Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2009, 22:50   #83
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
To, czego nie widać.

Vittorio jechał stępem, co i rusz sprawdzając czy nie zgubił felernego rzemieślnika. Tamten z początku chciał zajechać konia, ale widocznie zwierzę postawiło się i znacząco zwolniło. Świeży ślad wyraźnie odznaczał się na trakcie.

Miło ze strony Maike, że chciała mu pomóc, ale jej ojciec wyraźnie powiedział: „Tylko jej do tego nie mieszaj. Ona ma swoje sprawy.” No to utrzymywał swoją wielce niekompetentną maskę („ja nic nie wiem”, „nie wiem jak Stone wygląda”, „nie mam pojęcia, gdzie mogę go spotkać”), póki nie nadarzyła się okazja. Stone we własnej osobie, w tej samej tawernie co oni. Na początku jeszcze nie był do końca pewien czy to on. Widział go ostatni raz jako dziesięciolatek. Wszystko stało się oczywiste, gdy tamten zareagował jak oparzony na informacje o ataku na Cyganów. Swoją drogą ciekawe, czy rzeczywiście jakiś miał miejsce.

Poklepał po szyi swojego niespokojnego ogiera. I przyspieszył, gdyż ślady wyraźnie świadczyły o ponownym ostrym galopie. Co więcej, miał paskudne przeczucie, że ktoś go śledzi. Chociaż to śmieszny pomysł. Śledzić śledzącego. Maike o to nie podejrzewał, choć byłaby do tego zdolna. Inna sprawa, że to nie o niego chodziło, tylko o Stone'a.


Banbuk wszedł galop. Vittorio nagle uświadomił sobie, o co właśnie się rozchodzi. Właśnie po to ktoś napadł na Cyganów, żeby wywabić rzemieślnika z ukrycia. Trasa do Cyrku nadawała się idealnie na atak, gdyż prowadziła głównie przez szczere pola i las, co ułatwiało przygotowanie pułapki. Teraz już dokładnie słyszał tętent za sobą. Obejrzał się. Trzech jeźdźców. „No pięknie” i pogonił Banbuka mocniej. Po chwili dostrzegł sylwetkę Stone'a.

- Uciekaj! - wrzasnął, kiedy Stone się odwrócił. - Uciekaj do diabła!

***

Aniołek siedziała przed namiotem cyrkowym, gapiąc się pustym wzrokiem na kawałek papieru. Krótki liścik od ojca. Widziała papę, wczoraj na przedstawieniu. Nie udało jej się z nim porozmawiać, ale przez cały dzień myślała, że dziś wieczorem się uda.

Cytat:
„Zapomnij o mnie kochana. Kiedy oddawałem cię pod opiekę, obiecałem sobie, że nigdy nie sprowadzę na ciebie niebezpieczeństwa. Nie mogę pozwolić, aby spotkało cię to, co twoją siostrę. Zapomnij Aniołku.”
Wrzuta.pl - Christina Aguilera - HURT (Music Video)

- Nic ci nie jest? - Lucyna przysiadła koło niej na drewnianym płotku.
W odpowiedzi Aniołek pokręciła przecząco głową.
- I płaczesz, bo...?
- Odczep się.
- rzuciła zadziornie.
Lucyna zamarła. Ta grzeczna, niewinna ptaszyna właśnie potraktowała ją obcesowo. Co więcej wstała i ruszyła w stronę lasu.
- Aniołku, co ty robisz? - złapała ją za ramię.
Gorejący wzrok młodej dziewczyny wyrażał pełne zdecydowanie. Przez zaciśnięte usta ledwo przepłynęły słowa.
- Idę odnaleźć ojca.
Lucyna zamurowało. Stała tak niezdecydowana, kiedy Aniołek oddalał się w bliżej nie sprecyzowanym kierunku.
- Oj! - rzuciła za jej plecami. - Fam jest bardziej na prawo.
Aniołek skręciła we wskazanym kierunku i dalej brnęła w zarośla.
Lucyna westchnęła i ruszyła za dziewczynką.
- A nie łatwiej byłoby wziąć konie? - jej uwaga została zupełnie pominięta, również przez wiatr.

***

Vittorio początkowo myślał, że im się uda. Ale koń Stone'a toczył pianę z pyska, potykał się coraz częściej i jeszcze chwila tego wycieńczającego biegu, padnie im w jakimś rowie. Zostało tylko jedno rozwiązanie.
- Wezmę ich na siebie, a ty spróbuj się gdzieś ukryć! - wrzasnął do rzemieślnika, po czym ostro zawrócił Banbuka. Zza paska wyciągnął pistolet i wystrzelił w stronę jeźdźców. Pudło. Voddaccianin przeklął pod nosem, wyszarpując zza paska drugi. Teraz byli tak blisko, że musiał trafić. Wystrzał i … nic. Jeden z koni zwolnił. Vittorio zaczął żałować, że nie przykładał się do tych cholernych zajęć ze strzelectwa odpowiednio mocno.


Banbuk stanął dęba, i poganiany przez jeźdźca ruszył w wyciągniętym mieczem na trójkę napastników. Zwarli się w krótkiej wymianie ciosów, jednak nie mógł powstrzymać aż trzech mężczyzn. Jeden ominął go łukiem i ruszył dalej za Stonem. No to tyle, jeśli idzie o zatrzymanie pościgu. Jednak nie miał czasu nawet na westchnięcie. Związał dwóch w walce. Konie dreptały w miejscu, niespokojne. Kilka ciosów zeszło po ostrzu Vittoria, jeden musnął żebra, jeden zatrzymał się na siodle, robiąc w nim szczerbę i raniąc lekko Banbuka w szyję. Koń poniósł. Dzięki Theusowi, jeźdźcy ruszyli za nim. Coraz głębiej w las i głębiej.

W końcu wpadli na większą polankę. Nagle jeden z koni napastników wydał z siebie przeraźliwe rżenie i padł martwy. Czyżby ten wcześniejszy nabój? Vittorio zeskoczył z Banbuka i rzucił się w stronę mężczyzny.
- Jorgen? - ten w siodle rzucił drugiemu jedynie krótkie spojrzenie.
Najemnik zrzucił z siebie truchło konia. Szybko wycelował do Voddaccianina z pistoletu i wystrzelił. Vittorio zdążył jedynie się skulić, jednak nabój nie był przeznaczony dla niego. Banbuk zarżał desperacko, uderzył dwa razy kopytem w ziemię i padł.
- Nie!
Ale nie pozwolono Vittorio pożegnać się z przyjacielem. Obaj najemnicy rzucili się na niego. Nie mogli pozostać żadni świadkowie.


***

- Wiesz, może jednak wrócimy? - Lucyna nie dawała za wygraną. Szły już tak z godzinę i gdyby nie jej ptasi zmysł kierunku, zgubiłyby się z tuzin razy.
- Nie. - Aniołek, mimo że już zupełnie zmęczona, ledwo wlokąca nogę za nogą, szła dalej przed siebie.
- Może jednak?
- Nie.
- Pomyśl logicznie...
- Nie!
- Jak chcesz.
- Lucyna wzruszyła ramionami. Nikomu nie zameldowały, że się oddalają. Właściwie myślała, że Aniołek zniechęci się po kilku zdrowaśkach i wrócą z powrotem do Cyrku. Przeliczyła się. Poważnie zaczęła się zastanawiać, co zrobi za godzinę, kiedy Aniołek padnie ze zmęczenia, a ona będzie musiała ją nieść z powrotem do Taboru. Właściwie mogłaby zamienić się w ptaka, ale pazurami mogłaby poranić dziewczynkę. Co gorsza, gdyby ta obudziła się podczas lotu, mogłaby zacząć panikować i jeszcze by jej spadła.
- Słyszałaś? - Lucyna zmarszczyła czoło. Zdawało jej się, że jakieś metaliczne dźwięki...
- Co?
- O znów.
- jakby ktoś uderzał metalem o metal.
- Nic nie słyszę. - Aniołek starała się wyrwać ramię z uścisku, który uniemożliwiał jej oddalenie się.
- Jeszcze raz. Naprawdę nic nie słyszysz? - Lucyna uświadomiła sobie, czym były te dźwięki. To nie dzwonki, ani kowal, to walka. Nie, po prostu wspaniale.
- Dobra, wystarczy. Wracamy. - pociągnęła Aniołka z powrotem.
- Nie!
- Tak, nie ma dyskusji.
- Lucyna pociągnęła Aniołka w stronę Cyrku, ale ta zaparła się o jakiś korzeń.
- Nigdzie nie idę! Puść mnie! - krzyczała.
- Cicho! - jeśli je usłyszą, to będzie koniec. - Powiedziałam wracamy!
Starała się przerzucić sobie dziewczynę przez ramię, ale ta zaczęła kopać i gryźć. W końcu wyrwała się z jej uścisku i ruszyła biegiem właśnie w stronę odgłosów walki.
- Matuszko miej litość, dlaczego akurat w tamtą stronę! - Lucyna pognała zaraz za nią. - Paskudny Bachor! W TEJ CHWILI WRACAJ!

Aniołek biegła aż do utraty tchu. Mijała sprawnie kolejne drzewa, które przerzedzały się. Wypadła na polankę. Nie zdążyła nawet krzyknąć, kiedy zwadziła o ciało mlecznego ogiera. Przeleciała przez jego grzbiet i uświadomiła sobie, że on nie żyje. Z szeroko otwartymi oczami przyglądała się jego zakrwawionemu bokowi. Jej sukienka cała zapaskudziła się krwią. A zaraz za nią walczyło trzech mężczyzn.
- Dwóch na jednego to trochę nie sprawiedliwe. -Lucyna stała na gałęzi drzewa. Prezentowała się groźnie, zważywszy na dwa sztylety w dłoniach.


Mężczyźni na chwilę zatrzymali się. Vittorio cofnął się o kilka kroków. Kulał od ciosu w udo. Jeden z najemników też nie wyglądał zbyt dobrze.

Kiedy Voddaccianin zauważył dziewczynkę, skóra zjeżyła mu się na plecach. „Co ona tu robi? To niemożliwe. Zły los sprzysiągł się przeciwko nam.” Miał okazję widzieć Aniołka raz w życiu, ale takiej istotki nie można zapomnieć. Zwłaszcza, gdy patrzy na ciebie z taką samą miną. Pełną przerażenia. Wtedy też...

- Do diabła, zabierz ją stąd!
- wrzasnął dol Lucyny .
Najemnicy wymienili spojrzenia. Słaby punkt. Właśnie tego potrzebowali. Nie czekali dłużej i rzucili się w stronę bezbronnej dziewczynki. Ta zaczęła wrzeszczeć i skuliła się w sobie. Lucyna zablokowała ostrze Jorgena, stając na truchle Banbuka. Vittorio zebrał na odkryte ramię cios Helmuta. Najemnicy przejęli inicjatywę, zadając cios za ciosem. Nie było jak wyprowadzić kontr, nie było jak się odsunąć od Aniołka i Banbuka.
- Odsuń się! - Vittorio warknął do cyganki, kiedy ta po raz kolejny wywinęła mu przed nosem sztyletem. Ramieniem pchnął Jorgena, a mieczem zablokował cios Helmuta. Lucyna przeskoczyła po plecach Voddaccianina i postawiła sobie za cel, odsunąć Jorgena jeszcze dalej. Vittorio zaklął w duszy, jego ramię traciło czucie, a ta cholerna cyganka robi sobie z niego podnóżek!

Wydawało się, że jest lepiej, ale nie było. Lucyna, mimo ciągle ćwiczonych zdolności, nie dorównywała szermierce Jorgena. Vittorio, z głęboką raną uda i ramienia, wykonywał coraz mniej precyzyjne ruchy. Helmut również poważnie ranny w bok, radził sobie lepiej. A Aniołek trzęsąc się z przerażenia, nie potrafiła ruszyć się z miejsca.

Jorgen, zdenerwowany sztuczkami cyganki, złapał za ostrze jednego ze sztyletów, otwierając sobie drogę dla własnego miecza. Kobieta wrzasnęła. Vittorio na chwilę obejrzał się, co wykorzystał Helmut i zadał mocny cios w brzuch. Voddaccianin opadł na kolano, na chwilę stracił dech. Lucyna odskoczyła od Jorgena, łapiąc się za ostro krwawiący bok. Ta lała się obficie. Helmut postanowił zakończyć swój pojedynek, jednak Lucyna rzuciła drugim sztyletem, który wbił się w jego ramię. Vittorio ostatkiem sił stanął na nogach, cofnął się o dwa kroki i wbił miecz aż po trzonek w plecy niespodziewającego się tego Jorgena. Po czym padł bez czucia. Helmut uśmiechnął się. Został on kontra kobieta. Prosta kalkulacja. Wyrwał sztylet ze swojego barku, nawet się nie krzywiąc. Zawsze wychodził z założenia, że skoro boli, to tym lepiej.
Cyganka zagryzła wargę.
- Aniołku, Aniołku! - dziewczyna spojrzała na nią tępym wzrokiem. - Uciekaj!
Dziecko poderwało się i ruszyło biegiem w las.
„Jakby tego nie mogła zrobić wcześ...”
Nawet nie zauważyła kiedy Helmut zjawił się tuż obok niej. A potem nastała ciemność.

Najemnik podniósł kartkę, którą w dłoni trzymała wcześniej dziewczynka. Szansa, że to była córką Stone'a była jak jeden do tysiąca. Ale to nie problem. Jeśli to nie ona, to ją po prostu wrzuci do rynsztoka. Kulejąc podszedł do swojego ogiera. Wdrapał się na siodło ciężko sapiąc. Rany musiały być głębsze niż przypuszczał. Ten młodzik to nie byle jaki szermierz. Dzięki Theusowi, już nie sprawi kłopotu.
Pogonił konia, bez większych trudności dogonił Aniołka i uderzył ją klingą miecza. Następnie przerzucił nieprzytomną przez siodło, kierując się w stronę Fam. Byle nie zemdleć z upływu krwi, zanim dotrze do Błękitnego Psa...

To, co widać.

Próba przedstawienia skończyła się. Aza i Żanna niespokojnie przeczesywały Cyrk w poszukiwaniu Aniołka. Nigdy wcześniej nie opuściła swojego numeru. Co gorsza nikt jej nie widział od dobrych kilku godzin. Usurianka w końcu dopadła Nathalie i Lukę, mimo że w pewnym oddaleniu do siebie, ale na odległość głosu.
- Widzieliście Aniołka? - ich miny wskazywały, że nie - Agr, nigdzie jej nie ma. Znowu gdzieś polazła i...
Aza zamarła spoglądając w niebo nad drzewami.
- Na Theusa... - szepnęła, a dwójka nigdy nie widziała jej tak bladej.
Spojrzeli w tę samą stronę, a tam wielki kolorowy ptak leciał, a właściwie cudem utrzymywał się w powietrzu tuż nad koronami drzew. Po kilku machnięciach skrzydeł, znalazł się tuż nad polaną i runął w dół jak kamień. W międzyczasie tracił pióra i kształt coraz bardziej przypominał ludzki. Aza rzuciła się w jego stronę, wskoczyła sprawnie na samotne drzewo w pobliżu. Chciała złapać spadającą istotę, ale ta w ostatniej chwili fiknęła koziołka, przez co przeleciała za daleko od Usurianki. Kształt wylądował na ziemi dość twardo. Wstał jednak i oparł się o pień drzewa.


Teraz ją poznali. To była Lucyna.
- Aniołek... Zabrali Aniołka...W lesie... Voddaccianin...- powiedziała mało składnie i upadła mdlejąc.


Ponownie w Fam

Ogier ciągnął ledwo nogę za nogą. Dobrze, że istniały boczne, nieuczęszczane dróżki. Dzięki temu ledwo trzymający się w siodle Helmut i nieprzytomna dziewczyna nie rzucali się w oczy. Eiseńczyk starał się trzymać z dala od ludzi. W końcu dotarł do willi Błękitnego Psa. Wjechał do stajni.
- Kapitanie? - jeden z młodszych podszedł do niego.
- Weź ją. - podał mu leciutkie ciało dziewczynki. - I żeby jej włos z głowy nie spadł.
Rzucił, widząc jak lubieżnie oblizuje sobie wargi. Kiedy młody już zniknął w drzwiach, Helmut po prostu spadł z konia.
- Kapitanie! - ryknął Szczur podbiegając do nieprzytomnego Eiseńczyka.

Po przeszukaniu lasu.

Opatrzony Vittorio jęknął. Otworzył oczy, jednak nie był w stanie zogniskować wzroku na dziewczynie siedzącej tuż obok niego. Jasnowłosa i śliczna, przypominała mu...
- Siostrzyczko? - rzucił na wpół bredząc.
Tak bardzo chciał, żeby ten anioł okazał się Maike. Choć pamiętając jej humor, może lepiej nie?
- To zależy, kim jest ta twoja siostra. - Aza stanęła w progu wozu. - Jesteś w Cygańskim Taborze. Kim jesteś i czego chcesz?
Vittorio chciał się podeprzeć na łokciach, ale ciało nie słuchało wcale jego „widzi-mi-się”.
- Jestem Vittorio, protegowany Siverstena.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 02-05-2009 o 23:25. Powód: obrazeczki na srodeczku xD + błędy logiczne
Latilen jest offline