Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2009, 15:02   #26
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Drzwi nie stawiły żadnego oporu. Weszli. Taktyka była prosta. Każdy powinien ją zrozumieć. Wojownik uchwycił krzesło. Jego szorstka faktura nieoszlifowanego drewna wywołała w nim masę wspomnień. Ileż to już lat? Ileż to już lat podróżuję bez Ciebie?... Pierwsza krew dla Ciebie mój ukochany dowódco! Jego uśmiech poszerzył się od ucha do ucha. Nieokiełznana chęć walki nie powstrzymała go od niehonorowego ciosu w plecy. Mężczyzna w czerwonym kubraku który niefortunnie stał plecami do Sona, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. On, zwykły karczemny tubylec, zwyczajnie w świecie dusił jakiego młokosa. Cios drewnianym meblem zaskoczył go zupełnie. Nie zdążył nawet powiedzieć słowa protestu. Osunął się na podłogę. Pierwsza krew! Tak mistrzu, nie zniesławię twojej szkoły! Tak jak mnie uczyłeś.

-Dziękuję Ci, panie. Oj jak ja ci dzięku... - kolano wojownika dosięgło nosa
ofiary. Trysnęła posoka. Chłop stracił przytomność.

- Nigdy nie ufaj obcym...

Z tyłu Mores wymierzył uderzenie jakiejś istocie. Może się przyda w walce. Byle tylko... Obawy Sona szybko urzeczywistniły się. Kapral, jak zwykły w świecie szczeniak co go z wojska dopiero wypuścili z oddziału, nie mógł się powstrzymać przed wskoczeniem w rozentuzjazmowany tłum. I tyle było go widać. Echh... dzieci...

Son rozejrzał się dookoła. Bijatyka wrzała w najlepsze. Ludziska okładali się czym wlezie. Ktoś kogoś wziął z dyni, inny tulipankiem oberwał. Jakiś dzieciak przez talerz zaliczył glebę, a jeszcze inny paladyn oberwał krzesłem po plecach. Jakbyś nie uciekał to bym Ci je obronił... A tak... Niedaleko stał jego towarzysz Grimr. Wokół niego legło pokosem kilka ciał. Uchh... ma więcej punktów niż ja!
- Aaargghhhh! Ja wam dam! - wściekłość jaka ogarnęła wojownika nie wynikała z faktu utraty kaprala zza pleców. Nie wynikała z tego, iż kapral oberwał po własnych plecach. Jakiś mag lepiej sobie radził w karczmie! Być tak nie może. Son chwycił dwurącz krzesło i dziko nim wymachując ruszył w kierunku schodów. Nieszczęsny mebel roztrzaskał się na szczęce jeszcze bardziej pechowego orka.

Strata broni nie przeszkadzała wojownikowi. Najbliżej znajdujący się elf oberwał z łokcia. Krew tryskała potokami. Jednak łokieć też zabolał. Chmmm... rozejrzał się dokoła brak krzeseł... Wszystek stołki były roztrzaskane bądź używane przez innych uczestników zabawy.
- Z braku laku i balustrada dobra... - wymruczał pod nosem i chwyciwszy jedną z podpór balustrady wyrwał go z trzaskiem.

Przed nim znajdowały się schody. Gwiezdne schody do nieba. Do raju... Do większej rozróby. Na drodze stało kilku nieszczęśników stojących plecami do Sona. Odpierali ataki od jakiegoś elfa na samym szczycie. Chłop stał i zrzucał każdego który zbliżył się zanadto. Za nim toczyła się niewielka bitewka podpitych tubylców. Sonnillon nie czekając na nic więcej rzucił się do przodu. Miał szczęście. Większość ludzi albo została podkoszona przez drewniany fragment poręczy dzierżony w dłoni białowłosego bądź sami, na jego widok, zeskakiwali na parter. Długouchy przygotował się na przyjęcie szarży. Nie spodziewał się jednak, że jego przeciwnik rzuci w niego swą broń! Drewniana belka z głuchym odgłosem odbiła się od czachy nie-ludzia. Mężczyzna w czarnym płaszczu chwycił go w locie i dość brutalnie rzucił o ścianę. Podbiegł dość szybko, chwycił za fraki i szurał po nierównej fakturze boazerii. Elf jednak nie stracił charta ducha. Splunął swą własną krwią w pierś swego prześladowcy.

-No nie! kto mi to teraz wypierze?! Zapłacisz za to!

Zamachnął się okazale i wyrzucił prze pobliskie okno.

- Naucz się latać! Psia mać. Oooo... Strażnicy! Dość szybko przybyli. A już się rozkręciłem... - odwrócił się na pięcie, przez lewe ramie,by jak najszybciej opuścić lokaj. Przed oczyma zamajaczył mu ork wznoszący obie, masywne i splecione ręce by jednym ciosem zdruzgotać czerep niedoszłej ofiary. Jednak Son był szybszy. Jego prawy łokieć siłą rozpędu wbił się w szczękę zielonoskórego. Cichy trzask i człowiek biegł dalej.

