Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2009, 20:29   #27
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny


- To jest drzewo – głos zabrzmiał wyjątkowo chłodno i oschle, ręka powędrowała ku najbliższemu masywowi pnia. – To chmura – dłoń zatoczyła koło – to ja, a to jest... nóż, moja droga...

Nagły grymas twarzy lezącej dziewczyny rozkwitł nową porcją zdziwienia, gdy zauważył, że niepoważna rozmówczyni wybucha nagle niekontrolowaną salwą śmiechu. Pomiędzy zielonymi plamami koron drzew zagościła twarz kobiety. Złote pukle smagnęły skórę niedoszłej ofiary.

- No już, nie rób takiej miny! – powiedziała odsuwając się na bezpieczną odległość i jednocześnie wracając do swojego dawnego, lekkiego tonu. – Musiałam jakoś przywrócić cię do rzeczywistości. Wstawaj.
- Gdzie jesteśmy? I kim ty jesteś? – powoli podnosząc się na nogi zapytała Nasarin.
- Jesteśmy na samym szczycie wzniesienia nazywanego Wzgórzem Spełnienia – wyciągając w kierunku dziewczyny rękę odpowiedziała na jedno z pospiesznie zadanych pytań. – Hm... Widzę jednak, że to niewiele ci mówi i raczej nie jest odpowiedzią, której oczekujesz. Jesteśmy w... Albo wiesz co? – urwała nagle w połowie zdania i spojrzała jej prosto w oczy. – Porozmawiamy idąc. Powinnyśmy się pospieszyć. A dlaczego usłyszysz zaraz.

Ścieżyna wiła się wśród pofalowanego, ale nie tak znowu górzystego terenu. Niekiedy znikała w niewielkiej dolince, którą swe wody toczył rozgadany strumyk, potem zakręcała i powracała do zasięgu wzroku z najmniej spodziewanego kierunku. Od razu zauważyć się dało, że dróżka nie należy do tych często uczęszczanych. Wręcz przeciwnie. Ale mimo wszystko prowadziła skądś dokądś. Tym punktem, w którym się kończyła i z którym wiązała swój wstążko podobny los, było duże miasto na jednym z wyniosłych klifów zawieszonych wysoko nad niebieską powierzchnią wody.

Tego dnia dróżka skakała z niepojętej radości. Dlaczego? Bo... Już drugi raz w ciągu godziny ktoś z niej korzystał. Delikatnie łechtał piaskową skórę rytmicznymi uderzeniami stóp, a do tego zabawiał od tak dawna nie doświadczoną już rozmową, w którą ścieżka włączała się jak najpiękniej potrafiła – kojącym chrzęstem samej siebie i cykaniem zaprzyjaźnionych świerszczy, które na dom upodobały sobie liczne kępy trawy.

- Więc, droga Nasarin, chcesz wiedzieć co to za miejsce? – żywo gestykulując odezwała się kobieta. Widząc lekkie skinienie głowy kontynuowała. – Wiedz zatem, że to wszystko co cię otacza, ten kwiatek, chmurka i ptaszek nazywa się... Falvią – ostatnie dwie sylaby zadrgały powietrzu smutno i ociężale. Kobieta szybko się jednak opanowała i mówiła dalej. – A czym jest Falvia? Olbrzymią wyspą, domem ludzi takich samych jak ty.

Zamilkła na chwilę nachylając się by zerwać z przydrożnego krzaczka dziwny, ale roztaczający wkoło siebie rozkoszną woń, śnieżnobiały kwiatek o lekko postrzępionych płatkach. Obracając go w palcach dogoniła Nasarin.

- Ale wiesz, dopiero sobie uświadomiłam, że ty nawet nie wiesz z kim rozmawiasz! – rzuciła, najwyraźniej dumna ze swojego odkrycia. – Przepraszam cię. Naprawdę nie chcę w twoich oczach urastać do niepoważnej i, nie przymierzając, niezrównoważonej – uśmiechnęła się lekko przybierając niewinną minę. – Mam 1265 lat, pracuję jako doradczyni króla, nie mam dzieci i... już chyba nigdy nie będę mieć. Dlaczego? Bo moja materialność została zniszczona.

Wpatrywała się przez chwilę w twarz dziewczyny. Potem powiedziała znowu:

- Na imię mi Lasair. Hm... Podobne te nasze imiona, nie uważasz, Nasarin?

Dziewczyna coś tam odpowiedziała. Nie zostało to skwitowane żadnym komentarzem przybierającym formę choćby potakiwania czy znaczącego chrząknięcia.

Szły w milczeniu coraz bardziej zbliżając się do wysokich murów skrytego w jakby złotej mgiełce miasta, które tak bardzo zachwyciło Nasarin. Z ciszy i spokoju natury wychwycić dało się głośniejsze z minuty na minutę odgłosy zwyczajowego życia miejskiego. Jakieś pokrzykiwanie, kłótnie, turkot obitych metalem kół jakiegoś powozu leniwie toczącego się po wybrukowanych ulicach. Dziwna była tylko jedna rzecz. Nigdzie wokół nie było widać śladów rządów człowieka. Zielone trawy zdawały się być od wieków nie deptane, drzewa nie ścinane.

- Zaśpiewać ci piosenkę, Nasarin? – zupełnie niespodziewanie zapytała złotowłosa kobieta i nie czekając na ewentualne przyzwolenie czy też sprzeciw zaczęła pleść słowa z lekką, bardzo nietypową, ale urzekającą melodią.

Gdzie ptaki lecą
I motyle i wiatry
Gdzie ludzie żyją
I robaczki i trawki
Tam mnie prowadź
Serce stęsknione
Ku Moltirii, Moltirii

Chcę ludzi szczerych
I zapachu morza
Chcę mur całować
I Spacerować
Uciekać problemom
Gdzie zapytasz?
W Moltirii, Moltirii

Wspomnienie czeka
Jak dom rodzinny
Zawsze i wszędzie
Tylko powitasz
Ulice i parki znajome
A myśl zatętni
Moltiria, Moltiria

Tak mnie życie
Zaprowadź do celu
Daj oczy nacieszyć
Tak mnie radości
W mroku nawiedzaj
Tu, na obczyźnie
Nie w Moltirii

I choć wiem
Że nie jest pisane
Wędrowcowi powrócić
Ja ciebie spotkam
Tam, tu, wtedy
W źródle utonę
Moltirii

Ostatnie słowo uleciało tonąc w cichym szumie drzew. Lasair, lekko przymykając oczy, zdawała się zupełnie nieobecna. Potem równie nagle jak rozbrzmiały pierwsze dźwięki pieśni ruszyła. Nasarin mogłaby przysiąc, że na jednym z jej policzków zauważyła łzę. Dużą, srebrzystą, wolno płynącą ku swemu mokremu przeznaczeniu.

Łagodne wzniesienia już dawno zamieniły się w regularny stok opadający ku oddalonemu teraz o jakieś trzysta metrów miasta. Wąska ścieżka przerodziła się w ubitą równo drogę o brzegach starannie obłożonych ciosanymi w prostokąty, białymi kamieniami. Po bokach, coraz, wykwitały smukłe latarnie w całości wykute z jednolitego kamienia. Były jednak dziwne. Tak jak nieużywana, choć staranna droga, jak wciąż pachnący świeżością malutki kwiatek w palcach Lasair, jak wszystko. Nie mogły zapłonąć. Patrzyły tylko swymi wypolerowanymi, twardymi licami w stronę dwóch podróżniczek. Wiecznie zimne, wiecznie martwe.

Chylące się ku zachodowi promienie słońca, w połączeniu z wyraźnym teraz szumem morskich fal sprawiały, że chciało się zerwać z miejsca i biec prosto, ku stojącej otworem bramy, ku złotym dachom mieniącym się falą migocących blasków. Wraz z wiatrem pędzącym od południowego zachodu czuło się nowe siły napływające do ciała przez raczone kaskadą zapachów nozdrza. I nagle pośród nieprzytomnej fascynacji rozległ się ledwie słyszalny szept Lasair.

- Usiądziemy?

Stała odwrócona do Nasarin plecami. Wskazywała dłonią w kierunku jednej z misternie zdobionych ławek, które choć niewątpliwie korzeniami swoimi sięgały w przeszłość głębiej niż można by pomyśleć, nie wyglądały na w jakikolwiek sposób nadgryzione upływającym czasem.

- Chodź, dziewczyno – siedząc już na nagrzanej słońcem płaszczyźnie ławki zawołała. – Muszę powiedzieć ci coś ważnego.

Opierając się plecami o poręcz wygodnie rozłożyła się na siedzisku i nie spiesząc się, przybierając minę o niebo poważniejszą od zwyczajowego uśmieszku, przemówiła.

- Jeżeli uważasz, że ja i wszystko czego doświadczasz, to tylko wytwory twojego umysłu pogrążonego we śnie, jesteś w błędzie – patrząc się w oczy dziewczyny mówiła. – Jeżeli myślisz, że nie żyjesz, a miejsce, w którym się znalazłaś to pokuta bądź nagroda za twoje doczesne życie, jesteś w błędzie. I wreszcie, jeżeli jesteś przekonana, że za chwilę ockniesz się w piwnicy swoich wykopalisk... tak, znowu jesteś w błędzie.

Słońce przypiekało delikatnie skórę, zielona trawa przyjemnie łaskotała stopy, a słowa płynęły nieustannie – niekoniecznie piękne i lekkie.

- To – gest zataczający koło – jest rzeczywiste. Tu, wszystkie twoje życiowe funkcje sprawują się tak, jak to na nie przystało. Świat ten jest tak samo prawdziwy jak inne. Chcesz żebym powiedziała ci dlaczego jesteś teraz przy mnie, na zachodnim brzegu wyspy Falvii?

Chwila milczenia. Niewyraźny gest.

- I tak muszę to zrobić. Obiecaj tylko, że zachowasz spokój i nie rzucisz mi się do gardła.

Znowu cisza. Kolejne słowa padające z ust Nasarin.

- Hm... Po prawdzie, to i tak nie możesz mnie choćby złapać za gardło... No ale. – mruknęła Lasair, dopiero po chwili reflektując się i zauważając, że wpatruje się w nią para stężonych w oczekiwaniu oczu. – Ściągnęła cię tu twoja siostra, Nasarin Effie. Nie wiem jak. Naprawdę. Może pomogła w tym więź jaka między wami jest, może… W każdym razie ona potrzebuje pomocy. Więzi ją szalony człowiek, którego jedynym celem jest poszerzanie swojej władzy i łamanie ludzi, nie tylko w sensie psychicznym. To właśnie on jest źródłem wszelkich niepowodzeń…

Wstała nagle. Jak zwykle w najmniej przewidywalnym momencie.

- Musimy dołączyć do innych. Do czterech osób, które podobnie jak ty znalazły się w Falvii z jakiegoś powodu, albo wręcz przeciwnie, bez niego. Niektórych zwiódł ślepy los, innych przeznaczenie, pozostali po prostu tego chcieli. To jakieś 15 minut drogi. Chodź…


***

Słoneczko świeciło, ptaszki ćwierkały, a krzyki dorosłych ciszy istnieć nie dały…

Tak właśnie, mniej więcej, przedstawiała się sytuacja zaistniała w parku pomiędzy wyniosłymi pniami drzew.

- …pieniądze! Cena nie gra roli… - krzyczał mężczyzna w umorusanym, pięknym niegdyś garniturze.
- Ja skończę w rowie, ty w piachu! Z dziurą w… - odkrzykiwał mu drugi, groźnie wymachując pięściami.
- Nazywam się Jan- prawie niesłyszalnie brzmiało gdzieś w tyle.
- …miło mi was poznać – wtórował mu wesoły głos.

Zachowanie czterech dojrzałych mężczyzn porównać można było do, nie przymierzając, dziecięcej kłótni w piaskownicy. Wraz z nadbiegającą drobną kobietą rodziło się pytanie: „Czy płeć piękna zdoła zapanować nad tumultem i gwarem rozwścieczonego, czteroosobowego tłumu?”. Odpowiedź nie była jednoznaczna. Twarz nadbiegającej przeciwnie.

- Uciszcie się wreszcie! Słychać was w całym pałacu!

Vivien widząc coraz głośniej i agresywniej zachowującego się „przyszłego kopacza rowów” stanęła pomiędzy nim i osobnikiem, ku któremu kierował cały wachlarz wyszukanych przekleństw.

- Jak by nie było jesteście na siebie skazani! – wykrzyczała. – No co tak na mnie patrzysz? [i]Będziecie musieli spędzić ze sobą wiele więcej niż kilka minut. [/I]Jeżeli zamilkniecie usłyszycie to, co zamierzam wam teraz powiedzieć. Jeżeli nie… Cóż, wasza strata.

Vivien nie racząc nawet spojrzeć na grupkę zrobiła kilka kroków w bok i usiadła na ziemi, plecami opierając się o gruby pień drzewa. Z jej ust popłynęły spokojne, wyraźne zdania niekiedy tylko wzbogacane znaczniejszym akcentem, czy przerwą.

- Rzecz ta działa się 500 lat temu, tu na Falvii, dużej wyspie pośrodku Wielkiego Morza, kiedy to do Króla zawitał tajemniczy podróżny. Nadszedł wieczorem, skrywając swą twarz w cieniu głębokiego płaszcza. Pchając przed sobą strach, powitany został pustką ulic. Mieszkańcy ulękli się go, gdyż do boku miał przypasany miecz. Rzecz w Moltirii, miasto w którym się znajdujemy – szybko wyjaśniła nowe słowo – nie tyle co zakazaną, ile nie chcianą. Ale przybysz się nie przejmował. Wolnym krokiem dotarł do bram Królewskiego Parku. Strażnicy zdjęci jakimś niepojętym przerażeniem nawet nie próbowali go zatrzymywać. Zastukał do drzwi. Sługę, który je uchylił, odtrącił i poszedł wprost ku komnacie Króla. Głuchy na wołania i upomnienia dotarł przed jego oblicze, nawet nie skłaniając głowy wyjął zza poły płaszcza zapieczętowany czerwonym lakiem zwój i bez słowa odszedł. Nie odzywając się ni słowem, tym samym niespiesznym krokiem.

Umilkła i przebiegła wzrokiem po niespokojnych twarzach czwórki.

- Co głosiła treść zwoju? Tylko kilka prostych słów: „Bramy światów zostały otwarte. Strzeżcie się. Czuwajcie.”

Znowu chwila ciszy, podczas której Vivien ziewnęła przeciągle ukazując równe zęby.

- Co ma to wspólnego z wami? Myślę, że wiadomość traktowała między innymi o was. O sposobie w jaki tu przywędrowaliście. No nie patrzcie na mnie jak na wariatkę! – żachnęła się. – Myślicie, że łatwo wytłumaczyć komuś coś, o czym ma się jedynie mgliste pojęcie? Zaraz powinna przyjść tu Lasair z Nasarin. Ona powinna zrobić to po stokroć lepiej niż ja. A w międzyczasie... - Tu znacząco spojrzała na mężczyznę trzymającego w dłoni gruby portfel. – Mógłbyś mi pokazać jak wyglądają w waszym świecie pieniądze?

Prośba zabrzmiała niemal jak błaganie. Odpowiedź jednak nie zdążyła paść. Grupkę zaszła od tyłu zapowiedziana przez Vivien para.

- Wy jeszcze tutaj? – od razu wykrzyknęła zdziwiona Lasair. – Mamy piętnaście minut! Ruszcie się!

***

Dziesięć minut później oszołomiona piątka stała w wilgotnej jaskini umiejscowionej dokładnie w sercu parku. Patrzyła na ociekające wodą z położonego wyżej jeziorka ściany, które parowały błyskawicznie ogrzewane przez olbrzymie ognisko gorejące pośrodku. Był tu Emil trzymający w rękach kilka owiniętych skórą zwojów. Były mapy, które kazano mu przed chwilą wygrzebać z jednej z rozpadających się skrzyń. Był Jan, którego zmuszono do zerwania z drzew maksymalnie dużej liczby owoców, ciążących znacznie w prowizorycznej torbie z jakiejś przetartej płachty zawisłej w jego nieruchomych rękach. Byli też Thomas i Nasarin. Wszyscy oświetlani drgającymi płomieniami.


- Naprawdę przepraszam was, że wygląda to tak ostatecznie źle – ze strapioną, bezradną miną szybko mówiła Lasair. – Wybaczcie nam. Jeżeli za pięć minut nie odprawimy rytuału stracimy jakiś miesiąc, który normalnie musielibyście poświęcić na drogę.

Złotowłosa, na spółkę z Vivien biegała wkoło bez znaczniejszego celu.

- Aj...- westchnęła. – Wy nawet nie wiecie po co i gdzie tak naprawdę się znajdziecie... Hm.... O wszystkim powie wam Emil. Jest najlepiej poinformowany i w dodatku opanowany. Przygotujcie się. Poczujecie lekki dyskomfort i uczucie jakby ktoś przeciskał was przez wąską rurkę.

Stęchłe powietrze zatętniło nagłym grzmotem jaki wydał z siebie wybuchający tysiącem iskier ogień. Po nim rozbrzmiały zwiewne głoski śpiewnej melodii dobywające się z ust Vivien i Lasair. Coś się działo. Świat drżał w posadach. Tylko ogień trwał i zdawał rosnąć się z każda kolejną sekundą, chłonąć i przyciągać ku sobie nie tylko kropelki wody.

Ai sende si trevo
Atrade name grivis
Polimme rygyde alre
Em nae eret
Em nae eret

Jedna dotychczas melodia rozkwitła barwą miliona innych, zdających się tworzyć nieprzerwaną całość. Nogi przyrastały do kamiennego podłoża, w gardle zaschło, oczy zaszły łzami. A ciepło zamieniało się w palące gorąco. Płomienie niemal już łechtały skórę. Pieśń brzmiała jednak dalej. Coraz głośniejsza, coraz bardziej niesamowita.

Cande morvia es gurente
Sivis olire matta
Ai sende ravivo dee
Em nae eret
Em nae eret

Pochłonął ich. Otoczył rozbieganym światłem żaru, otulił jak pierzyna. Ale... Nie doświadczyli bólu, nie usłyszeli skwierczenia smażącej się skóry, nie poczuli nawet typowego dla ognia duszącego zapachu. Przed oczami wykwitały jakieś nieopisane obrazy i wizje, ręce szukały oparcia w nie nadchodzącym upadku. Gdzieś głęboko w umyśle nadal huczały słowa.

Furione truesie oli
Ande forete em gale
Idde idde hytirii
Eftis ao el cetra
Ane vil glovis
Ane em eret
Nae eret

Ostatni wers skąpał się w ciszy. Nie było już wszechobecnej czerwieni. Tylko pustka. Pustka, z której chwilę potem wyrósł nowy świat. Szary i brzydki.

Stali na równinie popiołów. Nad sobą mając szarobrunatne niebo zasnute gęstymi chmurami, przed sobą mgliste zarysy jakiś ruin. Panowała grobowa cisza. Dało się usłyszeć w niej przyspieszone oddechy, a nawet bicie serc. Nie wiedząc po co i gdzie się znaleźli rozejrzeli się po krajobrazie mogącym chyba być efektem tylko bomby atomowej.

Mijało otępienie, a wraz z nim dziwna błogość jaką czuło się w Moltirii. Dawały o sobie znać zmęczone mięśnie.Emila za to dodatkowo skręcało jeszcze w żołądku. Nie jadł nic od momentu pojawienia się w Falvii. W głowie zadudniło, usłyszane z ust Lasair chyba, słowo: "Iluzja".

Na pobliskiej, uschniętej gałązce, pozostałości po krzaku, trzepocząc nerwowo skrzydłami wylądował duży, siwy – najwyraźniej od ciężaru jarzma lat na karku – kruk. Przekrzywił główkę i mądrymi, głębokimi oczyma wpatrzył się w dziwną piątkę. Czegoś takiego, w swoim wiekowym życiu, jeszcze nie widział.



***

Ogień zniknął zupełnie nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu. W ciemnej jaskini pozostały tylko dwie niewyraźne postaci.

- Nawet nie wiecie jak się cieszę, że mogłam was poznać…

Cichy szept Lasair był jedną z ostatnich rzeczy jakie dało się tu słyszeć tego wieczora. Kolejną stał się cichy, żałosny jęk i odgłos kolan zderzających się z kamieniem.

- Żegnajcie

Coś jakby szloch. Potem szelest. Pociągnięcie nosem. Ciche kroki.
 
Sulfur jest offline