Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2009, 21:44   #23
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Ciemność zapadła, a wraz z nią oczekiwanie. Oczekiwanie i nadzieja. Ale na co? Na co można czekać tam, gdzie nigdzie nie ma niczego? Samym dziwem było samo istnienie czegoś, gdzie nie ma nic.
Wydaje się, iż głupota jest jakiekolwiek wyczekiwanie, lecz właśnie tam i tylko tam można było mieć nadzieję.

Całe jestestwo pragnęło zakończenia bólu i to tam, gdzie się znajdowało, najbardziej mogło na to liczyć.
Było bowiem w pustce, zawieszone między jaźnią, a snem. Stało na granicy, nie mogąc zdecydować się na krok.

Ale czemu? Przecież jeden krok dzielił od zakończenia cierpień! Jeden krok w stronę snu, a pustka ustąpi wspaniałym marzeniom sennym!
Po stronie jaźni czekały jedynie męki, więc nad czym się zastanawiać?

Był to jednak największy dylemat, przed jakim stanął. Nauczył się ufać intuicji, a kiedy przekonanie o podążaniu w sen brało górę, głos babci rozbrzmiewał w głowie.

"Nie daj się zwieść Królowej Elfów."

Jedno, proste zdanie, a tak wiele zmieniło w jego życiu. Świadoma część umysłu tym bardziej zdecydowanie i natarczywie powtarzała to zdanie, im bliżej był podjęcia decyzji o osunięciu się w sen. Chciał krzyczeć, że nie ma tu żadnej Królowej, ale jednak jedno, proste zdanie zwracało go w stronę świadomości.

Tam jednak ból zwiększał się, sam w sobie odwodząc od tego pomysłu. A za granicą czekało utulenie w słodkiej, nieprzeniknionej czerni.

Dwie siły walczyły o przepchnięcie go na którąkolwiek ze stron i żadnej nie udawało się to, a jego umęczona postać egzystencjalna chciała jedynie spokoju! Czemu tego spokoju mu nie dadzą! Miał już dosyć!

A jednak wisiał w pustce, bez ciała, bez wagi, bez ciężaru. Istniał tylko umysł walczący w nieprzeniknionej ciemności, podsuwającej obrazy dyktowane przez umęczony umysł.

Czerń układała się w twarz babci, srogiej, ale jednocześnie troskliwej i przyjaznej. Miał ochotę osunąć się w jej ramiona, jeszcze raz posłuchać jej kołysanki, powrócić do czasów dzieciństwa, wszystko, byleby ból ustał!

Znajome lico przekształcało się, nadając wygląd mężczyzny z rogami, a ten z kolei zmienił się w pysk Smoka, by zakończyć na najpaskudniejszej facjacie, jaką kiedykolwiek widział. Jednooka morda, gdyż inaczej tego nazwać nie można, patrzyła sadystycznie na osobę Thomasa.


Liczne krajobrazy przekształcały się w sposób absurdalny, gdyż drzewa okazywały się Amerykańskimi Myśliwcami, gdy nagle lądowały na lotniskowcu za pomocą dysz, gdyż były to Brytyjskie Harriery. Osiadały na polanie, gdzie stacjonowali kosmici posługujący się łukami.
Byli to druidzi, poświęceni walce mieczem. Byli jednak bardzo brzydcy i niezwykle piękni dlatego, że byli kimś pokroju Bogów, Fomorianami i Tuatha de Danaan.


Od czarnych obrazów ból wzmagał się. Zastanawiał się, w jaki sposób mógł rozpoznać to, skoro wszystko było jedynie mrokiem. A może wogóle nie odgadywał. A może się mylił. A może to tylko umysł płatał mu figle.

Być może. On nie miał już na nic siły, chciał mieć spokój, chciał pić. Napiłby się zimnego piwa... Gdzie był ten barek, kiedy był potrzebny?

Nagle zobaczył przed sobą swój barek. Czuł już gorzkawy smak zimnego płynu, który rozgrzewał od środka. Widział złocisty kolor i białą pianę. Czuł wspaniały zapach i już czuł zimny kufel w swoich dłoniach, gdy stwierdził, że... nie ma rąk!

Sadystyczne oko łypało na niego, śmiejąc się... A może to jedynie miraż? Ułuda o motorze napędowym w postaci jego umysłu. Kiedy to się wreszcie skończy?!

Czerń po stronie snu wydawała się tak aksamitnie miękka, tak przyjazna i kojąca jak objęcia matki, ofiarująca wszystko, co ma najlepsze. Przyjemność, brak cierpień i absurdalnych pragnień ciała.

Mrok jawy pełny był rozgwiazd bólu, zaś krawędzie cięły umysł, zwiększając cierpienie. Było tak nieprzyjazne jak ostre kamienie rozcinające bose stopy.

Stojąc tak na granicy, czuł się jak w więzieniu, a każdy wybór wydawał się zły.

Pójście wzdłuż granicy? A co to da? Jedynie zaspokoi potrzebę poruszania się, by nie zwariować w tym miejscu, w bezruchu. To jednak mogło pomóc na krótko. Monotonia podróży szybko ogarnie cały byt, czyniąc marsz równie bezsensownym, co stanie w miejscu.

