Ambu przymknął oczy przyjmując pieszczotę. Kąciki jego ust lekko się uniosły. Tak, teraz już nie było odwrotu. Wysunął się przed Asmoda, ocierając się o jego ramię, jakby przypadkiem.
Zsunął kilka koralików z brody. Kolorami błyszcząc się w świetle lamp, wyeksponował je na dłoni, po czym złożył ręce i skupił się. Czuł na spoconych dłoniach ostre krawędzie oszlifowanych szklanych koralików. Wdmuchując powietrze między palce, wyobraził sobie jak każdy z osobna powiększa się, staje się delikatny, zmienia kształt. Coraz mniej regularne, energia Ambu z duszy, z płuc przepływa w nowe istnienia - a te ożywają. Ich malutkie serduszka zaczynają bić, oddychają, rozkładają skrzydełka, aby polecieć. A Ambu im pozwala. Rozkłada dłonie a z nich ulatuje kilka tęczowych motyli. Błyskają skrzydełkami, aby unieść się wysoko. Z gracją i radością pokonują przestworze dla nich tak oszałamiająco wielkie. Ambu klasnął w dłonie, a ogień w lampach nagle strzelił do góry. Motyle spłoszyły się. Anioł klasnął ponownie, a te jak bański mydlane rozprysnęły się. Na ziemię opadły drobne kamienie szlachetne połyskujące kusząco. Ponowne klaśnięcie i wszystkie klejnoty pomykając po posadzce wróciły do jego stóp, jakby ktoś tam ustawił magnez.
Upadły schylił się i postukał w ziemię palcem. Kamyki zaczęły łączyć się razem. Pasowały do siebie jak ulał i po chwili na ziemi stał mały posążek sikorki. Światło przygasło, co dawało iluzję poruszania skrzydłami. Chociaż nie. Ptak poprawił kilka szklanych piórek, rozejrzał się ciekawie po otoczeniu i podskoczył kilka kroków. Wydał z siebie świergot.
Światło latarni stało się bardzo słabe. Morf ożywił się widząc sikorkę. Ambu klasnął dwukrotnie. Zamknął oczy, odchylił głowę do tyłu i rozłożył ręce. Cienie koło kota zaczęły gęstnieć. Płomienie latarni stawały się coraz wyższe, ostro zarysowując kontury. Morf zdawał się rosnąć. Małe, giętkie ciało zdawało się chłonąć budulec z cienia, powiększać, migać i zmieniać. Po chwili w stronę sikorki zmierzała czarna pantera. Ptak rozłożył szklane skrzydełka i chciał uciec unosząc się w górę. Skierował się w stronę faraona.
Pot zrosił czoło Ambu. Czuł się jak po wielogodzinnym biegu. Światło wewnątrz paliło i pulsowało wypełniając go. Mięśnie szalały. Klejnot od Asmoda świecił jasnym blaskiem. Morf zrobił kilka leniwych kroków. Następnie rzucił się na sikorkę i rozgryzł ją w locie i ponownie jako zwykły czarny kot wylądował tuż przed stopami władcy. Prychnął niezadowolony rozgryzając jeden z koralików. Nie tak powinien smakować ptak. Ambu łapał chciwie powietrze w płuca, jego ciało przeszedł dreszcz. Serce powoli zwalniało. Pytanie, czy to wystarczy?
__________________ "Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein |