Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2009, 16:00   #203
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
”Popiół, proch, żryjcie robaki bo oni tylko prochem tej ziemi! Niewinni są wini!”

Tyburcjusz Pizarro odwrócił głowę obserwując Charlesa, jego upadek, ból, poniżenie i śmierć. Jego niezwykłe oczy zdały się zabłysnąć, zawirowała w nich dusza mężczyzny pełna niewysłowionego sprzeciwu i złości, gniewu. Zacisnął pięść, kości strzeliły, strzelił kolejny okruch łączący się w całość.

-Oblicze tryumfu ziemi grozą nakryte. Fiat iustitia, ruat caelum...? Ave, Caesar, morituri te salutant, hehehe...

Jego autoironia była obecnie jedyną przyjemnością na którą Tyburcjusz mógł sobie pozwolić i właśnie to było najstraszniejsze. Całkiem zwolnił, przystanął, jeszcze raz rzucił spojrzenie w stronę truchła po czym ruszył znowu z Dominique i Mikiem. Trzeba było wiedzieć, że Pizarro nie był zwykłym człowiekiem. Jak każdy w tym miejscu był jedyny w swoim rodzaju lecz on uważał się za kogoś powyżej ludzi. Lecz kiedy śmierć wypełzała z każdego miejsca, kiedy nikt nie był panem swego siebie i ofiary tego święta robactwa, ostatniej wieczerzy po której nastąpiła zagłada – nie pozostało to bez znaczenia. Po licu Tyburcjusza galopowało coś przeczystego, małego i błyszczącego. Tak oto prawnik zapłakał, jedną łzę – tyle była warta tragedia tego świata. Nic więcej, uderzenia serca przeplatały się z dalej zrastającymi się kośćmi.

”Symfonia śmierci gra aż pod niebiosa. Uciekamy niczym mrówki przed glizdami, a nad nami szaleją smoki, gdzieś w dali wampiry pijane krwią niewinnych grają na skrzypcach. Struchlałem przed obliczem pradawnej potęgi w z korzeni świata. I co ja mam teraz robić, do kogo wołać? Do mojej opoki, do tutejszych bogów którzy są już martwi czy też uciekać jak te baranki? Ojcze!

To było jak szok, uderzenie w tył głowy, piekące ciarki po skórze. Tyburcjuszowi pociemniało w oczach.

---------------------------------------------------------------------
Ciemność przerodziła się w morską bryzę smagająca twarz mężczyzny. Stał on jeden pośrodku złotej plaży na którą spoglądało ukradkiem nieprzychylne słońce kładąc się do snu. Szarobłękitne obłoki galopował po niebie, za plecami Tyburcjusza rozpierały się dumnie strzeliste skały, ząs przed nim kołysało się granatowe morze na którym tańcowały czarne zorze. I pośród tego dziwnego zjawiska wyłoniło się srogie oblicze.

-Deus?

Jeśli to miał być dobry, judeochrześcijański Bóg to wielu pomyliło się. Burza szalała wokół, majestat uderzał z każdym spojrzeniem, że aż wicher i morskie fale stawały dęba niczym posłuszne niewolnice, odwały pokłon.



-Ego sum qui sum.

Oto w grzmocie miał przemówić Bóg, wielki król barbarzyńców, nie wzór miłości lecz grozy i siły, majestatu świata. Tyburcjusz drżąca ręka odpalił papierosa, chuchał dymem w oblicze wszechmogącego. Czarne zorze smagały niebiosa, karzący wzrok rozmówcy niemalże wgniótł go w ziemię. Mimo dzielnie zadarł głowę do góry.

-Patrzysz z nieba, a tam ziemia, widzisz? Wydała swe nasienie, a ja nie Ciebie nędzny robaku...

”Cholera, wszędzie te robaki, wszędzie...

-...szukałem. Prawdziwy czy nie, słaby... Idź.

Tyburcjusz dowiedział się co to znaczy iść. Ruszył na ciemne morzę nie wiedząc jak i czemu, jakby nieznana siła pchała go tam. Kroczył po wodzie, papieros wyślizgnął się z dłoni. Trwało to całe wieczności, jego jaźń została przytłoczona ogromem nocy. Słońce już ucięło, a zza horyzontu wyłoniły się krwawe skał. Na nich stała kobieta. Jej oblicze było tak znajome prawnikowi a jednocześnie tak odległe jakby dzieliły ich dziesiątki lat.



