Lazaret przy świątyni Garlen, Travar
-A może wszystko na raz? – z każdą głoską, głos dziewczyny nabierał coraz większej pewności siebie.-
Kąpiel, nowe szaty, jedzenie i imię. Niekoniecznie w tej kolejności.
Orczyca przyjęła to z zadowoleniem...Jej "podopieczna" przestała być zastraszonym pisklakiem, któremu tylko współczuć można było.
-
Pożyczyłabym ci moich osobistych szat, ale są zbyt wyzywające.- odparła wesołym tonem orczyca.-
Na razie świątynne muszą wystarczyć.
Następnie ubierającą się dziewczynę przestrzegła przed kałużą. Oceniła figurę i urodę swej pacjentki. Próbowała nawet z niej wysnuć przeszłość owej kobiety. Tyle że mogła być ona, każdym. I kupcem i magiem dowolnej dyscypliny...i wojownikiem nawet.
Kolejne słowa wyrwały Damarri z zamyślenia.-
Mówisz orkowe imię. Masz jakieś na myśli? - pacjentka przygładziła fałdy szaty i zapięła pas -
I gdzie właściwie jesteśmy?
-Creska, Nyijsa, Meerelva, Meraagi, Duavi, Hercla, Saargva.- wymieniła prawie jednym tchem Damarri prowadząc dziewczynę pod ramię w kierunku okna.-
Moja matka miała na imię Eerglis, a jej matka Tavarti. Nienarodzone dzieci orków, objawiają matkom swe imię w proroczym śnie kilkanaście dni przed porodem. Ponoć. Jeszcze żadnego nie urodziłam, więc potwierdzić tego nie mogę.
Gdy doszły do okna, dziewczyna rozejrzała się...A widok zapierał dech w piersiach. Olbrzymie miasto, z budynkami o dachach wydających się być zrobionymi ze złota.
Budowle o białych murach nad którymi było widać unoszącą się w powietrzu nad miastem galerę
i eskortujące ją dwa drakkary.
Na ulicach widać było tłumy kupców, handlarzy i przechodniów. Gwar ulicy pomieszany z zapachami przypraw docierał do zmysłów dziewczyny, tym mocniej, im bliżej okna stała.
Tymczasem Damarri mówiła.-
Jesteśmy w Travarze, perle Barsawii. Piękniejszego miasta nie ma. Cudowniejszego nie ma. Przybyłam tu cztery lata temu i zakochałam się...w tutejszej atmosferze. Orkowi nomadzi pewnie by rzekli, że w miastach brakuje orkom wolności...Co oni wiedzą ? Cały dzień galopować i widzieć jedynie...step. Tu przejdziesz jedną uliczkę i możesz zobaczyć coś nowego. No i Wielka Gra...nie ma wspanialszego pokazu magii, brawury i zręczności, od Wielkiej Gry. A tylko w Travarze ją organizują. Jak się wykąpiesz, to pójdziemy coś zjeść na mieście.
Orczyca przesunęła dłonią po głowie dziewczyny.-
No, a teraz chodźmy się wykąpać...trzeba przywrócić blask tym włosom.
Wyszły na korytarz... Alwerona i dwóch petentów już nie było. Orczyca ujęła dłoń dziewczyny i energicznym krokiem ruszyła przed siebie. Usłyszawszy pytanie.-
Czym się zajmujesz Damarri, kim jest Alwaron i co to za amulet który nosił.
-Jestem uzdrowicielką i głosicielką Garlen, za dnia, a wieczorem tancerką w karczmie „Pod Ognistym Jaszczurem”. – odparła orczyca.-
Nie polecam tego przybytku, to nie miejsce dla delikatnych kobiet.- a następnie wróciła do tematu.-
Muvuul, tak my, orki, zwiemy Garlen w naszym języku, wybrała mnie obdarzając pewną ilością darów, w tym i darem uzdrawiania. Alwaron jest również głosicielem Galren i uzdrowicielem. To rzadkość, by Garlen wybrała mężczyznę, ale zdarza się. Choć nigdy nie widziałam, by wybrała orka. Nie ma hierarchii głosicieli, każdy jest wolny i równy pozostałym. Ale świątynie wymagają pewnej organizacji. I Alwaron, będąc najbardziej doświadczonym z nas został głównym opiekunem świątyni. Przynajmniej przez jakiś czas. Bo jak wejdzie na kolejną ścieżkę swego kręgu życia, czy coś w tym rodzaju...to zapewne opuści świątynię w Travarze. A medalion jest symbolem stanowiska głównego opiekuna... równie dobrym jak każdy inny.
Obie kobiety przeszły przez wielką okrągłą salę. Na środku stał posąg przedstawiający kobietę o łagodnych rysach, otoczoną przez korowód tańczących dzieci, różnych ras. Dookoła posągu stały ołtarzyki ofiarne, i kilkanaście modlących się osób, w większości kobiet.
Dziewczyna nie miała jednak czasu się przyjrzeć, gdyż Damarri nie pozwalała jej się zatrzymać. I ruszyły dalej, pędząc w kierunku z którego dochodził chlupot wody. W świątyni była niewielka łaźnia, niezbyt głęboki wykładany ceramiczną płytką kwadratowy basen, kilka drewnianych ław i złożone na nich szaty.
Bowiem w basenie pluskały się dwie młody kobiety, bladoskóra nieco pulchna blondynka z rasy ludzi o sporym biuście i obciętych na pazia włosach. Oraz szczupła elfka, o ostrych rysach twarzy, włosach czarnych jak skrzydło kruka, kształtnych piersiach i zaskakująco długich nogach. Także włosy miała bardzo długie, bo ich końcówki przylepiały się do skóry na wysokości pośladków.
Damarri bez skrępowania rozpięła pas i szybko zdjęła szatę. Odsłaniając czerwony tatuaż na prawej łopatce. Dość dziwny...Czerwony, złamany kieł, na tle tarczy słonecznej.