Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-05-2009, 17:20   #81
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
„A wy dowiedzieliście się czegoś ciekawego?”

To zdanie utkwiło dziewczynie w głowie. Perfidny uśmiech wykwitł na jej twarzy. Nawet nie starała się go ukrywać.
A więc Aza chciała informacji? Ależ Nathalie informacji posiadała sporo i chętnie, naprawdę BARDZO chętnie przystała na pomyśl podzielenia się nimi z Azą. W końcu jej wiedza była nad wymiar rozległa.
- Oh ależ oczywiście – zaczęła natychmiast Nathalie, nie dopuszczając voddaccianina do głosu, którego ten się zresztą jakoś bardzo nie dopominał – dowiedziałam się dzisiaj wielu niesamowicie ciekawych rzeczy – pokiwała głową jakby na potwierdzenie własnych słow.
- te powierzchnie szklane to był czysty koszmar do wyczyszczenia. Naprawdę – machnęła ręką- Były tam plamy, jakich w życiu nie widziałam i … właściwe nie chciałam widzieć- końcówkę dodała nieco mniej radośnie.
- W każdym razie- znowu się rozpromieniła- były tam na przykład takie małe, malutkie plamki – zagestykulowała zbliżając kciuk i palec wskazujący na niewielką odległość – których żadną siłą nie dało się ruszyć. Takie paskudy trzeba było zeskrobywać! I nie trwało to krótko, o nie! Żadną miara nie chciały się od tych luster odczepić. Próbowałam kilka razy bez skutecznie. Dopiero po którejś próbie okazało się że najpierw należało je zmoczyć, odczekać chwile, następnie przemyć takim dziwnym specyfikiem, znowu odczekać chwile i dopiero można było zdzierać. Łatwizna. Były tez inne plamy, weźmy na przykład takie brązowe, które przybierały, różne kształty. Te też były ciężkie do usunięcia. To znaczy z początku dopiero kiedy okazało się że… - w miarę upływu czasu opowieść się rozwijała. Aza przez chwilę milczała. Ciężko było stwierdzić czy to wina zaskoczenia, narastającego gniewu czy czego tam jeszcze. W każdym razie nie przerywała Nathalie wywodu. Jeszcze. Odczekała może trzy minuty, kiedy w końcu nie wytrzymała. Najwidoczniej dotarło do niej wreszcie, że słowotok dziewczyny nie zmierza w żadnym pożądanym (chyba przez nikogo) kierunku. Nathalie natomiast bawiła się wyśmienicie. Wiedziała doskonale, że łasica nie wytrzyma długo, ale co tam, niech posłucha sobie o robocie, którą sama jej narzuciła.
Eisenka zatrzymała się dosłownie na sekundę, wzięła głębszy oddech uśmiechając się przy tym perfidnie i… kontynuowała.
- A te zielone zbierające się w … - Łasica cicho zawarczała przerywając dziewczynie w pół zdania. W sumie nie wytrzymała nawet pięciu minut tej cudownej opowieści.
- dobra nieważne – rzuciła Aza, widać było że cierpliwość której i tak jej przeważnie brakowało, wyczerpała się na najbliższy miesiąc do cna- zapomnijcie że pytałam- Dość gwałtownie skierowała się do drzwi
- ale .. – zaczęła Nathalie sztucznie zatroskanym tonem – przecież chciałaś „INFORMACJI”
Łasica nawet się nie zatrzymała. Trzasnęła drzwiami.
- Hn - złośliwy uśmiech w pełni rozkwitł na twarzy eisenki. Skrzyżowała ręce na piersi – czyżby nie o to jej chodziło? – zaśmiała się sama do siebie. -Ciekawe, jakież to informacje chciała uzyskać? – Pytanie było oczywiście retoryczne i nie oczekiwała na nie odpowiedzi, również z tej prostej przyczyny że o voddacianinie wciąż znajdującym się w pomieszczeniu, zupełnie zapomniała. Wnerwianie Azy było jednak dość wciągające.
Przez chwilę panowała cisza.
Tylko chwilę.

-Piękna pogoda, prawda? - Zaczął Luca

Obróciła się jakby się dopiero co obudziła, spojrzała na voddacianina jak gdyby nigdy nic i obrzuciła go powątpiewającym spojrzeniem - masz na myśli ten koszmarny upał?

- Skoro wstęp mamy za sobą - uśmiechnął się - możemy przejść do konkretów. Podzielimy się jakimiś informacjami, czy też będziemy udawać, że nikt z nas niczego się nie dowiedział? - spytał bezceremonialnie.

- informacjami? - ta wypowiedź nagle przykuła uwagę dziewczyny - jakimi informacjami? -spytała niewinnie co jakoś nie do końca do niej pasowało - posiadasz jakieś informacje ? -Zainteresowanie wyraźnie wzrastało.

Uśmiechnął się szyderczo. Bez wątpienia nie był tak naiwny, by się nabrać. Przynajmniej nie w ten sposób.
- Nigdy nie słyszałaś o tym - w jego głosie brzmiało zabarwione wyraźną ironią zdziwienie - że informacja ma swoją wartość?

Zamrugała dwukrotnie nadal zgrywając całkowicie niewinną i naiwną duszę. Przekrzywiła delikatnie głowę na bok - naprawdę? A jaką?

- Uroczo wyglądasz - uśmiechnął się mile - A to mrugnięcie było fantastyczne. Widać, że przyłożyłaś się do ćwiczeń...

Dotknęła palcami policzka i dodała zatroskanym tonem - doprawdy, nie mam pojęcia, o czym mówisz..

Rozłożył bezradnie ręce.
- Jak mi przykro... Najwyraźniej źle cię oceniłem. - Wstał i ukłonił się nisko. - Bardzo przepraszam - dodał. - Zechcesz mi wybaczyć?

- oczywiście, ale co? - spytała wciąż niewinnym tonem ale w środku coś drgnęło.
"Bez żartów. On chyba sobie nie pójdzie? Prawda?"

- Że tak cię potraktowałem... Myślałem... Aż mi wstyd... - skłamał bezczelnie, żałując trochę, że nie potrafi się zarumienić, by podkreślić owo zażenowanie.

- że.. ? - Ciągnęła go za język i znowu zamrugała. "No ciekawe jak to ujmie"
Podświadomość się śmiała.
Oddzielna świadomość się załamywała.

- Pomyślałem - w jego głosie brzmiała niepewność - że po prostu udajesz...
"Jesteś ciut za pyskata jak na pierwszą naiwną całej Thei" - pomyślał.

- jaaa? udaję? – zareagowała natychmiast sztucznie zaskoczona i machnęła teatralnie ręką - cóż za głupoty przychodzą ci do głowy?
Uśmiechała się głupkowato.
"No.. grajmy grajmy, robi się coraz ciekawiej" uśmiech podświadomości był tysiąc razy bardziej wredny.
- słyszałam coś o informacjach? - dodała po chwili. Uśmiech stawał się nieśmiertelny.

- No właśnie - powiedział przepraszająco. - Po co zawracać głowę tak słodkiej osóbce jakimiś przyziemnymi sprawami...

- ależ ja chętnie posłucham -
uśmiechnęła się radośnie. Szczeka zaczynała ją boleć. Jakim cudem Maike wytrzymywała nieraz tyle czasu? I to tak naturalnie!? Koszmar. Nathalie, owszem też się dość często uśmiechała, ale był to raczej dość złośliwy bądź triumfalny wyraz, taki sprawiał o wiele mniej kłopotów.

- Ależ skąd, moja droga... - uśmiech na twarzy Luki był olśniewający. - To takie nudne. Może lepiej się przejdziemy kawałek? Wśród drzew jest przyjemny cień... Po co się dusić w ciasnym pomieszczeniu?

- oh, bardzo chętnie - uśmiechnęła się jeszcze szerzej ( o ile było to w ogóle możliwe), wstała i skierowała się do wyjścia - a jednak wolałabym dowiedzieć się czegoś nowego, tutaj panują takie nudy - znowu zamachała dłonią jakby chciała odgonić natrętną muchę

Luca zerwał się z miejsca, by otworzyć drzwi przed Nathalie.
- Panie przodem, proszę - ukłonił się uprzejmie.
- Nudno? - spytał, gdy szli w stronę drzew. - Wszak tu jest tak ciekawie... - Powiódł wzrokiem dokoła. - Obozowe życie nigdy nie jest nudne...

- musze ze smutkiem przyznać, że owe obozowe życie mnie zupełnie nie bawi - zrobiła smutną minkę jakby to rzeczywiście była prawda, choć generalnie było jej wszystko jedno. - bardziej interesuje mnie raczej to co dzieje się poza obozem... – dodała i przesłoniła dłonią oczy gdyż pomiędzy jednym a drugim drzewem zabrakło cienia. Słońce grzało i raziło niemiłosiernie.
-...na przykład - tu zrobiła krótka przerwę jakby się zastanawiała - o artefaktach czy innych temu podobnych rzeczach - uśmiechnęła się tak promiennie że nawet słonce wypadało przy niej blado - po to wszak zapisałam się do towarzystwa odkrywców .. - znowu na chwile przerwała po czym dodała jakby lekko rozczarowana - a w tym konkretnie obozie tak ciężko o jakieś nowości czy ciekawostki - wreszcie zaszczyciła voddaccianina swoim wzrokiem.

Na Luku upał nie robił aż takiego wrażenia. Może z powodu wielkiego kapelusza, który dostał od Cypriana wraz z ubraniem.
- Jak mi cię żal - powiedział nie do końca szczerze. - Na informacje o artefaktach trzeba będzie jeszcze poczekać. Nie wiadomo nawet, kiedy nas przepuszczą przez granicę. A tu - wskazał ręką na obóz - to raczej niemożliwe. Chyba, że Aza coś wie... Ale nie zdążyła się z nami tym podzielić - w jego głosie zabrzmiała ledwo dostrzegalna nutka ironii. - Jak na razie musimy się cieszyć drobnymi przyjemnościami.
Spojrzał na Nathalie i uśmiechnął się.

Nathalie zmrużyła minimalnie oczy i przez chwilę jej mina wyrażała mniej więcej: "osz ty.." Ale tylko przez chwilę. Właściwie to ledwo dostrzegalną chwilę. Natychmiast wróciła do głupkowatego uśmiechu. Przeciągnęła się
- a jednak posiadasz jakieś ciekawe informacje, którymi chciałeś się wcześniej dzielić - spróbowała znowu - a ja, nie mając chwilowo nic lepszego do roboty, naprawdę chętnie posłucham - zatrzepotała niewinnie rzęsami

- Tak? Mówiąc o braku zajęcia masz na myśli to czyszczenie luster, o którym tak ciekawie opowiadałaś? - spytał.

- ciężko uznać to za ciekawe i budujące charakter zajęcie - wyrwało jej się (dość szorstko) na samą myśl o godzinach spędzonych przy koszmarnych powierzchniach płaskich.
Jednak, kiedy na nią spojrzał na twarzy kwitł nieśmiertelny uśmiech

- Ale naprawdę opowiadałaś to w sposób bardzo plastyczny - uśmiechem odpowiedział na uśmiech. - Wystarczyło przymknąć oczy i po prostu było widać, jak to robisz... Masz talent do opowiadania.

Mimowolnie przewróciła oczami, kiedy nie patrzył.
"Jasne, jasne... Ts, to przedstawienie zaczyna być nuu-dnee, coś czuję, że nigdzie w ten sposób nie dojdziemy." Westchnęła
"-gdzie podziali się ci wszyscy cudownie naiwni ludzie?" Spytała samą siebie.
- wypłoszyłaś ich - zaśmiał się znajomy głos w jej głowie.
- jeszcze ciebie mi tu brakowało zresztą, kto ciebie pytał o zdanie? - rzuciła cierpko.
- no wiesz.. - burknęła urażona Maike – wiesz… już chyba niedługo..
- ale jeszcze nie, więc łaskawie zamilknij i najlepiej idź spać
- jak chcesz.. „
Głos więcej nie dał o sobie znać. Zdecydowanie się obraził. Przynamniej do czasu..

Wróciła myślami do Voddaccianina. Jak by go tu...
- to bardzo miło z twojej strony, chociaż nie wydaje mi się żeby szło mi aż tak dobrze - uśmiechanie stawało się coraz trudniejsze - w każdym razie ja już się dzisiaj naopowiadałam, może tym razem ty coś powiesz?- spytała tak potulnie jak tylko było ją na ten moment stać

- Och... W rozstawianiu namiotów nie ma nic interesującego. Przynajmniej ja nie potrafię opowiadać o tym tak ciekawie, jak ty...
- Za to byłem na małej wycieczce... Piękne okolice. Co krok jakieś romantyczne miejsce...


- ja tam widziałam tylko pola i trochę krzaków – burknęła ledwo dosłyszalnie dziewczyna – i co dowiedziałeś się tam czegoś ciekawego? – spytała. Głos nie był już tak sztucznie przesłodzony, uśmiech minimalnie zmniejszył swoją szerokość a w oczach można było dostrzec cień irytacji. Jej cierpliwość była już na skraju wytrzymałości.
Z eiseńczykami było o niebo łatwiej. Z nimi mogła sobie pogrywać. Nie chodziło o to że byli głupsi, bynajmniej, ale szybko ich męczyła gra z Nathalie.
Natomiast voddacianie, to była zupełnie inna bajka. Dorównywali jej a i zdarzali się tacy, co potrafili ją pokonać. Nic w tym zresztą dziwnego, w końcu byli w swoim żywiole, a jej zdecydowanie brakowało cierpliwości.
„Skubany” syknęła w myślach.

- Ciekawego? - uśmiechnął się przyjaźnie. Trzeba było bardzo wysokiej klasy specjalistę by dostrzec cień fałszu w tym uśmiechu. Cóż... takiej klasy specjalistów po prostu nie było. - Nie uwierzyłabyś, jakie ciekawe rzeczy ludzie opowiadają...

Na ułamek sekundy jej oblicze się wypogodziło. „czyżby..?” Pojawiła się iskierka nadziei, którą dziewczyna szybko zgasiła. Tylko bez żadnych takich – skarciła samą siebie. Pamiętaj z kim rozmawiasz.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się ironicznie.
- mam sporo wiary w zapasie, spróbuj, a nóż uwierzę …
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 01-05-2009, 17:39   #82
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Luca nawet mrugnięciem oka nie dał po sobie poznać, że dostrzegł ów niezbyt pasujący do obrazu anielskiej dobroci uśmieszek.

- Zatrzymałem się w pewnej wiosce... Na kolację... Sala była niewielka, a przy jedyny stół, przy którym były wolne miejsca okupowany był przez dwóch starszych panów.
- Dość szybko zrozumiałem, czemu akurat tam nikt nie siedział. I co znaczą spojrzenia, jakie rzucali na mnie inni ludzie... Zarzucili mnie swoimi wspomnieniami... Szkoda, że cię tam nie było.
- Trudno było ocenić, czego żałował Luca. Może tego, że obecność Nathalie na tamtej kolacji spowodowałaby zmianę tematyki tych opowieści. A może przyjemniej by było mieć towarzysza, a raczej towarzyszkę niedoli.
- Snuli opowieści o przeklętych artefaktach, niosących śmierć każdemu, kto ich dotknął. O spowodowanych przez to tragediach rodzinnych. Śmieci żon, córek, kochanek...

- To faktycznie szkoda, że mnie nie było. – Na słowo „artefakt” dziewczyna weszła mu w zdanie, ale natychmiast się zamknęła. Ostatnie, czego chciała to żeby Luca teraz skończył.

- O tym, że kogoś porwano, ktoś ukrył się wśród Cyganów... Historia godna powieści... Ach, bym zapomniał... Pojawiła się też tajemnicza postać przyodzianego na niebiesko oprycha z wyższych sfer... Prawdziwy romans... Coś dla takiej uroczej dziewczyny, jak ty...

- Ooo.. – wypuściła z siebie w końcu Nathalie. Pal licho jakiegoś oprycha, artefakty, to było to, co ja zainteresowało. Musiała wiedzieć więcej!
– I co? Chętnie dowiem się czegoś więcej – w jej głosie pojawiła się nuta prawdziwego entuzjazmu.

- Też bym chciał... - w głosie Luki pojawiła się nuta żalu. - Ale oni tylko wspomnieli o jakiejś przeklętej księdze i rysunku, co zginął. W ogóle był to dla nich temat poboczny, bo to o tych żonach i córkach mówili na okrągło. I jeszcze o jakimś morderstwie. Coś w stylu brat zabija brata...

- Ale... – zaczęła i urwała. Usta zacisnęły się w linijkę, tylko po to żeby zaraz znowu się rozchylić - ...jak to? Jak wyglądała ta księga? A artefakt? Rysunek? Jakieś właściwości? Cokolwiek? – Wszelką grę szlag trafił. Jeszcze chwila i załapałaby go za ramiona i zaczęła nim potrząsać. Na szczęście się powstrzymała. Nie zmieniało to jednak zupełnie faktu, że rozbudził jej ciekawość.

Z pewnym wysiłkiem Luca zmienił uśmiech pełen szczerej kpiny na równie szeroki, nieco mniej szczery, pełen sympatii.

- Uwierzyłabyś w bajki o artefakcie, który może zniszczyć świat? - w głosie Luki zabrzmiało coś na kształt zdziwienia. - Wszak to opowiastki dla małych dzieci...

- Ts –na jej twarz znowu powrócił uśmieszek. Nie było w nim ani odrobiny głupkowatej naiwności. Wyprostowała się i skrzyżowała ręce na piersi. – Ależ ja uwielbiam bajki dla dzieci. W końcu są takie.. pouczające. To, co z ta księgą?

- Jak w każdej tego typu opowieści... - Ton Luki wyrażał pewne rozczarowanie. - Znaleźli, zobaczyli, stracili... Jeden z nich chwalił się, że jest, czy też był świetnym rysownikiem... jakbyś zobaczyła narysowaną przez niego kreskę... Wąż miałby kłopoty, żeby się tak poruszać. I jak tu wierzyć takim ludziom....

W głosie Luki zabrzmiał prawie żal, że nie może przekazać bardziej optymistycznych informacji.

- No dobra, fajnie, a artefakt? – Jego ton zupełnie jej nie ruszał. W końcu dopiero co sama zgrywała kompletną idiotkę.

- A co niby z tym artefaktem miało być? - Pytanie w głosie Luki było nad wyraz autentyczne. - Mieli mi go pokazać? Powiedzieć, gdzie jest?
- Żaden nie potrafił mądrego słowa o księdze powiedzieć, a ty się o mityczny artefakt wypytujesz.
- Tym razem w głosie Luki brzmiało rozbawienie.
- Pewnie słyszeli od kogoś tę opowieść i powtarzali, w dodatku niezbyt udanie.

Przewróciła oczami.

- Możliwe, ale skoro wspomnieli o artefakcie, który rzekomo może zniszczyć świat to chyba musieli jeszcze coś powiedzieć. W najgłupszych historiach ważny przedmiot jest lepiej opisany. No nie wiem, jak wyglądał, czemu służył, jakieś znaki szczególne? Cokolwiek?

- Ty naprawdę wierzysz w to, że oni mówili prawdę? Dwie osoby, w zapadłej dziurze, opowiadają przygodnie napotkanemu człowiekowi coś tak ważnego? Gdyby to była prawda, już by na nich polowano... Nikt by nie wypuścił z ręki takiej okazji.

Zdawała się zignorować pytanie

- Powiedzieli coś o tym artefakcie czy nie?

Ukrył rozbawienie, spowodowane bezpośredniością pytania.

- No jasne, że mówili. Nie wspomniałem? Że może zniszczyć świat...

Nathalie miała ochotę go udusić. Zacisnęła dłonie w pięści i przygryzła wargi.
"Tylko spokojne, wdech … wydech"

- A może wspomnieli coś jeszcze? – zapytała przymilnie ale właściwie przez zaciśnięte zęby.

- A co więcej ci trzeba? - Uporczywie ignorował dość ciekawe zachowanie Nathalie. I błyski w oczach, do przymilnego tonu zgoła niepasujące. - Wizja zniszczonego świata ci nie starcza? Cóż może być gorszego?
"Niemodna sukienka, złe uczesanie i nieudana randka" - dodał w myślach.

- Wybacz, ale jeśli mówi się, że coś może zniszczyć świat to wcale nie znaczy, że musi. Prawdopodobnie taka rzecz ma INNE - słowo 'inne' wyraźnie podkreśliła - zastosowanie, a zniszczenie to tylko skutek uboczy nieudolnego korzystania – uśmiechnęła się lekko podirytowana – ale w końcu to tylko bajka, prawda? Na pewno nie wspominali jak ten wytwór wyobraźni wyglądał, czy choćby jak duży był? – spytała z dostrzegalnym zainteresowaniem

- Sądzisz, że to była maszynka do produkcji diamentów, która w niepowołanych rękach mogła zrobić wielkie BUM i zniszczyć cały świat? - W głosie Luki brzmiało tylko i wyłącznie zaciekawienie. - O niczym takim nie wspominali... O wielkości też nie. Coś mówili o jakimś metalu, jakimś kamieniu... Z czegóż innego mógłby być zbudowany standardowy artefakt...

- Nie wiem – wzruszyła ramionami – po prostu uważam, że służył do czegoś innego niż tylko zniszczenie świata. Artefakty przeważnie służą do czegoś więcej – uśmiechnęła się ironicznie – i naprawdę zdziwiłbyś się z czego potrafią być zrobione. Kamień i metal mówisz – zamilkła dosłownie na sekundę – a może był do czegoś podobny? Nie wiem .. bransoletki? Wisiorka?

- Chyba sobie żartujesz. - Uśmiechnął się lekko. - Ze mnie. Nie dość że udajesz, że wierzysz w te bajeczki opowiadane przez pijaczków, co wlali w siebie parę kwart kiepskiego wina, to jeszcze wymagasz ode mnie, żebym opisywał ci jakieś szczegóły. Bez żartów, moja droga.

Posłał jej czarujący uśmiech.

- Takie mam hobby – odpowiedziała mu uśmiechem nie mniej uroczym. – Interesują mnie legendy, opowiastki i inne przekazy ustne okolic, w których się znajdę. Dlatego lubię znać szczegóły. Gdybyś, więc mógł zaspokoić mój plotkarsko-kolekcjonerski głód wiadomości byłabym bardzo wdzięczna. – zabrzmiało to bardzo szczerze, prawdopodobnie tylko dlatego że nie kłamała.

Rozłożył bezradnie ręce.

- Gdybym wiedział, że zbierasz takie rzeczy - powiedział przepraszającym tonem - ludowe powiastki, gawędy pijaczków... Może bym wyciągnął coś więcej z ich zamroczonych oparami alkoholu umysłów.
Ale i tak sądzę, że wszystko, co opowiadali, przeszło przez tyle ust, że zapewne z maszynki do mięsa zrobiła się maszyna do zniszczenia świata.


Nathalie brakowało cierpliwości, danego teraz powtarzała sobie w myślach "wdech... wydech" niczym mantrę.
Tak, Nathalie nie była cierpliwa.
Ale.
Była.
UPARTA.
Wzięła więc głęboki oddech.

- Nic się nie stało – zapewniła go przez zaciśnięte zęby, ale jednak z uśmiechem – interesuje mnie chwilowo ta konkretnie historia i czy ten konkretny, wymyślony przez chore umysły pijaczyn, artefakt był do czegoś podobny albo jakoś charakterystycznie wyglądał – dodała przymilnie.
"Dosłownie gorzej jak z dzieckiem!" – przeleciało jej przez myśl – "dzieci przynajmniej nie omijały tematów specjalnie!"

Dziewczynie zaczynało się zdawać, że Luca celowo krąży wokół tematu żeby ją zirytować.


- No cóż... - Luca wyglądał tak, jakby postanowił podzielić się wielką tajemnicą. - Prawdę mówiąc to powiedzieli...

- Taak...? - coraz bardziej się niecierpliwiła. Starała się delikatnie pociągnąć go za język, ale naprawdę miała już dość. I tak miał szczęście, że do tej pory go nie udusiła.

- Uroczo wyglądasz z tym błyskiem w oczach - powiedział. Z uporem godnym samobójcy ignorował wszystkie oznaki zbliżającego się z wolna końca cierpliwości. I ewentualnego wybuchu. - Mają wtedy taki ciekawy kolor. - Uśmiechnął się serdecznie.

Zmrużyła swoje intensywnie zielone ślepia i dodała przez zaciśnięte zęby – Moje oczy to moje zmartwienie, a kolor to zwyczajna zieleń. To, co powiedzieli?

- Zmartwienie? Nie masz powodu, by się czymkolwiek martwić... Takie ładne oczy... Chyba, że masz zamiar często tak je mrużyć. Chociaż bardzo ładnie to wygląda, ale porobią ci się zmarszczki... - Wyglądał na szczerze przejętego tą właśnie kwestią.

- Więc będę wyglądać staro i brzydko, jakże mi przykro. Co powiedzieli?

- Staro i brzydko? Z pewnością ci to nie grozi - zapewnił ją.

"Prędzej trafisz do piekła za ciekawość" - dodał w myślach.

- Chwilowo wszystko mi jedno, CO POWIEDZIELI? – Nacisk na ostatnie słowa był tak duży, że gdyby go zmaterializować kruszyłby najtwardsze skały.

- A ty uparcie swoje... Jakby nie było przyjemniejszych tematów. I pytań, na które można udzielić odpowiedzi. - W głosie Luki słychać było wyraźny żal, że nie jest w stanie zaspokoić ciekawości dziewczyny.

- Skoro już zaczęliśmy rozmawiać na jakoś temat to skończmy rozmawiać na ten właśnie temat zanim – "jeśli" dodała w myślach - przejdziemy do następnego. – Tak, zdecydowanie się w niej gotowało – Więc… co powiedzieli?!

Luca, by ukryć błyszczące w oczach rozbawienie przeniósł wzrok z dziewczyny na kwitnące u ich stóp kwiatki.

- Moja droga - powiedział przepraszającym tonem. - Gdybym wiedział, to z pewnością podzieliłbym się tą informacją. Przecież znasz mnie...

Z pewnością go nie znała, bo nie straciłaby tu tyle czasu, ale to nie wzruszało go w najmniejszym stopniu. Co zabawniejsze - puściła mimo uszu znacznie ważniejsze informacje. Jej strata...

Znała? Przecież ona go w ogóle nie znała! Ale za to znała wielu voddacian. I jeśli brać to pod uwagę, mogła z cała stanowczością stwierdzić, że posiadał potrzebne jej informacje. Niech to szlag!!!!!!!!

- Fajnie – rzuciła cierpko po chwili - to może, chociaż pamiętasz jak się nazywali ci bajarze?

O. Panienka wreszcie zaczęła myśleć. Robiło się coraz ciekawiej. Pora było przejść do planu B. Czyli zacząć omijać prawdę znacznie większym łukiem.

- Niestety... Nawet nie pomyślałem o tym, żeby wypytać ich o takie rzeczy... Gdybym wiedział, że chcesz z nimi rozmawiać... - powiedział. - Ale nic straconego... Możemy się wybrać na przejażdżkę. Może uda mi się znaleźć tamto miejsce. - Z tonu jasno wynikało, że spędzenie paru chwil z Nathalie sprawiłoby Lukiemu przyjemność, natomiast poszukiwanie tamtej wioski byłoby czystą stratą czasu. - Kiedy tylko zechcesz - dodał.

Spojrzenie, jakim prześlizgnął się po figurze Nathalie zdecydowanie potwierdzało wcześniejsze przypuszczenia wynikające z tonu wypowiedzi.

Uniosła jedną brew. Nie wierzyła w ani jedno słowo. Ludzie zawsze się przedstawiają, zawsze! Skrzyżowała ręce na piersi.

- Och, jestem pewna że podali ci swoje nazwiska – uśmiechnęła się kwaśno – więc może po prostu postaraj się sobie przypomnieć, hm? Zdecydowanie zaoszczędzi nam to czasu.

Wiedziała ze nie był najmniejszej szansy na to żeby mężczyzna cokolwiek z siebie wymusił, ale co tam, spróbować zawsze warto.

Upór godny był podziwu, ale zasady są zasadami. Luca określił je dosyć jasno na początku rozmowy. A Nathalie, mimo stwarzanych przez nią pozorów naiwności, znała te zasady równie dobrze, jak on.

- Bardziej byli zajęci stojącymi przed nimi butelkami - powiedział z idealnie udawanym smutkiem - niż wypełnianiem obowiązków towarzyskich. Ale gdybym wiedział, że będzie ci to do czegoś potrzebne, skłoniłbym ich do większej wylewności.
- Jak rozumiem, nie jesteś zainteresowana przejażdżką... - zmienił temat. - Szkoda.

Był wyraźnie rozczarowany.

Nawet jej to nie zdziwiło.

- Jakże. Mi. Przykro. – wycedziła przez zęby i odwróciła się na pięcie. – Muszę iść – dodała jeszcze nie odwracając się i nie czekając na odpowiedź ruszyła wściekła w stronę obozu. Musiała się oddalić, bo zrobiłaby mężczyźnie krzywdę, a tego niestety uczynić nie mogła. W każdym razie jeszcze nie. Cholerna misja. Cholerni voddacianie. Cholerne kłamstwa. Cholerny mój brak informacji! Gaaaaah!
Różne myśli kołatały jej po głowie, ale jedna wybijała się znacząco. „ tak” mówiła idea "kiedyś go dopadnę… najpierw ukręcę mu łeb a potem powyrywam nóżki". Ta myśl wydała jej się nad wyraz radosna, co jednak wcale nie złagodziło gniewu. Po drodze kopnęła jakieś drzewo.

Wyraz rozczarowania trwał jeszcze na twarzy Luki, gdy ten ukłonił się uprzejmie.
I zniknął w chwilę później, gdy nabzdyczona Nathalie pomaszerowała w stronę obozu.
Spod nasuniętego na oczy ronda kapelusza Luca obserwował odchodzącą dziewczynę. Nawet gdyby Nathalie się obejrzała, to i tak nie dostrzegłaby lśniącej w nich wesołości.

- To było całkiem zabawne - powiedział. - Auć - dodał, gdy dziewczyna z całej siły kopnęła niczemu nie winne drzewko. - To chyba miałem być ja...

Ponownie się uśmiechnął.
Był pewien, że Nathalie miałaby, czym się zrewanżować za informacje, wolała jednak dostać coś za darmo. A wiadomo, jak nazwać kupowanie bez płacenia za towar.
Uśmiechając się pod wąsem ruszył w stronę obozowiska.
Świat był piękny...
 
Kerm jest offline  
Stary 01-05-2009, 22:50   #83
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
To, czego nie widać.

Vittorio jechał stępem, co i rusz sprawdzając czy nie zgubił felernego rzemieślnika. Tamten z początku chciał zajechać konia, ale widocznie zwierzę postawiło się i znacząco zwolniło. Świeży ślad wyraźnie odznaczał się na trakcie.

Miło ze strony Maike, że chciała mu pomóc, ale jej ojciec wyraźnie powiedział: „Tylko jej do tego nie mieszaj. Ona ma swoje sprawy.” No to utrzymywał swoją wielce niekompetentną maskę („ja nic nie wiem”, „nie wiem jak Stone wygląda”, „nie mam pojęcia, gdzie mogę go spotkać”), póki nie nadarzyła się okazja. Stone we własnej osobie, w tej samej tawernie co oni. Na początku jeszcze nie był do końca pewien czy to on. Widział go ostatni raz jako dziesięciolatek. Wszystko stało się oczywiste, gdy tamten zareagował jak oparzony na informacje o ataku na Cyganów. Swoją drogą ciekawe, czy rzeczywiście jakiś miał miejsce.

Poklepał po szyi swojego niespokojnego ogiera. I przyspieszył, gdyż ślady wyraźnie świadczyły o ponownym ostrym galopie. Co więcej, miał paskudne przeczucie, że ktoś go śledzi. Chociaż to śmieszny pomysł. Śledzić śledzącego. Maike o to nie podejrzewał, choć byłaby do tego zdolna. Inna sprawa, że to nie o niego chodziło, tylko o Stone'a.


Banbuk wszedł galop. Vittorio nagle uświadomił sobie, o co właśnie się rozchodzi. Właśnie po to ktoś napadł na Cyganów, żeby wywabić rzemieślnika z ukrycia. Trasa do Cyrku nadawała się idealnie na atak, gdyż prowadziła głównie przez szczere pola i las, co ułatwiało przygotowanie pułapki. Teraz już dokładnie słyszał tętent za sobą. Obejrzał się. Trzech jeźdźców. „No pięknie” i pogonił Banbuka mocniej. Po chwili dostrzegł sylwetkę Stone'a.

- Uciekaj! - wrzasnął, kiedy Stone się odwrócił. - Uciekaj do diabła!

***

Aniołek siedziała przed namiotem cyrkowym, gapiąc się pustym wzrokiem na kawałek papieru. Krótki liścik od ojca. Widziała papę, wczoraj na przedstawieniu. Nie udało jej się z nim porozmawiać, ale przez cały dzień myślała, że dziś wieczorem się uda.

Cytat:
„Zapomnij o mnie kochana. Kiedy oddawałem cię pod opiekę, obiecałem sobie, że nigdy nie sprowadzę na ciebie niebezpieczeństwa. Nie mogę pozwolić, aby spotkało cię to, co twoją siostrę. Zapomnij Aniołku.”
Wrzuta.pl - Christina Aguilera - HURT (Music Video)

- Nic ci nie jest? - Lucyna przysiadła koło niej na drewnianym płotku.
W odpowiedzi Aniołek pokręciła przecząco głową.
- I płaczesz, bo...?
- Odczep się.
- rzuciła zadziornie.
Lucyna zamarła. Ta grzeczna, niewinna ptaszyna właśnie potraktowała ją obcesowo. Co więcej wstała i ruszyła w stronę lasu.
- Aniołku, co ty robisz? - złapała ją za ramię.
Gorejący wzrok młodej dziewczyny wyrażał pełne zdecydowanie. Przez zaciśnięte usta ledwo przepłynęły słowa.
- Idę odnaleźć ojca.
Lucyna zamurowało. Stała tak niezdecydowana, kiedy Aniołek oddalał się w bliżej nie sprecyzowanym kierunku.
- Oj! - rzuciła za jej plecami. - Fam jest bardziej na prawo.
Aniołek skręciła we wskazanym kierunku i dalej brnęła w zarośla.
Lucyna westchnęła i ruszyła za dziewczynką.
- A nie łatwiej byłoby wziąć konie? - jej uwaga została zupełnie pominięta, również przez wiatr.

***

Vittorio początkowo myślał, że im się uda. Ale koń Stone'a toczył pianę z pyska, potykał się coraz częściej i jeszcze chwila tego wycieńczającego biegu, padnie im w jakimś rowie. Zostało tylko jedno rozwiązanie.
- Wezmę ich na siebie, a ty spróbuj się gdzieś ukryć! - wrzasnął do rzemieślnika, po czym ostro zawrócił Banbuka. Zza paska wyciągnął pistolet i wystrzelił w stronę jeźdźców. Pudło. Voddaccianin przeklął pod nosem, wyszarpując zza paska drugi. Teraz byli tak blisko, że musiał trafić. Wystrzał i … nic. Jeden z koni zwolnił. Vittorio zaczął żałować, że nie przykładał się do tych cholernych zajęć ze strzelectwa odpowiednio mocno.


Banbuk stanął dęba, i poganiany przez jeźdźca ruszył w wyciągniętym mieczem na trójkę napastników. Zwarli się w krótkiej wymianie ciosów, jednak nie mógł powstrzymać aż trzech mężczyzn. Jeden ominął go łukiem i ruszył dalej za Stonem. No to tyle, jeśli idzie o zatrzymanie pościgu. Jednak nie miał czasu nawet na westchnięcie. Związał dwóch w walce. Konie dreptały w miejscu, niespokojne. Kilka ciosów zeszło po ostrzu Vittoria, jeden musnął żebra, jeden zatrzymał się na siodle, robiąc w nim szczerbę i raniąc lekko Banbuka w szyję. Koń poniósł. Dzięki Theusowi, jeźdźcy ruszyli za nim. Coraz głębiej w las i głębiej.

W końcu wpadli na większą polankę. Nagle jeden z koni napastników wydał z siebie przeraźliwe rżenie i padł martwy. Czyżby ten wcześniejszy nabój? Vittorio zeskoczył z Banbuka i rzucił się w stronę mężczyzny.
- Jorgen? - ten w siodle rzucił drugiemu jedynie krótkie spojrzenie.
Najemnik zrzucił z siebie truchło konia. Szybko wycelował do Voddaccianina z pistoletu i wystrzelił. Vittorio zdążył jedynie się skulić, jednak nabój nie był przeznaczony dla niego. Banbuk zarżał desperacko, uderzył dwa razy kopytem w ziemię i padł.
- Nie!
Ale nie pozwolono Vittorio pożegnać się z przyjacielem. Obaj najemnicy rzucili się na niego. Nie mogli pozostać żadni świadkowie.


***

- Wiesz, może jednak wrócimy? - Lucyna nie dawała za wygraną. Szły już tak z godzinę i gdyby nie jej ptasi zmysł kierunku, zgubiłyby się z tuzin razy.
- Nie. - Aniołek, mimo że już zupełnie zmęczona, ledwo wlokąca nogę za nogą, szła dalej przed siebie.
- Może jednak?
- Nie.
- Pomyśl logicznie...
- Nie!
- Jak chcesz.
- Lucyna wzruszyła ramionami. Nikomu nie zameldowały, że się oddalają. Właściwie myślała, że Aniołek zniechęci się po kilku zdrowaśkach i wrócą z powrotem do Cyrku. Przeliczyła się. Poważnie zaczęła się zastanawiać, co zrobi za godzinę, kiedy Aniołek padnie ze zmęczenia, a ona będzie musiała ją nieść z powrotem do Taboru. Właściwie mogłaby zamienić się w ptaka, ale pazurami mogłaby poranić dziewczynkę. Co gorsza, gdyby ta obudziła się podczas lotu, mogłaby zacząć panikować i jeszcze by jej spadła.
- Słyszałaś? - Lucyna zmarszczyła czoło. Zdawało jej się, że jakieś metaliczne dźwięki...
- Co?
- O znów.
- jakby ktoś uderzał metalem o metal.
- Nic nie słyszę. - Aniołek starała się wyrwać ramię z uścisku, który uniemożliwiał jej oddalenie się.
- Jeszcze raz. Naprawdę nic nie słyszysz? - Lucyna uświadomiła sobie, czym były te dźwięki. To nie dzwonki, ani kowal, to walka. Nie, po prostu wspaniale.
- Dobra, wystarczy. Wracamy. - pociągnęła Aniołka z powrotem.
- Nie!
- Tak, nie ma dyskusji.
- Lucyna pociągnęła Aniołka w stronę Cyrku, ale ta zaparła się o jakiś korzeń.
- Nigdzie nie idę! Puść mnie! - krzyczała.
- Cicho! - jeśli je usłyszą, to będzie koniec. - Powiedziałam wracamy!
Starała się przerzucić sobie dziewczynę przez ramię, ale ta zaczęła kopać i gryźć. W końcu wyrwała się z jej uścisku i ruszyła biegiem właśnie w stronę odgłosów walki.
- Matuszko miej litość, dlaczego akurat w tamtą stronę! - Lucyna pognała zaraz za nią. - Paskudny Bachor! W TEJ CHWILI WRACAJ!

Aniołek biegła aż do utraty tchu. Mijała sprawnie kolejne drzewa, które przerzedzały się. Wypadła na polankę. Nie zdążyła nawet krzyknąć, kiedy zwadziła o ciało mlecznego ogiera. Przeleciała przez jego grzbiet i uświadomiła sobie, że on nie żyje. Z szeroko otwartymi oczami przyglądała się jego zakrwawionemu bokowi. Jej sukienka cała zapaskudziła się krwią. A zaraz za nią walczyło trzech mężczyzn.
- Dwóch na jednego to trochę nie sprawiedliwe. -Lucyna stała na gałęzi drzewa. Prezentowała się groźnie, zważywszy na dwa sztylety w dłoniach.


Mężczyźni na chwilę zatrzymali się. Vittorio cofnął się o kilka kroków. Kulał od ciosu w udo. Jeden z najemników też nie wyglądał zbyt dobrze.

Kiedy Voddaccianin zauważył dziewczynkę, skóra zjeżyła mu się na plecach. „Co ona tu robi? To niemożliwe. Zły los sprzysiągł się przeciwko nam.” Miał okazję widzieć Aniołka raz w życiu, ale takiej istotki nie można zapomnieć. Zwłaszcza, gdy patrzy na ciebie z taką samą miną. Pełną przerażenia. Wtedy też...

- Do diabła, zabierz ją stąd!
- wrzasnął dol Lucyny .
Najemnicy wymienili spojrzenia. Słaby punkt. Właśnie tego potrzebowali. Nie czekali dłużej i rzucili się w stronę bezbronnej dziewczynki. Ta zaczęła wrzeszczeć i skuliła się w sobie. Lucyna zablokowała ostrze Jorgena, stając na truchle Banbuka. Vittorio zebrał na odkryte ramię cios Helmuta. Najemnicy przejęli inicjatywę, zadając cios za ciosem. Nie było jak wyprowadzić kontr, nie było jak się odsunąć od Aniołka i Banbuka.
- Odsuń się! - Vittorio warknął do cyganki, kiedy ta po raz kolejny wywinęła mu przed nosem sztyletem. Ramieniem pchnął Jorgena, a mieczem zablokował cios Helmuta. Lucyna przeskoczyła po plecach Voddaccianina i postawiła sobie za cel, odsunąć Jorgena jeszcze dalej. Vittorio zaklął w duszy, jego ramię traciło czucie, a ta cholerna cyganka robi sobie z niego podnóżek!

Wydawało się, że jest lepiej, ale nie było. Lucyna, mimo ciągle ćwiczonych zdolności, nie dorównywała szermierce Jorgena. Vittorio, z głęboką raną uda i ramienia, wykonywał coraz mniej precyzyjne ruchy. Helmut również poważnie ranny w bok, radził sobie lepiej. A Aniołek trzęsąc się z przerażenia, nie potrafiła ruszyć się z miejsca.

Jorgen, zdenerwowany sztuczkami cyganki, złapał za ostrze jednego ze sztyletów, otwierając sobie drogę dla własnego miecza. Kobieta wrzasnęła. Vittorio na chwilę obejrzał się, co wykorzystał Helmut i zadał mocny cios w brzuch. Voddaccianin opadł na kolano, na chwilę stracił dech. Lucyna odskoczyła od Jorgena, łapiąc się za ostro krwawiący bok. Ta lała się obficie. Helmut postanowił zakończyć swój pojedynek, jednak Lucyna rzuciła drugim sztyletem, który wbił się w jego ramię. Vittorio ostatkiem sił stanął na nogach, cofnął się o dwa kroki i wbił miecz aż po trzonek w plecy niespodziewającego się tego Jorgena. Po czym padł bez czucia. Helmut uśmiechnął się. Został on kontra kobieta. Prosta kalkulacja. Wyrwał sztylet ze swojego barku, nawet się nie krzywiąc. Zawsze wychodził z założenia, że skoro boli, to tym lepiej.
Cyganka zagryzła wargę.
- Aniołku, Aniołku! - dziewczyna spojrzała na nią tępym wzrokiem. - Uciekaj!
Dziecko poderwało się i ruszyło biegiem w las.
„Jakby tego nie mogła zrobić wcześ...”
Nawet nie zauważyła kiedy Helmut zjawił się tuż obok niej. A potem nastała ciemność.

Najemnik podniósł kartkę, którą w dłoni trzymała wcześniej dziewczynka. Szansa, że to była córką Stone'a była jak jeden do tysiąca. Ale to nie problem. Jeśli to nie ona, to ją po prostu wrzuci do rynsztoka. Kulejąc podszedł do swojego ogiera. Wdrapał się na siodło ciężko sapiąc. Rany musiały być głębsze niż przypuszczał. Ten młodzik to nie byle jaki szermierz. Dzięki Theusowi, już nie sprawi kłopotu.
Pogonił konia, bez większych trudności dogonił Aniołka i uderzył ją klingą miecza. Następnie przerzucił nieprzytomną przez siodło, kierując się w stronę Fam. Byle nie zemdleć z upływu krwi, zanim dotrze do Błękitnego Psa...

To, co widać.

Próba przedstawienia skończyła się. Aza i Żanna niespokojnie przeczesywały Cyrk w poszukiwaniu Aniołka. Nigdy wcześniej nie opuściła swojego numeru. Co gorsza nikt jej nie widział od dobrych kilku godzin. Usurianka w końcu dopadła Nathalie i Lukę, mimo że w pewnym oddaleniu do siebie, ale na odległość głosu.
- Widzieliście Aniołka? - ich miny wskazywały, że nie - Agr, nigdzie jej nie ma. Znowu gdzieś polazła i...
Aza zamarła spoglądając w niebo nad drzewami.
- Na Theusa... - szepnęła, a dwójka nigdy nie widziała jej tak bladej.
Spojrzeli w tę samą stronę, a tam wielki kolorowy ptak leciał, a właściwie cudem utrzymywał się w powietrzu tuż nad koronami drzew. Po kilku machnięciach skrzydeł, znalazł się tuż nad polaną i runął w dół jak kamień. W międzyczasie tracił pióra i kształt coraz bardziej przypominał ludzki. Aza rzuciła się w jego stronę, wskoczyła sprawnie na samotne drzewo w pobliżu. Chciała złapać spadającą istotę, ale ta w ostatniej chwili fiknęła koziołka, przez co przeleciała za daleko od Usurianki. Kształt wylądował na ziemi dość twardo. Wstał jednak i oparł się o pień drzewa.


Teraz ją poznali. To była Lucyna.
- Aniołek... Zabrali Aniołka...W lesie... Voddaccianin...- powiedziała mało składnie i upadła mdlejąc.


Ponownie w Fam

Ogier ciągnął ledwo nogę za nogą. Dobrze, że istniały boczne, nieuczęszczane dróżki. Dzięki temu ledwo trzymający się w siodle Helmut i nieprzytomna dziewczyna nie rzucali się w oczy. Eiseńczyk starał się trzymać z dala od ludzi. W końcu dotarł do willi Błękitnego Psa. Wjechał do stajni.
- Kapitanie? - jeden z młodszych podszedł do niego.
- Weź ją. - podał mu leciutkie ciało dziewczynki. - I żeby jej włos z głowy nie spadł.
Rzucił, widząc jak lubieżnie oblizuje sobie wargi. Kiedy młody już zniknął w drzwiach, Helmut po prostu spadł z konia.
- Kapitanie! - ryknął Szczur podbiegając do nieprzytomnego Eiseńczyka.

Po przeszukaniu lasu.

Opatrzony Vittorio jęknął. Otworzył oczy, jednak nie był w stanie zogniskować wzroku na dziewczynie siedzącej tuż obok niego. Jasnowłosa i śliczna, przypominała mu...
- Siostrzyczko? - rzucił na wpół bredząc.
Tak bardzo chciał, żeby ten anioł okazał się Maike. Choć pamiętając jej humor, może lepiej nie?
- To zależy, kim jest ta twoja siostra. - Aza stanęła w progu wozu. - Jesteś w Cygańskim Taborze. Kim jesteś i czego chcesz?
Vittorio chciał się podeprzeć na łokciach, ale ciało nie słuchało wcale jego „widzi-mi-się”.
- Jestem Vittorio, protegowany Siverstena.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 02-05-2009 o 23:25. Powód: obrazeczki na srodeczku xD + błędy logiczne
Latilen jest offline  
Stary 20-05-2009, 23:16   #84
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdyby nie dobre wychowanie, Luca kląłby niczym robotnik portowy. Albo szewc.
Nie wiedzieć czemu, te właśnie profesje zaliczane były do tych, które używają najwięcej słów z dziedziny nieparlamentarnych.
A tak pięknie zaczął się dzionek. Miła rozmowa z sympatyczną dziewczyną...
Na twarzy Luki pojawił się mimowolny uśmiech, nieadekwatny do całej sytuacji.

A potem, ledwo od Założyciela dowiedział się, która to dziewczyna jest córką Paula, pojawienie się Lucyna. Stan, w jakim się znajdowała, wywołał zrozumiałe poruszenie. Przyniesione przez nią wieści... to już była rewelacja. Bardzo nieprzyjemna.

Co by było, gdyby dowiedział się wcześniej? Robiłby z siebie idiotę i chodziłby za Aniołkiem jak cień? Jakby w tym całym obozie można było kogokolwiek upilnować. Każdy chodził gdzie chciał i kiedy chciał.
Niech to szlag...

Nawet nie zauważył zniknięcia dziewczynki. Nie, dziewczyny... Wszak Aniołek nie była dzieckiem.
W dodatku nikt nie zauważył, że Aniołek poszła w las... Dosłownie.
Ale jakim cudem Lucyna nie potrafiła sobie dać rady z Aniołkiem? Lucyna wyglądała na taką, co potrafiłaby powstrzymać zarówno rozhukanego wierzchowca, jak i pijanego drwala. Jakim zatem cudem nie zatrzymała kogoś, w wypadku którego samo imię świadczyło o łagodnym charakterze. Cicha i potulna dziewczyna, słabsza od Lucyny? Co jej się stało?

Akurat na to pytanie Lucyna potrafiła odpowiedzieć.

- Ubzdurała sobie, że idzie do ojca - powiedziała. - A potem wplątaliśmy się w walkę. I zabrali Aniołka.

Tłumaczenie było bardzo enigmatyczne i niewiele wyjaśniało. Jakim cudem Aniołek nagle wymyślił sobie ojca?

- Biedne dziecko... - W tonie Luki grzmiało umiarkowane uczucie. - Trzeba by ją odnaleźć - powiedział.

Może nic nie powinien mówić. Może powinien udać, że nic go to nie obchodzi. Przyłączyć się do zorganizowanego przez kogoś innego pościgu. Spokojnie, bez emocji, niejako z czystego obowiązku, Z chęci odwdzięczenia się za gościnę.
Zanim jednak wyruszy na jakąkolwiek misję, warto było dowiedzieć się paru szczegółów.

- Ilu ich było? - spytał.

- Trzech - wyjaśniła Lucyna ponuro. - Dwóch napastników i Vodaccianin, który walczył z tamtymi.- syknęła z bólu, próbując wygodniej usiąść na krześle.

Dwa na dwa i przegrałaś - pomyślał Luca. - Kiepsko, Lucynko...

- Jak wyglądali, dokąd pojechali? W którą stronę? Wymienili jakieś imiona?

Lucyna obrzuciła Lukę złym spojrzeniem. Sama miała wyrzuty sumienia, a teraz jeszcze "obcy" ją przesłuchiwał. Strażnik czy co? Zresztą miała wrażenie, że uważał, że się nie spisała podczas walki. To jej zwierzę podpowiadało, szemrało do ucha, choć w słowach czy postawie Voddaccianina nie dało się dostrzec nic nagannego.

- Nie tak szybko, łeb mnie boli a język nie nadąża - rzuciła cierpko. - Mężczyzna był dobrze zbudowany, wbity w skórzaną czarną zbroję i kudły też miał krucze. Cera blada. Nie mówił wcale (chyba że wymienienie imienia swojego - obecnie - martwego - "Jorgen" - znajomego chłodnym głosem mam liczyć), więc nie wiem skąd go przywiało. Ale to najemnik z pewnością. Jeśli nawet ci powiem w którą stronę odjechali, nic ci to nie da. - machnęła zdrową dłonią młynka - Las przed nimi szeroki i ciemny, zaszyć się mógł wszędzie, albo skręcić po drodze. Ten twój rodak poranił go. Może skurczybyk z mocnej kości, ale z pewnością daleko nie odjechał.

Daleko w tej sytuacji zdawało się kwestią sporną. W gruncie rzeczy napastnik mógł zawieść Aniołka wszędzie, gdzie tylko chciał.

- Przepraszam bardzo, że cię męczę. - Wyglądało na to, że Luca mówi dość szczerze. - Czy mogłabyś mi jeszcze powiedzieć, czy ten najemnik był wysoki? I jak wyglądał jego koń?

- A ja wiem? Jego wzrost nie był największym problemem, przed jakim stanęłam. Myślę, że mieścił się w normie. A co do konia - czarny ogier z bielmem na lewym oku.

- Dziękuję bardzo - powiedział Luca. - I jeszcze raz przepraszam, że ci zawracałem głowę...

Chociaż wyglądało na to, że Luca mówił szczerze, to spojrzenie Lucyny pozostało dość niechętne.

- Mam dość i idę spać - powiedziała. - Żanna... Pomożesz mi?

Obie ruszyły w stronę jednego z wozów. Lucyna, dość powoli nieco niezgrabnie, wgramoliła się do środka.
Luca odprowadził ją wzrokiem.



Teraz pozostawała rozmowa z kimś, kto miał w obozie najwięcej do powiedzenia.

- Czy w obozie znajdzie się jakaś broń? Pistolet? Kusza?

Szczególnie to drugie było przydatne, by wyeliminować kogoś z daleka i po cichu.

- Wiem, że Cyganie to lud kochający pokój - starał się, by w jego głosie nie zabrzmiał nawet cień ironii - ale może jednak...

- I czy znalazłby się ktoś, kto potrafi odczytywać ślady? Błąkanie się po okolicy i wypytywanie o Aniołka byłoby mało rozsądne.

Pozostawało jeszcze pytanie, czy Cyganie w ogóle zechcą dać kogoś do pomocy. Teoretycznie więzy między członkami tej społeczności powinny być silne, ale czy dotyczyło to w tej samej mierze Aniołka?
Ale raczej tego typu sprawy nie należało zostawiać domyślności Założyciela. A nuż doszedłby do wniosku, że Luce nie potrzeba żadnej pomocy...

- Ile osób może wyruszyć, by odszukać dziewczynę? - spytał wprost.

Aza zamrugała.

- Zadziwiasz mnie, monsieur. - Dygnęła, choć było to pełne sarkazmu - Ty potrafisz mówić prosto i konkretnie. Powinnam zacząć obawiać się o twoje zdrowie? - uniosła jedną brew.

- Wolałbym, żebyś tego nie rozgłaszała - powiedział Luca. - Jeszcze bym stracił reputację.

Aza nic nie odpowiedziała.

- SIŁA!

Podszedł do nich rosły usuriańczyk.

- Ilu może pójść bez zbędnego zwracania na siebie uwagi?

Ten podrapał się po podbródku.

- Miś się przejął. Ja idę. Ty jesteś naszym nosem. - wyliczał na palcach. - Żonglerzy się zgłosili na ochotnika również. I z pięciu młodych.

- To dziesięć bez signiora Luki i eisenki.

- Jeszcze pewnie z raz tle się znajdzie. A i posłałem też młodych do najbliższych wiosek, może ktoś coś widział.

- Dziękuję. - cmoknęła go w policzek. - Pójdę sprawdzić co u rannego Voddaccianina.

Luca bez wahania ruszył za nią.

_______________
Wynik rzutu: 9
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-05-2009 o 21:59. Powód: Rzut k10
Kerm jest offline  
Stary 23-05-2009, 23:29   #85
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Osoba siedząca koło niego poderwała się i usłyszał dość radosne - obudziłeś się! - Po czym krótkie i tryumfalne
– widzisz, mówiłam ci
Niewyraźna postać wyostrzyła się i, tak, to była Nathalie
- a co do ciebie ...- stanęła przy łóżku - tyy .... - Wycedziła przez zęby i szturchnęła leżącego mężczyznę. Nie zbyt mocno , w końcu nie chciała go jeszcze bardziej uszkodzić, ale na tyle silnie żeby poczuł i sprawiło mu to dyskomfort.
- to za to, że wybiegłeś praktycznie bez słowa! – ponownie pacnęła swojego brata - to za twoją głupotę, a to - powtórzyła uprzednią czynność - za to że dałeś się tak urządzić. JAK MOGŁEŚ DAĆ SIĘ TAK URZĄDZIĆ!?! - w tym miejscu nastąpiła seria lżejszych ale za to bardzo energicznych szturchnięć.
W odpowiedzi usłyszała jedynie kilka stęknięć i błagań o łaskę.

***
Jakiś czas wcześniej

Nathalie stała przez chwilę zaskoczona. Obserwowała szaleńczy bieg Azy próbującej pochwycić spadającego ptaka, który okazał się później zadziwiająco mało ptasi, natomiast bardzo kobiecy i zakrwawiony. Aza zawołała kogoś na pomoc. Natychmiast przybiegło kilku cyganów. Zrobiło się zamieszanie. Ludzi przybywało z każdą sekundą.
Kilka minut później niemal cały obóz wrzał.
Spora grupa osób z Azą na czele rzuciła się do lasu w kierunku, który wskazała Lucyna, która odzyskała świadomość zaledwie na kilka sekund. Kierowana raczej ciekawością niż troską o aniołka, który jak się okazało był mało anielski i według jej obserwacji przodował w sprawianiu kłopotów, Nathalie podążyła za nimi. Poza tym miała jakieś nie najlepsze przeczucia, chociaż nie do końca wiedziała, dlaczego. Kątem oka zobaczyła jeszcze jak ktoś przenosił ranną cygankę do jednego z wozów.
Po około półgodzinie bardzo szybkiego marszu dotarła w towarzystwie jeszcze paru osób, do nieszczęsnej polanki. Większość ludzi zgromadziła się w jednym punkcie dookoła czegoś. Bądź kogoś. W końcu Lucyna mówiła coś o jakimś voddcianinie.
Nathalie przesunęła wzrokiem po polanie. Jej spojrzenie najpierw zatrzymało się na nieruchomej męskiej postaci, najprawdopodobniej nieżywej jak można było sadzić po kolorze jego odzienia i totalnym braku zainteresowania kogokolwiek ze zgromadzonych. Następnie przeskoczyło na obiekt znacznie większy, czyli znajdujące się w pobliżu końskie truchło.
I tu się zatrzymało. Odniosła bardzo nieprzyjemnie wrażenie, że gdzieś już to zwierzę widziała. Ignorując prawdopodobnie o wiele atrakcyjniejszy obiekt zainteresowania pozostałych ludzi, skierowała się do truchła. W miarę zbliżania, paskudne uczucie narastało aż do momentu, kiedy stanęła bezpośrednio nad końskimi zwłokami.
Zbladła.
Serce na chwilę stanęło.
Odwróciła wzrok i poczuła, że koniecznie musi zwrócić gdzieś, zawartość żołądka.
Resztką silnej woli zdołała się powstrzymać. Wzięła głębszy oddech i wróciła wzrokiem do martwego zwierzęcia. To był Bambuk. Nie miała, co do tego najmniejszych wątpliwości, w końcu znała go nie od dziś. Ba, dbała o tego konia, pielęgnowała go na zmianę z Vittorio.
Vittorio.
VITTORIO!
Natychmiast spojrzała w stronę ciała martwego mężczyzny znajdującego się w pobliżu. Nieznanego martwego mężczyzny. Cień ulgi pojawił się na jej twarzy jednak tylko na chwilę.
Poderwała się i pobiegła sprintem w stronę „zgromadzenia”. W miarę zbliżania się dosłyszała stłumiony fragment rozmowy
- to co z nim robimy?
Westchnięcie
- nie wiem, na razie zabierzmy go do obozu.
W tym momencie Nathalie udało się wreszcie przecisnąć, a właściwie dość brutalnie przepchnąć, przez mały tłumek. Zobaczyła lezącego na ziemi voddaciania. Swojego brata.
Zatrzymała się i na chwilę jakby oniemiała. W jej oczach odbijało się coś na kształt szoku. Nad nieprzytomnym, prowizorycznie opatrzonym mężczyzną stała Aza i jakichś dwu cyganów. Łasica spojrzała z zaciekawieniem na Nathalie, która przed chwilą dość energicznie wparowała w centrum okręgu a teraz stała bez słowa. W końcu eisenka wydusiła z siebie jedno słowo;
- Vittorio - w jej głosie mieszało się niedowierzanie, lęk i.. złość?
Podeszła bliżej do nieprzytomnego.
- Znasz go? - odpowiedział jej zdziwiony głos łasicy.
- Co z nim? - zignorowała pytanie
- Nie najlepiej - rzuciła chłodno łasica - Znasz go? - powtórzyła bardziej natarczywie pytanie.
Nathalie z ociąganiem odrywając wzrok od swojego brata, wreszcie zaszczyciła nim Azę.
- oczywiście, że znam, to Vittorio, moja rodzina. – odpowiedziała szorstko
- Co on tu robi?
- To przesłuchanie? Nie wiem. Sama się nad tym zastanawiam. Co za idiota - w jej głosie zaczynała dominować złość chociaż troska starała się nie ustępować jej miejsca. Wzrok znowu powędrował do Vittorio.
- Żadnych wskazówek? - łasica nie ustępowała
Niech to szlag
- nie, nie wiem- warknęła i machnęła rękami do góry - szukał jakiegoś Stone'a. Miał go powstrzymać przed zrobieniem głupoty. Nic mi to nie mówi.
- zabierzcie go do obozu - rzuciła ni z tego ni z owego Aza, przedostała się na zewnątrz z okręgu i skierowała się dość szybko w stronę lasu.


****
Prawie wracając do teraźniejszości.

Nathalie kręciła się w kółko coraz bardziej poirytowana.
Co za idiota! Co za kretyn! Mruczała pod nosem.
Vittorio nadal nie odzyskiwał przytomności. Był już opatrzony i leżał teraz na łóżku.
Z tego, co wiedziała Lucynę też już doprowadzono do stanu jako takiej funkcjonalności. Cyganka zdołała nawet zdać relację z tego, co się wydarzyło. W każdym razie z tej części, której była świadkiem.
Vittorio prał się z jakimiś dwoma drabami. Doprawdy. Nathalie nie miała pojęcia, co też jej "braciszek" sobie myślał. Nie wspominając już o tym jak bardzo irytował ją fakt, że dał się tak pokiereszować. Musieli być bardzo silni, ale w tej kwestii Nathalie była bezwzględna. Jej logika funkcjonowała nadzwyczaj prosto. Vittorio nie miał prawa przegrać, bo ona się na to zwyczajnie nie zgadzała.
Eisence w końcu zrobiło się niedobrze od krążenia bez celu i W końcu usiadła energicznie na łóżku.
Wypuściła powietrze z płuc i wciąż poirytowana zaczęła się bawić włosami mężczyzny. Zadziwiające, ale po kilku minutach jakoś się uspokoiła. Zupełnie jakby głaskała małe futerkowe zwierzątko. To ponoć działa uspokajająco.
Rozległo się stęknięcie i mamrotanie:
- Siostrzyczko?
- To zależy, kim jest ta twoja siostra
. - Aza stanęła w progu wozu. - Jesteś w Cygańskim Taborze. Kim jesteś i czego chcesz?
Sprawdzała prawdziwość tego co powiedziała Nathalie?
Vittorio chciał się podeprzeć na łokciach, ale ciało nie słuchało wcale jego „widzi-mi-się”.
- Jestem Vittorio, protegowany Siverstena.

