Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2009, 21:44   #141
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tatarzynka nachylona nad Jakymem za wąsiska go pociągła.
- A ty cóżeś spał jak zabity? Kozak na wyprawie tylko jedno oko naraz przymyka!

- ... i mówiłam, że pludrak to, nędzna stwora cudzoziemska, bez krzty honoru i z fantazyją pludracką, co to pozwala jeno na tyle, by do wspólnej strawy i butelki zasiąść, a jak czas w drogę ruszać, to już niesporo!

Poranek, choć rześki i piękny, źle się zaczął, gdyż w całej krasie objawił sromotną ucieczkę Vassa, co wprawiło Tatarzynkę w nastrój tak zgryźliwy i jadowity, że nawet resztka węgrzyna nie rozjaśniła jej twarzy.

Zaraz też czas pożegnań nastał, gdyż frater z panną Jakimowicz i rannym Michaiłem w drogę się zbierać poczęli. Kolejne uszczuplenie kompaniji nową zgryzotę Tatarzynce dołożyło, i tłukła się po obozowisku zła jak osa, szukając do zwady okazji.

***
- Wołoszka! Wołoszka! - Sawa Krasawiec wypuścił Dmitrija z silnego uścisku i wydarł się na połowicę. - A loszek ty otwórz, tacy goście! - i złapał się za łeb golony, poznaczony dziobami po ospie. Nijak jego miano nie pasowało do jego wzrostu mikrego, nóg jakby na beczce prostowanych, chudości niezmiernej i twarzy, co i bez blizn ohydnych żywo szczura na myśl przewodziła.


Połowica jego za to wszystkie spojrzenia ściągała. Wysoka i krągła w kształtach, wdzięczna w ruchach, wesoła w usposobieniu, smagła, z grubym czarnym warkoczem sięgającym pośladków, biegała po karczmie furkocząc spódnicami i zagadywała wesoło nielicznych gości. Urodę jej nieco psuł meszek czarniawy nad górną wargą, jaki zdarzał się u ciemnowłosych Wołoszek.


- Ty storyj czort! Do stołu proś, nie za głowę łap się! - Wołoszka przemknęła obok witających się mołojców i siarczyście pacnęła ślubnego w tył głowy.

Karczma nad przeprawą przez Psioł niewielka była, ale wielce zacna i sławna daleko - co źródło swoje miało we wszelakich specjałach, które z rąk żony Krasawca, znanej li tylko jako Wołoszka, wychodziły. Tuż obok przystani, do której prom był uwiązany, stały wędzarnie, z których tłusty i smakowity zapach rybek się dobywał. Zaraz też na ławie Wołoszka misę wędzonych węgorzy, parujący gar z rakami kamionkowy ustawiła i wódki, a zaznaczywszy, że to na smak jeno, zniknęła za płachtą wnętrze kuchni zasłaniającą.

- I było ci, Sawa, babę brać? - zaśmiał się Dmitrij. - Teraz ani na krok nie ruszysz się, na wyprawę nie pójdziesz, bo ci nie da, a i u siebie nie ty już panem!
- Na postronku przyprowadziłem, jak się słuchać nie będzie... - Sawa wyszczerzył połamane pniaki zębów.
- To ty jej posłuchasz, jako i ze ślubem było - zarechotała radośnie Nuszyk i przysunęła sobie bliżej gar z raczkami.
- Ty Sawa opowiedz, co tam u naszych... - Dmitrij nachylił się do dawnego towarzysza chadzek.

***
Nuszyk pode karczmą stała, o ścianę wdzięcznie oparta, i ręką gmerała w trzymanym pode łokciem dzbanie kamionkowym, pełnym wielce smakowitych borowików w marynacie. Nudzić ją trochę poczęła dysputa cała, a i zaraza jakowaś w trzewiach jej się zalęgła, co mdłości okrutne powodowała, to i musiała powietrza świeżego zaczerpnąć, a grzybków do towarzystwa sobie wzięła, gdyż wszak wszyscy to wiedzą, że nic, co marynowane, zaszkodzić nie może.

I kiedy tak stała, rękę w śluzowatej marynacie maczając, a twarz wystawiając na słoneczko wiosenne, rumor posłyszała tak straszliwy, że gdyby głosy markietanek słuchać było, ani chybi za tabory pospolitego ruszenia możnaby to uznać.

Już miała garncem cisnąć i do karczmy skoczyć, wrzaskiem kompaniję, co właśnie do mięs od ryb przeszła, postawić na nogi, kiedy na drodze wehikuł się niezwykły pojawił. Prosta to była dwukołówka, jeno tak wypakowana garnkami, nożami, rożnami i żelastwem wszelakim, że na każdym wykrocie rumor czyniła, jakby się niebo waliło. Do dwukołówki w charakterze zwierza pociągowego zaprzęgło się chude, ale młode jeszcze Żydzisko. Chałat powiewał wokół chudziutkich żeber, wielka czapa barania przytłaczała wąską czaszkę, a spod niej śmigały sprytne, czarne oczka.

Żydzina zatrzymał dwukołówkę przed karczmą. Odwiązał się od dyszla, wyprostował, i od razu wyższy się zrobił.

Nuszyk wydobyła z garnca szczególnie wielki kapelusz i zjadła go z głośnym ciamkaniem.

- A piękny dzionek, waćpanna - zagadnął Żydzina.
Nuszyk zmilczała, bo raz, że grzyb marynowany jakoś tak w ustach jej róść począł i znowu mdłości jej trzewia ścisnęły, a dwa, że kupować kociołka czy nożyc nie zamiarowała, tedy i nie miał o czym z nią Żyd rozmawiać.
- A waćpanna nie wie, czy tu jakie wojska polskie nie stoją?
- A co, liczysz, że kociołków nakupią?
- Nie, ale żem opowiedzieć chciał, że żem widział, jak Kozacy wpław przez rzekę szli...
- Niezwykłe!
- parsknęła Tatarzynka i jednak się do grzybków na powrót przekonała, bo znowu rączkę w marynatę wraziła. - A co, przelecieć mieli nad wodami jako ptaszęta niebieskie?
- Panny w więzach wiedli ze sobą.


 
Asenat jest offline