Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2009, 00:09   #201
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Nad jeziorem

Serce rozrywał mu żal. Serce? Przecież nie miał już serca. Nie miał też oczu, lecz widział. Nie miał uszu, choć słyszał. Nie miał ciała, lecz czuł. Dlaczego?! Właśnie teraz, gdy pragnął ponad wszystko nie widzieć, nie słyszeć i nie czuć. Nie czuć bólu, jaki powodowała świadomość, że zabił, że umarł, że stracił ją. Unosił się nad Thagortem, oglądając oczami swej matki śmierć i spustoszenie rozprzestrzeniające się , jak zaraza. Rzezi nie było końca. Pazury, zęby, żwaczki i kolce jadowe przeciw nożom, strzałom, mieczom, kulom, ale najczęściej gołym rękom nieprzygotowanych na atak braci. Liczba przeciwko mocy darów. Świat Girry pogrążał się w chaosie. Umysły ogarnięte amokiem mordowania, rozkoszowały się pławieniem się we krwi tych, którzy jeszcze tego wieczora byli braćmi lub panami. Dziś ginęli w ich szczękach i szponach.



Girra szalał z rozpaczy. Nie mógł zamknąć oczu, ani zakryć uszu rękami, by odciąć się od tego co działo się wokół. Nie miał ich. Był wzrokiem i słuchem. Był bólem, wściekłością i rozpaczą, której nawet nie dano mu wykrzyczeć. Niemal odchodził od zmysłów, bezowocnie próbując skierować na siebie uwagę dwojga ludzi. Nie dostrzegali go. Nie mogli. Może gdyby wiedzieli, że tu jest, gdyby się skupili udałoby mu się ostrzec ich. Nie wiedział. Jednego jednak był pewny, wiedział, że muszą natychmiast uciekać z tego miejsca, że za chwilę będzie za późno.

Ola! Wszystko jedno z kim, ale niech przeżyje. Idvo! Niech żyje.

Czekał w napięciu czy tamtemu uda się ją przekonać, żeby poszła z nim, a kiedy ruszyła za nim żegnając się ze wspomnieniem o ich niespełnionej nocy, wstąpiła w niego nowa nadzieja i chęć do walki o trwanie. Musiał coś zrobić. Nie mógł już przez wieczność pozostać złocistym kurzem roznoszonym przed wiatr po całym Thagorcie. Potrzebował czegoś, w czym mógłby skupić tę namiastkę siebie: duszy, świadomości i życia, której Matka pozwoliła tu zostać. Potrzebował tego, by zachować siebie. By ocalić mężczyznę, który jeszcze przed chwilą był Girrą. Potrzebował materii!
Musiał się skupić. Wręcz dosłownie. Tylko jak miał to zrobić skoro to, czym w tej chwili był, nie miało nawet siły oprzeć się podmuchom wiatru? To mogło potrwać całe wieki, zanim nauczy się panować nad swoim stanem. O ile to w ogóle możliwe. Nad chwilową bezsilnością z wolna brał górę gniew i wola przetrwania. Był w końcu Girrą…

~*~

Małe przemoczone i wymiętolone ciało szczurka Rufixa osiadło wśród przybrzeżnych trzcin, unosząc się na falach, jak gdyby jezioro pragnęło ukołysać je do wiecznego snu w swoich ramionach. Podmuchy wiatru i ruch wody powoli kierowały je ku unoszącemu się przy brzegu kożuchowi wodnych roślin, zalegających powierzchnię.

Prawdopodobnie, jako że w naturze -nawet w naturze Thagortu- nic się nie marnuje, wkrótce stałoby się pożywieniem dla wodnych, lub powietrznych stworzeń Idvy, które zdołałyby je wyczuć lub wypatrzeć. Szczęśliwym trafem jednak, żadne z nich nie było teraz zainteresowane wypatrywaniem padliny. Wręcz przeciwnie. Polowały na grubszego, żywego "zwierza", zwabione zapachem i smakiem krwi przelanej nad brzegiem jeziorka. Miały w głowach tylko jedną myśl: zemstę na członkach Stad...

~*~

Najpierw drgnęły wąsiki. Mały różowy nosek pokiwał się na boki, a drobne łapki o cieniutkich paluszkach objęły kurczowo kępkę trawy w pływającej wyspie, o którą otarł się przez przypadek. Odruchowo odepchnął się stópkami tylnych łap i owinął ogonek wokół jakiejś sterczącej gałązki, gramoląc się łamażnie, aby dostać się w końcu na wierzch zbitego roślinnego kożucha unoszącego się na wodzie. Tutaj, nie bardzo jeszcze zdając sobie sprawę z tego, co się z nim właściwie dzieje, oddał się odkrztuszaniu i zwracaniu wody zalegającej w płucach i żołądku, dość makabrycznie przy tym charcząc, piszcząc i bulgocząc. Ciało gryzonia wiło się w spazmach zmierzających do zaczerpnięcia oddechu, aż wreszcie otwarty szeroko pyszczek zaczerpnął upragniony haust powietrza. Jeszcze chwilę leżał z zamkniętymi oczkami nie ruszając się z miejsca. Odpoczywał dysząc, póki nie złapał się na tym, że jego łapki niemal odruchowo zaczynają czyścić ubłocone wąsiki. Potem przeszedł energiczniej do dzieła usiadłszy i z uporem godnym lepszej sprawy, nieskoordynowanymi ruchami zabrał się za przeczesywanie i układanie rozczochranego, mokrego futerka na brzuszku i bokach.

„Co ja właściwie robię?” –zaświtała mu nagle zabłąkana myśl. Zamrugał czarnymi paciorkowatymi oczkami i rozejrzał zdziwiony, zezując na swoje różowe cienkie paluszki zakończone ostrymi pazurkami i nagi łuskowaty ogonek. Poruszył nim na próbę. Próba wypadła pomyślnie, wprawiając go w doskonały nastrój. Chyba odzyskiwał czucie. Wstał. Najpierw mocno przysiadł, a potem na uginających łapkach zataczając się i co kilka kroków wspierając się to na nosie, to na ogonie, dzielnie ruszył naprzód. Ludzie oddalali się.


Rufix czuł jeszcze na sobie resztki zapachu kobiety. Paciorki oczu błysnęły odbitym światłem księżyców i zalśniły w ciemności. Będzie ich tropił i znajdzie ich. Dogoni ich…

* * *

Julian (Jaskinia Diabła)

Powieki dziewczyny drgnęły lekko, uchyliły się i znów opadły. Miała długie ciemne rzęsy rzucające cień na blade policzki.

-Ładna sztuka, prawda? –zapytał z dumą w głosie uśmiechnięty od ucha do ucha Diabełek, krzyżując ręce na piersi. –Gdyby jeszcze miała skrzydła… –dodał z wyraźnym żalem. –To moja Towarzyszka. Dobra z niej dziewczynka. Ma na imię Doroty. Wiesz, że to ludzka kobieta, pełnej krwi? Ty też jesteś człowiekiem, prawda maleńki?

Diabeł pochylił się nad nie całkiem jeszcze przytomną dziewczyną i dość mocno klepnął ją w pupę. Podskoczyła otwierając szeroko, przestraszone oczy. Usiadła natychmiast starając się okryć jakimś kawałkiem materii, który zsunął się z niej kiedy leżała jeszcze bez zmysłów.

-Czas wstawać Perełko! Otworzyć oczka proszę i pokazać się Panu. Co ten krwiopijca zrobił mojej dziewczynce? –zapytał przykucnąwszy przy dziewczynie. Z czułością ujął jej buzię w swoje dłonie i przyjrzał się jej uważnie, odgarniając z jej czoła jasne loki. Odsunął też włosy oglądając jej szyję. – Nie ma najmniejszego śladu. Horacemu można ufać. Nie zniszczyłby niczyjej własności. Może tylko tym razem za dużo wypił –mrugnął do dziwnie spoglądającego na niego Juliana. -Pewnie ci słabo Perełko, co? –kontynuował gładząc drobną kobietkę po policzku. -Pan przyniósł ci coś pysznego. Zjedz to, podniesie cię na nogi –powiedział wyjmując z sakwy tabliczkę czekolady. –Możesz jeszcze chwilę odpocząć, a potem zrób nam proszę jakąś kolację –mruknął całując ją w usta. –Ja idę się odświeżyć. Idziesz ze mną? –zapytał Juliana uśmiechając się zachęcająco…

* * *

Reynold i Aleksandra (droga przez las)

Las nie był tak dobrze oświetlony jak okolice jeziora. Mimo jasnej nocy było w nim dużo mroczniej ze względu na gęste korony drzew, a poza tym nie było w nim nigdzie świetlnych kul. Być może była to bardziej dzika okolica, gdzie zapuszczało się niewielu członków Stad.



Reynold szedł przodem co chwila zerkając na wskazujący mu kierunek przyrząd, starając się przecierać drogę przez zarośla dla idącej tuż za nim Aleksandry. Nie wiedzieli co może czyhać na nich w gąszczach. Byli całkowicie zdani na „zegarek” Reynolda. Matematyk obserwował ciągi ukazywanych przez wskazówki symboli odszyfrowując ich znaczenie. Zdał sobie sprawę, jakie to ważne kiedy zlekceważył jedno z błyśnięć symbolu śmierci na datowniku i błyskawiczną sekwencję znaków.

Coś nagle brzdęknęło metalicznie pod nogami mężczyzny. Schylił się by przyjrzeć się dokładniej sporemu przedmiotowi. Miecz. Trzymał w ręku prawdziwy miecz. Podnosząc go, cofnął się gwałtownie. Niemal wdepnęli w czyjeś świeżo rozszarpane ciało. Rey patrzył przerażony na szczątki wyglądające, jak ludzkie, odgradzając Aleksandrę sobą od makabrycznego widoku. Zmusił ją do wycofania się. Groźba spotkania krążących po okolicy bestii stała się aż nazbyt realna. Musieli się pośpieszyć.

Reynold torował sobie drogę przez poszycie niemal nie odrywając wzroku od tarczy „zegarka”. Nie zwracał już uwagi na siekące go po twarzy i drapiące skórę gałęzie. Chciał dotrzeć jak najszybciej do reszty stada. Każdy szelest, każde trzaśnięcie gałązki wydawało się teraz groźbą. Zapowiedzią pojawienia się czegoś strasznego, co w każdej chwili mogło przynieść śmierć.

Nagła zmiana konfiguracji wskazówek wytrąciła go z kruchej równowagi, której starał się kurczowo utrzymać. Symbole mgły, błyskawicy i robaka. Na datowniku zamajaczyła bladym światełkiem pulsująca trupia główka. Zatrzymał się gwałtownie, nasłuchując. Wstrzymali oddech. Coś zbliżało się szybko. Słyszeli tupot, ciężki oddech, trzask łamanych gałęzi i roztrącanych gwałtownie krzaków. Szło prosto na nich!

Wypadło na nich wprost z ciemności i zbiło oboje z nóg.

-------------------------------------------------------------
-> Na Olę i Reya wpada rozhisteryzowany,
na wpół ogłupiały od toksyny Noys. Marobala w ranie po piórze. Przegryzł się przez bandaże.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 25-04-2009 o 22:46. Powód: literówki
Lilith jest offline