Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2009, 16:36   #33
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Elf naprawdę zniknął. Właściwie można by powiedzieć, że jego obecność, czy nieobecność objawiała się identycznie – milczeniem. Czyli zniknięcie jego nie miało więc jakiegokolwiek praktycznego znaczenia, aczkolwiek mógłby ulatniać się kiedy indziej, niż na wyprawie do tajemniczych kopalń. Prawdopodobnie zwiał, co sprawiało, ze czarodziej zaczynał żywić całkiem duże uznanie dla walorów jego umysłu. Niestety, on sam ich nie przejawiał. Bowiem właściwie kompletnie go ifryt nie obchodził, choć obchodziły przygody. Uznał, że to może być przygoda. Ale pomyślał, że życzenie … pewnie oddałby Marthie, która wydawała się zdecydowanie najsympatyczniejsza i najmilsza ze wszystkich uczestników wyprawy. Polubił ja w przeciwieństwie do całej reszty, do której żywił uczucia: od niechęci – elf, krasnolud, poprzez dosyć mieszane uczucia wobec Arai, oraz neutralnie obojętne uznanie profesjonalnych umiejętności Falkona i Erytrei. Może nie dosłownie, ale miał fatalny humor i zwyczajnie tyle.

Cała ta walka wprawiła go w przygnębienie. Ogólnie zresztą, nastrój sparszywiał mu w trybie gwałtownym. Walnął kula ognistą, potem bełtem z kuszy, bo akurat nie miał ochoty tracić żadnego ze swoich czarów. Stanowiły najcenniejsze, czym dysponował. Psowata bestia padła, a obok niej kolejne. Czarodziej odwrócił się. Drużyna powinna sobie z nimi poradzić. Przecież po to istnieli wojownicy, żeby załatwiali takie sprawy, a tacy jak on siedzieli z tyłu i walnęli od czasu do czasu jakimś wywołującym dużo huku dziadostwem. Gdyby trzeba było, pomógłby, ale po trafieniu z kuszy bohaterska siła uderzeniowa drużyny wydawała się zyskiwać zdecydowana przewagę. Miał ochotę coś zjeść, ale ocenił, że bułka w takim towarzystwie i okolicznościach spowodowałaby jedynie ostre rzyganie, a na to nie miał ochoty. Zresztą na nic nie miał i nie chciał z nikim rozmawiać, odsuwając się tak, by dano mu spokój. Ktoś tam walczył, coś się działo, a on zajął się udawaniem, ze studiuje napis. Potem zaś przeszedł sobie po prostu do drugiej sali oglądając ściany i rzeźby.

Araia coś tam mówiła o elfie i pierścieniu. Dobrze. Ktoś tam musiał to zrobić. Znaczy pierścień, bo elf to elf. Ale półelfka widocznie potwierdzała przysłowie „krew nie woda”. Wprawdzie dotyczyło ono rodziny, ale jak widać rasy także. Wierszydło znad przejścia niewiele mu powiedziało. Ot, jakieś bzdury. To przeczytane przez krasnoluda także niewiele. Natomiast statua bez tarczy … trzebaby mu znaleźć starą, albo dać nową. Ale to już nie była jego broszka. Czarodziej n ie miał żadnej. Zresztą, pewnie znowu gada bzdury i nie chciało mu się mówić tego na głos. Jakby przecież co, byli od niego mądrzejsi, a także znacznie bardziej doświadczeni.

~ Mam właściwie to w dupie ~ stwierdził błyskotliwie u umyśle, nie dodawszy przezornie, jaki to element ma na myśli. Przede wszystkim dlatego, że tak naprawdę, nie było to nic szczególnego, tylko frustracja połączona z napadem melancholii. Nie rozumiał, co się stało. Po prostu nagle ogarnął go paskudny nastrój. Smutno, bardzo smutno.

