Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2009, 16:52   #32
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gdy Eliot z drobiazgowością godną prawdziwego akademika, podsumowywał i uszczegóławiał wymyślony wcześniej plan, Araia przysunęła się lekko do Broga i – żeby nie zagłuszać młodego maga – mruknęła cicho:

- Masz trochę racji – przyznała. - Ale nikt z nas nie jest suzailańską tancerką, może więc skupmy się na zabiciu tych stworów a nie pląsach pośród pułapek.

Przesunęła wzrokiem po swoich towarzyszach. Poczynając od Broga, przez Erytreę, Falkona, Eliota i Marthę. Widok ostatniej dwójki przywoływał na jej twarz lekki, słodko-gorzki uśmiech. Najmłodsi i najbardziej niewinni z ich siódemki dobrze wyglądali razem, stojąc tak bardzo blisko siebie. Araia widziała ku komu wędruje spojrzenie Eliota, kogo chwyta za dłoń, by chronić i kto troszczy się o niego na tyle, by publicznie tą troskę deklarować. Dla wychowanej wśród elfów półelfki ich zachowanie, biorąc pod uwagę długość znajomości, było zadziwiające. Budziło ciekawość, zdziwienie i trochę smutku.
Patrząc na nich, miała wrażenie, że dla nich czas płynie o wiele szybciej niż dla niej.
Elfy się nie śpieszą. Elfy celebrują znajomości – powoli, w skupieniu, nie przekraczając granic wyznaczanych etykietą i zwyczajem. Dla Arai ich czas przypominał rozświetloną słońcem kroplę żywicy, leniwie spływającą po korze olbrzymiego drzewa.
Doskonałość delikatnej kropli i chropawy brąz pnia.
To, co być może rodziło się właśnie między dwójką młodych ludzi trochę szokowało dziewczynę. Było takie szybkie, takie nieprzemyślane. I takie delikatne i szczere.
I niestety publiczne.
Bo Araia zdecydowanie wolałaby, żeby młodzi nie afiszowali się tak przed nimi. Przed nią. Szczególnie, że w głębi korytarza stał Lurien, którego twarz pokryta rozedrganymi plamami cienia, wyglądała jak twarz Alla'yana.

Araia potrząsnęła głową, jakby otrząsała się z nieprzyjemnego snu. Spojrzała jeszcze raz na Eliota i Marthę, na Luriena i na pomarańczowy kwiat wczorajszego wieczora ofiarowany jej przez maga.
Wyjęła go zza paska i odrzuciła na bok, gdzie upadł pomiędzy kamienie. Głupi odruch dumy i niezrozumiałej irytacji, którego zaczęła żałować już kilka sekund później.
Zamiast podnieść go, zacisnęła usta, prychnęła cicho, zła na siebie oraz puszczające nerwy i przewiązała włosy i dolną część twarzy pasem materiału, by ochronić się przed ewentualnym podmuchem ognia. Do nadgarstka przywiązała rzemień, którego drugi koniec przymocowała do tsuby Zahira. Sprawdziła uważnie długość. Było dobrze. Rzemień wytrzymał ciężar wypuszczonego z dłoni miecza i pozwalał szybko schwycić go z powrotem.

Zajęła swoją pozycję, czekając aż Brog i Eliot podejdą do wejścia do komnaty. Spojrzała przez ramię w kierunku elfa.
- Panie elfie... Lurien – skrzywiła się lekko pod prowizoryczną maską, widząc, że Lurien stoi oddalony od nich i wygląda na przerażonego. - Pilnuj naszych pleców, dobrze? - dokończyła twardo.

A potem odwróciła się akurat, by zobaczyć jak mag wypuszcza z dłoni jarzącą się jaskrawym, ciepłym światłem kulę.
W komnacie rozpętało się piekło.

Gdy krzyknęła ostrzegawczo, ze strachem imię krasnoluda, ten był już w ruchu, wyskakując przed cofającego się Eliota i osłaniając go swoja tarczą. Araia biegnąc do nich, gdy płomienie zniknęły, szeptała w duchu modlitwy do Tempusa, do Garagosa nie czyniąc pomiędzy nimi różnicy. Nie były one jednak objawem prawdziwej, gorącej wiary - były jedynie prostą mantrą, która miała przegnać niepokój i strach. I powodujące mdłości obrzydzenie do zapachu ponownie palącego się, ludzkiego mięsa.

Zręcznie wyminęła młodego maga i z obnażonym mieczem stanęła po lewej ręce krasnoluda, od strony gdzie trzymał tarczę tak, by nie przeszkadzać mu w zadawaniu ciosów; tak by w razie potrzeby mógł ją także osłonić. Przez chwilę w napięciu przyglądali się wyjściu z komnaty, oczekując na nadejście potworów.
Bezskutecznie.

Gdy Falkon ze zdumieniem stwierdził, że skryte pod płytami pułapki nadal działają, Brog z Araią wymienili spojrzenia i jednocześnie skinęli głowami. I zaczęli iść przez komnatę. Powoli, bardzo ostrożnie. Półelfka mocno zaciskała zęby pod zwilżonym materiałem, który może chronił od dymu, może chronił od pyłu czy nawet lekkich liźnięć ognia. Nie był jednak w stanie ochronić przed zapachem i widokiem martwych ciał, na których ubrania były już całkowicie wypalone. Jeden z trupów tlił się jeszcze. Poczerniała tkanka odchodziła od kości ręki, odsłaniała żebra i metalowe elementy ekwipunku jakby wtopione, wżarte w spalone mięso.
Nienawidziła tego zapachu, tego słodkawego smrodu.
Już raz przesiąkła nim w Dolinie Białych Miast i do tej pory nosiła go ze sobą w złych, smutnych snach.