Demon w kobiecej skórze, w skórze czarno białej oprawionej w szklaną ramkę trwał na drewnianym biurko pośród ton akt. Było to młodzieńcze zdjęcie jego prababki. Tymczasem to na skale...

”Nie...

Wyminął skały rzucając pod nosem smętne słowa.

-Vale et me ama.

Nim spostrzegł od samopoczucie i końca jego zdania nastała odpowiedź wzbogacona demonicznym uśmiechem.

-Quicquid Latine dictum sit, altum videtur...

Ciemność, mrok otoczył mężczyznę. Noce i dnie wyblakły i przestały mieć sens, poczuł się jak otacza go bezkresna ciemność. Mrok owy oddychał swoim rytmem, pulsowało czystą mocą. Tyburcjusz wiedział, że znalazł kogo szukał nawet nieświadomie.

-Niosłem siebie do Ciebie, ojcze mój.

Cisza.

-Czy to jest prawdziwe? Spotkałem Boga i mojego przodka. To jest prawda?

-Zależy jak na to spojrzysz.

Głos zawsze nie miał barwy, był czystą koncepcją wyrazów wydobywających się zewsząd i trafiającym prosto do umysłu. Ojciec Tyburcjusza nie był ciałem czy umysłem, był ciałem w formie Pizarro i miejscem w których rozmawiali. Tak przynajmniej tłumaczył to sobie Tyburcjusz.

-A Ty jesteś prawdziwy?

-Tak samo jak Ty.

-Więc oni byli też prawdziwi?

-Nie.

-Czemu?

-Przyczyn będzie tyle samo ile języków w świecie.

-A prawda, nieskalana prawda?

Cisza. Cisza w Otchłani zawsze była istną kwintesencją milczenia gdzie nawet myśli nie miały prawa wysławiać się w głowie.

-A prawda!

Tyburcjusz zakrzyczał wkoło obracając się jakby miano go usłyszeć wszędzie. Głos był mocarny, moc nad mocami, krzyk którego nie miał prawa wydać na ziemi. Tylko gdzie on był? W jaźni pałętały się rożne komentarze.

-Chcesz poznać jedna z prawd, synu mój? Dobrze, poznasz jej imię. Noys, Dominique, Mike, wszystkie trzy śmiertelne skorupy wołane przez cierpiącego ducha w bólach porodu. Tak, śmierć pozwala naradzić się prawdziwie.

-Wymieniłeś ich w innej kolejności. Mogę Cie wierzyć jeśli nie powiesz, że jesteś rzeczywisty?

-Możesz.

-Noys, muszę mu pomóc. Skoro jest prawdą?

-Nie jest.

-Znaczy?

-Tyle oczu, tyle faktów.

Morszczyzna został kompletnie skołowany. Kompletnie...
---------------------------------------------------------------------

Tyburcjusz zachwiał się, lecz po chwili złapał równowagę.

”Istny obłęd. Trzeba iść z strumieniem. On zginie. Zabije go jutro. To moja własność. Szalony jestem? Ojcze, ześlij swe dłonie aby odgrodziły mnie przed rozpaczą...”

Obejrzał na Noysa, zebrał się w sobie i pobiegł w jego stronę szepcząc już pod nosem..

-Apage, Satanas... Apage, Satanas.... Apage, Satanas...

_________________________
Fiat iustitia, ruat caelum – sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby niebo miało runąć.
Ave, Caesar, morituri te salutant – witaj, Cezarze, idący na śmierć cię pozdrawiają.
Ego sum qui sum – jestem, który jestem.
Vale et me ama – żegnaj i kochaj mnie.
Quicquid Latine dictum sit, altum videtur – cokolwiek powiesz po łacinie brzmi mądrze.
Apage, Satanas! – Idź precz, szatanie!

Tyburcjusz zachowuje się dość dziwnie. Używa daru (wynik w poście Kabasza) aby go robale nie zjadły i biegnie w stronę Noysa w celu pomocy mu na tle psychicznym przy pomocy już automatycznie działającego daru.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline