Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2009, 11:54   #16
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Lyonetta i Enrico wspólnie przyjęli zaproszenie de Blacktree do zamku, uznali, że wszystkim należy się chwila odpoczynku w bezpiecznym miejscu, a szczególnie ciężko pobitemu Jeremiashowi i ciągle choremu Ronowi. Tak więc od razu wyruszyli w stronę wzgórz.

Powoli wjeżdżali w las. Jakże jednak inny, niż ten na bagnach. Tam panował nastrój gorzkiej niepewności, a poświsty wiatru i kumkanie żab przypominały odgłosy czarownic harcujących na Łysej Górze. Tutaj światło harmonijnie współgrało z dźwiękiem. Szum drzew, świergot ptaków doskonale łączyły się w jedną pieśń. Chciało się śpiewać, radować wykonując każdy krok. Nawet konie radośnie zamiatając ogonami i podrzucając łbami, rwały naprzód. Jakby płynęły, a nie galopowały pod siodłem.
- To ... nigdy nie widziałam dzikich zwierząt tak blisko człowieka – szepnęła nagle Lyonetta, kiedy niespodziewanie przed nimi przemknęło stado łań pod przywództwem smukłego rogacza. Jeleń jakby nie przejmował się nadjeżdżającym orszakiem, ale przebiegł sobie drogę w towarzystwie swojego haremu, jakby z dumą prezentując przybyszom:
- Popatrzcie. To moje piękne żony.
Chwilę stanął sobie na brzegu traktu przekrzywiając zabawnie głowę i po chwili pobiegł za jeleniowymi damami.

A to był dopiero początek! Czyste niczym kryształ powietrze sprawiało, że upajali się nim niczym winem wdychając wydzielane przez setki i tysiące kwiatów aromaty. Pomiędzy nimi zaś kursowały pszczoły wydobywając miód dla zaopatrzenia swoich dzikich barci i jednocześnie zapylając kolejne pąki, które tylko czekały, aby rozkwitnąć. Czy to prawda, czy tylko Lyoneccie się zdawało, ze kwietniowa szata roślinna powinna być znacznie uboższa. Zapytała nawet Jeremiasha, ale ten potrząsnął tylko głową i mruknął coś wymijającego. Zresztą tak dziwnie zachowywał się od uwolnienia, ale, zastanowiła się hrabina, chyba każdy byłby wstrząśnięty takim traktowaniem. Na pewno pod wpływem troskliwej opieki dojdzie do siebie. I szybko zwróciła uwagę na kolejne zjawisko:
- Jednorożec – szepnęła nie wierząc własnemu spojrzeniu. – Jednorożec! Spójrzcie, jednorożec.


Wszyscy odwrócili się jak na komendę, ale legendarnego konia nie było. Nie było. Lyonetta niepewnie popatrzyła na pozostałych aż kręcąc głową ze zdumienia.
- Jednorożców nie ma – stwierdził Patric de Blacktree poważnie. – Ale są tu dzikie konie. W tych lasach nie ma polowań i nikt się tu nie zapuszcza z ludzi. Są zbyt dzikie.
- Dzikie
? – Aż żachnęła się Bernadetta. – Ależ szlachetny rycerzu, to przecież nie do uwierzenia. Przecież jedziemy równym traktem. Jeżeli my, mogą także inni. Tutaj jest tak ślicznie, a zwierzyna wręcz sama wchodzi na drogę. Jakby się nie bała ludzi.
- Tak się panience wydaje
– pokręcił głową de Blacktree. – Znam te rejony, urodziłem się tutaj. Właściwie, to nikt nie zna ich tak jak ja. Ale wbrew pozorom, wcale nie tak łatwo tu trafić. O, nie. Te lasy są niezwykłe, pierwotne. Ścieżki, z pozoru proste, nagle zaczynają się wić pod stopami wyprowadzając podróżnych na manowce lub kierując do brzegu. Nieraz słyszałem opowieści w miasteczku, że jeden czy drugi mieszkaniec wybrał się na łowy i zamiast upolować coś błąkał się dzień czy dwa, póki wreszcie nie wyszedł z powrotem na gościniec. Te lasy są rzeczywiście piękne, ale chronią siebie przed intruzami. Akceptują was ze względu na moje towarzystwo, bowiem jestem tutejszy. Jakby puszcza wiedziała, że mieszkamy właśnie tutaj. Ja oraz inni mieszkańcy mojego zamku.
Lyonetta uwierzyła bez problemu. Wszyscy zresztą przyjęli to naturalne wyjaśnienie i zajęli się kontemplacją natury.

