Pojawienie się uzdrowicielki przepędziło ptactwo myśli. Może jej orcze dowcipy nie były najwyższych lotów, ale rozluźniły atmosferę.
Ktoś na mnie czeka, gdzieś tam w mieście? Pewnie tak, po co inaczej pchać się statkiem aż do Torvaru. Ciekawe czy ktoś mnie szuka? I jeszcze ten kamień, który tak ciągle szepcze. Ech, jeśli nawet nie szuka, to wnet zacznie.
To mówiła intuicja. Ale na razie można było ją zepchnąć w kąt. Uśmiechnęła się do Damarri.
- A może wszystko na raz? - powiedziała cicho, bojąc się usłyszeć swój głos. Matowy, acz dźwięczny. Nie za wysoki. Przyjemny. Obawa, że mogła zaskrzeczeć jak jakaś stara wiedźma uciekła. -
Kąpiel, nowe szaty, jedzenie i imię. Niekoniecznie w tej kolejności.
Wstała trochę za szybko (choć pod tą zwałą koca trudno było cokolwiek zrobić
zbyt szybko) i zarzuciła na siebie szatę.
- Uważaj, na wodę. - złapała Damarri za ramię, zanim ta nieświadomie weszła w kałużę. -
Mówisz orkowe imię. Masz jakieś na myśli? - przygładziła fałdy szaty i zapięła pas -
I gdzie właściwie jesteśmy?
Zacznijmy od początku...