Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2009, 23:12   #11
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Weterynarz spojrzał na zwierzęta. Potem dotknął gołębia na ramieniu, który okręcił się wokół własnej osi i wciąż okupował ramię Rodiona.

- Witam na arce! - powiedział głośno. - Zaraz odpływamy... brakuje tylko kilku tysięcy par z innych gatunków.

Zwierzęta nie zareagowały na ironię w głosie lekarza. Behemot pewnie wiedział o co chodzi w tym wszystkim, ale z jasnych przyczyn nie powie. Sam Marładow miał mętlik w głowie. Ta cała sytuacja była zupełnie wyrwana z racjonalności dnia codziennego. Zaraz zlecą się pewnie mieszkańcy z podobnymi problemami, więc pasuje przygotować gabinet do działania.

Tutaj pojawiał się kolejny problem - zapewne spowodowany przez jakieś przeciążenie sieci. Gniazdka elektryczne były spalone, co oznaczało w praktyce drastyczne utrudnienie w pracy. To tak jakby w szpitalu zabrakło nagle prądu. Na szczęście Rodion uczył się weterynarii również w warunkach niezależnych od elektryczności. Dlatego otworzył szafkę z klasycznym ekwipunkiem, rozłożył wszystko w łatwo dostępnym miejscu. Sprawdził płyny i szczepionki. Przy okazji sięgnął po karmę dla psów, rozerwał opakowanie, a następnie rozsypał część na podłogę. Musi jakoś nakarmić gości. Jego kot chyba też je te chrupki wbrew nazwie. Gołąb na ramieniu zaczął go irytować. Wziął latareczkę, a następnie przebadał leżącego kundla. Sprawdził oczy, oddech, bicie serca.

W trakcie badania w kieszeni spodni znalazł swój talizman, który dostał we śnie. Właśnie! Być może ten kapłan będzie wiedział, jak rozwiązać problem. Chociaż wydawało się to bezsensu, ale skoro coś wykracza poza wiedzę...Rodion na początku zastanawiał się, czy czekać na pacjentów, czy spróbować jakoś "wywołać" wizytę w katedrze. Wybrał drugą ścieżkę wychodząc z założenia, że jeśli zapukają dość mocno, to się obudzi. Zamknął drzwi na klucz, zasunął rolety i usadowił się pośród zwierząt w fotelu dla czekających. Zmrużył oczy, po czym zaczął liczyć do stu by zasnąć. Oby po drugiej stronie był ktoś z nich.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 18-04-2009, 16:48   #12
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Folegandros, Cyklady

W Arystydesa wstąpił diabeł. Krwawe, plackowate rumieńce wystąpiły na jego niemłodą już twarz, siwiejące włosy nastroszyły się jak szczotka.
- W takiej chwili? Nie może to poczekać! - ryknął wreszcie i z brzękiem odstawił szklankę whisky.

Lete przeciągnęła grzebieniem po włosach i nachyliła się nad toaletką, całą uwagę poświęcając swemu odbiciu. Wybuchy złego humoru Arystydesa zdarzały się coraz częściej, ale niewzruszony spokój jego żony opływał je i łagodził, tak jak fale wygładzają zryty śladami zbyt wielu stóp piasek plaży.

- Wystawy mają terminy. I jest to dla mnie szansa, która może się nie powtórzyć.
- Ale Rzym?
- Właśnie dlatego, że to Rzym
- Lete nie po raz pierwszy skłamała mężowi. Ostatnio kłamała coraz częściej, z coraz większą wprawą, a wyrzuty sumienia nie dawały jej zasnąć w duszne noce, kiedy Arystydes rzucał się niespokojnie u jej boku, a zza okna wzywał ją śpiew morza.

- A kontrolą się nie przejmuj. Wyrwałam mu już zęby
- Lete otworzyła maleńki słoiczek i delikatnie roztarła pod oczami bezbarwne serum.
- Niby jak?
- Zaszantażowałam go, mój drogi. Tak, że nawet jeśli znajdzie cokolwiek, co nie powinno się znaleźć w ekskluzywnym hotelu, będzie milczał.
- I czego się tak boi? Nic na niego nie znalazłem
- sarknął Arystydes z niedowierzaniem i wysuszył whisky.
- Bo ty nie chodzisz do SPA z jego małżonką - wskazała Lete łagodnie, rozchyliła poły szlafroka i wtarła w smukłe łydki cynamonowy balsam. - Jego zazdrosną małżonką. Wspomniałam mu, żeby przypomniał jej, że jesteśmy umówione na przyszły tydzień na masaż. I że madmoiselle Chantal wybiera się tam z nami. Niewątpliwie miałyby sobie wiele do powiedzenia. Wiele wspólnych doświadczeń. Niektórych nawet udokumentowanych całkiem udanymi zdjęciami...
Arystydes zakrztusił się alkoholem.
- Widujesz się z tą kurwą Chantal? - chciał złapać żonę za ramiona, ale Lete obkręciła się na pufie przed toaletką i nie wypuszczając z dłoni pilniczka, którym wyrównywała zadarty od wspinaczki na skałę paznokieć, oświadczyła zimno:
- Nigdy nie waż się nazywać tak madmoiselle Chantal. Takie kobiety, o których mówisz, stoją przy trasach przelotowych i sprzedają się za marny grosz. Madmoiselle ma klasę, jest damą i nie przyjmuje pieniędzy. Przyjmuje najwyżej prezenty.
"Czy gdyby nie była piękna, czy gdyby nie miała tego francuskiego wdzięku i klasy, odwiedzałbyś ją tak często?".
Lete odwróciła się do lustra i otworzyła słoiczek z kremem.
- Robi zdjęcia swoim... gościom? - zapytał Arystydes drewnianym głosem.
Lete wzruszyła obojętnie ramionami. - A skąd miałabym to wiedzieć? Nigdy z nią nie rozmawiałam. Ale nie sądzę. To mądra kobieta. Wie, że swoje powodzenie zawdzięcza w takiej samej mierze swojej urodzie, co dyskrecji. Widziałam tylko, jak wchodził do niej do domu, z niezwykle eleganckim pakunkiem... Jutrzejszą kontrolą się nie martw. Będzie szukał tak, żeby niczego nie znaleźć.

***
Arystydes nie mógł zasnąć. Kręcił się w łóżku obok milczącej Lete, wzdychał poddenerwowany i przewracał się z boku na bok. Wstawał i palił nagi w oknie, a dym opływał jego gorącą głowę. Wreszcie odwrócił się do żony i zaborczo wsunął rękę pod cienką koszulę. Lete była zmęczona, smutna z powodu podróży, która rozdzieli ją od synka i męża, i najzwyczajniej nie miała ochoty. Ale oddała pocałunek, nie zwracając uwagi na przesycony dymem i whisky oddech męża i nie oponowała, kiedy zadarł jej koszulę, położył się na niej i rozchylił jej uda. Liczba rzeczy, które mogła mu dać, z każdym dniem kurczyła się coraz mocniej, odmawiała mu prawdy o sobie i prawdy o ich córce. Nie miała serca odmawiać mu własnego ciała. Chyba ostatniej rzeczy, która ciągle należała wyłącznie do niego.
Ale nie potrafiła już się cieszyć jego dotykiem. Tym bardziej, że doprowadzony do ostateczności własnymi klęskami, bezsiłą i bezradnością zapomniał o delikatności. Jego zastygła w gniewie twarz przesuwała się przed oczami odległej od niego Lete jak fala przyboju. Jęknął tylko raz, przed samym spełnieniem, i opadł wycieńczony obok niej. Lete objęła delikatnie ramiona męża i zagłębiła dłoń w jego siwiejące włosy.
- Podrapałem cię - mruknął przepraszająco.
- Zagoi się. Nic się nie stało.
- Na pewno?
- Na pewno. Śpij.


Kiedy zasnął, Lete ze zręcznością wielu miesięcy praktyki delikatnie uniosła jego głowę, wysunęła spod niej swoje ramię i ułożyła ją ostrożnie na pościeli. Nasłuchiwała przez chwilę jego oddechu, ale zmęczony, zasnął głęboko. Cicho wyszła z sypialni, którą dzieliła z mężem. Uchyliła drzwi do pokoju syna i podeszła do łóżka. Aleksander spał z otwartymi ustami, poświstując lekko przez nos. W dłoni ściskał wysłużoną maskotkę - delfina, którego uszyła mu babcia. Na podłodze poniewierały się liczne rysunki, zaczęte i niepokończone szkice. Lete pogładziła synka po twarzy. Najchętniej zabrałaby go ze sobą, ledwie mogła znieść myśl o rozstaniu z dzieckiem, które morze pozwoliło jej zatrzymać, ale wiedziała, że tutaj będzie bezpieczniejszy niż przy niej.

"Morze nie wybacza".


Na boso zeszła na plażę. Woda szemrała cicho i tęsknie, fale lizały nagie stopy Lete. Ciepłe nasienie Arystydesa wypłynęło z niej i po jej udach pomknęło w słoną wodę. Chłód morza łagodził ból po jego gwałtownych pchnięciach i Lete mogłaby przysiąc, że jest kuszona.

Chodź, jesteś nasza.



- Nie wierzę wam - syknęła falom i istotom, które czaiły się w głębi. - Zabraliście mi córkę, oddzieliliście od męża, nie wierzę wam.



***

Aleksander wisiał na szyi Lete, kurczowo obejmował ją ramionami i nie chciał puścić.
- Co mam zrobić, jak Glauke wyjdzie z wody? - wyszeptał cicho.
- Masz numer telefonu. Dzwoń do mnie. I pamiętaj....
- Nie mów nikomu
- dokończył Aleks. - Kiedy wrócisz?
- Nie wiem, syneczku. Jak najszybciej. Obiecuję

- Glauke powiedziała... Eh.
- Tak?
- Że zdradziłaś i że zostaniesz ukarana. Że jeszcze nie zostałaś. O co jej chodziło?
- O nic. Małe dziewczynki czasami opowiadają głupoty. Nie pływaj, dobrze? Nie bez nadzoru. I nie wchodź za Glauke do wody
- Obiecałem przecież!
- Wiem. Ale nie zapomnij. A teraz puść mnie już. Bądź dzielnym mężczyzną, dobrze?
- Jak Herkules? Będę!

Nikanora objęła córkę wychudłymi ramionami, dotknęła pomarszczonymi ustami jej policzka.
- Wracaj szybko!
Lete zamierzała wrócić jak najszybciej. Dni jej ukochanej matki dobiegały końca i Letycja bała się, że ich kres mógłby nadejść, kiedy ona będzie daleko.

Lotnisko na Paros, Cyklady
Arystydes popłynął z żoną na Paros, skąd Lete miała polecieć do Aten, a następnie do Rzymu. Przed bramką obejmował żonę tak, jakby już nigdy miał jej nie zobaczyć.
- Przepraszam za wczoraj, nie wiem, co mnie opętało...
- Nic się nie stało
- Lete pocałowała męża w policzek. - Wracaj już. Spław kontrolę i odpocznij, dobrze?
Lete podniosła podręczny bagaż, i drobiąc na swoich wysokich obcasach, przeszła przez bramkę.
"Nie obejrzę się. Jeśli teraz go zobaczę, nie będę potrafiła wyjechać"

Gdzieś w przestworzach

Lete wreszcie miała czas, żeby zastanowić się nad słowami starej Harpii. "Podobnych do siebie... W czym mieliby mi pomóc, powiedzą to samo, co słyszałam od żyjących w morzu. Zdradziłaś. Teraz płać".

Chociaż jako matka nie mogła zignorować słów Harpii, Lete jej nie ufała. Harpie były złe, w ich słowach płynęła trucizna, ich czarne serca pełne były złości i nienawiści do ludzi. Lete pytała nereid o przepowiednię ptasiej kobiety, ale płoche wodne panny nie wiedziały nic, co byłoby warte uwagi.
- Harpie są złe lecz jednocześnie mądre. Tylko nigdy ni korzystają z tej mądrości dla innych.

Nic nowego.
Zdradziłaś. Teraz płać.

***

Aeroporto Internazionale "Giovan Battista Pastine", Ciampino
Lete postąpiła krok do przodu. Jasny, letni płaszcz przewiesiła przez ramię, poprawiła na dłoni pierścionek zaręczynowy, tak, aby perła znajdowała się dokładnie pośrodku jej palca. Stała w kolejce do informacji na lotnisku Ciampino. Musiała się wszak dowiedzieć, jak odzyskać rzeźbę, którą zabrała ze sobą, żeby uprawdopodobnić dla Arystydesa kłamstwo o wystawie. Tym sposobem Lete, która nigdy nie opuszczała rodzinnej Grecji, znalazła się w obcym kraju, w towarzystwie dwumetrowej, szklanej syreny, którą gdzieś tam już wyciągali z trzewi samolotu, i z którą coś mądrego trzeba będzie zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 18-04-2009 o 17:03.
Asenat jest offline  
Stary 23-04-2009, 16:20   #13
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tokio, Japonia

Mężczyzna skrzywił się wielce na myśl o wyjściu na zewnątrz. Wykonał kilka kroków i oparł się o ścianę trzymając dłonie za plecami. Uśmiechnął się ironicznie.

-Liczyłem kochanie, że to Ty mi to powiesz. Ja nie mogę decydować, to... Wbrew zasadą.

Wytłumaczył się naprędce, odbił od ściany i ruszył w stronę pokoju jednej w współlokatorek Taki, wrócił uśmiechnięty w białych dżinsach i zarzuconej łózko na ciało skórzanej kurtce, nie zapiętej więc było widać jego umięśniony tors.

-Ładny pokój. Kiedy zginie, będę mógł tutaj nocować?

Zaraz po tym jaj zobaczył minę japonki zaraz dodał.

-No chyba, że.... Chcesz je ocalić. Ale po co kłopotać się robactwem kwiatuszku, nie?

Machnął ręka w powietrzu jakby zarzucając całą nadzieję

Dover, Wielka Brytania

Chris już dawno powinien nauczyć się, że na świecie nie ma zupełnie prostych rzeczy. Kiedy tylko pomyślał aby iść na lotnisko złoto na jednym z rozwidleń błysnęło mu po oczach. Zaczął wędrówkę. Prędko błoto zmieniło się w złote skały po których z trudem przemieszczał się mężczyzna. Droga zakończyła się podobnie jak poprzednia – na pustkowiu. Jeden krok, jeden przyjemny wiatr, wyciągnięcie dłoni i coś zimnego pochwycone przez palce...
Adam pochwycił metalową klamkę i wyszedł z jednej toalet na lotnisku. Następna droga była już prosta. Niestety, Adam ogarnąwszy lotnisku skrytki musiał bez wątpienia stwierdzić, że kończą się na numerze 84 z czego cztery ostatnie numery znajdowały się w specjalnym pomieszczaniu do którego obsługa za nic nie chciała wpuścić nikogo bez kwita.

Tokio, Japonia

Zajęte. Telefon był zajęty i ani myślał zrobić coś z tym. Miast tego miarowy szum dotarł do uszu chłopaka. Potem nastało coś kolejnego, Joseph Katsuhiro McCadden poczuł wpierw metaliczny posmak w ustach, potem jakby coś zimnego przejechało mu po plecach. Rzucił pikająca ruchawkę, obrócił się lecz tam niczego nie było. Smak nasilał się coraz bardziej lecz odchodzący od telefonu McCadden poczuł, że smak się zmniejsza. Wnet telefon ustał dzwonić, ciarki przebiegły po jego skórze tylko po to aby już nie poczuł żadnych fenomenów swego zmysłu.

-Te...

-Tak, ja.

-To nie ja, to ona.

-Bój się.

-Strzeżony strzeże.

-Niebezpieczeństwo.

Kolejna fala psychicznego echa targnęła McCaddenem prawie zwalając go z nóg. Z trudem opanował podczas jej biegu swe ciało. Nigdy takie doznanie nie bylo tak silne, niczym burza pędząca z kilkuset kilometrów swym impetem. Kiedy już doszedl do siebie wokół panowała całkowita cisza którą mącił leniwie kapiący kran.

Rosja, Kaliningrad

Rodion Michajłow Marładow miał prawo poczuć się zakłopotany całą sytuacją. Usiadł, zwierzęta się uspokoiły niczym stado czekające na głos przewodnika wlepiły swe ślepia w weterynarz. Wszystkie prócz Behemota który przeciągnął się leniwie.
Rodion wraz z tym cudnym uczuciem nabrania świeżego powietrza do płuc, poczuł trawę pod nogami i wysoko zawieszony błękitny firmament nad swą głową. Złota tarcza słońca przyjemnie grzała we włosy, a zimne powietrze smagało po twarzy. Rosjanin stał pośrodku zielonej polany spoza której zdawały się wprost patrzeć mocarne drzewa oraz podśpiewuje z nich ptaki.



Krzaczysko poruszyło się nagłym porywem wiatru, wraz z dziwacznym sykiem wyszedł z niej jakby człowiek. Całość jego oblicza zakrywał szalony płaszcz, kaptur, białe buty i rękawice oraz drewniana maska o czarnych oczodołach przedstawiająca prostą podobiznę człowieka. Wyprostowawszy się miał jakieś półtora metru wzrostu.

-Rodion... Jessteś! Naresszcie! Kasano mi na Ciebie czekasss. Drzewa się boją, przykruczają gałęsssie, niepokój bisssie z ichss oblicza.

Chwila milczenia zaluszana tylko tym okropnym syczeniem.

-Ichs, bym zapomniał, sss... Ssssset po tej sstronie, Pasterz Sekwoi. Mie morzemy terassszz iść do świątyni. Czego wymagassssz znając cenę?

Aeroporto Internazionale "Giovan Battista Pastine", Ciampino

Letycja Kountouriotis ujrzała kogoś kto wyglądał jej na komitet powitany. Było w nim coś takiego innego, coś takiego... Ksiądz w sutannie. Niski, trochę gruby i łysiejący prezbiter wpierw powędrował swymi małymi oczyma na zdjęcie a następnie na kobietę. Uśmiechnął się szczerząc równe, śnieżnobiałe zęby i machają ręką. Jak najęty zaczął krzyczeć jak najęty włoskie wyrazem zwracając uwagę wszystkich wkoło. Orientując się, ze Letycja mało rozumie z włoskiego zaczął krzyczeć łamaną angielszczyzną.

-Cześć! Letycja! Tu Giampaolo! Przysłano mnie po Ciebie!

Miał w sobie coś, taki niewinny i radosny urok, wrodzoną poczciwość na twarzy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 24-04-2009, 00:07   #14
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

- Letycja Kountouriotis, bardzo mi miło, ojcze - zapewniła Lete i wyciągnęła do księdza wąską dłoń o perfekcyjnie wypielęgnowanych i pomalowanych na mleczny błękit paznokciach.

A ksiądz zamiast się przedstawić z imienia i nazwiska, złapał tę dłoń i uścisnął wylewnie. Na jego ruchliwą twarz wylała się fala uczuć - entuzjazm, zachwyt, radość i... szacunek? Trzymał jej rękę w swoich i niewymownie zadowolony, zapomniał o uprzejmościach, potrząsał tylko głową radośnie w takt kroków przesuwających się właśnie kolejkowiczów. Lete uśmiechnęła się cokolwiek zaskoczona, wyswobodziła delikatnie swoją dłoń i przesunęła się o krok w kolejce.

- Ekhm, kto powiadomił wielebnego o moim przyjeździe?
Duchowny spojrzał na nią trochę zdziwiony.
- Jak to kto? Kardynał...

Lete nie byłaby żoną znanego hotelarza, gdyby takie perełki, wyskakujące znienacka z szarych wód codzienności, zbijały ją z pantałyku. Zaskoczenie nie dotknęło jej delikatnie uśmiechniętej twarzy.

- Kardynał... - i zamilkła wymownie, czekając na uzupełnienia, a wyraz jej twarzy świadczył otwarcie o tym, że kimkolwiek jest zwierzchnik księdza, Lete spotka się z nim z niewysłowioną radością i dołoży wszelkich starań, aby hierarcha nie wyszedł z tej rozmowy zawiedziony.

- ...Kardynał Petrus - dokończył duchowny, odwracając wzrok w stronę małego zamieszania, wywołanego przez witającą się z włoską wylewnością rodzinę. - Kardynał Petrus - powtórzył, i znowu wpatrzył się w twarz Lete z takim niewyobrażalnym... uwielbieniem.

Letycja poprawiła na ramieniu wrzynający się pasek torby. "Wiedział, że przyjadę, choć jeszcze wczoraj sama tego nie wiedziałam. Możliwe, że to...
Spotkasz podobnych do siebie - powiedziała harpia". A o sprawach osób podobnych sobie Lete nie zamierzała dyskutować na pełnym ludzi lotnisku.

- Oczywiście! Kardynał Petrus - Letycja uśmiechnęła się przepraszająco. - Ojciec wybaczy, pierwszy lot w życiu, tyle wrażeń. Proszę mi przypomnieć, o której Jego Ekscelencja chciał mnie widzieć... nie chciałabym się spóźnić, a muszę odebrać jeszcze swój bagaż.
- Wybacz, lecz kardynał życzył sobie aby spotkanie odbyło się natychmiast po formalnościach z lotniskiem - głos mężczyzny przycichł wraz z brakiem pewności i drobnym pochyleniem głowy ku dołowi. Wnet wybuchnął kolejną falą entuzjazmu, mniej doniosłą już. Wyprostował się, uśmiechnął: - Oczywiście zapewnimy lokum i warunki bytu podczas pani pobytu tutaj.
- To doprawdy bardzo uprzejme z ojca strony, i ze strony Jego Ekscelencji, że zechciał się kłopotać...
Kiedy Lete widziała przed sobą cel, parła do niego niepowstrzymanie. Skoro kościelny hierarcha chciał się z nią widzieć, skoro mógł być podobny do niej, mógł też wiedzieć coś o Glauke. Lete nie zamierzała kazać czekać człowiekowi, który mógł być świadomy losu jej córki i chętny do dzielenia się tą wiedzą.

- Przepraszam na chwilę.

Lete wyszła z kolejki i bezwstydnie zajęła pierwsze miejsce, uśmiechnąwszy się do biznesmena o podkrążonych oczach.
- Tylko o coś zapytam, to zajmie chwilę.
Nachyliła się do pracownicy lotniska i zagaiła uprzejmie, wskazując na duchownego:
- Ksiądz ma ważne spotkanie i nie może czekać. Obsłuży nas pani poza kolejką?
Młoda kobieta ze sztucznym, przyklejonym uśmiechem spojrzała na księdza potem na Letycję, na księdza i na Letycję, w jedną stronę i w drugą.
- Zasady obowiązują nawet papieża.
I w tym momencie wyciągnęła otwartą dłoń na blat.
Lewa brew Lete podskoczyła do góry. A potem Greczynka położyła na tej bezwstydnie wołającej o łapówkę ręce swoje dokumenty.
- Jaka pani miła! Jesteśmy z ojcem dozgonnie wdzięczni - słowa wystrzeliły z ust Lete z szybkością pikującej na ofiarę harpii. Pracownica lotniska skrzywiła się lekko, jakby zastanawiając się, czy rozmówczyni była aż tak bezczelna, czy też głupia. Po czym mimo wszystko niechętnie zabrała się za procedurę.
Lete pochylała się nad nią z uśmiechem, od którego słodyczy wszystkim w promieniu kilkunastu metrów powinny popsuć się zęby. Och, to nie to, że uważała dawanie łapówek za naganne. Uważała ten proceder za właściwy, a nawet wręcz nieodzowny, aby osiągnąć to, czego się chciało. Ale Lete obracała się w środowisku znacznie większych ryb, a co za tym idzie - operowała na o niebo większych kwotach niż małe lotniskowe zachciewajki, i przywykła do większej... elegancji niż nachalnie wyciągnięte łapsko. A brak klasy i elegancji był tym, co Lete szczególnie drażniło. Koniec końców pracownica lotniska ze skwaszoną miną dopełniła formalności.
- Dziękuję pani - Lete skinęła jej z godnością królowej i wróciła do księdza Giampaolo.

- Ojciec pozwoli, to zajmie tylko chwilę.


***

Lete nie byłaby sobą, gdyby nie poprosiła o otwarcie skrzyni, w której podróżowała szklana syrena. Dzieło jej rąk i jej oddechu. Być może zostawi ją w najbliższych dniach gdzieś w ciemnym magazynie i zapomni o niej, ale... ta jedna chwila, jedno spojrzenie, czy jest cała, czy kruche piękno nie ucierpiało w transporcie. Delikatnie rozchyliła pakuły i prześlizgnęła dłońmi po znajomych kształtach.

"Doskonała. Piękna. Słodka. I niebezpieczna. Służebnica sztormu"


"Agave. Ta, której imię znaczy Świetna"

Jak się śmiała, jak się pyszniła między towarzyszkami, kiedy Lete zaproponowała, że uwieczni jej urodę, którą będą podziwiać śmiertelnicy. Będą podążać łakomym wzrokiem po smukłym ciele, bujnych kędziorach włosów... I poczują pierwotny, wszechogarniający strach przed tajemnicą i grozą głębi, kiedy ich spojrzenia sięgną zmysłowych ust, wypełnionych wąskimi, nieludzkimi zębami.

Potęgę morza zawsze dzierżyli bogowie-mężczyźni. Ale jego słodycz i groza od wieków miały kobiecą twarz.

Lete otuliła rzeźbę pakułami. Nadzorowała robotników zabijających na powrót skrzynię. I ruszyła wzdłuż długiego ciągu samochodów. Zatrzymała się przed jednym, którego kierowca obserwował ją czujnie, z papierosem zamarłym w pół drogi do ust. Spisała starannie numery wozu w notesie i skinęła na robotników.
- Tutaj, panowie pozwolą.
Podała kierowcy kartkę z adresem magazynu.
- Proszę jechać wolno i ostrożnie, to krucha i delikatna rzecz. I proszę się upewnić, że na miejscu postępują z nią delikatnie. Wiem, że to zajmie panu więcej czasu - wydobyła z portfela plik banknotów - ale to powinno panu wynagrodzić straconych klientów. Gdyby były jakieś problemy, proszę dzwonić - podała Włochowi swoją wizytówkę, którą kierowca wyjął z jej palców niemal jak relikwię.
- Piękna pani nie musi się obawiać - błysnął w uśmiechu złotą górną dwójką.

***
Obciągnęła spódnicę na kolanach i uśmiechnęła się do księdza. Limuzyna ruszyła.
Lete delikatnie i kurtuazyjnie podpytywała wielebnego o miejsce swojego noclegu i zdrowie kardynała. Powoli narastało w niej przeczucie, że Giampaolo nic nie wie, ale był na razie jedynym dostępnym źródłem informacji.
- Oczywiście będzie pani mieszkać w apartamencie. Zaś kardynał miewa się wyśmienicie, dużo mi o pani mówił. Jest małomowny, a o pani potrafi się rozwodzić, musi być pani kimś wielkim...
- Nigdy tak o sobie nie myślałam - Lete autentycznie się zawstydziła. - A może mi ojciec powiedzieć, co kardynał mówił?
- Wiele, o pani wyprawach o których w wolnej chwili posłucham od pani. Mówił o pani misjach i nowej, którą pani zamierza zorganizować i o tych setkach nawróconych.
"Giampaolo nic nie wie"
- Jego Ekscelencja jest dla mnie zbyt łaskawy.
Ksiądz uśmiechnął się promiennie i pokiwał entuzjastycznie głową na te słowa, które według niego musiały być dowodem nadzwyczajnej pokory.

"Czego chce Jego Ekscelencja? Władzy? Siły morza? Mężczyźni zawsze byli tymi, którzy wyprawiali się w morze, darli kadłubami jego taflę. Kobiety czekały na nich cierpliwie na brzegu. Dlatego kobiety rozumieją...

Morzem nie da się zawładnąć.
Nie można nad nim panować.
Nie da się go oszukać.
Można tylko liczyć, że oczy wodnych istot będą patrzyły w inną stronę.
Można tylko pozwolić, by łagodne fale opływały twój żywot, a gdy rozpęta się sztorm, wbić się pazurami w skałę i przeczekać, i modlić się, by gniew morza przetoczył się nad tobą, pozostawiając cię żywym"
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 24-04-2009 o 01:03.
Asenat jest offline  
Stary 30-04-2009, 21:53   #15
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Otoczenie zaczęło się rozmazywać i ostatnim obrazem, jaki Rodion widział nim został porwany przez sen, były zwierzęta spokojnie wpatrujące się w weterynarza. Próbował sięgnąć w ich stronę ręką, ale nie mógł. Czuł, jak coś porywa go wewnątrz głowy, nie dając żadnych szans podświadomości na reakcję obronną. Wraz ze snem przybył ten świat, który Marładow już znał, lecz w miejscu zupełnie obcym.

Czy jednak był to typowy sen?

Znalazł się na równinie szerokiej i rozległej. Piękny był to obraz dla człowieka, który poświęca się w całości naturze. Świeże powietrze znaczyło rozkoszą każdy oddech, a światło słoneczne dawało przyjemne ciepło. Drzewa szumiały jednostajnie. Zbyt dużo zmysłów było pobudzonych, jak na nawet najbardziej realny sen. Lecz jednocześnie Rodion znów poczuł się zagubiony, bo znalazł się w miejscu, którego zupełnie nie znał. Każda jego podróż do tej krainy zwykle kończyła się w ogrodzie przy świątyni. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że to miejsce może być równie rozległe co cały Świat. Myśl ta nie była optymistyczna. Mógł teraz znajdować się praktycznie wszędzie.

Mocniejszy podmuch wiatru poruszył pobliskim krzakiem. Wraz z szelestem wyszła stamtąd sycząca istota. Jej nietypowy ubiór i chód wywołał strach u Rodiona. Prosta, drewniana maska ukrywała twarz tego człowieka. Zapewne należał do tutejszej ekipy powitalnej. Był niewiele niższy od weterynarza, poruszał nawet podobnie jak on.

- Rodion... Jessteś! Naresszcie! Kasano mi na Ciebie czekasss. Drzewa się boją, przykurczają gałęsssie, niepokój bisssie z ichss oblicza.

Nawet nie starał się dowiedzieć skąd ta istota zna jego imię. To miejsce miało mnóstwo tajemnic. Syk towarzyszącej mowie niepokoił Rodiona. Na szczęście nie wydawało się, aby miał agresywne zamiary.

- Ichs, bym zapomniał, sss... Ssssset po tej sstronie, Pasterz Sekwoi. Mie możemy terassszz iść do świątyni. Czego wymagassssz znając cenę?

Zagadki. Rodion średnio je lubił. Set wpatrywał się cierpliwie w weterynarza. Zdawało się, że Marładow coś przegapił, o czymś zapomniał, wchodząc do tej krainy.

- Pasterzu, mam wiele pytań, więc zupełnie nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi - powiedział Rodion wpatrując się w pasterza. - Po pierwsze powiedz mi, dlaczego zwierzęta w moim świecie oszalały?
- Osssalały? - zasyczał niespokojnie stwór. - Znowu. Sssss... W takim przypadksssssu coś złego dsieje się z csssała Krainą.

Znowu coś złego? A więc podobna sytuacja musiała stać się wcześniej. "Już wiem, jak to się wszystko skończy. Mnie wyprawią do naprawienia tego - stwierdził w myślach Rodion. Postanowił jednak dowiedzieć się więcej.
- Kim są pasterze Sekwoi?
Set poruszył się i nieco bardziej wyprostował. Rzekł z cieniem dumy w głosie;
- Passssterze od wieków i tysssssiąc lat dsssbamy o ogrody...
To by się zgadzało. To z tysiącami lat - przez ten czas mogły zdarzać się podobne przypadki. A ci pasterze Sekwoi byli czymś w rodzaju kapłanów w tych stronach. Ciekawe, czy ów kapłan, z którym się widział dawniej, również do nich należy. Rodion rozglądnął się dookoła, postąpił parę kroków.
- A jaki jest mój udział w tym wszystkim? - zapytał Seta.
Tym razem odrzekł z wyrzutem;
- Jakhhhto? Jessssteśśśś wybrańcem, passssterzem Życia. I tsssswoja sssprawa jeśłi ktośśś niszczy Twój ogród.
Rodion odwrócił się w jego stronę raptownie.
- Co?! Jakim wybrańcem?! Pasterzem Życia?! - wykrzyknął zdumiony. - Muszę się zobaczyć... muszę odwiedzić... zaraz... powiedziałeś, że nie mogę się dostać do świątyni. Dlaczego?
- Niehhhhsssss wiemssss...
Pasterz zamilkł i zgarbił się bardziej. Rodionowi zrobiło się żal tej istoty, na którą przed chwilą nakrzyczał. Niestety aktualna sytuacja nie poprawiała mu humoru. Coś złego dzieje się ze światem, a oni teraz mówią mu, że jest pasterzem i musi sam zadbać o swój ogród. Sięgnął do kieszeni po naszyjnik ze sową, po czym założył sobie go na szyję. Potrafił niesamowite rzeczy, których być może nikt inny na świecie nie może. A jednak wszystko to wynikło z metody prób i błędów Marładowa. Ktoś musi poddać weterynarzowi więcej informacji na temat tej mocy. Jaka szkoda, że nie zapytałem o to tego kapłana, gdy jeszcze mogłem - pomyślał Rodion. To trochę jak dziecko, które musi wykonać jakieś matematyczne zadanie, ale nie potrafi dodawać.