Nathalie poderwała się z miejsca
- obudziłeś się! - rzuciła radośnie, czyli nietypowo jak na siebie, po czym dodała triumfalnie tym razem kierując uwagę do łasicy – widzisz, mrowiłam ci
- a co do ciebie...- przypomniała sobie i stanęła z powrotem przy łóżku - tyy .... - wycedziła przez zęby i szturchnęła leżącego mężczyznę.
- to za to, że wybiegłeś praktycznie bez słowa!
Szturch
- to za twoją głupotę, a to..
Szturch
- za to, że dałeś się tak urządzić. JAK MOGŁEŚ DAĆ SIĘ TAK URZĄDZIĆ!?!

- Jeśli dalej go będziesz tak trącać, to się wykrwawi, zanim zdąży się z nami podzielić czymkolwiek. - Aza podeszła bliżej.
- Czy Bambuk?
Aza podrapała się za uchem.
- To twój ogier tak?
Vittorio spojrzał przez okno. Czyżby jego oczy zrobiły się szkliste.
- Tak.
- Nie żyje. - głos usurianki nawet nie drgnął, choć dało się wyczuć nutkę współczucia. - Przynieśliśmy go z polany i zakopaliśmy pod wielkim dębem. Potem ktoś może ci wskazać to miejsce.
Kiwnął głową.
- To byli ludzie, którzy podążali za Stone'em. Obawiam się, że mogli to być najemnicy prawej ręki Starca. Jeśli on ma jakąś prawą rękę. - uśmiechnął się kąśliwie.

Nathalie cierpiała ostatnio na niezwykle irytującą chorobę zwaną niedoinformowaniem i nie trzeba dodawać, że wkurzało ja to w najwyższym stopniu. Informacje trzeba było jakoś nabyć a nie istniał na to lepszy sposób jak tylko zadawanie pytań.
- Bardzo fajnie tylko, po co im to cud dziewczę?

- Jeszcze tylko jedno, wiesz gdzie ją mogli zabrać?
Vittorio pokręcił przecząco głową.
- Tylko go nie zabij, bo sama będziesz go zakopywać. - rzuciła na odchodnym Aza i zabrała się z wozu razem z Luką, który słuchał małego przesłuchania opierając się o framugę drzwi.

Nathalie poczekała aż wyszli i zamknęli za sobą drzwi.
- no dobrze - zaczęła - a teraz do rzeczy- zbliżyła się bliżej do Vittoria i syknęła cicho - czy możesz mi łaskawie wytłumaczyć co się tu do jasnej cholery dzieje? tylko bez owijania w bawełnę , wiem kiedy kłamiesz - zmrużyła oczy - chce wiedzieć WSZYSTKO bo mam niesympatyczne wrażenie że nasze interesy jest ze sobą jakoś dziwnie połączone. Zresztą w naszej rodzinie rzadko zdarzają się zbiegi okoliczności, zwłaszcza kiedy tatuś ma w tym swój udział. - tu miała na myśli fakt, że oboje znaleźli się w pobliżu, chociaż z dala od domu. W dodatku każde dostało zlecenie od tatusia. Musiał być haczyk . Nie była głupia.
Mówiła cicho ale bardzo dosadnie- słucham. Chusta, Stone, gdzie to wszystko zmierza?

- Nie wiem. - Vittorio przetarł oczy - Twój ojciec nie zwykł mi się zwierzać. Miałem dostarczyć ci list i pilnować Stone'a.




Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem i uniosła jedną brew. Przecież musiał coś wiedzieć! Cokolwiek!
- oczywiście, że wiesz coś jeszcze. Mój ojciec może nie jest wylewny, ale Ciebie nie wysłałby na misję bez ważnych czy też przydatnych informacji – Nathalie z drugiej strony to zupełnie inna historia. Założenie „ona na pewno sobie poradzi” przyświecało rodzicielowi prawie zawsze. Przewróciła w duchu oczami.
Musze wiedzieć więcej – kontynuowała- inaczej nie wiem, czego mam szukać na tej piekielnej wyspie, na którą się właśnie udajemy, a jeśli ktoś zgarnie nam istotny artefakt sprzed nosa pomyśl sobie, jaki to będzie pasztet. A jaki ojciec będzie niezadowolony….
Z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy znowu szturchnęła mężczyznę.
- Mów

- Nic nie wiem - wydusił przez zaciśnięte zęby. - A nawet jak bym wiedział, to nie masz pozwolenia na poznanie tych informacji.

- i tu cię mam – uśmiechnęła się – źle rozumujesz, ja i tak wiem o wielu rzeczach, o których wiedzieć nie powinnam. Kilka informacji w tą czy w tamtą stronę, nikomu krzywdy nie zrobi, a mi bardzo pomoże. Skoro cały czas krążę wokół czegoś tak ważnego ty chyba lepiej byłoby żebym wiedziała, na co mam zwracać uwagę. Żeby np. czegoś nie pominąć. Byłoby niedobrze gdyby niebezpieczny artefakt wpadł w niepowołane ręce. Nie sądzisz? – Nathalie zawsze miała dar przekonywania, a w tym wypadku jak rzadko miała też rację. Vittorio natomiast miał ciężki żywot z takim rodzeństwem. W każdym razie z zielonooką.
- a zresztą – kontynuowała monolog w trakcie, którego zaprzestała szturchania pokiereszowanego mężczyzny – poza tobą NIKT nit będzie wiedział, że ja wiem –ostatnie zdanie prawie wyszeptała w pobliżu jego ucha a na jej twarzy wykwitł wredny uśmiech, którego jednak Vittorio nie widział.

- Jasne - stwierdził kwaśno i odepchnął delikatnie dziewczynę od siebie - Usiądź. - Odrzucił włosy z twarzy. - Żona Stone'a, genialnego rzemieślnika i kiedyś członka naszego Towarzystwa, dawno temu wyhaftowała na pięknej chuście wzór pewnego artefaktu. - zamilkł zmęczony - Artefakt jest bardzo potężny, ale nie wiem co on może. Nie powiedzieli mi.

W powietrzu unosiło się "mimo że jestem dwa stopnie wyżej od ciebie".

- Starzec pragnie zdobyć i plan i artefakt, który znajduje się na wyspie. Ma przynajmniej jedną część chusty. Stone bojąc się o swoją córkę przyjechał za cyganami. Aniołek to jego dziecko, które dawno temu pozostawił pod opieką Założyciela. A teraz mają i rzemieślnika i jego córkę. Niech Theus nas chroni...

Nathalie zastygła na chwilę w bezruchu. Szare komórki przetwarzały informacje w trybie błyskawicznym, ale musiała się w sobie zebrać żeby cokolwiek odpowiedzieć.
- Szlag – syknęła w końcu – Wreszcie to wszystko układa się w jedną całość. Paskudną całość. Szlag. - Przygryzła wagi i odwróciła wzrok od swojego brata. Po chwili milczenia przeczesała palcami włosy
- Niech to szlag – powtórzyła mechanicznie – a o artefakcie wiem tylko tyle, że składa się z jakiegoś kamienia i metalu, a i co do tego nie mam pewności – Skrzyżowała ręce i znowu się zawiesiła. W sumie nie miała wiele do całego aniołka, ale na misję ratunkową udawać się nie musiała. Do teraz. Teraz wszystko było jedna wielką paskudną całością, która uśmiechała się do niej w najbardziej perfidny z możliwych sposobów.
-No nic – westchnęła i wreszcie spojrzała, na Vittorio. Podeszła i ucałowała go w policzek – zdrowiej - powiedziała na odchodnym a jej wzrok z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej nieobecny.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 27-05-2009, 11:10   #86
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Złapanie Stone’a okazało się dużo łatwiejsze niż Błękitny Pies się tego spodziewał. „Głupiec, który uległ emocjom…ale czy ja byłem inny, gdy zgłosiłem się do Imperatora? W końcu wtedy też chodziło o rodzinę…” pomyślał, uśmiechając się smutno sam do siebie.

Podszedł do szachownicy, która stała na stole. Pionki, choć parę zostało już zbitych, były ustawione w idealnej równowadze; na tym etapie gry obie strony miały szansę na wygraną. Kawaler de Saint-Treusse wziął do ręki jeden z białych pionków i zbił gońca przeciwnika, przez co białe uzyskały lekką przewagę – nadal jednak nie można było powiedzieć, kto wygra. Kawaler usiadł na krześle przy stole i podniósł zdobioną figurkę przedstawiającą jeźdźca w eiseńskim mundurze. „Dwa z czterech elementów układanki mam. Wiem gdzie jest druga część z mapy. Problemem pozostaje trzecia część… No i tajemniczy prezent od Helmuta. Na Theusa mam nadzieję, że nie zrobił czegoś głupiego…” pomyślał zaniepokojony. Zdenerwowany nalał sobie wina do srebrnego kielicha. Nie pozostało nic innego jak czekać.

*

- Kapitanie! – krzyk Szczura rozszedł się po całym budynku, docierając do uszu Błękitnego Psa, który zerwał się i zaczął schodzić na dół do stajni. W połowie drogi spotkał jednego z ludzi Helmuta, który na rękach trzymał małą dziewczynkę o długich czarnych włosach. „Niech cię szlag Helmucie. Właśnie przesądziłeś mój i swój los” przeklął w duchu de Saint-Treusse, jednak zamiast tego zapytał się tylko:
- Kto to?
- Nie wiem, kapitan kazał mi się ją zaopiekować. – Twarz chłopka zdradzała duże zdenerwowanie; mimo to nic więcej nie powiedział.
- Zanieś ją do mojego gabinetu i pilnuj jej jak oka w głowie. Wyraziłem się jasno?
- Tak jest! – odpowiedział szybko, choć nieco zbyt sztucznie.
- To dobrze – rzucił Pies i zbiegł do stajni.

*

To co zobaczył w stajni było spełnieniem się jego najgorszych koszmarów. Nad rannym, nieprzytomnym Helmutem, leżącym na ziemi i broczącym krwią, stał pochylony Szczur. Mina starego zbira mówiła wszystko o sytuacji i stanie rannego – Esieńczyk wykrwawiał się i był bliski przejścia na drugi świat. Rana była też zbyt poważna by mógł nią się zająć
„Szlag!” miał ochotę krzyknąć Pies, jednak zachował spokój; panika była ostatnią rzeczą jakiej potrzebował.
- Podnieście go i połóżcie na stół – powiedział Pies zrzucają szybkim ruchem przedmioty, które były na stole w rogu. – Szczurze pojedziesz do miasta i dyskretnie – ostatnie słowo Pies wypowiedział bardzo wyraźnie - dowiesz się ile osób słyszało o całym wydarzeniu i czy wiadomość o porwaniu dotarła już do Cyganów. Jeżeli będziesz miał cień podejrzenia, że ktoś mógł widzieć lub słyszeć o całej sprawie wrócisz tu.– Popatrzył się prosto w oczy mężczyzny. – I żadnego ryzyka. Wystarczy mi jeden idiota, który nie potrafi słuchać prostych rozkazów – w słowach, które wypowiedział Kawaler de Saint-Treusse zawarta była niewypowiedziana groźba. Mężczyzna ukłonił się i wyszedł ze stajni.

Callio – zwrócił się do jedynego Voddaccianina w oddziale – znajdziesz i opłacisz medyka. Jeżeli chcesz uratować życie – „które i tak straci jak tylko odpowie mi na parę pytań” pomyślał Pies – to musisz to załatwić szybko. Berd przynieś bandaże i spróbuj zatamować, chociaż trochę to krwawienie. Reszta ma obserwować okolicę, być może będziemy mieli niezapowiedzianych gości. Wyrażam się jasno? – Ludzie Helmuta pokiwali głowami ze zrozumieniem – To świetnie, rozejść się.

*

Wszedł do niewielkiego pokoju, w którym trzymali Stone’a. Mężczyzna siedział na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Czego chcesz ty skurwysynu? - powiedział nie patrząc się nawet w stronę Psa.
- Mam twoją córkę – stwierdził cicho i bez emocji Pies.
- Jeżeli… - nie dokończył, gdy Pies uderzył go pięścią w twarz.
- Przestań mi grozić, wyjątkowo tego nie lubię, a na dodatek nie mam humoru by wysłuchiwać twoich tyrad na temat moralności. Mam dla ciebie propozycję, ale Theus mi świadkiem, że jeżeli nie zaczniesz mnie przynajmniej słuchać to zrobię krzywdę twojej córce i zmuszę cię byś na to patrzył! - krzyknął Pies, który wyraźnie tracił cierpliwość całą sytuacją.
Zapanowała cisza. Obaj mężczyźni przyglądali się sobie nawzajem. W końcu Stone’a odwrócił oczy i zniechęcony powiedział:
- Dobrze, ale... - zawahał się, znał reputację Psa zbyt dobrze. "Nie wolno ufać komuś kto zabijał kobiety i nienarodzone dzieci... A z drugiej strony czy mam jakikolwiek wybór?" pomyślał. "Muszę grać, grać jak najdłużej i liczyć na cud" stwierdził. - Obiecaj, że nic nie zrobisz mojej córce, a powiem ci wszystko co chcesz...
- Dobrze. Masz moje słowo – odpowiedział Błękitny Pies uśmiechając się przy tym szpetnie. - A teraz powiedz mi gdzie może być trzeci fragment tkaniny? I do czego właściwie służy ten przeklęty artefakt?