Przejście na stronę świadomości... Ból nieznośny, a on był taki zmęczony. Nie miał siły na walkę z cierpieniem. Ta strona nie zapewni spokoju, a jednak babcia pokazywała mu tą właśnie drogę.

Ale znowu sen... Jedno zdanie, jedno ostrzeżenie i przestroga, niby tak prosta i płytka, a tak głęboka. Jak ocean, a on nie potrafił w nim płynąć... Czasami nie wiedział jaki zawiera przekaz...

Tylko co miało ono wspólnego z aktualną sytuacją?! Wydawało mu się, że nic, ale znowu intuicja mówiła mu co innego. To na niej miał polegać i na słowach babci, lecz wydawały się one tak bardzo nie na miejscu, tak odległe, a wciąż się oddalały, jakby jego odrzutowiec właśnie startował, zaś babcia stała na płycie.

Nie miał już sił, a strona snu tak kusiła! Jeszcze raz zobaczył przed sobą twarz babci, zdając sobie sprawę z tego, że nawet nie wie czy jeszcze żyje. Spuścił głowę w wyrazie bólu, żalu, szacunku i smutku, po czym wypowiedział jedno proste, lecz znaczące słowo. Sam do końca nie wiedział co miał na myśli. Może to, że nigdy nie podziękował ukochanej osobie. Może to, że odszedł i nigdy więcej się nie pojawił. Może to, że zostawił ją, choć to ona była jego podporą. Może to, że wiele razy jej nie posłuchał. Może to, że już zdecydował...

Nagle osunął się w ciemność. Wydawało mu się, że spada, lecz było to przyjemne uczucie, a ból zniknął. Przez chwilę, krótką chwilę, nim świadomość zniknęła zupełnie, niczym odpływający okręt na horyzoncie, wydawało mu się, iż podjął dobrą decyzję.
Trwało to jednak chwilę, gdyż ujrzał przy sobie swoją mentorkę, gdyż taką również funkcję sprawowała starsza kobieta. Wyciągnęła ku niemu rękę, gładząc policzek i włosy, zaś jej oblicze wyrażało smutek i... ból?!...

***

Nicość, pustka, jedynie nic nie znaczące określenia miejsca bez miejsca. Czegoś, gdzie nie było nic. Wybawienie dla cierpiących. Raj dla nieszczęśliwych. Tortury dla radosnych. Spełnienie dla niespełnionych. Spokój dla zmęczonych. A dla grzeszników? Kara czy nagroda?

To również zależało od indywidualnego spojrzenia. Dla jednych było czymś, w czym chcieliby się pogrążyć na zawsze, zaś dla innych było gorsze niż łoże fakira z toną cegieł na sobie.

Miało to jednak osobliwą cechę. Pobyt tam był nienaturalnie przyspieszony, więc zaraz po wstąpieniu tam, należało stamtąd wyjść albo zostawało się wyciągniętymi siłą.

Tak było też w tym wypadku...

***

Biegł przed siebie, jakby przed czymś uciekając. Ciekawe uczucie. Nigdy przed nikim nie musiał uciekać, aż do teraz.
Wydawało mu się, że biegnie ciemną uliczką, zaś gdzieś z tyłu zgrzytnął metal. Zabawne, jakie umysł potrafił płatać figle.

Już przyzwyczaił się do wizji różnych miejsc i tylko czekał aż budynki wokół niego zmienią się w wahadłowce, zaś ulica w bieżnię mechaniczną. Cóż za absurd!

Ciemne, zachmurzone niebo przypominało warstwę ciemnego puchu, lecz wrażenie, iż ten puch jest mokry, zaś ktoś zaraz wyżmie go z wody, dawał dziwne uczucie.

Z jednej strony łączyło się to ze swego rodzaju wyzwoleniem i dziecięcą radością, kiedy to wychodziło się mokrym spod zraszacza ogrodowego, przy którym biega się, ciesząc się wodą, opadającą na ciało w postaci milionów kropelek. Kropelek lśniących w słońcu, w których światło załamywało się. Wtedy można było przebiec przez tęczę.

Jednakże równocześnie podczas deszczu, towarzyszyła atmosfera lekkiego przygnębienia oraz zwiększonego ciśnienia, a perspektywa moknięcia na dworze, gdy nie mamy na to ochoty, nie była zbyt pocieszająca, szczególnie wtedy, kiedy owa woda nie była ciepłym, letnim deszczem.

Thomas patrzył w niebo, oczekując zobaczenia oka należącego do owej paskudnej facjaty, gdyż był przekonany, iż to kolejny wytwór pustki połączonej wraz z jego przemęczonym umysłem.

Oczekiwał takiego przebiegu, sądząc, iż osunięcie się w sferę snów sprawiło, iż stał się uczestnikiem owych nonsensownych wydarzeń, lecz ku jego zaskoczeniu, nic się nie zmieniło.

Dalej biegł w ciemnej uliczce, widząc krzywy chodnik pod stopami. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby się potknął. Czy wtedy sen zniknąłby? A może zacząłby ponownie spadać w nicość?

Gdzieś z okna obok dobiegł komunikat radiowy o katastrofach różnego rodzaju, na całym świecie. Od razu pomyślał o tym, jak ma się Mark... Był doskonałym pilotem i był święcie przekonany, iż zdołałby wyjść z każdej opresji, byleby tylko znajdował się w kabinie samolotu lub śmigłowca.

Mimo wszystko byłby wdzięczny za jakiekolwiek potwierdzenie swoich domysłów.

Nagle skręcił za kontener, oczekując, że ten zaraz zmieni się w druida, ale znowu wszystko było tak, jakby był w realnym świecie... A może to nie sen?
Co, jeżeli wyszedł już ze szpitala, ale przez pewien czas jego umysł nie rejestrował w pamięci to, co się działo przez ten czas?

Jeżeli tak, to co robił do tego czasu, gdzie się znajdował, czemu ucieka i gdzie, do cholery, jest jego jacuzzi?!

Nagle na plecy zwaliło mu się coś ciężkiego, ścinając go z nóg. Przez to wylądował na twardym kamieniu, lecz zdążył wystawić dłonie i nie uderzył nosem o ziemię.

Był potwornie ciekaw kto ośmielił się zrobić coś takiego?! Chciał zobaczyć twarz osoby, która w tej chwili zniszczyła sobie całą przyszłość.

Poczuł ból, znowu, lecz tym razem spowodowany pociągnięciem za włosy i odchyleniem głowy do tyłu. Widział, że jakaś twarz przygląda mu się.

To jednak była rzeczywistość, zaś w niej czuł się o wiele lepiej niż we śnie, gdyż on śnił na jawie.
W rzeczywistości był o wiele potężniejszy niż we śnie i właśnie w świecie realnym mógł decydować o tym, czy żebrak stanie się milionerem, czy milioner żebrakiem.

Gwałtowny błysk chwilowo go oślepił i poddał w mocną wątpliwość przekonanie o tym, iż znajduje się w swoim świecie, a nie we śnie.

Był przekonany, iż nie jest w tym samym miejscu gdyż czuł zapach trawy, na której leżał i chłód ziemi.
Ptaki wyśpiewywały swoje pieśni piękniej niż zrobiłby to jakikolwiek muzyk czy piosenkarz.

Wszystko to roztaczało aurę spokoju oraz radości. Był to swego rodzaju powrót do natury. W takich chwilach nie dziwił się, iż Eden był ogrodem a nie metropolią pełną wpływowych miliarderów.

Właśnie zdał sobie sprawę z tego, czego jeszcze nie ma. Nie ma swojego, własnego kawałka natury, w którym będzie mógł wypocząć sam, bez nikogo, gdzie będzie mógł pobyć tak, jak biblijni Adam i Ewa w Raju.

Tymczasem dalej czuł na sobie ciężar bezczelnego człowieka, który ośmielił się powalić go na ziemię.

-Witajcie. Jestem Vivien. Tylko spokojnie…-odezwała się jakaś osoba.

-Spierdalaj-wysyczał Thomas wysuwając się spod przyszłego kopacza rowów.

-Już możesz sobie rezerwować miejsce pod mostem i pod kościołem!-warknął, rozglądając się.

Całkiem przyjemna dla wzroku polanka, drzewa i nieznajomy, na którego widok Thomas zastanowił się, po czym zaczął obmacywać kieszenie.

-Komórka... Gdzie ja ją wsadziłem... Ah! Pewnie Mark ją zabrał... Mniejsza-mruczał do siebie, mrużąc oczy w obliczu rażącego słońca.

-Ty się nazywasz... Viii... Vincent? Dobra, Vincent, weź komórkę i zadzwoń do Alberta. Zaraz podam ci numer. Jak się do niego dodzwonisz, powiedz mu, że nie mam telefonu i opisz mu tego typa, po czym dodaj, że ma go zniszczyć, bo ja o to proszę.
Potem powiedz mu, żeby George przyjechał pod lotnisko w Dover tym czarnym Rolce Roycem, nie białym, czarnym.
Następnie należy skontaktować się z Markiem, niech bierze odrzutowiec i przylatuje tu... Chociaż nie... Powiedz, Vincent, żeby wziął śmigłowiec, bo pewnie nie ma tu lotniska, a na tej polance wyląduje bez problemu... On wyląduje nawet na zatłoczonej ulicy. No i oczywiście powiedz mu, gdzie jesteśmy, żeby nas nie szukał po całej Wielkiej Brytanii.
Ah! Bym zapomniał, niech Albert przygotuje gorącą kąpiel. Muszę pomyśleć
-skończył, lecz kiedy tamten nie wyciągnął komórki, Thomas przewrócił oczami.

-Tak, pieniądze. Cena nie gra roli, więc dzwoń, ale więcej niż sto tysięcy funtów, nie dam. Nie dam, bo za drogo, ale na trzydzieści tysięcy mogę się zgodzić. Dogadamy się, nie?-rzekł, wyjmując gruby portfel z kieszeni.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 21-04-2009 o 21:58.
Alaron Elessedil jest offline