Wątek: Klepsydra
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2009, 21:12   #18
Rusty
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Wrzask, który dręczył was niemal od samego początku, był niczym żywa istota. Milczał, by w momencie kiedy myśleliście, że nic już wam nie grozi. Ponownie zmrozić wam krew w żyłach. Powoli zmienialiście się w kłębki nerwów. Próżno szukać było jednak współczucia czy pomocy w tym pozbawionym jakiegokolwiek życia miejscu. Jedyną odpowiedzią na wasze skołatane nerwy była temperatura. Ta rosła w zastraszającym tempie. Powietrze falowało pod jej wpływem, stając się dla was niemal namacalne. Szybko stała się wręcz nie do zniesienia.

Sue odczuwała to chyba ze znacznie większą niż wy intensywnością. Zaczęła szczekać i podskakiwać jak oszalała. Riley próbował ją uspokoić, przychodziło mu to jednak z niezwykłym trudem. Kucnął przy niej, zaś ta natychmiast przylgnęła do niego całym swoim ciałem. Poczuł jej serce, uderzało z niesamowitą prędkością. Tego po prostu nie był już w stanie zignorować.

Dokładnie w tym samym momencie, nad waszymi głowami, z zawrotną prędkością przemknął jakiś kształt. Sądząc po ogromnych ilościach piasku, które uniosły się w górę pod wpływem jego uderzenia w podłożę. Musiało być to coś dużego, wręcz ogromnego. Nie byliście jednak w stanie nic dostrzec, kiedy pył opadł wszystko wyglądało dokładnie tak jak przed momentem. Musiał ukryć się pod ziemią, nie było innego wyjścia. O ile oczywiście to co ujrzeliście było prawdziwe. O ile cokolwiek tu jest prawdziwe ...

Odpowiedź spadła na was, a raczej wynurzyła się spod waszych stóp dokładnie w tym samym momencie, w którym myśli zdominowało zwątpienie. Jakaś ogromna siłą wyrzuciła was w powietrze. Blair i Frank mieli to szczęście, że wylądowali na miękkim piasku. Riley nie mógł cieszyć się z podobnego uśmiechu losu. Został bowiem odrzucony w kierunku ruin. Ostatecznie wylądował na jednej ze zniszczonych ścian. Na szczęście nie odniósł poważniejszych obrażeń. Poczuł tylko lekkie zawroty głowy wywołane jej spotkaniem z boleśnie twardą powierzchnią.

Kiedy pył opadł, a wy byliście w stanie dostrzec sprawcę tego całego zamieszania. Po prostu oniemieliście. Oto stał przed wami lew. Lecz nie zwykły, tak dobrze znany z najróżniejszych filmów przyrodniczych. Bowiem całe jego ciało, każdy włos składający się na bujną, falującą grzywę, każdy szpon i każde ścięgno potężnego ciała, było po prostu ogniem.


Emanowało z niego to przerażające ciepło. Czuliście krople potu, które pojawiały się na waszej skórze. Jak przyzwyczajone do pogrążonego w zimowej pogodzie Nowego Jorku ciała, buntują się przeciw tak nagłej zmianie. Nic nie mogliście jednak na nią poradzić. Bestia przenosiła spojrzenie, po kolei wpatrując się w każde z was. Pozostawała w niemal całkowitym bezruchu, przynajmniej dopóki jej wzrok nie spoczął na Franku. Ruszyła w jego kierunku i nim ten zdolny był zrobić cokolwiek, stał już oko w oko z lwem. Choć zdecydowanie nie dosłownie, zasłaniał się bowiem rękoma, desperacko starając się uniknąć poparzeń, a może i nawet spłonięcia żywcem. Ku jego zaskoczeniu, nic takiego się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie, poczuł chłodny powiew, kiedy bujna grzywa zafalowała tuż przy jego twarzy. Dziwna istota zbliżyła się do niego i szturchnęła go swym ogromnym łbem, lecz płomienie nie wyrządziły mu absolutnie żadnej krzywdy. Wszystko to wyglądało raczej jak próba zwrócenia uwagi pana przez wierne zwierzę, niż chęć rozerwania nieznajomego na strzępy.

Trwaliście tak w osłupieniu. Nie będąc w stanie ogarnąć tego, co właśnie miało miejsce. Z szoku wyrwał was głos. Dźwięczny, bez wątpienia należący do istoty młodej. Mimo wszystko jednak niezwykle donośny.
- Hej! Płomyczku, gdzieś polazł? - docierało do was, lecz nie byliście w stanie dostrzec ciała, z którego ów dźwięk się wydobywał. Nie musieliście jednak szukać. Bowiem nieznajomy objawił się wam z własnej woli. Wychylił się zza jednej ze ścian zrujnowanej budowli.


Wyglądał na chłopca. Może szesnastoletniego, choć i to zdawało się być dość naciąganą teorią. Ot zwyczajny nastolatek, w tym niezbyt zwyczajnym miejscu. Szybko więc skarciliście się w myślach dochodząc od wniosku, że i w jego przypadku pozory muszą mylić.
- Tu jesteś! - podbiegł do zwierzęcia, zatrzymując się jednak w bezpiecznej odległości. Dostrzegliście ten grymas na jego twarzy. Czyżby on również czuł ciepło bijące od bestii?
- Co tam z... - już miał dokończyć kiedy dostrzegł, że zza potężnego ciała wystaje ludzka kończyna. Jakby tego było mało, ona nadal się poruszała. Obiegł lwa i z niewypowiedzianym zaskoczeniem malującym się na twarz, wskazał ręką na Franka. Ani myślał zwracać uwagi na papierosa, który wyleciał z jego ust, by dokończyć toksycznego żywota pośród piasków tej przeklętej pustyni.
- T... T.... Ty, Wy. Kim jesteście?! - całe jego ciało drżało, toteż nie panował nad tonem swego głosu, który w tej chwili był niezwykle uniesiony. Niewiele brakowało mu do najzwyklejszego krzyku.

Patrzył to na was, to na zwierzę, które ułożyło się na rozgrzanym piasku i zaczęło lizać swoją prawą łapę. Na wasze szczęście temperatura powoli spadała. Nadal było jednak potwornie gorąco.
 

Ostatnio edytowane przez Rusty : 22-04-2009 o 21:15.
Rusty jest offline