Rzut k10: 10
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 27-05-2009 o 19:43.
woltron jest offline  
Stary 07-06-2009, 14:09   #87
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Łatanie dziur.

Szczur asystował cyrulikowi. Rozpuścił po mieście dwójkę swoich, a reszcie kazał obserwować okolice wynajętej willi. Wolał osobiście towarzyszyć kapitanowi również w jego ostatniej podróży, jeśli do tego by doszło. Był mu to winien. Ale łatwiej by było, żeby Helmut jeszcze trochę pożył. Jeśli eiseńczyk zejdzie z tego świata, miano kapitana przypadnie Szczurowi, co wcale mu się nie uśmiechało. Są ci, którzy urodzili się by wydawać polecenia i ci, którzy urodzili się by je wykonywać. Szczur od zawsze zaliczał siebie do tej drugiej grupy i wolałby w niej pozostać. Niebieski jak i Helmut bezsprzecznie należeli do tej pierwszej. Zresztą czego spodziewać się po zepsutej krwi szlacheckiej, która krążyła w ich żyłach?
Cyrulik otarł dłonie, a Szczur starał się odczytać cokolwiek z jego miny. Niczego nie zobaczył.
- I co? - postanowił więc zapytać.
- Wyliże się. Musi dużo odpoczywać, a jak tylko się obudzi...
- Gdzie jest Saint-Treusse?
- Helmut otworzył oczy.
Szczur popatrzył na zaskoczonego cyrulika. Tak, bezsprzecznie czysta eiseńska krew szlachecka.
- Rozmawia ze Stonem - Szczur uśmiechnął się paskudnie, pokazując na wpół tylko swoje własne zęby.
Helmut powoli usiadł.
- Nie powinieneś jeszcze...! - cyrulik zaprotestował słabo, uciszony przez zimne stalowe oczy rannego. - Szwy pójdą.
Za wszelką cenę postanowił dociec, czemu nie wypolerował dzisiaj swoich butów i właśnie dlatego wbił spojrzenie w ich zabłocone czubki.
- Nie pójdą. - pewność w głosie Helmuta, a głównie jego grobowy spokój powodowały, że traciło się wszelkie wątpliwości.
Wstał narzucił na siebie koszulę i kamizelkę. - Jak wygląda sytuacja?
"Twardy sukinkot" - Szczur obserwował powolne ruchy kapitana.
- Na razie spokój. - Znał wielu najemników, ale żadnego który z czymś takim byłby wstanie chodzić. Helmut wziął szablę, na której podpierał się jak na lasce i zniknął w drzwiach pokoju.
- Powinien leżeć. Taka dziura w boku to nie żarty. Jeśli wda się zakażenie... - cyrulik pakował swoje przybory.
- Dla niektórych oddychanie to choroba najgorsza ze wszystkich. - uciął filozoficznie Szczur, zadowolony że już nie będzie musiał bezpośrednio rozmawiać z Niebieskim.

Korytarz zdawał się o wiele dłuższy, niż był. Helmut oddychał ciężko, choć szedł nie za szybko. Ale mimo wszystko nogi go nie zawodziły i wykonywały polecenia. Nagle rozległ się krzyk. Przeraźliwie zapłakane błaganie o pomoc gdzieś tuż obok. Przyspieszył i ramieniem naparł na drzwi gabinetu Błęktinego, za którymi jeden z jego ludzi dobierał się do dziewczyny - córki Stone'a.



Helmut zdecydowanym ruchem odciągnął podwładnego za kołnierz silnym ruchem i przyłożył mu z zamachu klingą szabli.
- Mówiłem, nie dotykać. - wysyczał. Na jego opatrunku wykwitła czerwona plama. Podparł się o biurko, na którym chlipała dziewczyna zwinięta w kłębek. Dzięki Theusowi, do niczego jeszcze nie doszło.
Młody otarł krew z kącika ust, zapewne policzek od środka zdobiły ślady jego własnych zębów. Wstał powoli z podłogi.
- Wracaj na posterunek. Załatwimy to później. - powinien od razu rozpłatać go na pół, jak zwykł był robić z nieposłusznymi. Jednak powaga sytuacji nie pozwalała. Teraz każda szabla była potrzebna.

Podczas "rozmowy"

- Nie wiem. - Stone oparł się o ścianę. - Naprawdę nie wiem do czego służy ten artefakt. Z pewnością jest niebezpieczny, bo inaczej Towarzystwo nie zacierałoby śladów o jego istnieniu. Ale do czego służy, nie wiem. - poddał się. Niech się dzieje, co chce, byleby Aniołkowi nic się nie stało. Przygryzł wargę.
- Ale zanim odpowiem na pozostałe pytania, mogę ją zobaczyć? - jego głos błagał.
Zanim jednak Saint-Treusse zdążył odpowiedzieć, usłyszeli krzyk.
- Mówiłeś, że jej nic nie zrobisz! - wrzasnął Stone, podrywając się i łapiąc za fraki Błękitnego.

W międzyczasie po drugiej stronie

Chętnych zebrało się aż za dużo. Właściwie wszyscy chcieli ruszyć na ratunek Aniołkowi. Aza wraz z Siłą wybrali tych, co się nadawali najlepiej - których umiejętności pozwoliłyby ograniczyć niepotrzebne pogrzeby. 15 osób, w tym dwójka młodzików jako czujki, którzy podczas przygotowań już byli w miasteczku i starali się namierzyć rannego eiseńczyka. Każdy brał broń, z którą czuł się najwygodniej i którą zwykł nosić przy sobie, więc przygotowania szybko się zakończyły. Luca i Maike dostali to, o co prosili. Lekko przechodzone, powycierane, ale w stanie nadającym się do użytku.

Podzielono się na trzy grupy, żeby nie wzbudzać zbyt dużego zainteresowania i ruszyli. Łasica i dwa psy zgubili trop na obrzeżach miasteczka.
Faktycznie kilkoro wieśniaków na granicy lasu potwierdziło, że widziało jeźdżca i dziewczynę, ale nie potrafili dokładnie określić kierunku, w którym tamci się skierowali. W miasteczku roiło się też od wszelkiej maści najemników, którzy albo podążali w stronę granicy, albo eskortowali ładunki z portu oddalonego o dwa dni drogi stąd. Jedno było pewne, ONI byli gdzieś w pobliżu.

Raport

Callio zasalutował.
- Melduję, że rozpytują o najemnika z dziewczyną. - zwrócił się do wprost do Błękitnego pomijając Kapitana.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 05-07-2009, 14:42   #88
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zbrojownia to z pewnością nie była, ale i tak parę ciekawych przedmiotów tam się znalazło...
Na przykład cieszący oko muszkiet. Niestety zbyt rzucający się w oczy...

Pistolet, którego nowym użytkownikiem stał się Luca z pewnością swoje lata miał, ale - po pierwsze strzelał. Po drugie - robił to dość celnie.
Drugi nabytek stanowiła pistoletowa kusza. Niezbyt imponująca wielkością, ale, podobnie jak pistoletem, można było się nią posługiwać jedną ręką. Uwzględniając fakt, że Luca w prawej ręce nie tylko lewak potrafił dzierżyć, była to znacząca zaleta.

Skinął głową w podziękowaniu i zgarnąwszy woreczki z prochem i kulami powiedział;

- Zdałyby się jeszcze, bo trudno wierzyć, że potrzebne nie będą, jakieś opatrunki, maści, gdyby kto ranny został. Mikstury może jakieś wzmacniające.

Wszyscy wiedzieli, że niektóre mieszanki ziołowe, alkoholem wzmocnione, przeróżne właściwości miały. A nie skorzystać z czegoś takiego...



- Niech to Legion pochłonie...

Cóż innego można by rzec, gdy na skraju miasteczka trop stracono.
Wieści o tym, że ktoś kogoś wiózł, ale dokąd nie wiadomo, również niezbyt były pocieszające.

- Źle pytamy - powiedział Luca. - Pierwsza sprawa, choć trop to marny... Jeśli to ci ludzie, z którymi zwadę miałem, gdyśmy z Nicole do was przybyli, do dowodzi nimi ktoś, kogo Błękitnym Psem zwą. Mianem tym z pewnością się nie chwali, imienia swego prawdziwego może również nie zdradza. Ale nie sądzę, by zmienił swój wygląd i zrzucił niebieski atłas, od którego pochodzi połowa jego przezwiska. Poza tym ludzie jego, bo sam wszak tu nie przybył, usta mają i mówić czasami im się zdarzy... Karczmy z pewnością odwiedzają. Gdyby z chłopaków który - spojrzał na Siłę - do karczmy jakiejś na piwo zaszedł, może by i wieści jakoweś zdobył. Nie wątpię, że obrotne języki mają i rozpytać potrafią o pana de Saint-Treusse.

- Sługa, który człeka owego poszukuje, by list ważny do rąk własnych mu oddać... Być może znalazłby ucho uważne i usta, które kierunek odpowiedni wskażą.

- Dobrze by było, gdyby z pań która wśród innych przedstawicielek płci swojej rozpytała. Jak wiedzą wszyscy, kobiety wiedzą wszystko o wszystkich. I nie jest ważne, czy jest to przekupka na targu, karczmarka czy pani wielka, we dworze mieszkająca.

- Jedno jeszcze źródło wiedzy jest... Jak świat światem jedni tylko ludzie wiedzą i widzą więcej, niż kobiety. Nikt na żebraka nie patrzy, najwyżej kopnie go, lub monetę rzuci. A jeśli miasteczko to od innych się nie różni, to i żebracy być tu muszą. Porozmawiać by z którymś i nagrodę obiecać... Co ty na to, Siło? Da się zrobić?

- A oprócz żebraków chłopcy mali, co kręcą się wszędzie i swoje długie nosy są w stanie w każdy kąt wepchać. Za miedziaków parę wiele informacji kupić można od dzieciaczka takiego...



- Wiele jest dróg prowadzących do wiedzy - mówił dalej Luca, filozofów cytując i ignorując niebyt pochlebne spojrzenia, jakimi obrzucili go rozmówcy. - Jak wspomniała Lucyna, najemnik, co Aniołka porwał, został ranny. Jeśli do rowu go nie rzucą, by zdechł, to z pewnością medyka wezwą. Jeśli i my tego medyka znajdziemy, to i miejsce pobytu Aniołka uda nam się odszukać.

- Żeby medyka odnaleźć, nie trzeba być umierającym i nikt nigdy pytającemu się nie dziwi. Ale jeśli kto chce, można szmatą byle jaką rękę owinąć i rannego udawać. Dobrzy ludzie, a tacy na każdym kroku się znajdują - tu w głosie Luki zabrzmiał cień ironii - drogę bez namysłu wskażą, za zwykłe 'dziękuję' tylko...



- Czy mógłbym się dowiedzieć, gdzie medyka znajdę? - spytał Luca człeka, co na tutejszego wyglądał, bo stroju do podróży zdatnego nie nosił.

Zagadnięty zatrzymał się, lecz miast na pytanie odpowiedzieć, na Lukę patrzył, jakby w życiu słowa 'medyk' nie słyszał.

- Dobry człowieku - Nathalie z siodła się pochyliła i uśmiechnęła, choć w uśmiechu tym ani radości ani dobroci znaleźć się nie dało - medyka poszukujemy. Nasz człowiek - na Cygana jednego, co z głowa płótnem owiniętą za nimi jechał wskazała - pomocy potrzebuje.

Mieszkaniec miasteczka wzrok na Nathalie przeniósł i jakoś oderwać go nie mógł od atrybutów pewnych, co przy pozycji, jaką dziewczyna przybrała, znacznie się uwypukliły.

- Medyka poszukujemy - powtórzyła Nathalie, odpowiedzi na wcześniejsze słowa nie uzyskując. - I wdzięczna bym była, gdybyś drogę nam wskazał. - Jej głos ociekał słodyczą, ale w oczach płonęły mordercze iskry.

- A, medyka... - dotarło wreszcie do przechodnia, który w oczy Nathalie nie patrzył, mając własne innym widokiem zajęte. - Medyka... - po głowie się podrapał.

