Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2009, 14:16   #144
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Aj waj, puśćcie, pane ślachcic, brodę wyrwiecie! - zatrajkotał kramarz, wyrwał się Litwinowi i schował się za swoją dwukołówką.


- Mordka dobry Żyd! - zaniósł się Żydzina jękliwie i rękoma machać począł jak wiatrak w czas burzy wiosennej. - Dobry Żyd i jego towary dobre, a nic ino za brodę szarpią i krzyczą! Ja od dworu do wioski, od wioski do hutoru jeżdżę i wszędzie jeno krzyczą... Konia mi ukradli jakoweś hultaje, jako że to tak... Bieda i rozpacz, rozpacz i bieda

Nuszyk skrzywiła się szpetnie. Okrutnie ją drażniły zawsze żydowskie wrzaski, załamywanie rąk i nadmierna gestykulacja. Ale i wiedziała, że trzęsienie Żydowiną nigdy pożytku nijakiego nie przyniesie, bo ten jeszcze rozpaczliwej swoje nieszczęścia roztrząsać zacznie i tak się wzruszy nad swą krzywdą, że pomyśleć by można, że większej nie znajdziesz pod słońcem.

- Ty Mordechaj nie jazgocz, my na Litwie Żydów nie jadamy. Konia nie masz? To gadaj, cożeś uwidział, a koń się znajdzie. Jak cenne to, co powiesz, to i na spyżę dla szkapy mieć będziesz.

Nachyliła się do pana Jacka i podsunęła mu garniec z borowikami.
- A skosztuj waści, specyjały prawdziwe! - zerknęła nagle do gara. - O! - oznajmiła, szczerze zmartwiona. - Wyżarte ze szczętem! Gadaj, Mordechaj, co ci tam na sercu leży.

Żydowin zza wozu wylazł, czapę ściągnął i pod pachę wraził.
- Mordka Żyd dobry, ode dworu do wsi, od wsi...
- Do sedna!
- warknął mości Bończa. Żyd pokiwał posłusznie głową, a tak energicznie, że niemal mu się urwała z wiotkiej szyi.
- Mordka sobie nocy poprzedniej obóz rozłożył nade Psiołem, w krzakach nadrzecznych. Ognia nie palił, bo to czasy niepewne, a Mordka towary ma dobre...
- Co żem mówił? - gruchnął pan Jacek, a Nuszyk poklepała go uspokajająco po ramieniu.
- Zaraz się zatchnie, jak mu waści będzie przerywał co chwila.
- Mordka słuch ma jako zwierz dziki
- pochwalił się Żydzina. - I sen lekki, bo ode małego z towarami wędruje...
- Ode dworu do wsi, od wsi do hutoru
- uzupełniła Nuszyk pogodnie.
- O, tak właśnie, jako waćpanna rzecze - ucieszył się Mordechaj. - Tedy zaraz się ocknął, kiedy konie i mowę ruską posłyszał, choć cisi mołojcy byli, aj waj, jakby w wielkiej tajemnicy skradali się. Mordka cicho siedział, bo strach miał, ale z krzaków patrzył. Prowadził ich wielki Kozaczyn, rosły jako dąb, z siwymi wąsiskami. Bardzo go słuchali inni mołojce. Batko Krepkij go wołali...
- Ilu ich było? - wtrącił pan Jacek.
- Mordka nie liczył, ale pięćdziesięciu będzie Szlachcic z nimi jechał stary, z gębą ponurą, czarno odziany. Ten pokrzykiwać zaczął, coby na toboły uważali, bo jak się księgi rozmoczą, to on im trzewia w supły powiąże. Tedy batko Krepkij pięścią go łupnął, tak że tamten z siodła zleciał jak zmieciony. Zlazł Kozaczyn z konia, do tego ślachcica podszedł, i coś tam mu jeszcze mówił, ale za cicho to było nawet dla Mordki, coby zasłyszeć. Rozmawiał też potem Krepkij trocha z jednym z mołojców, zaufanym swoim widać, drogę ustalali...
- Panny
- przypomniała Nuszyk.
- Panny dwie były, obie jasne jak anioły. Jedna dziecko prawie, kwiliła jak ptaszek maleńki. Ta druga starsza, wysoka, z twarzą dumną, czarnobrewa, suknię miała modrą z przedniej materii, ale zniszczoną strasznie. Wiozło ich dwóch Kozaków przed sobą na siodłach. Tę starszą w więzach. Rozcięli postronki jej, zanim w wodę weszli.
Żydowin nabrał oddechu i wzniósł oczy ku niebu.
- I potopiło się wielu mołojców tej nocy.
- E? - Nuszyk z wrażenia aż garniec upuściła.
- Psioł głęboki i zdradliwy, a wody jeszcze nie opadły po deszczach ostatnich. Niby się zdaje, że wody spokojne - ale takie miejsca są, co diabeł palcem nurt zakręca i wciąga nieostrożnych. Kiedy na środku byli, jeden z mołojców, co konia objuczonego wiódł, pode wodę poszedł, koń zbiesił się, powpadali na siebie. Ta panna starsza - tego nie widział żem już - ale nóż mieć musiała, albo wyrwać go mołojcowi, bo Kozak, co ją trzymał, broczyć czerwienią począł, a panna z nurtem popłynęła jako rybka. Część mołojców za nią się rzuciła, batko Krepkij krzyczał, ten siwy ślachcic krzyczał, konie toboły zaczęły gubić, rejwach, panie ślachcic
- Jak na żydowskim targowisku - podsumował pan Jacek, a Mordka spojrzał się na niego koso.
- Pannę tę dognali, co uciekła, konie połapali i na drugi brzeg wyleźli, ale dobytku potracić musieli co niemiara... - Żydzina załamał ręce.
- A ludzi ilu?
- Drugi brzeg daleko, ale nie więcej jak trzydziestu ich tam wyszło.

Na twarz pana Jacka uśmiech wypełzł okrutny.
- I co waćpan powie, panie Jacku? Bo mi coś się wydaje, że nasz dobry Żydek Mordka w dalszą drogę na wozie, nie przed wozem ruszy.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 01-05-2009 o 14:26.
Asenat jest offline