Powoli droga zaczęła piąć się w górę. Jak wspominał gospodarz, zamek był położony na niewielkim wzniesieniu. Miał być pozostałością jeszcze z czasów Celtów, kiedy ostatni wyznawcy starych bóstw wędrowali po ostępach kryjąc się przed pościgiem rzymskich legionów. Jednak wieki mijały, Celtowie wyginęli, a ich potomkowie nie dorośli swoich przodków. Któryś z królów nadał owe tereny jego antenatom i ci na miejscu dawnych opidiów zbudowali zamek. Tam znajdowała się rodowa siedziba, odległa od szlaków oraz ośrodków władzy, co sprawiało, że rodzina nigdy nie osiągała jakichś większych sukcesów na dworze. Jednak żyła swoim rytmem, spokojnie, nie troszcząc się o świat zewnętrzny.
- Ot, czasem odwiedzaliśmy tylko pobliskie miasteczka, jak teraz. I cieszę się z tego, bo los postawiwszy nas na jednej drodze sprawił, iż mogłem pomóc.
- Nie zapomnimy tego, szlachetny rycerzu
– zapewniła gorąco Lyonetta. Rozmowa zeszła na ogólne tematy.

Tak miło gawędząc oraz podziwiając piękno lasu spędzali czas jadąc coraz bardziej w głąb i w głąb. Ani się spostrzegli, gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi ozłacając pięknie kwiaty, trawy, liście. Nagle, jakby kurtyna zielonych liści opadła. Wyjechali na bardziej otwartą przestrzeń. Drzewa, łąka wraz z lśniącoczystą wodą odbijającą słoneczny blask tworzyły piękną oprawę dla wyłaniającego się w oddali zamku.
- Tutaj mieszkam – powiedział Patric zadowolony. – Witajcie, witajcie drodzy goście.


Dziwnie ukształtowany zamek. Niezwykła bryła, wzbogacona o dziesiątki daszków, ganków, pasaży tworzyła plątaninę tym bardziej dostrzeganą, im byli bliżej. Enrico bez trudu ocenił, że budowla, choć potężna, jest przede wszystkim siedzibą reprezentacyjną, a nie obronną. Z drugiej strony jednak, położona na wzgórzu i chroniona całkiem solidnymi murami dawałaby mocne oparcie. Ale te ozdoby, krużganki były wprost wystawione na ogień katapult oraz balist. Jedynym wyjaśnieniem całej sytuacji było to, że nikt od dawna nie atakował siedziby rodu. Dawny zamek powoli więc bogacił się pięknymi elementami, których nie trzeba było chronić. Ależ, ten kto projektował budowlę musiał mieć niezwykły smak i wyczucie łączące zarówno bryłę zamku, jak otaczającą go przyrodę. Bez wątpienia, takiej urody twierdzy Sept Tour nie spotkał nigdy, ani w Bizancjum, ani w Grecji, ani w Arabii, nie wspominając już o Francji, Anglii, czy Italii. Dostrzegał, iż wrażliwe oko Lyonetty również dostrzegało niezwykłe piękno budowli. Ujął niemal bezwiednie jej dłoń.
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Basileus Konstantynopola dałby połowę swojego skarbca, byle tylko zobaczyć to cudoLyonetta skinęła głową. Wstrzymując konia przyglądała się wspaniałemu widokowi, jednocześnie splatając palce z palcami Sept Toura. Jakby chciała dzielić z nim te niezwykłe chwile bardziej szczególnie. Ucieszył się, dla niego dziewczyna stawała się powoli kimś ważnym. Była mądra, odważna, piękna, miała w sobie dużo kobiecego wdzięku łączącego w sobie dorosłą dojrzałość i dziewczęcą radość. Może ta ostatnia cecha nie wypływała zbyt często, bo czasy były trudne, ale niekiedy, w błysku oka, leciutkim uśmiechu, dawała o sobie znać. Ponadto ... nagle Sept Tour ze zdziwieniem skonstatował, że myśli o niej coraz mniej, jako o chlebodawczyni, która go zatrudnia, a bardziej, jako o pełnej uroku kobiecie. To było dziwne! Dawno nie patrzył na nikogo w ten sposób. Myślał, że czas ten odszedł w niebyt, a teraz, kiedy tak siedzieli na koniach ramię w ramię trzymając się za ręce ... dziwne, naprawdę dziwne.

Jak niezwykły był od zewnątrz zamek, tak prześliczny wydał się dziedziniec. Dopiero z bliska można było zauważyć płaskorzeźby, misterne odlewy wplecione pomiędzy kamienne płyty murów oraz ozdobione witrażami okna. Służby nie było zbyt wiele, ale kilku stajennych w bladych strojach od razu rzuciło się biegiem do jaśnie pana odebrać konie. Kilku innych kręciło się w rogu, przy studni, na blankach zaś dostrzegł kilkunastu zbrojnych. Sept Tour miał wrażenie, że utrzymanie tej posiadłości musi kosztować fortunę. Skąd ona u takiego rycerza? To było niepokojące. Ale odłożył wątpliwości ad acta.

- Hey, sam tu – krzyknął Patric do jakiegoś wysokiego chłopaka o pociągłej twarzy. – To dostojna hrabina de Saumur, rycerz de Sept Tour, szlachetnie urodzeni Jeremiash i Bernadetta ... oraz zacny sługa jaśnie pani Ron. Przyjąć mi ich dobrze, bo to moi ważni goście i ktoś, kto nie odwiedza zwykle progów zamku. Cała służba ma być do ich dyspozycji. Ulokuj dostojnych państwa we wschodnim skrzydle. Paniom przyślij pokojowe dziewczyny, a mężczyznom po chłopcu służebnym. A wy, moi państwo, wybaczcie łaskawie, bo dobytek opatrzyć muszę i wypytać, co działo się podczas mojej nieobecności. Spotkamy się na wieczerzy, na którą pozwolę sobie zaprosić wszystkich szlachetnie urodzonych. Wasz sługa ranny, dlatego może lepiej, żeby w łóżku został, a przyniesie mu się bulion. Medyk zaś zerknie na jego rany.
- Dziękuję
– powiedziała szczerze Lyonetta. – Jesteś szlachetnym mężem i przyznaję, że nie spodziewałam się spotkać nikogo tak rycerskiego na naszym szlaku. Rozumiem doskonale, że masz swoje obowiązki. Proszę, przyjmij naszą wdzięczność i wielcśmy wdzięczni za zaproszenie na wieczerzę.

Gospodarz zamku i Lyonetta wymienili jeszcze kilka uprzejmości, po czy Patric oddalił się, a ów wysoki młodzieniec skłonił przed młodą hrabiną, której Enrico właśnie pomagał zejść z konia.
- Wasza czcigodność, szlachetni państwo. Zostawcie, proszę, konie w rękach służby. Gwarantują, że znają się na swojej pracy. Tymczasem zapraszam na pokoje. Wschodnie skrzydło, o którym wspominał mój pan, będzie do państwa dyspozycji. To te drzwi, proszę za mną – dodał wskazując na jedną z bocznych bram, a potem prowadząc korytarzami, schodami, zaułkami.




Enrico sądził, że ani kalif bagdadzki, ani basileus bizantyjski, ani nawet cesarz dalekiego Kitaju, o którym pisał ów słynny Wenecjanin Marco Polo, co to podobno dotarł gdzieś do kraju ludzi malowanych na żółto szafranem, nie posiadali tak wspaniale wykończonego wnętrza. Nie było może bardzo bogate pod względem złota, czy drogich kamieni, ale wysmakowane tak, że ich piękno porywało. Dotyczyło to zarówno przejść, jak i komnat, które im przydzielono. Każdy szczegół, każdy drobiazg wydawał się mieć swoje ukryte znaczenie. Wszystkie elementy cyzelowano do niezwykłej perfekcji, jakby setki lat ręce niezwykłych pracowników doskonale wprawnych oraz uzdolnionych, nadawały im kształt.

Prowadzący ich młodzian przedstawił się, jako Rico. Najpierw zaprowadził Lyonettę do jej komnaty. Była obszerna, jak na miejsce zamieszkania hrabiny przystało i misterna, jak wszystko w tym miejscu. Miała kominek, łoże z baldachimem, sekreterę, szafę, stół i wygodne krzesła. Dodatkowe wyjście prowadziło na wielki balkon, a pod sufitem płonęły na żyrandolach świece jarzące, dające jasny poblask. Widać, że komnata przypadła dziewczynie do gustu. Gdy tylko weszli, zaraz zjawiła się hoża pokojówka Sophie, która skłoniła się i zaproponowała Lyoneccie skorzystanie z szafy pełnej niewieścich strojów.


Pozostałe pokoje były nieco mniejsze i skromniejsze, ale i tak doprowadziłyby niejednego magnata do ataku szalonej zazdrości. Całkiem słusznie, zresztą. Były eleganckie oraz wygodne. Wręcz zachęcały do skorzystania. Jego komnata znajdowała się tuż obok należącej do Lyonetty. Dalej była olbrzymia marmurowa łaźnia, do której jednak ledwo zerknęli. Rico zachęcał do skorzystania przed lub po kolacji. Później mieściły się kolejno pokoje: Bernadetty i Jeremiasha, a potem Rona, najmniejszy i najuboższy, ale także niczego sobie.

Enrica, kiedy wszedł do swojego pokoju, odwiedził młody paź Hector informując, iż został przeznaczony do osobistej obsługi pana Sept Tour. Pokazał zestaw strojów na rozmaite okazje dodając, że jego pan bardzo dużą wagę przywiązuje do ubioru, stąd warto skorzystać z gospodarskiej garderoby. Przez chwilę niepokoił się o Lyonettę, ale ... mogłoby się tu przydarzyć jakiekolwiek zagrożenie? Nie wierzył. Toteż, ciesząc się jej i swoim szczęściem, że spotkali takiego gospodarza, spokojnie umył się w przyniesionej przez Hectora balii. Postanowił, że z łaźni skorzysta po kolacji. Teraz zapewne kobiety odświeżały się po całym dniu jazdy i nie chciał im przeszkadzać.

Stół uginał się pod szeregiem półmisków z parującymi potrawami. Srebrne talerze i sztućce błyszczały w blasku jarzących świec, zapachy przenikały swoim aromatem przestrzeń. Mężczyzna skorzystał z propozycji gospodarza i ubrał tunikę wzorowaną na bizantyjskim ubiorze, do tego odpowiednie spodnie oraz trzewiki, zakończone, zgodnie z panującą modą, długim podniesionym nosem. Przy stole siedziało już rodzeństwo. Ona z utrefionymi włosami w sukni ze złotogłowiu, on w skromnym, ale wytwornym, niebieskim kubraku i dopasowanych kolorystycznie spodniach. Czekali jeszcze na Lyonettę i gospodarza. Jakoż po chwili wyszli obydwoje. Elegancko przyodziały w czerni i srebrze Patric prowadzący zjawiskowo wyglądającą hrabinę. Sept Tour poczuł dziwne ukłucie ... czyżby zazdrości? Zaraz jednak zdusił je w sobie. Patric, jako właściciel zamku, miał prawo, ba – obowiązek, osobiście doglądać najważniejszego ze swoich gości. Jakoż czynił to w sposób nie nachalny, ale wystudiowanie elegancki.
- Gdzie on się tego nauczył – zastanawiał się rycerz, a Patric najpierw zaprowadził Lyonettę na jedno z dwóch honorowych miejsc, potem sam usiadł na drugim.
- Drodzy goście. Jedzcie, pijcie, radujcie się. Skromne progi mojego zamku są do waszej dyspozycji.
Niczym niewidzialna, nagle za każdym z nich pojawiła się obsługa. Za kobietami, służąca, za mężczyznami służący. Każdy miał dzban wina, z którego nalewał obficie biesiadnikowi, na żądanie przynosił wody bądź ręcznik do wytarcia dłoni, albo czystą łyżkę czy nóż.
- Proszę, jedzcie – zachęcał Patric, chyba niepotrzebnie, bo wszyscy starali się smakować rozmaitych dań. Niektórych nawet się nie domyślali, ale cierpliwy gospodarz objaśniał, że to łapa niedźwiedzia w sosie lebiodowym, a to bakłażan, a to comber barani, a to ... dużo można byłoby wymieniać.
- Szlachetny panie, a wy? – Zapytała nagle głośno Bernadetta, a Sept Tour uświadomił sobie, ze rzeczywiście, nie widział, żeby gospodarz przełknął chociażby kęs. Dzban, z którego sługa dolewał mu do kielicha także był inny niż ich. Oni mieli miedziane zdobione rozmaitymi wzorkami, on zaś pokryty czerwoną emalią.
- Ale cóż, jego sprawa – ocenił. Zresztą, przecież uratował Jeremiasha.
- - Przepraszam Pani. A i Wy dostojni goście także musicie mi wybaczyć. Kwestie żołądkowe ... mój medyk, ten sam co zbadał Rona, zalecił mi odpowiednią dietę kiedyś. I tak się przyzwyczaiłem, że praktycznie nie jem innych potraw.
- A cóż to takiego
? – dopytywała się ciekawa Bernadetta.
- Lek, bardzo słodki i niezwykle miły w przyjmowaniu, ale nie każdemu dogodzi. Dla mnie to coś, co podtrzymuje mnie, dla wielu innych, może być wstrętne. Ale nie rozmawiajmy o tych sprawach. Jest uczta, jedzmy, a może chcecie państwo posłuchać muzyki? – Nie czekawszy na odpowiedź, polecił sprowadzić zamkowego minstrela.


Mandolina i smętny śpiew urzekał. Łechtał cudowna melodią uszy, podobnie jak smak i węch zaspokajały wspaniałe potrawy. Podniet wzrokowych dostarczało mu obserwowanie cudownej Lyonetty, a dotyk ... muśnięcie jej ręki, kiedy mijała jego krzesło. Nawet nie wiedział, jak długo trwało to wszystko. Miał wrażenie, że inni także pogubili się nieco, aż do chwili, gdy nagle bladą twarz Patrica przeszedł nagły skurcz. Stał właśnie opowiadając jakąś dykteryjkę, gdy zachwiał się niespodziewanie i tylko sługa podtrzymał swego pana tak, że nie upadł na podłogę jadalni.
- Zacny panie ... – Lyonetta chciała się czegoś dowiedzieć, ale Patric machnął ręką.
- Nic właściwie, drobiazg – twarz jednak dalej pozostawiała w bolesnym skurczu. – Wspominałem, że zażywam medykamenty. Dosyć dawno już nie brałem. Poddaję ciało próbie, ile zdoła wytrzymać.
- Ależ to niebezpieczne
– wtrąciła Bernadetta przejęta.
- My, mężczyźni, lubimy robić niebezpieczne rzeczy – wyjaśnił Patric. – Proszę spytać swojego brata. Naprawdę specjalnie nic się nie stało. Ale ... ale niestety muszę państwa opuścić. Proszę mnie zrozumieć i wybaczyć.
- Ależ, nie macie panie sobie nic do zarzucenia. Gościna jest wspaniała
– odpowiedziała Lyonetta, a przekrzywione oblicze Patrica przeszedł cień uśmiechu.
- Dziękuję bardzo. Oddalę się na dziś, ale proszę, zostańcie, ile będziecie mili ochotę.

Mówił jeszcze dość długo namawiając do jedzenia, picia i słuchania pieśni, ale jego odejście zwarzyło nieco nastrój. Tym bardziej, że nie byli już głodni, a Jeremiash wręcz popuścił pas na ostatnią dziurkę. Powoli więc zebrali się, zapominając wypytać Jeremiasha o szczegóły uwolnienia. Najpierw odprowadzili hrabinę, potem udali się do swoich pobliskich komnat.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 10-05-2009 o 17:13.
Kelly jest offline