Powoli zbliżali się do wyrwy w ścianie. Brog pierwszy dostrzegł martwe ofiary ognistej kuli Eliota oraz przyczajone w ciemności jeszcze żywe „ogary”. Araia bez namysłu skoczyła do przodu i dwoma susami przesadziła kamienne zwalisko. Natychmiast odskoczyła w bok, by nie przeszkadzać Marthcie w strzelaniu i nie zasłaniać wdrapującemu się trochę wolniej Brogowi pola widzenia. Usłyszała za sobą cichy brzdęk puszczanej cięciwy i tuż obok niej przeleciała pierwsza strzała wbijając się w gotującego się do skoku ogara znajdującego najbliżej wejścia.

- Lewy! - rzuciła krótko do Broga, dając mu znać, którego przeciwnika zamierza związać w walce.

Od razu, zanim przeciwnik zdążył zbliżyć się do gruzowiska, zaatakowała. Agresywnie, jednym skokiem jak zwolniona sprężyna, nie dając ogarowi czasu na pierwszy atak. Zahir, nazywany przez Broga lekceważąco katanką, przeciął powietrze, zostawiając na przedniej łapie bestii krwawą szramę. Wojowniczka natychmiast odskoczyła i zaatakowała z boku. I znowu, i znowu, i znowu. Obklęłaby chętnie przeklęte bydlę, gdyby nie szkoda jej było oddechu szczególnie, że potworny ogar, nie zważając na kolejne rany, wcale nie miał zamiaru ginąć, ale raz po raz próbował to pyskiem, to pazurem sięgnąć zwijającą się niczym w ukropie, dziewczynę. Okazał się silniejszy i bardziej wytrzymały niż przypuszczała, na szczęście jednak kulał po jej pierwszym ataku i wyraźnie oszczędzał swoją skaleczoną łapę. To była szansa i nie miała zamiaru jej zmarnować. Skoczyła w bok i nim bestia zdążyła się uskoczyć kolejna krwawa smuga ozdobiła jej cielsko. Miała krew jak wszyscy. To była pocieszająca myśl. ~ Zdychaj, zdychaj, zdychaj w końcu! Przecież krwawisz! Ile jeszcze? ~ przeleciało jej przez myśl, kiedy ledwo uchyliła się przez nagłym susem bestii, a kapiący jadem pazur przeszedł tuż, tuż obok jej uda. Mgnienie oka! Nagły skok, zaskoczenie i była… była pewna, że zaraz ją dosięgnie. Próbowała się zastawić klingą, ale on minął obronę… nagle, zamiast do jej nogi, przypadł wyjąc do kamiennego podłoża. Z umięśnionego zadu sterczał mu krótki, cisowy bełt, którego jeszcze przed momentem tam nie było. Rzut oka na bestię i czarodzieja, który stał kilka metrów dalej z kuszą w ręce zlał się niemal w jedno z precyzyjnym pchnięciem w znieruchomiałe na chwilę gardło. Przez chwilę wydawało się, że znów tylko go rozjuszyła, bo nagle tryskająca fontanna purpury, wydala się nie robić na nim wrażenia. Wściekle popatrzył na istotę, która sprawiła mu ból, potrząsnął łbem i usiłował znowu skoczyć. Lecz zachwiał się, jakby nagle stracił pewność, jakby był zdziwiony co się dzieje, jakby nie wiedział… nie widział następnego ataku półelfki, który otworzył kolejną żyłę na jego mięsistym karku. Ciemna sierść, lepka od krwi cuchnęła, przekrwione oczy straszliwego psa patrzyły przez chwilę jeszcze na nią, jakby mając pretensję, że ośmieliła się wygrać, zwyciężyć, powalić go, aż wreszcie jedno szybkie ciecie ostatecznie powaliło go na ziemię.

Kilka oddechów, uspokajający się powoli puls. Skinienie głowy w kierunku maga. Odruchowo schyliła się i wyrwała z martwego ciała bełt. Widząc, że Brog także skończył już walkę, to samo zrobiła ze strzałami Marthy i podała młodym.

- Jeszcze jeden – wskazała mieczem na zbliżającego się ogara. - Martho, Brogu, czyńcie honory – wiedziała, że w tandemie z krasnoludem lepiej się sprawdzi atakując z boku, niż przyjmując na siebie impet ataku.

* * *

Nie było z nimi Luriena.
Araia ze zdumieniem rozejrzała się wkoło. Nie poszedł z nimi, nie krył ich pleców, został w korytarzu. Albo wrócił do kopalni. Półelfka zsunęła prowizoryczną maskę z twarzy i jeszcze raz omiotła wzrokiem otoczenie.

- Idę sprawdzić co z elfem – burknęła niechętnie. - Albo wrócę z nim, albo przypilnuję, żeby wrócił do kopalni. W zasadzie nic tu po nim... Przy okazji wezmę pierścionek dla wdowy – skrzywiła się wyraźnie, zdając sobie sprawę z tego, z czym się to wiąże.

Zwłoki Magnusa leżały niedaleko korytarza, jego ręka przyciśnięta była ciałem, które zdawało się niemal wtopione w posadzkę. O ile to był on. Araia wiedziała, że sama będzie miała problem, by delikatnie przesunąć trupa, by w całości leżał na czarnych płytach. Ale też nie chciała tego robić sama. Erytrei, Marthy i Eliota nawet nie brała pod uwagę. Z różnych względów. Brog potrzebny był, do ewentualnej obrony, na wszelki wypadek, a Falkon musiał sprawdzić salę.
Pozostawała jedna osoba i Araia postanowiła, że czas, by i ona ubrudziła swoje elfie, arystokratyczne rączki.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline