Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2009, 16:20   #13
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tokio, Japonia

Mężczyzna skrzywił się wielce na myśl o wyjściu na zewnątrz. Wykonał kilka kroków i oparł się o ścianę trzymając dłonie za plecami. Uśmiechnął się ironicznie.

-Liczyłem kochanie, że to Ty mi to powiesz. Ja nie mogę decydować, to... Wbrew zasadą.

Wytłumaczył się naprędce, odbił od ściany i ruszył w stronę pokoju jednej w współlokatorek Taki, wrócił uśmiechnięty w białych dżinsach i zarzuconej łózko na ciało skórzanej kurtce, nie zapiętej więc było widać jego umięśniony tors.

-Ładny pokój. Kiedy zginie, będę mógł tutaj nocować?

Zaraz po tym jaj zobaczył minę japonki zaraz dodał.

-No chyba, że.... Chcesz je ocalić. Ale po co kłopotać się robactwem kwiatuszku, nie?

Machnął ręka w powietrzu jakby zarzucając całą nadzieję

Dover, Wielka Brytania

Chris już dawno powinien nauczyć się, że na świecie nie ma zupełnie prostych rzeczy. Kiedy tylko pomyślał aby iść na lotnisko złoto na jednym z rozwidleń błysnęło mu po oczach. Zaczął wędrówkę. Prędko błoto zmieniło się w złote skały po których z trudem przemieszczał się mężczyzna. Droga zakończyła się podobnie jak poprzednia – na pustkowiu. Jeden krok, jeden przyjemny wiatr, wyciągnięcie dłoni i coś zimnego pochwycone przez palce...
Adam pochwycił metalową klamkę i wyszedł z jednej toalet na lotnisku. Następna droga była już prosta. Niestety, Adam ogarnąwszy lotnisku skrytki musiał bez wątpienia stwierdzić, że kończą się na numerze 84 z czego cztery ostatnie numery znajdowały się w specjalnym pomieszczaniu do którego obsługa za nic nie chciała wpuścić nikogo bez kwita.

Tokio, Japonia

Zajęte. Telefon był zajęty i ani myślał zrobić coś z tym. Miast tego miarowy szum dotarł do uszu chłopaka. Potem nastało coś kolejnego, Joseph Katsuhiro McCadden poczuł wpierw metaliczny posmak w ustach, potem jakby coś zimnego przejechało mu po plecach. Rzucił pikająca ruchawkę, obrócił się lecz tam niczego nie było. Smak nasilał się coraz bardziej lecz odchodzący od telefonu McCadden poczuł, że smak się zmniejsza. Wnet telefon ustał dzwonić, ciarki przebiegły po jego skórze tylko po to aby już nie poczuł żadnych fenomenów swego zmysłu.

-Te...

-Tak, ja.

-To nie ja, to ona.

-Bój się.

-Strzeżony strzeże.

-Niebezpieczeństwo.

Kolejna fala psychicznego echa targnęła McCaddenem prawie zwalając go z nóg. Z trudem opanował podczas jej biegu swe ciało. Nigdy takie doznanie nie bylo tak silne, niczym burza pędząca z kilkuset kilometrów swym impetem. Kiedy już doszedl do siebie wokół panowała całkowita cisza którą mącił leniwie kapiący kran.

Rosja, Kaliningrad

Rodion Michajłow Marładow miał prawo poczuć się zakłopotany całą sytuacją. Usiadł, zwierzęta się uspokoiły niczym stado czekające na głos przewodnika wlepiły swe ślepia w weterynarz. Wszystkie prócz Behemota który przeciągnął się leniwie.
Rodion wraz z tym cudnym uczuciem nabrania świeżego powietrza do płuc, poczuł trawę pod nogami i wysoko zawieszony błękitny firmament nad swą głową. Złota tarcza słońca przyjemnie grzała we włosy, a zimne powietrze smagało po twarzy. Rosjanin stał pośrodku zielonej polany spoza której zdawały się wprost patrzeć mocarne drzewa oraz podśpiewuje z nich ptaki.



Krzaczysko poruszyło się nagłym porywem wiatru, wraz z dziwacznym sykiem wyszedł z niej jakby człowiek. Całość jego oblicza zakrywał szalony płaszcz, kaptur, białe buty i rękawice oraz drewniana maska o czarnych oczodołach przedstawiająca prostą podobiznę człowieka. Wyprostowawszy się miał jakieś półtora metru wzrostu.

-Rodion... Jessteś! Naresszcie! Kasano mi na Ciebie czekasss. Drzewa się boją, przykruczają gałęsssie, niepokój bisssie z ichss oblicza.

Chwila milczenia zaluszana tylko tym okropnym syczeniem.

-Ichs, bym zapomniał, sss... Ssssset po tej sstronie, Pasterz Sekwoi. Mie morzemy terassszz iść do świątyni. Czego wymagassssz znając cenę?

Aeroporto Internazionale "Giovan Battista Pastine", Ciampino

Letycja Kountouriotis ujrzała kogoś kto wyglądał jej na komitet powitany. Było w nim coś takiego innego, coś takiego... Ksiądz w sutannie. Niski, trochę gruby i łysiejący prezbiter wpierw powędrował swymi małymi oczyma na zdjęcie a następnie na kobietę. Uśmiechnął się szczerząc równe, śnieżnobiałe zęby i machają ręką. Jak najęty zaczął krzyczeć jak najęty włoskie wyrazem zwracając uwagę wszystkich wkoło. Orientując się, ze Letycja mało rozumie z włoskiego zaczął krzyczeć łamaną angielszczyzną.

-Cześć! Letycja! Tu Giampaolo! Przysłano mnie po Ciebie!

Miał w sobie coś, taki niewinny i radosny urok, wrodzoną poczciwość na twarzy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline