Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2009, 00:00   #207
Glyph
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Jonathan biegł na oślep, prosto przed siebie. Nie ważne było gdzie, byle tylko uciec od tego koszmaru. Spojrzał w dół, na swoje ciało. Miał nadzieję, że robak zleciał... To, co zobaczył było przerażające. Na całym jego ciele, nie było wolnego skrawka. Stał się żywym obiadem, dla milionów ohydnych stworzeń.

"Nie, nie, nie... Do cholery NIE! Skąd Was tutaj tyle?! Skąd się wzięłyście?!"

Tymczasem nieopodal dwójka wędrowców przedzierała się przez zarośla. Zatrzymali się nagle nasłuchując. Dochodził do nich trzask łamanych gałęzi, szybkie kroki dobiegające z zarośli. Reynold powoli, trochę niepewnie jeszcze unosił ostrze miecza, gdy napastnik wparował na nich. Dwójka wędrowców upadła odepchnięta na bok. Wytrącona broń stuknęła o piach. Matematyk sięgnął po nią szybko. Odwrócił się z zamiarem odparcia kolejnego ciosu, gdy zobaczył twarz napastnika.
-Johnny? Co się dzieje? Gdzie są wszyscy?

- Jezu Chryste...

Jonathan ujrzał dwa gigantyczne robaki, większe nawet od niego. Ich miliony odnóży ruszały się niespokojnie, a jeden z nich właśnie splunął jakimś zielonym płynem w jego stronę. Był zbyt przerażony, by uciekać. Nie dość, ze robaki były na nim, to jeszcze te dwa giganty. Dla umysłu Jonathana to było za wiele. Oniemiały, zaczął wycofywać się na plecach w tył, nie mogąc oderwać wzroku od wielkich kleszczy potwora, stojącego najbliżej.

Matematyk wpatrywał się w kompana, zaskoczony jego nagłym strachem. Po chwili uprzytomnił sobie, na co spogląda wystraszony mężczyzna. Wielki miecz w ciąż tkwił w dłoniach Reya uniesiony do góry, przygotowany do ataku. Burke zmieszał się, natychmiast opuścił broń. Czubek ostrza z cichym stuknięciem zawadził o ziemię.

-Zdobyczna, dla obrony-przebąknął, próbując wyjaśnić sytuację-Gdzie są wszyscy?

Powoli, z mieczem wleczonym już po podłożu podszedł do Jonnego. Wyciągnął lewą dłoń, pragnąc pomóc mu wstać. Przyjaciel zachowywał się, jakby zupełnie go nie poznawał. Począł się cofać. Wtedy jego wzrok przykuła rana na ramieniu mężczyzny, bandaż pokrywała gęsta żółtawa maź, jakby ropa. Dalej między pętlami opatrunku wystawał cienki wijący się ogonek robaka.

-Niech to szlag-zaklął, objął ręką przestrzeń odgradzając dziewczynę.
-Nie podchodź.-Powiedział. Uczucie ulgi z odnalezienia towarzysza zniknęło tak szybko jak się pojawiło, zastąpiło go zdenerwowanie. Widział te robaczki na polanie zanim pobiegł szukać Oli, zanim oddalił się dostatecznie słyszał też krzyki Charlesa. Powinni jak najszybciej pozbyć się tego świństwa, lecz zachowanie Jonathana zamiast ułatwić zadanie niepokoiło, a niepokoiło. Matematyk wymienił spojrzenie z Aleksandrą. Wyglądało to, jakby atakującego Thargot napastnika znudziły zwierzęta i szukał innej zabawki. I najwyraźniej znalazł, choć pozostała jedna zagadka. Mężczyzna nie atakował jak wszystkie istoty wokół, wręcz przeciwnie uciekał…

-Noys. Spokojnie, nic Ci nie chcemy zrobić. Słyszysz mnie?

Jonathan wycofywał sie ciągle tyłem, aż w końcu plecy natrafiły na pień drzewa. Teraz już nie mógł uciekać.

"Gigantyczny robak, z mieczem w ręku. Jezusie..."

Johny obserwował, jak stworzenie opuszcza miecz i zaczyna się do niego zbliżać. Po raz kolejny splunęło zielonym kwasem. Był pewny, że to koniec. Zginie, pożarty w nieznanym świecie. Taki czekał go los.

- Zrób to szybko, kurwa! Zabij mnie, nie wytrzymam dłużej tego bólu... Zabij mnie, bestio! One mnie pożerają od środka... Zabij..-wykrzyczał ranny mężczyzna, gdy Burke przypadł do niego, przygniótł do ziemi i przytrzymał, choć przerażony nie stawiał większego oporu.

Ze wstrętem, szybkim, zdecydowanym ruchem strzepnął robala, który ramieniem powoli, systematycznie pełzł w kierunku rany. Malec poszybował w powietrze daleko w krzaki dając kilka cennych chwil wytchnienia, zanim ponownie miał zagrozić trójce ludzi.

Chwycił ostrze miecza w połowie. Posługując się nim jak ostrzem noża rozciął bandaże, by mieć lepszy wgląd w sytuację. Robak siedział już prawie cały w ciele Jonathana. Z wystającej niewielkiej wypustki, jak i z całego ciała robaka do wnętrza rany sączyła się gęsta maź. Tak jak i wcześniej nie wiedział, co ma zrobić, nie był cholernym lekarzem. W obawie, że robak wniknie głębiej, spróbował zatamować mu dostęp.
Kawałek ocalałego bandaża owinął wokół ręki powyżej łokcia i zacisnął mocno. Jeśli owad miał zamiar przejść przez żyły czekała go niemiła niespodzianka.

Jonathan oprzytomniał, był zdziwiony. Otworzył oczy. Spodziewał się wszechogarniającego bólu, wyrwania ręki, albo nogi... Zamiast tego, bestia, która go przygniotła, zamigotała niewyraźnie. Mrugnął parę razy.

„Może wpuściła mi jakiś jad... Tego jeszcze brakuje, żebym wzrok stracił...”-tysiące okropnych myśli sunęło pod czaszką przytomniejącego Johnego. Skutek uboczny zatamowania krwi, akt zrodzony z bezsilności i bezradności zaowocował pozytywnym skutkiem, gdy pozbawiony toksyn umysł odzyskiwał zmysły.

Bestia przed oczami Noysa zaszła mgłą, rozmyła się całkowicie. Mrugnął ponownie. Zobaczył obok siebie człowieka... Znajomego człowieka.

- R-rey? W co Ty się, kurwa, bawisz? Po co mnie tak straszysz?

W przebłysku olśnienia, podskoczył prawie i spojrzał na swoje ciało. Ani śladu robaków. Wolną ręką, pomacał się po brzuchu, nogach, głowie.

- Co się dzieje..? Gdzie one są? Jeszcze przed chwilą byłem cały w tych.. tych..

-Nie ruszaj się
-wycedził-wariowałeś, więc musiałem Cię przytrzymać. Masz jakieś świństwo w ręce.

Nigdy jeszcze matematyk nie cieszył się na inwektywy pod swoim adresem. Zastanawiał się, co się mogło stać, czy atakujący Thargot napastnicy stracili władzę nad swym darem? Wygrali, zagrożenie znów zażegnane? Ile jeszcze, zaraz znów przybędzie kolejny przeciwnik i tak w kółko, aż do..końca? Skrzywił się na samą myśl o śmierci. Odetchnął, kostucha zbyt często się tutaj do nich uśmiechała.

- Wariowałem? Co wariowałem? One były wszędzie! Zaatakowały Charlesa... Setki, tysiące... Świństwo? Co..?-Jonathan podniósł głos uniesiony szorstkim poleceniem kompana. Zamierzał krzykiem dowieść swych racji, gdy naraz zamilkł.

Jonatan spojrzał na ramię, którym do tej pory zajmował się Rey. Zobaczył żółty płyn, podobny do ropy i coś czarnego. Czarnego i wijącego się.

- Jest wewnątrz mnie... –głos Noysa załamał się-Zginę tutaj, to gówno zje mnie od środka...

-Nie panikuj. Wyciągniemy go-rzucił, lecz bez większego przekonania, co na pewno nie dodało otuchy rannemu.-Powoli powiedz, co się stało z Charlesem, gdzie są inni, gdzie jest Dominika, ona lepiej będzie potrafiła Ci pomóc.-Próbował sprawić, by zajęty opowiadaniem Johnny nie zwracał uwagi na swoją rękę i toczącą się przy niej debatę. Sytuacja malowała się nieciekawie. Robak wniknął w środek niemal zupełnie i z każdą chwilą, systematycznie wnikał głębiej.

- Wtedy jak... jak pobiegłeś, to zaczęły się dziwne rzeczy...Gdybyś został choćby minutę dłużej, też miałbyś przesrane...Znikąd wyszły te gówna, te robaki. Charles krzyknął, upadł na ziemie. Wlazły mu do nogi...Mike zobaczył jednego na mojej ręce, strzepnął go w ostatnim momencie.


Johnatan powoli, z wysiłkiem relacjonował ostatnie wydarzenia. Widać było, że wżerający się robak sprawia mu ból. Reynold wpatrzony w ranę, udawał, że słucha, ale nie przerywał, przytakiwał tylko machinalnie.

Próby chwycenia robaka spełzły na niczym. Był za śliski i wszedł za głęboko. W dodatku posuwał się naprzód, więc za chwile musieliby szukać go w głębi ciała. Matematyk zawahał się, jedynym, jak mu się wydawało sposobem było rozcięcie rany, lecz obawiał się tego posunięcia. Nie wiedział, czy na widok krwi i rozprutych mięśni nie zwymiotuje lub zemdleje, zresztą nie potrafiłby utrzymać w dłoniach ostrza i delikatnie przeprowadzić operacji. Tak bardzo obawiał się zaszkodzić, a tymczasem mijały cenne sekundy. W końcu przemógł się jakby, podjął decyzję.

„Zrobię to, muszę”

W tle rozmyślaniom matematyka towarzyszył łamliwy głos Noysa.

-Zacząłem szukać w plecaku, miałem nadzieje, że znajdę coś pomocnego, co je zabije.. Nic nie znalazłem. Nie wiem, czemu...Wtedy ten robal dostał się do środka. Wydawało mi się, że Mike gdzieś uciekł, więc pobiegłem za nim. Widziałem, że obsiadły mnie całego... A potem wpadłem na te dwa wielkie.. To znaczy na was. Wyglądaliście jak one, tylko większe.. A potem, już byłeś Ty..

Jonathan usiłował dzielnie znosić zagrożenie. Skupił się na opowieści byle tylko odegnać złe myśli. Reynold odetchnął głęboko, zamknął na chwilę oczy, próbował uspokoić umysł i ciało. Gdy otworzył je gotów do działania, zamarł zdziwiony. Powolutku robak zaczął poruszać się…lecz w przeciwnym kierunku. Zdziwiony spojrzał na Aleksandrę.

Dziewczyna zignorowała zakaz i nawet nie zauważył, kiedy podeszła do dwójki mężczyzn. Teraz wpatrywała się w robaka nieobecnymi oczyma. Aleksandra nie otrząśnięta jeszcze z ostatnich wydarzeń z początku trzymała się z dala.

Robak przypomniał jej ostatnią walkę, atakujące ich zwierzęta. Chciała pomóc Noysowi, dość było śmierci. Może też tkwiła w niej maleńka chęć zemsty. Robaczek wydawał się opętany, tak jak wilki opętany żądzą krwi. Skupiła się na nim, jeśli w tej małej istocie istniał choć ślad człowieka odpowiedzialnego za to szaleństwo, pragnęła zalać go swą rozpaczą. Wygrać z nim choć teraz, tę drobną bitwę, mimo iż już przegrała tę prawdziwą, ważną. Ktoś zginął.

Robaki, małe nieskomplikowane stworzenia. Tak łatwo udało się Oli wejść w umysł tego jednego. Różnił się jednak od ludzkiego, innym postrzeganiem świta, uczuciami, logiką, jeśli można tymi słowami określać zachowanie tak prostej istoty. Wiele wysiłku kosztowało ją utrzymanie połączenia, wszystkimi siłami próbowała skierować kierujące nim uczucie żądzy krwi w przeciwną stronę. Choćby na króciutką chwilę.

Podziałało. Robak powoli troszeczkę wycofał się z rany, wabiony wewnętrznym głosem Oli. Wychylił się troszeczkę. Jego ciało wystraszone w kontakcie z zimnym powietrzem napięło się. Dziwna wypustka przestała powiewać, stwardniała i niczym haczyk zaczepiła o ciało mężczyzny przylegając do niego całkowicie.

Teraz jednak obłe ciało wystawało. Niewiele wprawdzie, tylko odrobinę, lub aż odrobinę, bo teraz istniała szansa na pozbycie się intruza.

-Podaj mi nóż proszę.
-Zwrócił się do Oli. Spojrzała na Reynolda jakby ten próbował z niej żartować.

-Nie.

-Daj mi go natychmiast.-Matematyk podniósł głos poirytowany. Nie miał czasu na prośby, kłótnie podobne do tych, które. Dziewczyna jakby odmieniona, co nie uszło uwadze nawet rannego Noysa, natychmiast bez wahania podała ostrze. Wodziła za nim tylko tęsknym wzrokiem, gdy pracowało w rękach matematyka.

Burke spróbował ostrzem podważyć koniec owada niczym kleszcza. Palce całe lepiły się od śluzu, a owad wijąc się nie ułatwiał pracy. Rezultaty nie były natychmiastowe. Dopiero po niespełna minucie udało się wreszcie zyskać kilka milimetrów ciała robaka. Potem kolejne, by wreszcie stracić wszystko, gdy intruz poruszył się znów do przodu. Ręka matematyka znieruchomiała, oczy w napięciu patrzyły, co się stanie dalej.
Musieli działać delikatnie, nie drażnić owada zbyt mocno, bo jak każde zaniepokojone zwierzę tylko czekał, by zaatakować bardziej dotkliwie.

Wreszcie udało się uzyskać prawie ćwiartkę. Szamoczący się teraz mocno robak był coraz trudniejszy do utrzymania, gdy prawie się wyślizgnął Rey bezmyślnie ścisnął go mocniej, przycisnął ostrze chcąc przytrzymać intruza i szybkim pociągnięciem ostatecznie wyciągnąć na powierzchnię. Wiele nieszczęść kosztował ten błąd.

Intruz zgiął się w spazmie bólu. Ostrze przebiło cienką błoniastą skórę, wylało więcej śliskiej mazi, tak, że już dłużej nie można było utrzymać go w ręku. Robak wykorzystał to od razu, natychmiast pognał w głąb, nie zawracając już uwagi na ucztę, marnującą się tkankę. Ciął, byle tylko znaleźć się głębiej, byle tylko znaleźć schronienie.

-Idzie dalej, nie ruszaj ręką! -Krzyczał bezsilnie Reynold. Ostatnim desperackim krokiem próbował rozpruć rękę. Wodził ostrzem za miejscem, gdzie pod skórą pędziła nabrzmiała gula. Zatrzymała się na prowizorycznej opasce uciskowej, wgryzała się głębiej próbując pokonać barykadę, dając kilka ważnych sekund. Skóra pękła rozdarta od zewnątrz. Ciało robaka zostało przebite, lecz ten nie był skory do kapitulacji.

Matematyk spróbował wygrzebać go, spośród mięśni i tkanek. Na próżno jednak, robak wymykał się, niewprawnym cięciom. Jonathan przy tym wierzgał ręką, w spazmach bólu, jaki towarzyszył całej operacji i przyspieszonej penetracji intruza.

-Nie zatrzymam go.-Jęknął matematyk, gdy robak zaczynał przebijać barierę.

- Tnij.-Padł krótki jednoznaczny rozkaz.
- Co?!-jęknął zaskoczony Burke.
- Tnij, kurwa. Obetnij mi rękę!
- Ja...-bełkotał matematyk. Jonathan miał rację, trzeba było działać, ale on nie potrafił, nie mógł-Wykrwawisz się na śmierć..
- Weź moją torbę. W środku, jak będziemy mieli szczęście, znajdziemy coś przydatnego. Jeżeli tego nie zrobisz, ten syf dostanie mi się nawet do serca. Wole stracić rękę, niż życie.

Reynold upuścił sztylet, jakby pijany zatoczył się i dopadł plecaka. Miał odrąbać komuś rękę, sam, własnoręcznie. Rękę! W kieszeni plecaka jak zawsze momencie nagłej konieczności, znajdowało się wszystko, co potrzebne. Opaska uciskowa, butelka spirytusu, zapalniczka, szmata. Znalezisko powinno go uspokoić, z takim zestawem można było poradzić sobie z amputacją. Tak załatwiali to przecież w wiekach średnich i ludzi przeżywali. Matematyk przerażony nie skojarzył jednak przedmiotów. Przytargał je do Noysa i z trwoga wpatrywał się w ranę. Cenne sekundy życia uciekały..

„Nie zatrzymamy krwawienia samymi szmatą i opaską.. Myśl, myśl!”

Jonathan był zdeterminowany. Do trzech razy sztuka powiadają, lepiej nie wystawiać swego szczęścia na kolejną próbę.

- Wiem!-oprzytomniał-Rey, słuchaj mnie uważnie. Jest tylko jedno wyjście. Zmocz tą szmatę w spirytusie.

„Jak tylko zrobisz, co musisz, to...”

Przed oczami Jonathana ponownie zaczęły pojawiać się się dziwne kształty.

-...znowu się zaczyna. Od razu musisz zakryć ranę i ją podpalić.. Rozumiesz? Podpalić..
I włóż mi w usta coś, żebym nie odgryzł sobie języka.

Na oczach Jonathana, Rey spuchł. Stał się cały czarny. Z jego boków zaczęły wychodzić dziwne, żółte odnóża.

-Niee, zostaw mnie potworze…ZOSTAW MNIE!-Jonathan obrócił się na bok, skulił się. Zraniona ręka wyciągnięte przed siebie drgała spazmatycznie.


-Przytrzymaj mu nadgarstek-polecił Aleksandrze matematyk. W usta Noysa wcisnął jakiś patyk. Ten wypluł go po chwili, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi. Burke poczuł w sobie przypływ siły, powtarzał, że to właśnie musi zrobić i choć nie zdołał przekonać sam siebie co do słuszności postępowania, chwycił w drżące dłonie miecz. Zamierzył się, wziął zamach, zamknął oczy i...uderzył.

Wszystko, co zdarzyło się potem mignęło w ułamku sekundy Świst stali, krzyk Jonathana, pojedynczy trzask, jęki. Szybkie, równe cięcie. Miecz uderzył z impetem, godnym pozazdroszczenia najlepszemu wojownikowi. Lecz ostrze nie trafiło w rękę, chybiło o cal, rozcinając tylko strzępy rękawa. Głuchy dźwięk uderzającej stali towarzyszył nie kości, lecz kamieniu o które zahaczyło ostrze. Jonathan zaś jęczał na widok tryskającej krwi, lecz ostrza sztyletu grzebiącego mu w ranie.

Ola podniosła zagubiony w trawie sztylet. Kolanem przytrzymała dłoń Jonathana, jednocześnie ostrzem rozpruwając ramię mężczyzny. Broń w jej rękach wydawała się mieć nadnaturalne właściwości. Powietrze wokół ostrza drgało, jakby podgrzane. Po dłuższym wpatrywaniu dostrzegali nawet ślady pełgającego płomienia. Gdy robak został wydobyty w powietrzu czuć było zapach spalonego ciała. Rana Noysa wypalona za dotknięciem dziwnego noża, natychmiast przestała krwawić.

Odepchnięty w krzaki robal powrócił właśnie i w dodatku, przyprowadził wielu przyjaciół. Chmara rzuciła się na skwierczący zewłok. Minęła chwila i podpalona szmatka poleciała w górę w pożywiającą się chmarę robaków. Stos buchnął żywym płomieniem.

Nie było czasu na dłuższy odpoczynek. Reynold dopadł Noysa i kilka razy uderzył go w policzek w nadziei, że to go otrzeźwi. Poskutkowało. W końcu cała trójka szykowała się do opuszczenia przeklętego miejsca. Zebrali się wokół zegarka, wskazówki pokazywały jeden kierunek. Tylko Reynold wiedział, gdzie teraz się udadzą i miejsce to dodało mu otuchy.

*
Cała akcja ratowania Noysa.
Na koniec trójka udaje się w bliżej nieokreślonym (jeszcze) kierunku. Reynold wie gdzie idą, tzn on wie gdzie, bo gracz prowadzący nie ma pojęcia. Zależnie od MG do Dominiki, Juliana, Firtyxu, wszystko na swój sposób ucieszy matematyka
 

Ostatnio edytowane przez Glyph : 28-04-2009 o 12:39. Powód: Drobna zmiana w jednym dialogu.
Glyph jest offline