~ Dlaczego? ~ Spytał sam siebie i jeszcze raz powtórzył te słowa, kiedy nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi. Niby wszystko było w porządku. Niby wygrywali, niby plany wydały się sensowne, niby ... czasem tak miał, że po prostu chciałby się upić, gdyby nie to, że praktycznie niemal wcale nie pijał gorzały, czy innych doborowych trunków. Jakieś dawne wspomnienie, drobiazg, na który czasem nie zwracał uwagi, bywało, że stanowiły źródło nagłego smutku. Nie może! Wiedział o tym, że nie może się temu poddać, że inni liczą na niego, ale jakoś ... zamiast cokolwiek sensownego robić, łaził niczym smród po gaciach po wielkiej komnacie z posągami. Nie trzeba było rzucać czytania magii, żeby wiedzieć, że jest przeciągnięta czarami bardziej niż onuce krasnoluda potem. Była wielka, a przecież jasna, oświetlona przez spore, jaśniejące kule unoszące się w powietrzu tuż obok posągów. Ładnych kilku chłopa nad ziemią.

~ Ona ... skądś znam tą kobietę ~ nagle dotarło do niego przed jednym z posągów przebijając się przez pokłady smutku. ~ Bez sensu! ~ Młoda, atrakcyjna dziewczyna jakby zaklęta w kamieniu spoglądała na niego z najdalszego podestu na lewej ścianie. Wykuta techniką, której nie powstydziłby się najwspanialszy artysta – rzeźbiarz, statua. Każda fałdka rysów twarzy doskonale oddana, załomek powłóczystej szaty, struny skrzypiec ... skrzypiec! Niemal krzyknął. Skrzypiec! Kobieta ze snu! To była ona. Bez sensu. Skąd? Jak? I gdzie? Ale to była ona. Ona na pewno! Pamiętał! Chociaż raczej nie pamiętał, ale to spojrzenie na kamień jakby przywróciło mu zamglone wspomnienie. Ona! Ona. Ona.

- Ona ... się poruszyła – cicho skonstatował ze zdziwieniem, że się nie boi, że słodka muzyka dochodząca do jego uszu nastraja go dziwnie śmiało, usuwając strach. Kobieta ... dziewczyna ... była wielka, tak, jak wielki był jej posąg. Była ... bo jej zgrabna sylwetka malała w oczach z każdym krokiem. Piękna, smutna, kojąca. Przez chwilę ich wspólne smutki połączyły się w jedno bolesne uczucie, kiedy wyciągnęła przed siebie rękę, by go dotknąć. Ale eteryczna ręka nie mogła tego zrobić. Duch przenikał materię, materia nie łączyła się z duchem, obydwa istniały obok siebie, ale nigdy wspólnie.


Bezowocne próby smukłej dłoni, aż wreszcie cofnięcie jej połączone z nagłym uderzeniem jeszcze większego bólu, który niemalże rozsadzał całą komnatę zdając się przyćmiewać na moment lśniące wysoko kule. Oraz łza, powoli zbierająca się w kąciku oka i jeszcze wolniej spływająca po młodym, perłowym policzku, aż do chwili, gdy oderwała się lecąc gdzieś w dół, na ziemię, jak to robią wszystkie dziewczęce łzy na całym świecie.

- To mi się śni – szepnął do siebie. – Tu są jakieś czary. Może Erytrea, specjalistka od uroków – zerknął na czarodziejkę. Nie ruszała się. Nikt się nie ruszał. Stali, jak przymurowani, w rozmaitych ciekawych pozach, których z pewnością nigdy nie potrafiliby utrzymać, gdyby nie to nagłe znieruchomienie. Wśród nich także Martha. ~ Co tu się dzieje? ~ Martha! Uf. Spróbował oderwać myśli od tej dziwnej, napawającej go niezwykła melancholią, sceny. Ale nie musiał już czynić takich prób. Minęło! Czar przeszedł! Nagle czas znowu ruszył swoim rytmem. Nie było dziewczyny, magiczne kule jak wcześniej oświetlały salę, tak robiły to teraz również, a statua młodej kobiety stała na swoim miejscu. Tylko przed podestem na czarnym kwadracie, dziwnie regularnym jak na użylnienie marmuru i usytuowanym na dużo jaśniejszej pustej płaszczyźnie bez wzorów coś błyszczało. Jedyna różnica, ów błysk na pokrytej rozmaitej wielkości płytami, podłodze. Kiedy podszedł, ów błysk przeobraził się w jasny kamień. Kryształ? Diament? Nie wiedział, ale podniósł go niepewny.


Dziwnie ciepły, jakby wyrażający przekaz, że jest czymś więcej, niż tylko szlachetnym materiałem zawartym w sercu gór. Że nie jest tylko pięknym kamieniem o kształcie i wielkości łzy.
 
Kelly jest offline