Musiał jakoś nakłonić tą istotę, aby zaprowadziła go do świątyni.
- Chodź ze mną, pasterzu - rzucił do istoty. - Sprawdzimy co z twoimi drzewami.
Set poszedł za Rodionem. Gdy tylko znaleźli się na skraju lasy i polany, weterynarz spojrzał na drzewa. Potem dotknął kory jednego z okazów. Czy można wyczuć jakiekolwiek emocje płynące z rośliny? Pogłaskał chropowatą i wilgotną powierzchnię. To z naukowego punktu widzenia nie możliwe. Lecz możliwości Rodiona również wykraczają poza zdobycze nauki.
- Nie wiem, Set, nie wiem, czy coś czuję... Nie wiem, czy mogę pomóc - szepnął.
Wtedy odwrócił się szybko i złapał pasterza za ramię.
- Błagam, pasterzu! - powiedział z boleścią Rodion. - Musisz mnie zaprowadzić do świątyni, bez względu na to, co tam się znajduje. To jedyna szansa. Proszę cię!
 
Terrapodian jest offline  
Stary 02-05-2009, 20:05   #16
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Ciampino

Limuzyna jechała długo. Przez drogi w lesie, przez centrum miasta i dzielnice biedy. Przez pewien czas Letycja Kountouriotis miała prawo przymuszać, że to wszystko aby nie znała właściwej drogi. Ostatecznie mijając dobrą dzielnice wjechali w niezbyt gęsty lasek. Spod liściastych drzew wyłoniły się zasłaniane niski, kamiennym murem, budowle. Pierwszy zwracał uwagę mały, romański kościół.



Następny był kompleks niskich zabudowań klasztornych niczym kamyki porozrzucane pośród przyodzianego rożnym kwieciem trawnika. Dalej znajdował się prawdziwy, barokowy pałacyk. Do samochodu wdarła się woń lasu przemieszana z zapachem kwiatów. Limuzyna przejechała przez bramę na której straży stała dwójka rosłych ochroniarzy bardziej przypominających funkcjonariuszy ochrony państwowej niżeli zwyczajna ochronę obiektu. Ksiądz wyskoczył z samochodu otwierając drzwi dla Letycji



Stali przed pałacykiem. Dwojak rosłych mnichów zapewniała ochoczo, że zajmą się bagażem, a szofer stukał melodię w kierownicę czekając na możność dojechania. Zwyczajowo uśmiechnięty od ucha do ucha ksiądz zaczął pośpiesznie prowadzić kobietę do gabinetu kardynała. Szybka droga mijając kilku księży, włochów, zakonników i zakonnic. Ostatecznie przewodnik zostawił kobietę przed masywnymi, dębowymi drwami rzeźbionymi na kształt jakiejś roślinny. W powietrzu unosiła się woń kościelnych kadzideł, a z dołu dobiegał cichy śpiew, chyba łaciński.
Na samym środku gabinetu znajdowało się biurko z dostawionym po obu stronach krzesłami. Za biurkiem panowało światło wkradające się przez ciemne zasłony. Drewno, kość słoniowa i skóra 0 sam przepych. Przy biurko siedział starszy człowiek w sutannie. Twarz zorana zmarszczkami, zamyślona mina oraz złota pierśnica na boku biurka.

-Usiądź moje dziecko. Wybacz za mojego asystenta, dobry z niego człowiek lecz okropnie prosty i naiwny...

Kraina Życia

Set syknął złowieszczo odsuwając się od weterynarza. Jeszcze chwilę trwał swego syk przemieszany z szumem tego przybłędy, wschodniego wiatru szukającego miejsca między drzewami.

-Świątynia jessst chora... Niesss możesss isssć...

Stwór zadumał się spoglądając oczodołami maski w błękitne niebo. Zacisnął pięści.

-Tssso jessst jasssk zarassa.

W syczącym głosie Seta pojawiła się delikatna nuta nadziei.

-Jessstesss na tyle silny, że dasssszzz rae uleczyć świątynie? Znassssz sposób? Wiesss cokolwiek prócz tego, żeśśś wyjątkowy?

Istota zamilkła w wielkiej niepewności.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 04-05-2009, 12:16   #17
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Obyczaj nakazywał całowanie hierarchów Kościoła w rękę, ale kardynał Petrus oddzielił się od Letycji stołem i nie uczynił żadnego gestu, aby przekroczyć dzielącą ich przestrzeń.

"Dobrze. Grajmy w twoją grę".

Lete stukając obcasami przeszła do stołu, skinęła lekko kardynałowi głową i zajęła przeznaczone dla siebie miejsce.

- Wielebny Giampaolo był niezwykle uprzejmy i bardzo przejęty swoją rolą... W niczym mi nie uchybił. - zapewniła solennie.
Kardynał za to postanowił przejść z miejsca do rzeczy.
- Wiesz po co tu jesteś?

"Wiem. Odzyskam Glauke, wrócę na Folegandros. Uratuję swoje małżeństwo i zapomnę o wszystkim".

- Domyślam się, że Jego Ekscelencja raczej nie zamierza wysłać mnie nad Amazankę, abym nawracała Indian?


- O tym jeszcze pomyślimy - kardynał uśmiechnął się nieznacznie. - Jesteś niezwykła. Zastanawiałaś się kiedyś skąd pochodzi Twoja niezwykłość?

"Nie, ale wielokrotnie zastanawiałam się głęboko nad męską naturą. Ilekroć mężczyzna chce oszukać kobietę i skłonić ją do swojej woli, zaczyna od komplementów. Jakby skręcając banał na użytek jej próżności mógł cokolwiek osiągnąć".

- Ojciec?

"I jak z tego wybrniesz?"

- Ja.

"Prostacko".

- Słucham?

Milczał kilka chwil, minuty, sekundy. Dopiero po takim czasie jakby dając jej czas na pomyślunek, przemówił.

- Potrafisz wywołać sztormy, rozmawiać i istotami które nie mają prawa istnieć. Myślisz, że jesteś jedyna? Jest więcej takich osób. Ja byłem pierwszy.

"Czy to ta chwila, w której powinnam paść na kolana?"

- Te istoty są starsze niż ludzkość. Dlaczego Jego Ekscelencja odbiera im prawo do istnienia?

- Ludzkość jest starsza niżeli myślisz. Albo przynajmniej dusze niektórych jej przedstawicieli. Ty i ja możemy powiedzieć, że byliśmy już wszędzie. Pytanie tylko, czy akceptujesz to na wiarę i pójdziesz za mną.

"Tylko tak długo, jak kierunek będzie mi odpowiadał"

Letycja przechyliła się nad stół, położyła lekko dłoń na blacie i uśmiechnęła się jak podczas negocjacji cen cateringu konferencji:

- Chcę odzyskać to, co mi odebrano. Jeśli Jego Ekscelencja potrafi mi to zapewnić, mogę przyjąć na wiarę nawet konieczność nawracania Indian z amazońskiej dżungli.

"A teraz objawi nam się..."

Kardynał spojrzał wprost w oczy kobiety:
- Mów czego pragniesz, a ja powiem Ci, w jakim zakresie możliwości tkwi sedno.

"... o, nagła ostrożność".

- Morze zabrało moją córkę
- Letycja wyciągnęła z portfela zdjęcie dziewczynki i podsunęła je hierarsze po stole.


- Nie utonęła. Została wezwana i straciłam ją. Chcę ją odzyskać.

-Ty władasz morzem. Jeśli tego nie potrafisz, to coś odbiera ci tą władzę. To zaś znaczy, że to obcy, nie nasz Szatan wdziera się w nas. I tutaj leży problem - trzeba znaleźć Szatana.

Letycja poprawiła obrączkę na palcu. Oparła się wygodniej na krześle i wypuściła sondę.
- Obawiam się, że biblijne metafory Jego Ekscelencji przerosły mój intelekt.
- Ależ to nie metafora tylko prawda. Trzeba znaleźć obcego Szatana i go wygnać. To samo, po co tutaj jesteś stanie się rozwiązaniem problemów.

"I jakież to proste, prawda?"

- Mojego problemu czy problemów Jego Ekscelencji?

-Naszych problemów. Wtedy będziesz sama mogła krzyknąć do morza każdą rzecz.

"Nie ma żadnych nas, wielebny"

- Dawni bogowie klękną przed śmiertelniczką? Ciekawe... Naprawdę...

- Czy nie zauważyłaś do tej pory, że równasz się z nimi mocą?

"Nie, ale zauważyłam kilka innych prawidłowości. Opowiedzieć?"

-... Ale mało mnie to interesuje - dokończyła Letycja. - Odzyskam córkę? Jego Ekscelencja może mi to obiecać?
- Tak - duchowny rzekł stanowczo.

"Łatwo coś obiecać, prawda?"

- Zatem Jego Ekscelencja może na mnie liczyć. Ale muszę zaznaczyć, że mimo wszystko, ta Amazonia... niechętnie. Mam wrażenie, że jest tam za gorąco i zbyt wiele robactwa
- Lete uśmiechnęła się zdawkowo, ale po przymrużonych oczach widać było, że żartuje. - Zatem? - zapytała już poważnie.
- Podobno Szatan jest w Watykanie. I nie mówię wcale o duchownych.

"Nie? Czy aby na pewno?"

- Na placu.
- I gdzie Ekscelencja widzi moją rolę? Mam go znaleźć? Uwieść? Utopić?
- Moim problemem jest to, że prawdziwa siłę czerpie z wiary ludzi. Mnie można od tego odsunąć, ograniczyć. Ty zawsze potrafisz się bronić.


"Dobrze wiedzieć".

- Chciałbym, abyś go odegnała. Zaraz dam Ci pewną rzecz.

W tym momencie kardynał wyjął z szuflady drewniany krzyż i położył go na biurku.
- W czym pomoże mi krucyfiks? Muszę się przyznać, Ekscelencjo, że moja wiara jest nader powierzchowna.
-Krzyż odpędzi Szatana. Musisz tylko go znaleźć i użyć krzyża. Zdaje sobie sprawę, ze wszystko brzmi dziwnie. Lecz nie takie rzeczy widzieliśmy, prawda?
Letycja obwinęła krucyfiks jedwabną apaszką i schowała w torebce.
- Ekscelencjo... widziałam diabła na malowidłach w kościołach, i żadna z jego twarzy nie była tak okrutna jak oblicze morza.

Lete uśmiechnęła się słodko po tej zawoalowanej groźbie.

- Jego Ekscelencja pozwoli, że się odświeżę przed poszukiwaniami. Na jakim placu widziano obiekt mojego, hm, polowania? Jak go rozpoznam?
W pełnej krasie raczej się przechadza się po ulicach, nieprawdaż?

-Pamiętaj tylko, że możesz bardzo wiele. Na razie możesz spędzić ten dzień tutaj i jutro wyruszyć. Pamiętaj, że ma wiele imion. Obecnie znajduje się na placu św. Piotra i chyba nie jest człekokształtny.
- Co to znaczy, że nie jest? Zmienił się w gołąbka pokoju?Dlaczego jego Ekscelencja mnie zmusza, abym ciagnęła go za język?
- Ponieważ sam nie jestem pewny, a nie chcę podać ci fałszu. Ale nie szukaj ani potwora ani człowieka. Tego jestem pewny.


"Brak pewności nie pomaga Jego Ekscelencji w negocjacjach. Ani w zdobywaniu mojego zaufania"

- Będę się zatem uważnie rozglądać. Byłabym też wdzięczna, gdyby Jego Ekscelencja uświadomił swojego asystenta, że wrodzona skromność nie pozwala mi opowiadać o moich rzekomych misjach. To dobry człowiek i nie chcę mu kłamać.

"Jak ty"

-Mówiłem - kardynał po raz kolejny uśmiechnął się pod nosem - brat nieopodal drzwi zaprowadzi Cię do pokoju
- Pozwolę odwiedzić sobie jeszcze Jego Ekscelencję przed wyruszeniem.

***
Lete długo stała pod prysznicem. Kardynał w gruncie rzeczy ją rozbawił. Dopóki ją bawił, mogła przymknąć oko na pewne nieścisłości. Tym bardziej, że w tej chwili biorący ją pod włos tanimi sztuczkami hierarcha był jej jedynym punktem zaczepienia. Lete wyszła spod prysznica, natarła ciało oliwką i rozczesała włosy. Wsadziła korek do wanny i odkręciła zimną wodę.
Naga przeszła do apartamentu. Tu musiała przyznać, że kardynał się postarał. Przestronny, jasny pokój dzienny z oknami wychodzącymi na stary ogród i maleńka, ze smakiem urządzona sypialnia może nie biły po oczach luksusem, ale nie było w nich nic, do czego Lete mogłaby się przyczepić.