Na schody znów gramoliły się trzy osoby. Chyba zawarły jakiś rodzaj paktu gdyż jak jeden mąż rzucili się na przybysza z piętra. Niestety dla nich byli na straconej pozycji. Będąc wyżej wojownik po prostu zeskoczył na nich, uderzając pierwszego z nich nogami w pierś. Rękami chwycił się krawędzi deski na schodami i jeszcze raz poprawił obiema nogami swój atak. Trio spadło na dół.

Na dole powoli Mores wracał do siebie. Sonnillon niewiele myśląc podbiegł do niego. Niektórzy śmiałkowie na widok czarnej peleryny i białych włosów szybko cofnęli się o krok. Człowiek pomógł swemu nowemu towarzyszowi wstać i zarzucił sobie jego ramię na barki.
- No chodźcie kapralu. To jednak nie miejsce dla ciebie. Towarzysze! Zabieramy swe manatki i... naszych towarzyszy - wskazał Głową Grimrowi Silvana - wychodzimy. Szybko. - ruszył w stronę tylnego wyjścia. Na zewnątrz kręcił się Kuń. Chyba nie wiedział co ze sobą zrobić, lub był zbyt głupi by uciec od swego pana.

***

Niedaleko miasta płynęła rzeka. I to przy niej drużyna D12 postanowił zmyć swe rany. Sonnillon nie wiele miał do opatrywania, jednak nie omieszkał zmyć plam czerwonej cieczy ze swej zbroi i przeprać choć trochę swój płaszcz. Mocząc materiał w wodzie wyczuł lekkie drżenie ziemi. Coś się zbliżało.

Wielki, umięśnione coś stanęło za człowiekiem w żelaznej masce. Przedstawił to jako swojego sługę. Dziwny materiał na służącego. Przyjrzał mu się uważnie. Powinien czuć strach jak każdy człowiek. Ten jednak zbliżył się bliżej bestyji.

- Eeech... śliczny... jak się wabi?

- Hctib

- Hc... Hct... nie mogłeś czegoś łatwiejszego?

- Po co? I tak nie reaguje na nikogo poza mną

- No dobra...

Odszedł od monstrum uważając je za coś normalnego i oczywistego. W końcu dziwny jegomość powinien mieć dziwnego sługę. Zresztą pozostała sprawa wybrania dowódcy. Właśnie ów jegomość zabrał pierwszy głos.

***

Zdziwiło to bardzo Sona acz owy człowiek wybrał właśnie jego na przywódcę. Pochlebiło to zbrojnemu lecz także zasiało małe ziarenko wątpliwości. Druid nie był za jego kandydaturą. Nadal popierał kaprala Moresa. To akurat nie zdziwiło człeka. Zaskakujący jednak był fakt, ze dwaj pozostali towarzysze również poparli kandydaturę białowłosego. Son uśmiechnął się lekko.

- Naprawdę miło mi, że we mnie wierzycie. Postaram się nie nie zawiść waszego zaufania. - odpowiedział lekko się kłaniając. Odrabiał zaległości w wizerunku co mu polecił Grimr.

***

Opowieść elfa nie przeraziła zbytnio awanturnika. Często takie rzeczy się działy. Zresztą jak może zaszkodzić im jego wuj? Teraz gdy stanowią drużynę D12?

- Nie martw się. Masz teraz kompanów, którzy pomogą Ci obronić się przed wujem. Jeśli Cię będzie nękał, na pewno zasmakuje mego miecza. A gorzki będzie to dla niego smak.

***

Czarnoksiężnik podszedł do człowieka o mlecznobiałych włosach. Szturchnął go palcem i zbijając go z tropu orzekł:

- Skrót od twojego imienia to Son, nieprawdaż? Nie podoba mi się to. W jednym ze znanych mi języków oznacza to syna, więc od dziś będziesz się nazywał Synek

- Synku? Synku?! Son? - Zdziwił się bardzo człowiek - Nie używam tego zdrobnienia. Zawsze ludzie... i inni nazywali mnie Sonnillon. A w oddziale wyjący Sonnillon, zresztą nie wiem czemu. - dodał nieco ciszej - Nigdy Son. A co dopiero Synek!

- Więc od dzisiaj ja nazywam Cię Synek. Urocze, prawda? - niewinność w głosie rozmówcy była naprawdę nieoczekiwana.

- Urocze? Czy ty sobie zdajesz sprawę ze znaczenia nazywania mnie "Synkiem"? Już nie "synem", ale "Synkiem"? Mnie?! - Takiej rozmowy jeszcze nie miał w życiu. Nikt nie był na tyle odważny by go tak nazywać.

Grimr przekrzywił lekko głowę, jakby dziwił się skąd ta cała rozmowa.

- No przecież nie córka, prawda? Jesteś Synkiem jeśli mnie wzrok nie myli.

- Nie, nie myli. - powiedział cichym głosem, w którym brzmiała lekka nutka gniewu. - Ale tylko jedna osoba mogła nazywać mnie synem. I z szacunku do niego - a był to wielki człowiek - nie nazywaj mnie tak.

- Jak? Córka?

- Nie. Syn.

- Dobrze. Będziesz Synek.

- Do stu zgniłych dem... Śmierdzących butów, lekceważysz mnie? Mówiłem, nie chcę być twoim synkiem! - odpowiedzi Sonnillona towarzyszyło tupnięcie nogą.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 24-04-2009 o 15:17.
andramil jest offline