawno na jego głowę. Mógł uciec i nigdy więcej nie słyszeć o Kurtcie Steinie i wszystkim co z nim związane. Nikt już więcej by go nie znalazł ... mógłby polecieć do Argentyny, mimo wszystko lubił Amerykę Południową, a przepastne połacie ziemi i brak cywilizacji ... i wszystkiego co na niej żeruje miało swoje piękne strony.

Z drugiej strony była sprawa jego osobowości. Nie lubił zostawiać niedokończonych spraw. Nie lubił zostawiać niedokończonych spraw i czy tak naprawdę przestałby myśleć, o tych wszystkich istotach, które istniały poza kurtyną rzucaną na ich oczy? Być może oszalał, ale jeżeli tak było, to już teraz nie miał nic do stracenia. Był w tym za głęboko ... przekroczył już linię bez powrotu.

Nie był bohaterem, nigdy nie chciał być policjantem ... ale przecież nawet pracując w CIA, chronił ludzi ... jasne tylko pewnych, ale robił to. Również jako detektyw pomagał innym. Czy mógłby narazić innych na takie niebezpieczeństwo?

Musiał założyć, że wszystko było prawdą. Dla swojego zdrowia, dla przeżycia ... było to kluczowe. Nie był wariatem, mógł racjonalnie myśleć, mógł podejmować racjonalne decyzje. Czas było coś zrobić ... odłożył pustą szklankę na stół i zasunął zasłony. Czas pokazać złemu, że ma nowego wroga ... drżyjcie gdyż oto nadchodzę. Co prawda nie zdecydował, kto jest jeszcze zły, a kto nie, ale tym razem nikt nie podejmie za niego decyzji. Jeżeli lord narkotykowy zasługiwał na śmierć, to jakiś inny potwór sprowadzający śmierć i zniszczenie tym bardziej. Indywidualne przypadki i własny osąd. Może niezbyt demokratyczne, ale będzie cholernie skutecznie ... od jutra. Zasnął i pierwszy raz od kilku dni ... spał snem sprawiedliwego.

********
Rano podniósł swój telefon i wybrał numer Kurta. Nie wiedział co o nim sądzić, ale wydawał się ... prawy? O ile można było go tak określić. Nie był zły ... jasne był skurwysynem, ale zdeprawowany? Bestią? Nie chyba nie nazwałby go tak ... co prawda nie lubił go, ale cóż.

Komórka zadzwoniła i w końcu usłyszał jego głos.
- Halo? - z początku krew w nim zawrzała. Zmełł w ustach przekleństwo i przywołał na twarz najbardziej słodki uśmiech na jaki mógł sobie pozwolić. Rozmówca nie mógł go widzieć, ale pomagała to mu w zachowaniu spokoju głosu

-Dzień dobry, nazywam się David Mallory i jestem dziennikarzem czy mam przyjemność z panem Kurtem Steinem? - mówił z idealnym południowoafrykańskim akcentem. Miał talent do języków i z pewnością talent do odtwarzania takich akcentów. Nauczył się tego jeszcze na Uniwersytecie, chociaż wtedy używał tego do podrywania dziewczyn. Cóż do "reinkarnacji" również się przydawało.

- Tak, w czym mogę pomóc? -


-Panie Stein czy moglibyśmy się spotkać. Porozmawiać? -
nie chciał tej rozmowy przedłużać. Proste pytanie ...

- W jakiej sprawie? Jestem dość zajęty... -

-Prowadzę dziennikarskie śledztwo, nie ukrywam, że dość ciekawe, ale wydaje się na tyle interesujące, że z pewnymi zmianami mogłoby wylądować w mojej książce ... zresztą, nie ważne. Proszę pana, chciałbym porozmawiać o probie zabójstwa niejakiego Wilhelmie Ledeara - ton głosu, przerwy miały wskazywać, na spokojnego dziennikarza/pisarza szukającego jakiegoś materiału. Jeżeli ktoś podsłuchiwał rozmowy Kurta, nie powinien zobaczyć nic dziwnego.

- Nie jestem upoważniony do rozmowy na temat jakiegokolwiek prowadzonego przez mój wydział śledztwa... jeżeli chce pan uzyskać jakieś informacje proszę skontaktować się z biurem prasowym komendy policji pod numerem telefonu 3654478880 lub końcówka 81. - formułka wygląda na wyuczoną od lat na takie okazje. A jednocześnie okazywało się, że Stein był policjantem. I to dość wysoko postawionym. Ciekawe, cholernie ciekawe. I tyle pieniędzy. Pieprzone fryce używali ich świadomie?

-Proszę się jednak zastanowić. Czasami kontakt z dziennikarzami, może okazać się pomocny. Czasami niektóre rzepy, mogą się wtedy odczepić ... próbuje się z panem skontaktować od paru dni, ale leciał pan gdzieś ... chyba nie do Wraith town? - głupie pytanie, ale miało nakierować go na jego prawdziwą tożsamość.

- Chce się pan bliżej zapoznać z paragrafem 128. Utrudnianie śledztwa? Czasami 48 godzin w celi bardzo pomaga się odczepić... Wyrażam się dosyć jasno? Czy powiedzieć to bez ogródek? -


-Mój znajomy, który podał pański numer, zostawił też coś dla pana - Mam te cholerne dokumenty dla ciebie ... które pewnie nie są warte funta kłaków, bo już byś mi je odebrał ... albo nie otrzymałbym ich nigdy. Pieprzony manipulator.

- Wzruszające... - Davida prawie zalała krew słysząc ten jego ton. Miał ochotę go udusić. Wziął głęboki oddech aby się uspokoić i kontynuował.

-Są to dokumenty -

- A pan jest dziennikarzem, który przypadkiem trafił na trop czegoś dużego i na dodatek ma te dokumenty... Panie Mallory, nie urodziłem się wczoraj... -

-To prawda, ze nie urodził się pan wczoraj- złośliwa odpowiedź? Być może, ale on też chciał mieć jakąś satysfakcję z tego.

- i? - głos był wyraźnie znudzony.

-Czy zna pan mała Irlandzka restauracje w Essen? Green Clover, podobno dają tam dobre colcannon-

- To ma coś do rzeczy? Cokolwiek? Ja mówiłem jestem zajęty...-

-A Jakub? Albo Kasandra? - miał dość tego zbywania jego osoby. Miał tego naprawdę serdecznie dość ... a sporo wiedział.

- Albo przejdzie pan do rzeczy, albo wpiszę pana na listę osób, które nigdy mnie nie zastają. Ma pan 30 sekund. - Spróbuj i przekonasz się, że naprawdę nie jest się mnie łatwo pozbyć, pomyślał Mallory i uśmiechnął się szczerze ...

-Przechodząc do rzeczy spotkaliśmy się już kiedyś - podłap temat, daję ci szansę ...

- i? 21 sekund-

-I wtedy dowiedziałem się od ciebie o "1" i Jakubie! Inne życie-
Tutaj już prawie nie wytrzymał. Nie znalazł się w tym wszystkim na własną prośbę. Chciał pomocy od kogoś, ale ten nie był chętny mu jej udzielić. Może myślał, że będzie musiał go niańczyć? Debil ...

- Woli pan wersję z lukrem czy bez?-

-bez-

- Czas minął. żegnam. -
rozmowę rozłączono. I nie było sensu ponownie wybierać tego numeru. Uruchomił jednak internet i sprawdził Kurta na stronie Policji. Był szefem komisariatu III ... pięknie, pięknie ... mam cię ty cholerny szczurze. Spakował swoje rzeczy i ruszył do nowego samochodu. Czas powrócić do Essen i odbyć szczerą rozmowę z Kurtem. Wszystko się wyjaśni albo uzyska pomoc, albo poradzi sobie sam i biada każdemu, kto spróbuje go powstrzymać!

Zatrzymał się przed restauracją "Alte Burg", Stein akurat wychodził z niej. Szybko wyskoczył z samochodu i zrównał się z nim krokiem.

-Dzień dobry David Mallory - powiedział głośno i uśmiechnął się kącikiem ust

- Mam paść w ramion czy na zawał?- Kurt nadal był tym słodziakiem, którego tak "pokochał"

-Nie rozumiem? - odpowiedział zdziwiony

- Nazwisko jest tak mało istotnym elementem, że nie tracę czasu na jego zapamiętywanie. To po czym poznaję istoty jest znacznie bardziej niezmienne... Czego jeszcze chcesz? Ktoś chciał, abyś przeżył, ktoś załatwił, że twoja kochana i durna agencja dostała trupa... Coś jeszcze możemy za Ciebie załatwić? - Jakbyś ty to załatwił? Jasne już to widzę ... Powstrzymał się jednak przed wygłuszeniem głośno tej opinii.

-Poznajesz ludzi, nie musisz mnie nazywać istotą. Ja jestem normalnym człowiekiem, w przeciwieństwie do ciebie ... bez obrazy. Mam dla ciebie dokumenty, poza tym chce nad tym popracować. Mam doświadczenie, mogę pomóc-
I to będzie jedna z ostatnich ofert ... bierz albo zostaw.

- Bez obrazy... jak sam twierdzisz jesteś człowiekiem.-


-A co mam twierdzić innego? W przeciwieństwie do was czy kolesia z Kolumbii ... mnie nie uratują jakieś czary, mary ... mimo wszystko, swoje wiem i mogę być przydatny-

- Póki co nie widzę w czym mógłbyś być przydatny...-

-Dowiedziałem się o tobie, odnalazłem gang, znalazłem Ledera, czy to nic nie znaczy?- Miał naprawdę niskie mniemanie o zwykłych ludziach. Ciekawego za kogo się sam uważał? Pół boga ?

- Bo Ci wszystko powiedziałem, o gangu nic nie wiesz. To co znalazłeś było przykrywką. Czubkiem góry lodowej... A Leder jest moim kolejnym problemem... Póki co nie mam czasu na kolejne przedszkole...-

-Wy i te wasze nadnaturalne gierki. Traktujecie nas ludzi, jak jakieś śmieci - miał go serdecznie dość i musiał mu to powiedzieć. Tak to widział ...

- Jakbym traktował Cię jak śmiecia to miałbyś z mózgu galaretkę, nie wiedział jak się sam nazywa, tym bardziej kim ja jestem... przestań pierdolić z łaski swojej o rzeczach o których nie masz pojęcia...-


-Jak chcesz, żebym się zachowywał. Do nie dawna, nie moglem mieć pewności, wszystko mogło być wytworem wyobraźni, podejrzeniami ... a teraz. Za dużo, tego ... ten świat ... świat, który miał być pewny okazał się ułudą. Jak chcesz żebym się zachowywał! Bo za przeproszeniem ja już ci mówiłem, jestem zwykłym człowiekiem, którego rzucono w coś dużo większego ... jeżeli czymś się nie zajmę, to chyba oszaleje, a ty jesteś jedyna kotwica, jaka mnie trzyma z ta sprawa ... - powiedział to ... albo raczej wyrzucił z siebie ... oczywiście, że poradzi sobie sam ... ale z kimś było łatwiej, nawet jeżeli ten ktoś, był dupkiem.

- To czymś się zajmij i idź do psychoanalityka... Szok pourazowy, stres wojenny, na tysiąc sposobów można sobie coś wmówić... Ludzie wierzą w zielone ludziki, duchy i co tam jeszcze... może ty też? Jak masz problem teraz... to twój mózg nie wytrzyma nic więcej... Zdrowiej dla Ciebie będzie jak sobie coś wmówisz... Alternatywą jest psychiatryk... Jak sądzisz ilu tam jest takich, którzy widzieli to co ty i chcieli więcej? -


-Nie wiem Stein, nie obchodzi mnie to. Wiedza czasami bywa niebezpieczna, ale lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolonach- w jego głosie pojawiła się nowa twardość ... oto zaczynał nabierać pewności, co będzie trzeba zrobić. Oto zaczynał się spełniać legenda o amerykańskim dzikim zachodzie ... samotny ranger walczący przeciwko złu, tego świata. O ironio! To był dopiero piękny żart losu.

- To niech zacznie cie obchodzić. Bo na razie to wydaje ci się, ze stoisz... Tyle, ze twój mózg wywraca się na drugą stronę..-.

-A czym jest druga strona Stein? Są rzeczy na niebie i ziemi, które nie śniły się waszym filozofom i cholera miał rację skurczybyk jeden. Mówisz o szpitalach dla psychicznych, dla tych, którzy nie wytrzymali ... cholera jasna Stein, oni tylko przejrzeli na oczy, ze to wszystko jest gra. "Cały świat jest scena ..." czyż nie tak?-


- Przejrzeli na oczy i ich to zabiło... Ty też przestajesz logicznie myśleć... Czepiasz się pierwszej myśli bez oceny sytuacji... Uważasz, ze to najlepsze wyjście? Proste doświadczenie. Zastrzel mnie. -

-Tutaj?- Ta prośba zaskoczyła go, ale nie była normalna. Cholera jasna, był tak zdziwiony, że nie wiedział co ma zrobić?

-Skoro jestem nadnaturalny i wg Twojej wiadomości posługuję się jakimiś czarami marami to nie powinienem umrzeć... Tak tutaj.-


-Jak se życzysz - po tych słowach wyciągnął pistolet z kabury. Kości zostały rzucone ...

- A jeżeli nie jestem nadnaturalny, tylko zastosowałem psychologiczny trik?-

-To znaczy, że jestem wariatem - powiedział zatrzymując pistolet. Część jego osobowości była pewna ... pamięć gatunku? Ta, która od zawsze widziała, jak wygląda ten świat? Gdzieś tam jednak racjonalny człowiek, próbował przekrzyczeć ten głosik. "Nie rób tego!".

- A... wahanie... -


-Wiesz, ze gdybyśmy nie byli w tłumie ludzi zrobiłbym to ... co powiesz, na poświęconą kule?-
"Jak tutaj strzelę, zaraz zleci się cały tłum gapiów" przeleciało mu przez głowę. Może o to zresztą Kurtowi chodziło?

-Czyżby jednak psychiatryk? Strzelić nie strzelić? Naturalny czy nie?
jaki tłum ludzi? -
zdziwienie w głosie - Rozejrzy się. Jesteśmy tu sami... Nie ma nikogo na ulicy...

David rozejrzał się ... nikogo ... ale przecież, przed chwilą tutaj byli. Przełknął ślinę i popatrzył na swojego rozmówcę. Po czym, bez słowa wystrzelił w jego nogę ... coś się tutaj działo i nie miało tak naprawdę znaczenie co.

- Kretyn - syknął przez zęby. Krwawa plama na nodze zaczęła się powiększać. Po chwili Stein zaczął profesjonalnie opatrywać swoją nogę.

Mallory schował pistolet, po czym wybuchnął głośnym, acz krótkotrwałym śmiechem -Niezłe przedstawienie Stein- pochwalił go

- Dobrze że nie w głowę... Ale dziennikarze kiepsko strzelają...Przedstawienie?-
nie wyglądał jakby go bolało.

-Dostałeś z dużego kalibru, w nogę, nie skrzywiłeś, się tylko powiedziałeś kretyn, po czym zacząłeś się opatrywać. To już nie ma znaczenia Stein, chociaż pod pewnymi względami masz racje ... - Wytłumaczył mu swoje rozumowanie, jak nauczyciel ulubionemu uczniowi, po czym wzruszył ramionami.

-Nie będę się ciebie prosił, wejdę w to swoim tempem, bo jak do tej pory niczego nie odpuściłem. Do zobaczenia Kurt -
Powiedział na pożegnanie dziennikarz i odwrócił się na pięcie nucąc na cały głos motyw z "Pogromców Duchów" był cholernie z siebie zadowolony i mógł wrócić do motelu ...

"Jakiego motelu?" przebiegło mu przez myśl gdy stał w miejskim parku ... jakim znowu parku? Zapytał siebie po raz kolejny patrząc na otaczającą go dżunglę. To zdarzenie z tym facetem, tak go zestresowało. Władował w niego 8 kul, które powinny powalić każdego. Jasne, mógł mieć jakąś kamizelkę. Tylko kurwa z czego? Bo żaden znany mu stop, nie potrafił z 5 metrów zatrzymać takich kul. Gość powinien być sitem, a nie uśmiechać się i jeszcze szykować do ataku. To bombardowanie uratowało mu życie. A teraz czas ruszyć na LZ i zabrać się helikopterem.

A w prawdziwym świecie nieświadomy niczego ruszył w stronę zaparkowanego samochodu i wsiadł do niego. Odpalił go i włączył się do ruchu.

W helikopterze nie odzywał się do nikogo. Jeden ze strzelców obsługujących Kaem słuchał jakiegoś rocka z przenośnego radia. Cholerny brak profesjonalizmu. Na pewno nie miał zamiaru się przed tymi ludźmi otwierać i mówić co zrobił. Niedługo będzie w bazie i tam zda pełen raport.

Wysiadł z samochodu przed motelem, w którym zatrzymał się kilka dni temu. Bez słowa minął recepcję, wynajął ten sam pokój ... a potem rozmawiał z lustrem.

Nie rozmawiał z marines przy bramie, wpisując jeden z wielu aliasów. Ten nie zwrócił na to uwagi, pewnie domyślał się, że jest nieprawdziwy, ale przecież to nie jego sprawa. Wpisał kod wchodząc do kwatery głównej. Czekało na niego całe szefostwo. Dość szybko i bez zbędnych opóźnień zdał cały raport ...

I obudził się w motelu? Co on tu do cholery robił? Pamiętał całą rozmowę ze Steinem, potem jednak była dziura. Jak on się tu znalazł? Popatrzył na zegarek ... stracił godzinę, ze swojego życia? Jak? Przetarł oczy. To nie mogła być jego wina. Miał rację i ten cholerny Stein rzucił na niego jakieś czary mary! Chciał go złamać. Twoje niedoczekanie. Mallory ... był twardy i nie miał zamiaru się poddać. Miał nowy cel, który miał napędzać jego życie i nadać mu całkowity sens. Jasne potrzebował jeszcze trochę pomocy, ale tym razem postanowił zwrócić się do innej instytucji. Widział, że niedaleko znajdował się katolicki kościół. Spacerkiem ruszył w tamtą stronę, potrzebował duchowej porady, a może nawet profesjonalnej? W końcu wydaje się, że oni powinni znać prawdę ... przynajmniej niektórzy.

W kościele było kilka osób, a stary ksiądz siedział w konfesjonale. David podszedł do niego, przeżegnał się i wymówił odpowiednią formułkę po łacinie. Pierwsze objawy paranoi? Być może ... ale nie myślał teraz o tym

-Proszę księdza potrzebuje pomocy- mówił cały czas w języku, który czysto teoretycznie powinien być martwy.

- Często przychodzimy do Boga po pomoc...-
odezwał się ksiądz w tym samym języku.

-Nie z takim problemem, w Biblii napisano, ze nie wolno czarować ... po co zakazywać czegoś co nie istnieje ... prawda ? Uważamy dzisiaj Biblie za metaforę, a co się dzieje, kiedy okazuje się, ze tak nie jest ... Bowiem wiary w czary jest tak głęboko zakorzeniona ... Malleus Maleficarum- nie należało to do jednej z najbardziej składnych wypowiedzi, jednak jeszcze nie ułożył sobie wszystkiego w głowie i nie wiedział jak ma zacząć taką rozmowę.

- Biblia jest nauką metaforyczną... Pamiętać przede wszystkim należy, ze Chrystus kierował swoje słowa do prostych ludzi, dla których wiele pojęć mogło być niezrozumiałych.Dlatego też język biblii to język metafor i przypowieści... Nie można interpretować go wprost. Tutaj spotykamy się z takim problemem...-

-Czyli nie ma czegoś takiego jak diabeł?. - proste acz konkretne pytanie. Przecież jakiś musiał być ... po tym wszystkim co łazi po tej pięknej ziemi, on też wydawał się prawdopodobny.

- Diabeł jest metaforą zła. Proszę zauważyć, ze ilekroć Biblia mówi o... -
zaczął ksiądz, ale dziennikarz nie dał mu dokończyć tej wypowiedzi

-Zresztą ... chcę rozmawiać z egzorcystą - ksiądz wydawał się raczej zwykłym facetem. Nie wiedział o tym wszystkim, ale osoba która walczyła ze złym na każdym kroku. Oj tak, ona mogła być pomocna.

- Z jakiegoś konkretnego powodu? -
dało się słyszeć wyraźną troskę w głosie starszego księdza.

-Czy mógłby ojciec mnie do jednego pokierować, ja ... -tutaj głos mu się lekko załamał ... a przynajmniej tak to miało wyglądać - nie chciałbym urazić księdza, ale ja naprawdę potrzebuje pomocy, a czułbym się pewniej rozmawiając z taką osoba ... proszę -
W jego głosie brzmiała troska ... zawsze był dobrym aktorem.

- W Essen egzorcyści rezydują w klasztorze przy katedrze Kosmy i Damiana... Jednak, egzorcyzmy są bardzo rzadko stosowaną metodą. Często nadużywa się tego sposobu...-

-Proszę ojca, moja sprawa, nie jest taka, z którą mogę się zwrócić do kogoś zwykłego. Chcę z kimś porozmawiać .. proszę ojca, jeżeli zna ksiądz, kogokolwiek z księży w Essen, tory mógłby mi pomoc ... będę wdzięczny-


- Zakon Jezuitów przy Katedrze zajmuje się wszelakiego rodzaju sprawami niezwykłymi... Choć to zależy co rozumie pan przez sprawę niezwykła?-

-Nie uwierzy mi ojciec, ja sam w to nie chce wierzyć ... uzna mnie ksiądz za wariata lub uzna, że próbuję się z niego nabijać - w jego słowach brzmiał pewien smutek. Niestety gdyby nie wiedział lepiej sam nie chciałby w to uwierzyć ... zresztą przecież walczył ze sobą?

- Spotykają nas w życiu różne sprawy i z wieloma nie dajemy sobie rady sami... -


-Proszę ojca, w ciągu ostatniego czasu radykalnie zmieniłem opinie o Inkwizycji -
znów nie dał mu dokończyć, ale zbyt dobrze znał te wszystkie standardowe formułki. I nie potrzebował ich teraz.

- To znaczy?-


-Obawiam się, że mieli racje -


- Nawet Kościół uznał Inkwizycję za pomyłkę... Uczyniła ona wiele złego, choć jej umocowanie było dobre. Niestety metody...

-A cel? - zapytał bez ogródek. Chciał konkretnych odpowiedzi a nie długiej dyskusji.

- Cel. A co tak naprawę było celem inkwizycji?-

-Uznali, ze istoty nadnaturalne, magowie, wampiry, wilkołaki, duchy istnieją ... Zresztą jak ojciec widzi ta rozmowa do niczego nie prowadzi ... proszę, niech mi ojciec wskaże eksperta, z którym mógłbym porozmawiać- odpowiedział pewny siebie.

- To uznali, ale przecież celem nie było samo uznanie. Prawda? -


-Oczywiście, ze nie, ale to do tego się w tym momencie sprowadza, mamy racjonalny świat -

- Staram się poznać pana tok rozumowania, a pan uważa, ze go znam... Mówi pan o inkwizycji w kontekście czego? Tego, że usiłowała zniszczyć coś czego sama nie była w stanie zdefiniować? -
zapytał wyraźnie zaciekawiony rozmową ksiądz.

-Dlaczego nie byli w stanie tego zdefiniować?- zapytał go David

- Co określa, że człowiek jest człowiekiem? -
odpowiedział pytaniem na pytanie ksiądz

-Nie wiem, uczciwie powiedziawszy nie znam odpowiedzi na to pytanie ... w wielu wypadkach człowiek jest potworem ... na przykład Hitler -
odpowiedział po chwili zastanowienia dziennikarz. To był chyba dość trafny przykład, a odpowiedź była całkowicie szczera. Nawet wczoraj nie doszedł do tego. Wiedział, że zakwalifikowanie do jakieś "rasy", nie czyni kogoś od razu złym ... wszystko zależało od jego czynów ... prawda?

- Uznajmy, jak inkwizycja, że istnieją wampiry i wilkołaki. jak je odróżnić od ludzi? Hitler... To dobry przykład. Czy był człowiekiem? Czy może dla nas ludzi, Niemców zwłaszcza, łatwiej byłoby przyjąć, że był nieczłowiekiem i tym samym oczyścić siebie z zarzutów? -


-Czasami ciężko, to wszystko stwierdzić ... mimo wszystko Hitler był taki jak ja czy pan ... czytał pan raporty Hiszpańskiej Inkwizycji?
rozmowa toczyła się dziwnym tempem ... ale ostatnio wszystko takie było.

- To najprostsze działanie. Ja człowiek jestem dobry. Złe nie jest ludzkie... To takie tworzenie substytutów... Diabłów... Na wykładach z prawa kanonicznego i historii kościoła... Zapewne wie pan, ze żaden z 1683 ostatnich procesów nie był przeprowadzony poprawnie?-


-To jest naprawdę pasjonująca dyskusja, zwłaszcza, ze nie często zdarza się ją prowadzić po łacinie ... ale czy ksiądz zna jakiegoś eksperta? - mimo wszystko miał już dość tej rozmowy. Może w innych okolicznościach, ale teraz potrzebował konkretów. Musiał działać.

- Kościół, rękami Inkwizycji skazał na śmierć 1683 osoby. Eksperta od czego? Bardzo się cieszę, ze po łacinie... to piękny język...
-

-Eksperta od tego gdy metafora przestaje być tylko pojęciem, a staje się realna, gdy coś nie ludzkiego staje przed nami. Wiem, ze to co mowie, wydaje się wariackie, ale przecież ojciec nie ma nic do stracenia prawda? Jezuici i egzorcyści ... przecież nie zajmują się jakimiś metaforami, prawda?-
być może trochę za bardzo naciskał, postępował zbyt szybko. Nie dawał czasu na wytchnienie, ale on sam nie miał tego luksusu.

- Jezuici są zakonem badaczy... Z tego co wiem jest również w Essen jeden z biblistów. Emerytowany profesor... Niestety nie pamiętam jego adresu...

-A jakieś nazwisko kapłana kościoła katolickiego? -



- Niestety z pamięci ciężko mi podać..-

-A mógłby to ojciec dla mnie sprawdzić?-


- Jeżeli to pilna sprawa proponuję udać się do klasztoru i zapytać...-
I była to chyba najlepsza rada jaką mógł dzisiaj dostać i prawdziwa. Mallory szybko się przeżegnał i zaczął się podnosić z miejsca.

-Dziękuje, niech Bóg pana błogosławi ... - zwrócił się do księdza.

- Szczęść Boże. -

-I proszę ojca byłbym wdzięczny, gdyby ta rozmowa została miedzy nami ... rozumie pan -
to był akurat nawyk ze starej rozmowy. Taki odruch Pawłowa ...

- Zostałem wyświęcony na księdza...- Przez chwilę obserwował go po czym odetchnął głęboko. Uspokoiło go to stwierdzenie ... A ta rozmowa przyniosła przynajmniej jakieś konkrety. Pozwoliła się czegoś chwycić.


-Dziękuje-
rzucił na odchodne i ruszył w stronę wyjścia. Jego kroki echem rozbrzmiewały w kościele i była to jak najpiękniejsza muzyka. Cieszył się, gdyż miał szanse dowiedzieć się czegoś więcej ... może niedługo będzie w stanie wpływać na ten świat ... niedługo ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 20-04-2009, 03:10   #90
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Chłopak oparł się o dach samochodu, trochę wionąc alkoholem ku klimatyzowanemu wnętrzu, musculus orbicularis oris zadziałał w nienachalny sposób, mięśnie karku przechyliły głowę na ramię, odsłaniając wyraźniej w promieniach słońca twarz poznaczoną gdzieniegdzie małymi zadrapaniami, z większym przecinającym skroń, na której haima skropliła się rdzawo. Ciepłe słowa - Pewnie, Martin - i mężczyzna zajął miejsce obok kierowcy, sięgając od razu ku drzwiom i pasom bezpieczeństwa, zamykając się w jeżdżącej klatce Faradaya.
- Martin? - upełnie beznamiętnym głosem odparł kierowca czekając aż pas zaskoczy na swoje miejsce - Gdzie?
- Świadomościowo - Kingiem, przedświadomościowo - Martinem Romero'wskim. - klik! - Tak, na mój chłopski rozum - odpowiedział zgrabnie, sprawdzając przy tym naciągnięcie pasu bezpieczeństwa.
- A-ha - było kwintesencją wszystkiego i niczego jednocześnie. Zawierało w sobie tysiąc znaczeń i komentarzy, a jednocześnie było bezgranicznie jałowe emocjonalnie. - Gdzie?
Dodał po chwili przystająć na światłach.
- Gdzie? - zdziwiony zwrócił głowę w stronę kierowcy, by zaraz potem przenieśc wzrok na sygnalizację - To pytanie dla mnie, czy dla Ciebie?
- Ja jadę do szpitala... Nie lubię tego nazywać pracą, bo w zasadzie nią nie jest... Mogę Cie gdzieś po drodze podrzucić. Więc pytam: gdzie cię podrzucić?

- A, pracujesz... King... - spojrzał za okno - ...możesz wjechac na 40, a potem obok Bismarckplatzu na Kruppstrasse zjedziesz w stronę centrum, ja wysiądę pod moją alma mater... - odpowiedział po chwili
- Ok.
- Wiesz...co robiłem, przez ten tydzień? - spytał, po chwili nerwowego milczenia, wyrzucając nagle pytanie z siebie.
- Nie. Dlaczego miałbym to wiedzieć?
- A, nie wiem właściwie... - opuścił głowę, oparł się mocno w fotelu, przymykając oczy. Mimo, że właściwie nic nie powiedział, Thomas zadał mu miażdżący cios wyciskający łzy z oczu. - Ale... - walczył z sobą, kontynuując rozmowę - pamiętasz, kiedy dałeś mi kluczyki? Noc, wychodziliśmy z baru, podrzuciłem Cię pod IX...
- Pamiętam.
- To...wiesz...może Ci nie mówiłem, ale nie mam pewności do teraz, czy byłem w Verdun. Ani wiem, ani nie wiem, pozostało mi domniemywac, pozostało mi "może". I...przez ten tydzień, myślałem dużo, o tym, co mnie spotkało, co Ty zrobiłeś, czego ja nie zrobiłem... - sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej płaską monetę, która zalśniła na jego pokaleczonej dłoni - ....zdawało mi się nawet, że mogę wiele, mogę...pokonac barierę, czasu, przestrzeni, która oddziela mnie od innych ludzi....od wolności decydowania o sobie...ale... - zawahał się - ....jestem niewolnikiem moich własnych pasji, urojonych pragnień, jakkolwiek świętych czy nieświętych, ale nakładających się na siebie i razem tworzących jeden twór, przyciągający mnie, będący moim atraktorem, jeśli wiesz, o co mi chodzi....
Mówię to, właśnie do Ciebie i tak...teraz, bo dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co uświadomiła mi pewna kobieta i do czego sam doszedłem...a Ty...byłeś...punktem zapalnym, kimś, kto ruszył tą machiną, wyrywając mnie z położenia zero i wpędzając mnie w ruch...w kółko, wokół własnego ogona- zamilkł, przekładając monetę raz na prawą, raz na lewą stronę.
Za oknem przewijały się kolejne budynki, ludzie, samochody, oświetlane mocnym światłem odbijającym się od asfaltu drogi.
- Dlaczego "wokół własnego ogona"? Dlaczego ruch ma być po okręgu, który z natury swojej jest ograniczony? Nie myślałeś o linii?
- Choć oczywiście - okrąg jest bezpieczniejszy. Po pierwszysm przebiegu wiemy wszystko... Nic złego nas nie spotka. Jesteśmy bogami swojego poletka...
- Tak, zacząłem myślec właśnie o niej...o propozycji, jaką mi przedłożyłeś...ale znów, linia ciągnie się przez nieskończonośc do nieskończoności ku nieskończoności, nie ma końca, jest jednorodna, oddziela jedną stronę płaszczyzny, od drugiej. Jest...środkiem, pomiędzy 0 a 1 linią szumu, trzecią opcją, której istnienie nie dawało mi spokoju. - odpiął pasy, jechali teraz 40 - Jednak nie przyjmuję tego. Linia jest bez sensu, jest jednowymiarowa, prowadzi nas jedną drogą bez wyjścia. Przeanalizowałem mural - zaczął mówic jakby do siebie, przewracał monetę coraz energiczniej z jednej strony na drugą - Linia ciągnie się ku punktowi - odwrócił nagle twarz ku Thomasowi. Głos mu drżał, ale uchyliwszy przeciętą, spierzchłą wargę, dał uleciec z siebie cichemu wyznaniu - Spójrz na to, co ja widziałem. Poczuj się zawieszony w jednym, niemożliwym doznaniu. Na krawędzi, przekraczając ją - i nagle: rzucił się ku kierownicy, próbując przygwoździc barkiem mężczyznę. Zdeterminowany, próbował ją chwycic, sterowac losem, nogę próbował przełożyc przez stację zmiany biegów, wyszukac stopą gazu. Gazu. Do przodu, ku celowi, jednemu punktowi. Ale nie musiał tego robic.
Thomas puścił kieroiwnicę i docisnął pedał gazu do oporu. Samochód przeleciał skrzyżowanie...
Poza tym ruchem nic. Kamienna twarz.
- Ulica kończy sie za 347 metrów i 23 centymetry. Uderzymy w budynek z prędkością 239 kilometrów na godzinę... - powiedział Thomas - Gotowy aby zginąć?
Pasażer...
Pociły się mu dłonie, a całe ciało Adriana obleciał znów strach, bardzo podobny do tego, gdy po raz pierwszy pędził w tym samochodzie na złamanie karku. Jeden samochód, drugi, trzeci, mijają za oknem, zlepiając się w linie. Jedynie Thomas zdawał się odbijac wyraźnie na tym tle, Thomas, ta siła natury, mężczyzna w metrze, wróg, przyjaciel. Rozpaczliwie Adrian spoglądał to na twarz Thomasa, to na majaczący za oknem cień budynku. Thomas, budynek, Thomas, budynek, śmierc, życie, śmierc, życie...
- Dwadzieścia jeden sekund... - wozem szarpnęło i o "grubość lakieru" minęli inne auto.
- Jjjaa... - strach...ale po chwili chłopak ściągnął brwi i na twarzy Adriana widac już było tylko i wyłącznie determinację i szczere przekonanie
- Ja nie zginę. Ty zginiesz - i w tym momencie docisnął nogę Thomasa do podłogi.
- Oczywiscie...
Źrenice oczu chłopaka rozszerzyły się, "oczywiście" dudniło mu w uszach, ale nie mógł już nic powiedziec, bo nastąpiło uderzenie.
Maska samochodu zaczynała się składać, ale... czas... Czas płynął inaczej... jakby znaleźli się w czarnej dziurze, im bliżej horyzontu zdarzeń, tym wolniej. Sekunda jak minuta...
- Baw się nieźle - powiedział Thomas otwierając swoje drzwi - samochód rozstrzaska się za 10 minut i 7 sekund. Tak płynie tutaj czas. Miłego umierania... Chyba, że znajdziesz sposób, aby wyjść z pętli...
- Ccoo....
- Nic. Ja już zginąłem. - odpiął pas i momentalnie poleciał do przodu rozbijając głową przednią szybę. Kawałki hartowanego szkła zaczęły spadać jak w zwolnionym filmie z testów zderzeniowych...
Adrian był w środku.

***

Kurrrwa.... - myśli ospałe, on, zaczepiony w jednym momencie, w deszczu drobnych ziarenek szkła i większych, obracających się wolno wokół własnej osi. Adrian...Adrian! Adrian, sięgnij...sięgnij swoją dłonią...możesz...no dawaj...nie zginiesz...cholera...blacha zwija się, od budynku odpada tynk, przysypując maskę, fotel jakby nachyla się - dawaj...no dawaj...czasu przecież nie ma....jesteś w punkcie, jesteś w punkcie....Adrian....nie poddawaj się...umrzesz tutaj? Wyjdź, zamknij drzwi, włóż ręce do kieszeni i idź ulicą...to takie trudne? - Ja tutaj ginę! - Nie giniesz! - Jestem tutaj i...
czuł się jak ten manekin testowy, w objęciach ogromnych sił, które rzucały nim i sprawiały, że....
Przełóż nogę, postaw ją na ziemi, potem drugą, zamknij drzwi, włóż ręce do kieszeni i idź...idź....
To...nie gra....on.. .zginął. Ja? Czy...na pewno mogę to zrobic? Prawdopodobieństwo na taki czyn jest prawie równe 0...prawie. Ale...szkło...ja tutaj ginę....ja tutaj ginę, ja tutaj....
Ruszył ręką.
Podwinął nogi , tak, by zapadając się pulpit mu ich nie zmiażdżył. Palcami lekko odepchnął jedną, drugą, trzecią drobinkę szkła. To nien...to oczywiste. Przecież tego właśnie chcę. - pomyślał i przełożył jedną nogę, dotykając chodnika. Przełożył drugą, przeszedł krok, zatrzasnął szerokim ruchem za sobą drzwi. Spojrzał na ludzi stojących...idących? Na ulicy. Obejrzał się za siebie - samochód dalej, z podniesionymi nad gruntem kołami, zwija się, powoli....
Włożył ręce do kieszeni. Zamrożone. To już zamrożone.
Kolejne kroki rozlegały się po chodniku. Szedł sam. Ale to było ok.

***

Było ok... Poczuł coś z tyłu. Coś trafiło w potylicę z siłą rozpędzonego kija... Świat zawirował przed oczami i...

***

... miarowe pikanie aparatury, jakiś ruch. Otworzył oczy:
- Jak się pan czuje? Uległ pan wypadkowi samochodowemu, ale
zabezpieczenia samochodu i relatywnie niewielka prędkość...
Rozbiegane białka, wyszukują źródła głosu...szpital, łóżko, lekarz w białym kitlu stojący nad nim, przerywa swój wywód, gdy pacjent spytał
- Co...się stało? Jechałem....sam?
- Tak. Świadkowie wypadku twierdzą, zę samochód wypadł na zakręcie i uderzył w mur - spojrzał do jakiegoś rejestru. - jednak widzę, że nic panu nie jest...
- Ale...ale...czy...czy nie było ze mną jeszcze jednej osoby? Jak...jakim samochodem jechałem? - strach, który przebiegł go na myśl, że mógł jechac ze swoimi przyjaciółmi i wpaśc pod osiemnastokołowca był tak niewyobrażalny, że pomimo słów lekarza nadal go czuł. Ale Thomas....co z Thomasem? Czy to już...koniec?
- Mogą wystąpić bóle klatki piersiowej od ucisku pasem bezpieczeństwa, ale kości są całe. Nie ma oznak wstrząsu mózgu... - lekarz przerwał i spojrzał w dokumentację - jechał pan sam - czerwonym BMW Z4... - i prawie natychmiast zapewnił - Pamięć krótkotrwała, w tym wydarzenia z wypadku mogą wrócić dopiero po kilku dniach... To normalne...
Głowa Adriana opadła na poduszkę, przymknął oczy. To...tak. Tak, więc to tak.
Żyje. Czy to w porządku?
Głos lekarza - To normalne...
Uśmiechnął się do siebie.
- Proponuję, aby pan odpoczął jeszcze kilka godzin, wypiszemy pana koło południa do domu... jeżeli oczywiście nic się nie zmieni...
- Oczywiście... - wyszeptał.
- Gdyby czegoś pan potrzebował - proszę wezwać pielęgniarkę przyciskiem. Czy chce pan porozmawiać z psychoanalitykiem? Usługa jest wliczona w koszt leczenia - dodał jakby z obowiązku...
- Nie, nie, dziękuję...ale...chciałbym...panie doktorze, spytac jeszcze o coś jednego...
- Tak? - zatrzymał się w połowie drogi do drzwi.
- Czy wie pan, co się dzieje z Thomasem Kruppem?
- Widziałem go w pokoju lekarzy jakiś kwadrans temu... Zanim do pana przyszedłem... Czy coś mu przekazać?
Z twarzy Adriana odpynęła nagle cała krew, nie powiedział nic.
drzwi po chwili zatrzasnęły się. Za oknem poranek, może koło 9 może chwilę później...tak, to chyba idealna pora.
Chyba czas zacząc krzyczec.
Zaczął.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XUFUVeHYNj8[/MEDIA]

Pojawiła się siostra, druga, lekarz, kolejne osoby wchodziły do pokoju...
- Proszę się uspokoić...
- Tak, przepraszam - perfidny uśmiech wykwitł na twarzy Adriana, gdy on sam zaraz odrzucił kołdrę i wstał, przechodząc obok lekarzy i skręcając w korytarz szpitalny. Za nim towarzyszyły mu głosy:
- Ależ! Proszę wrócić! Siostro, proszę wezwać sanitariusza...
Ale on szedł, nie zważając na nie, mijając drzwi do pokoju pacjentów, nie, kolejne, nie, toaleta, nie, minął kogoś siedzącego na wózku, kolejne drzwi, nie, pokój lekarzy? Przystanął
Z tyłu słychac było nerwowe bieganie niewpływające jednak na chwilę. Wiedział, co robi.
Nacisnął zdecydowanie klamkę, popychając drzwi do środka.
Wewnątrz byli lekarz, lekarka i Thomas...
- Skłamałeś
- Ja się tym zajmę - Thomas odwrócił się od okna, uspokajając podrywającą się z krzesła lekarkę. - W czym? - spytał, zwracając się natomiast do sfrustrowanego pacjenta.
- Okłamałeś mnie, że zginąłeś. Nie zginąłeś. Boisz się umrzec. Boisz się przekroczyc granice, dlatego udajesz, że jakieś przekraczasz. Przykro mi. - wyrzekł, celując palcem w swoją skroń - Ja nadal mam cel - i potem rozpoczął bieg w stronę Thomasa, po którym, z każdym kolejnym oddechem i krokiem, mógł oczekiwac jednego.
Zero reakcji.
- Mam cel - powiedział zaraz przed skokiem w okno, wymijając w ostatniej chwili mężczyznę. Ucieczka...
Ugh!
- Ja też... - powiedział Krupp, gdy Adrian odbił się od szklanej tafli. - Masz problem - nie dam ci zginąć, bo jesteś za dobry. Jeden na milion... - mówił, stojąc nad chłopakiem, którego bolała czacha, leżał na podłodze, próbował się podnieśc, skurwysyn....
- Wstawaj i przestań się mazać jak małe dziecko... - ponaglał go - Chcesz się zabić to znajdź sposób - nie różni nas wiele - jakieś 4 wymiary... - sarkazm. 4 wymiary? Skąd on...
- Jak pokonac półboga? - spytał Hasse, powoli powstając, mimo, że jego mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa - Powiem: Matematyką. Zobaczymy, ile przetrzymasz, gdy wyjdziemy poza Twoją metrykę - otarł krew z ust, zostawiając na wierzchu dłoni mocno odbijający się ślad. Nienawistne spojrzenie skonfrontował z nienazwanym fenomenem, który teraz apelował:
- Człowieku, obudź się! Żyjesz w konkretnej rzeczywistości, o konkretnym stopniu komplikacji struktur i substruktur. Myślisz, że coś wiesz? Patrzysz na rzeczywistośc przez dziurkę od klucza. Ale jeżeli ma ci to pomóc - to pokonaj mnie. Nie będę ci ułatwiał - jak do tej pory... - nie dokończył myśli.
Wziął z rąk pielęgniarki szklankę z wodą i chlusnął w twarz Adrianowi:
- Realne czy urojone?
A ten, zmrużył oczy, gdy poczuł wilgoc na twarzy, chłód i wiele rzeczy, którym nie mógł zaprzeczyc. - Złożone. I rzeczywiste i urojone. Trzeba myślec generalnie - uśmiech.- z = x + iy.
Może rzeczywiście jestem odrealniony, ale to jest to coś, o czym ja mam pojęcie i co istnienieje/nieistnieje. To nieistnieje. Najpewniej Ciebie nie ma. Dlaczego Ci ludzie mnie jeszcze nie pochwycili? - wskazał ręką dookoła - Albo ich nie ma...albo nie wierzą, że to się dzieje naprawdę....
Uderzył czachą w ścianę, powrót na miejsce i słaby uśmiech, połączony z grymasem bólu. To jego manifest, to kolejna rozmowa z Kruppem, który prawie jakby czytał w myślach, który wyjaśniał w odpowiedzi na chaos myśli młodego matematyka bez szans na spokojne wakacje.
- Wystarczyło małe zamieszanie z zespołem atomów jakim jest Twoje ciało... Oni wierzą, że odprowadziłem Cię do pokoju. Co zresztą jest prawdą w jednej z rzeczywistości... - kontra ze strony rozmówcy:
- Chcę byc wolnym od prawdy i nieprawdy. Chcę byc wolnym! Mimo, że jesteś molochem,mimo, że możesz miec rację, to ja wierzę, że to nie jest cała racja, ja nie chcę....nie chcę by istniała możliwośc kontroli mojego życia. Nawet, jeśli to dobre i dla nich - wskazał ręką na człowieka obok niego - i dla mnie to nie chcę!. - Udowodniłeś mi, że nie ma osobowości. A moja zdolnośc poznawania świata jest, jak widac, marna. Ale i tak... - drżał - i tak mam wolnośc.

***

- To ty tworzysz prawdę i nieprawdę. Tyle, że działając MUSISZ brać pod uwagę to co robisz. Wziąłeś pod uwagę, kto jeszcze jest w pokoju kiedy chciałeś skoczyć? Nie. Myślałeś tylko o sobie. Mąż tej lekarki - a zapewniam, że jest cholernie dobrym chirurgiem - popełnił samobójstwo skacząc z okna. Pomyślałeś o tym jak by się czuła, gdy ktoś na jej oczach to powtórzył? NIE. Myślisz, że wolność to spełnianie swoich zachcianek? I Tylko to?
- gradobicie pytań -
Czy przez to nie ograniczasz innych ludzi? Czy zapytałeś mnie czy ja chcę zginąć w tym aucie? - retoryczne pytania, bronie w dyskusji, od której wyniku miałyby rozstrzygnąc się losy świata. - To dlaczego ograniczyłeś moją wolność - ty bojowniku o wolność i niezależność?!?!

Żyła mocno odznaczyła się na szyji Adriana, gdy ten odpowiadał, tłumiąc wściekłośc:

- Bo Ty zrobiłeś to pierwszy. Nie jestem perfekcyjny - jeszcze - ale biorąc pod uwagę, że wszyscy starają się swoimi memami ograniczyc innych, będę robił dobrą robotę - uwolnię najpierw siebie, a potem przekonam innych, by nie zwalczali swojej wolności, lecz działali razem. Brzmi utopijnie. Ale to, co robisz, nie jest ani mniej utopijne, a na pewno bardziej fałszywe - powiedział, a słowa jego ociekały jadem.
- Gratuluję. Pamiętaj tylko o jednym. Żyjesz w konkretnym czasie i konkretnych wymiarach. Wolność nawet ograniczona jest lepsza niż wolność wariatkowa...a "fałszywe" - to ty stworzyłeś pojęcia prawdy i fałszu... Ja nie mam tego ograniczenia - i tu jestem wolny... - odpowiadał Thomas, broniąc się przed wściekłymi słowami rozmówcy - Ja ciągle mówię 1/2 w świecie, który rozróżnia TYLKO zero i jeden. Może kiedyś to zrozumiesz... Jeżeli wcześniej nie zwariujesz w swoim okręgu...

- Ha, ha, ha - maniakalne, z ust Adriana - jesteś teraz w konkretnym czasie i konkretnym wymiarze - jeśli to nie jesteś cały Ty, to nie szkodzi, ale przynajmniej tutaj, teraz, podpadasz pod te kategorie. 0 i 1. Pojawia się, oczywiście też trzecia możliwośc, gdy zdasz sobie sprawę, że jesteś wolny w operowaniu między dwoma ekstremami. I że możesz zadac pytanie jeszcze inaczej. Ty...tutaj....nadal jesteś kwantyfikowalny. Dlatego też - wygonię Cię stąd. Albo przejdę tam, gdzie jesteś i tam Cię rozwalę na Twoich zasadach, mimo, że w życiu nikogo nie pobiłem - zacisnął pięśc, ręce trzymając blisko przy ciele i spode łba mierząc wzrokiem swego przeciwnika, oświadczającego:
- Nie jestem kwantyfikowalny... - zrobił kilka kroków i wyszedł za okno. przenikająć ścianę i stojąc na powietrzu... - Znów zdruzgotałem twoje myśli. Biedactwo - sarkazm pociekł strugą. I rzeczwiście, była to rzecz nie z tej ziemi, rzecz, której nie spodziewał się chłopak i o którą nie prosił. Lecz teraz każde jego doświadczenie jawiło mu się inaczej, musiało, gdy jeszcze niedawno ledwo rozróżniał między jawą a snem i myślał i robił rzeczy, które zdawały się szalone. Jeśli zaistniały. Dlatego też odezwał się tak:
- Nie zrobiłeś tego. Nie ma Cię za oknem - powiedział z pełną pewnością Adrian, powiedział to z resztką wiary, jaka mu pozostała i z resztką osądu, jaki posiadł.
- Sprawdź... czy mnie nie ma... Tyle, że okno się nie otwiera, a szyby nie idzie wybić... - sarkazm, częśc druga. Wrócił do pomieszczenia. Opuścił je?
- A i uważaj na siebie. Czasami możliwości dają kopa w dwie strony... - kontynuował enigmatycznie, nie zdając, albo zdając sobie sprawę, że myśli Hassego krążą zbyt szybko - Do...o...kim...jesteś tutaj. Na razie, teraz. - spoglądnął dookoła, wyszukał wzrokiem pielęgniarkę, ta scena jest tak mało realna, a jednak się dzieje i teraz...co zrobic? co zrobic? Coś poczęło się kruszyc i pękac wewnątrz.
- Idę. A ty zobacz na czym polega ten kop... Rzeczywistości złożą się kiedy wyjdę z pomieszczenia... - odpowiedział na odchodnym, gdy spokojnie ruszył w kierunku drzwi, a kiedy wyszedł coś jakby strzeliło, jak wyładowanie elektrostatyczne. Ciałem Adriana wstrząsnęło i poczuł jak z nosa polała się struga krwi. Momentalnie poczuł się słabo. Zamieszanie jakie powstało w pokoju szybko ukierunkowało się w "nie powienien pan wstawać z łóżka"...
Błędnym spojrzeniem obejrzał się jeszcze w stronę drzwi. Nie ma go. Nie ma.
- Nie powinien pan wstawac z łóżka.
 

Ostatnio edytowane przez Miriander : 20-04-2009 o 19:12.
Miriander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172