Nad drzwiami wisiał krucyfiks.

"Tyle dni męki, tyle cierpienia i krwi dla odkupienia win bliźnich, a następca twoich apostołów łże jak pies matce, która straciła dziecko. Na Twoim i moim przykładzie widać jasno, co się dzieje, kiedy schodzisz ze sceny i zostawiasz sprawy własnemu biegowi."

Lete wciągnęła długą, jasną tunikę. Weszła do wanny i zanurzyła się z głową. Odczekała moment i zaczerpnęła oddech, pozwalając, aby woda wypełniła jej płuca.

Otworzyła oczy i popłynęła na spotkanie istot zamieszkujących wody Tybru.
 
Asenat jest offline  
Stary 04-05-2009, 16:34   #18
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Tego było już za wiele. Ten facet mógł być dziwakiem, proszę bardzo. Niech sobie gada porąbane rzeczy o krwi i tym podobne. Może i nawet jest przyjaźnie nastawiony do Takako. Ale nie będzie groził jej ani osobom jej bliskim! Już raz ktoś stracił przez nią życie i Taki nie pozwoli by ponownie jej bliskim stała się krzywda. A teraz ten facet groził jej współlokatorkom! Co prawda nie mówił że to bezpośrednio on jej zabije, ale wyraźnie sugerował fakt utracenia przez nie życia.

***
Młoda Takako siedziała w swoim pokoju, była przygnębiona. Znowu pokłóciła się z macochą, a tata jak zwykle nie stanął po jej stronie. Dobrze, że miała obok siebie Yosuke, z nim było jakoś łatwiej.

W pokoju panowała cisza. Chłopak i dziewczyna milczeli, jakby nie wiedzieli co powiedzieć. Takako bardzo chciała coś powiedzieć, ale bała się konsekwencji. W końcu jednak zebrała się na odwagę.

- Wiesz... już dawno chciałam Ci o czymś powiedzieć. Bo chodzi o to, że ja potrafię robić różne rzeczy z ogniem. O na przykład to.

Z tymi słowami dziewczyna dotknęła palcem płomyka świeczki, który natychmiast przeniósł sie na jej palec i tam pozostał. Oczy chłopca otworzyły się szeroko a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

***

Dziewczyna intensywnie i szybko myślała. Coś trzeba było zrobić. Impulsy pędzące w jej umyśle osiągały ogromne prędkości po to by dostarczyć jedną informację. Trzeba się bronić póki jest to możliwe. Instynkt wziął górę.

W oczach Taki zapłonął ogień. Nie dosłownie lecz w sensie metaforycznym, groźny błysk zapowiadał szał. Ogień, i to już nie metaforyczny, pojawił się na dłoni Takako. Płonienie wesoło tańczyły wśród jej palców, igrały z jej skóra i pieściły każdą jej komórkę. Na twarzy dziewczyny nie było widać bólu. Włosy delikatnie falowały pod wpływem cieplejszego powietrza ulatującego w górę. Taki patrzyła mężczyźnie prosto w oczy.

- Nie waż się tknąć moich koleżanek. Mów jasno o co Ci chodzi albo wypieprzaj z mojego mieszkania.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 09-05-2009, 00:01   #19
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Chyba rozzłościł tego stwora, bo odsunął się szybko od Rodiona i syczał. Weterynarz również cofnął się parę kroków, aby przylgnąć plecami do drzewa. Nie wiedział, co może w tym momencie zrobić Pasterz Sekwoi. Bał się, że zaraz rzuci się z tymi białymi rękawiczkami.

- Świątynia jessst chora... Niesss możesss isssć... - syknął znowu.

Nie pomagał w żaden sposób, raczej komplikował sytuację jeszcze bardziej. Powtarza się wciąż. Zacisnął pięści i spojrzał w niebo, przez co stał się jeszcze groźniejszy - bo tajemniczy. Dziwne te istoty.

- Tssso jessst jasssk zarassa - dodał. - Jessstesss na tyle silny, że dasssszzz rade uleczyć świątynie? Znassssz sposób? Wiesss cokolwiek prócz tego, żeśśś wyjątkowy?

W syczącym tonie Seta pojawiła się nadzieja. Rodion zadumał się. Jakąkolwiek moc posiadał, łączyła się ona również z ogromną odpowiedzialnością. Oto istota, która od setek lat zajmuje się tą krainą, nagle postanawia zawierzyć zupełnie obcej osobie... Żem wyjątkowy? Do czorta! - pomyślał. Na twarzy wystąpił mu pot. Nie, nie zna żadnego sposobu na wyleczenie świątyni, ale musi spróbować.

- Czy wiem cokolwiek? - Rodion spojrzał na Seta. - Wiem niewiele. Ale czy mamy inne wyjście, Set? Czy jest jakakolwiek inna szansa? Nasz świat oszalał i musimy coś z tym zrobić. Zaprowadź mnie do świątyni. To ostatnia nadzieja.

Niech posłucha. To naprawdę ostatnia nadzieja.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 09-05-2009, 09:26   #20
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Katsuhiro dokręcił kran i usiadł na krześle.

To wszystko nie miało sensu, nie tak. Wychowany w domu, w którym brutalnej sile mówiło się "nie" i nigdy nie pozwalało na to, aby siła ognia zagłuszała logiczne argumenty - tym razem też nie zamierzał prowadzić rozmowy w ten sposób.

Oparł się o szafkę i powiedział w przestrzeń:

- Jeżeli chcesz, abym Ciebie wysłuchał zrób to porządnie. Siłą niczego nie zdziałasz! Niezależnie kim jesteś i czego chcesz... Mam nadzieję, że wyrażam się jasno - nie będzie żadnego kontaktu, jeżeli dalej będziesz usiłował przełamać moją psyche. Wybór zależy od Ciebie.

"Protokół dyplomatyczny rozdział 2; dział 4 - powitania." - pomyślał i wyprostował się na krześle, choć w zasadzie powinien stać, ale tego mógłby nie wytrzymać. Otworzył część swojego mózgu, aby usłyszeć nawet najcichsze wibracje myśli.

- "Joseph Katsuchiro McCadden reprezentujący tą rzeczywistość." - myśli pobiegły w bliżej niezdefiniowaną przestrzeń - "Kim jesteś i w czym mogę ci pomóc?"

Czekał; nie pozostawało nic innego do zrobienia. Z jego strony - zrobił wszystko, aby kontaktu nie tylko nie utrudniać, ale i go ułatwić... Reszta... Czekał.
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172