- Tak, medyka – Syknęła przez zaciśnięte zęby i choć z jej ust niemal kapał miód, był on z pewnością trujący. - To tako ktoś, kto rany opatruje... Gdybyś zechciał łaskawie... - Uśmiechnęła się, zgoła niepotrzebnie talent marnując, bo mężczyzna nie na usta zwracał uwagę. Wyprostowała się wreszcie, dzięki czemu jej rozmówca do rzeczywistości wrócił.

- Medyka... - powtórzył mieszkaniec miasteczka po raz trzeci, niemal do furii dziewczynę doprowadzając. Niewiele już brakowało by dość intensywnie oberwał. Widocznie nie do końca mu rozum wrócił, wdziękami Nathalie zamroczony, wrócił. - A którego? Młodszego, czy starszego? Bo ludzie mówią, że ten młodszy...

- Wszystko jedno - Luca tym razem perorę niepotrzebną przerwał. - Może być na początek młodszy.

- No tak... Młodszy... - mężczyzna nos w zadumie potarł. - To tam - ręką kierunek wskazał. - W tamtą stronę jechać musicie. Ale gdybyście starszego potrzebowali, to oni razem mieszkają...

- Dziękuję - Luca dłoń do kapelusza uniósł, z pewnym wysiłkiem zgrzytanie zębami opanowując. - Miło mi było - skłamał.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, poirytowana konia w kierunku wskazanym zwróciła, o cali kilka jedynie końskim bokiem mężczyzny nie zahaczając. Telepatia jednak chyba działała, gdyż koń chłopka mijając, ogonem machnąć raczył i włosiem długim w twarz „niechcący” wycelował.
”Dobrze mu tak” pomyślała dziewczyna i uśmiech perfidny z domieszką satysfakcji na jej obliczu się pojawił.

- Nie ma to jak dobre argumenty - powiedział Luca, spoglądając na Nathalie. Po sekundzie przeniósł wzrok z jej twarzy odrobinę w dół. - Bardzo dobre argumenty - dodał z uśmiechem.

Dziewczyna zmrużyła oczy, w których żądza mordu zagościła. Cudem tylko jakimś powstrzymała się by agresji swojej na Luce nie wyładować. Wyprostowała się, odrzuciła włosy do tyłu, dłonie na cuglach w pięści zacisnęła i mężczyznę bez słowa wyminęła.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-07-2009, 23:06   #89
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Rozmowa z Stonem nic nie wyjaśniła. "Przeklęte wiedźmy i przeklęty Starzec" pomyślał przyglądając się kowalowi.

- Ale zanim odpowiem na pozostałe pytania, mogę ją zobaczyć? - jego głos błagał.
Saint-Treusse już miał się zgodzić, gdy usłyszał krzyk córki Stone'a. "Psia ich mać" przeklął cicho Pies i już miał wyjść z pokoju, gdy Stone poderwał się i złapał go za fraki.
- Mówiłeś, że jej nic nie zrobisz! - wrzasnął.
Błękitny Pies nic nie odpowiedział. Wściekły i zły wyrwał się starcowi, po czym z całej siły odepchnął kowala i wyszedł z pomieszczenia.
- Pilnuj go! - rzucił krótko do jednego z swoich ludzi i pobiegł na górę.

W drzwiach do swojego gabinetu minął jednego z młodszych najemników. Nie odwracając się do niego Błękitny Pies cicho powiedział:

- Jeszcze raz złamiesz mój rozkaz, a osobiście wypatroszę ci flaki - po czym wszedł do pomieszczenia.
- Panie - powiedział Helmut, które ledwo trzymał się na nogach.
- Usiądź i opowiedz mi co się stało - Błękitny wydał rozkaz.
- Za Stonem podążał młody mężczyzna. Nie chciałem pozostawiać śladów, więc razem z Jorgenem odłączyliśmy się od pogoni za Stonem i ruszyliśmy za tym drugim, aby go złapać. - matowy głos bez emocji - Potem walczyliśmy. Pojawiła się młoda kobieta i ta dziewczyna. Jorgen, młody mężczyzna i kobieta nie żyją. Dziewczyna ściskała w dłoni list od Stone'a. Mogłem ją zabić lub wziąć ze sobą. Wybrałem drugie wyjście.
-Rozumiem, choć nie mogę powiedzieć bym był zadowolony. Możliwe, że wydałeś na nas wyrok śmierci, ale dobrze że nie zabiłeś dziewczynki. - powiedział Pies.
-[/i]A więc to ty jesteś córką Stone'a? Miło mi panienkę poznać - Saint-Tuesse ukłonił się dworsko. - Jeżeli chcesz to możesz zejść ze mną zobaczyć swojego tatę[/i] - zaproponował. Dziewczynka uspokoiła się i przestała łkać nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć do pokoju wszedł Callio i zasalutował.
- Melduję, że rozpytują o najemnika z dziewczyną. - zwrócił się do wprost do Błękitnego pomijając Kapitana.
- Rozumiem - odpowiedział spokojnie. - Jeszcze dziś musimy opuścić miasteczko - stwierdził. - Callio, ponieważ jako jedyny z nas wyglądasz na tutejszego i znasz świetnie język to wynajmiesz dwie karoce, liberie dla siebie i swoich towarzyszy. Dowiesz się też o okoliczną szlachtę- Saint-Trousse podszedł do stołu przy którym pisał listy do siostry, wyjął jedną z kart i podpisał ją, po czym podał ją Callio. - To powinno wystarczyć, zostaw broń i pancerz, i wracaj jak najszybciej.
Mężczyzna ukłonił się i wyszedł, a Błękitny Pies zwrócił się do Helmuta i Aniołka.
- Helmucie zawołaj resztę swoich ludzi, karz im siedzieć cicho i uważnie obserwować okolicę. Niech jeden przygotuje konie. - Popatrzył się na dziewczynkę i uśmiechnął się - Gdy to zrobisz przyślij do mnie Szczura mam dla niego zadanie. Młoda damo idziemy porozmawiać z twoim ojcem - powiedział do dziewczynki. Nie zamierzał jej do niczego zmuszać.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 26-07-2009, 16:57   #90
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Gdzieś w głowie Nathalie rozległo się ziewnięcie.
-niesamowite, panujesz nad sobą - zabrzmiał łagodny, można by rzec, że uśmiechnięty głos.
-skurczybyk w mwrrrde kopany, cholera, jak bym go tak wzięła przez łep zdzieliła to by mu się odechciało, jasna … -Nathalie zaciskając zęby zapuściła litanie zupełnie ignorując drugi głos
- albo i nie .. – westchnęła Maike.
- przespałaś ostatnie dwie godziny, osoby nieuświadomione głosu nie mają – rzuciła chłodno, aktywna zielonooka.
- na pewno nie było tak ź ….- urwała
Zrobiło się nieprzyjemnie. Pojawiły się zawroty głowy i nagła potrzeba zwrócenia zawartości żołądka. Zielonooka wyhamowała konia praktycznie do zera.
-o szz.. – zbladła, zatoczyła się delikatnie ledwo utrzymując się w siodle, zasłoniła dłońmi twarz aż w końcu opadła bezwładnie do przodu dosłownie kładąc się na kark konia.

Nie minęła nawet minuta, kiedy świadomość zaczęła powoli do niej wracać. Zmysły również mozolnie podejmowały próbę ponownego funkcjonowania. Poczuła coś ciężkiego na ramieniu. Potem jakby głos w oddali. Niestety, głos robił się coraz wyraźniejszy.
- nic ci nie jest ?- padło pytanie. To nie był głos Nathalie. Należał do jakiegoś mężczyzny. Mężczyzny? Otworzyła powoli oczy, zaparła się rękami na końskim karku i w końcu odepchnęła próbując złapać pion. Jej ruchy, nie do końca jeszcze władne, dawały wrażenie osoby po kilku głębszych. W końcu wyprostowała się. Dłonią zasłoniła oczy i przez palce spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos. Świat wyglądał jakby malowany akwarelami. Wyłącznie barwne plamy, zero ostrości.
-nic ci nie jest? – zapytała brązowa plama koło niej.
Zamrugała niepewnie. Wciąż wpatrując się w breję, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej „kształtna”.
- n … nie, tylko..- Zaczęła czekając aż barwna plama wreszcie się ustatkuje. Po jakichś pięciu sekundach ciszy oczy koloru burzowego nieba wreszcie złapały ostrość, tylko po to żeby ujrzeć twarz Luki. Jego mina wskazywała, że nie do końca wiedział, co myśleć.
Jeszcze chwilę niezbyt przytomnie mierzyła mężczyznę wzrokiem. W końcu otrząsnęła się.
- w głowie mi się zakręciło – skończyła uprzejmie zdanie chwytając powrotem cugle.
- Na pewno? Może jednak przydałby się dobry medyk... - w głosie Luki zabrzmiała odrobina ironii. Zmieszana, co było nieco zaskakujące, z odrobiną niepokoju.
Wciąż nieprzytomna, nie dosłyszała odpowiedzi Luki. Jedynie jakiś bełkot. A głowa była taka ciężka ….
Zdała sobie sprawę z istnienia ciężaru na lewym ramieniu. Spojrzała w tym kierunku.
Dłoń.
Dłoń?
Dłoń!
Nagle jej oczy otworzyły się szeroko, malowało się w nich coś na kształt przerażenia wymieszanego z zażenowaniem. Przeniosła wzrok na twarz mężczyzny, potem znowu na rękę.
Jej wzrok jeszcze kilka razy przenosił się z jednego elementu na drugi, a z każdym przesunięciem policzki dziewczyny zyskiwały na odcieniu czerwieni.
W końcu energicznie wyszarpnęła ramię, prawie przy tym spadając z konia
t – tak, na pewno -dodała w popłochu i szybko ruszyła z miejsca. Obejrzała się jeszcze za siebie, ale napotykając spojrzenie mężczyzny, natychmiast się odwróciła wbijając wzrok w koński kark.
Luka odruchowo zatrzymał wierzchowca.
Coś mu przestało pasować...
Nathalie chyba faktycznie coś musiało zaszkodzić. Nawet głos jej się zmienił - nie było w nim ironii, złośliwości, irytacji... Jakby nie ta sama dziewczyna...
Ktoś jej dosypał coś do jedzenia?
Jeśli tak, to był to jakiś cudowny specyfik... Wart każde pieniądze, jeśli ktoś miał na karku żonę o, hmmm..., niezbyt miłym charakterze...
Luka pokręcił głową w zadumie.
- ouuuu – zaskomlała Nathalie – moja głowa
- hmm? – rozległo się pytanie nie do końca przytomnej Maike.
- jeszcze pytasz? Nie cierpię takich zamian. W Nocy czy kiedy tracimy przytomność to jeszcze jest to akceptowalne, w końcu i tak nie czujemy, ale tak na żywca? – nie dało się nie zauważyć pretensji w głosie dziewczyny - okropność!
- mhm Maike jedynie przytaknęła. Miała teraz kontrole, jedyny problem polegał na tym, że sytuacje takie jak ta w której się teraz znalazła, były specjalnością Nathalie. I co ona teraz miała zrobić?
Resztę dystansu przebyli raczej w ciszy. Luca nie zadawał pytań, zresztą ciężko by mu było, bo Maike trzymała się od niego z daleka. Sama właściwie nie wiedziała, dlaczego ale wtedy wydawało się jej to jednym właściwym rozwiązaniem.
- tak właściwie to gdzie jedziemy? – spytała po chwili. Przydałoby się wiedzieć czego szuka.
Odpowiedziało jej westchniecie, jakieś poirytowane mamrotanie aż w końcu padła odpowiedź
- trzeba było uważać
- spałam na TWOJE życzenie
- od kiedy to ty mnie słuchasz
– burknięcie
- to ty nie słuchasz mnie, ja się staram- rozległ się protest natychmiast jednak stłumiony
- lekarz, którego szukamy mieszka gdzieś w pobliżu, na razie kierujemy się we wskazanym kierunku
- uhmm
Nathalie więcej się nie odezwała, chociaż Maike bez problemu mogła stwierdzić, że nie poszła spać. Nie dziwne zresztą, w najbliższym czasie zapowiadała się niezbyt miła wizyta u niezbyt miłych ludzi, a niezbyt mili ludzie przeważnie mieli niezbyt miłe zamiary. A Nathalie w takich właśnie sytuacjach, zbytnio nie ufała Maike. Właściwie to nie ufała jej wcale. Niebieskooka lebioda muchy by nie skrzywdziła, z resztą lepiej być przytomnym, kiedy cię zabijają. Przynajmniej potem człowiek się nie zastanawia, „co się do cholery stało?”.

Powoli przemieszczali się do przodu pilnie wypatrując lekarza. Jeszcze kilka razy zdarzyło im się rozpytać o drogę. Tak łatwo być nie mogło. Chociaż według relacji ludzi odległość za każdym razem zmniejszała się lub powiększała, kierunek dzięki Theusowi pozostawał jednak ten sam. Wreszcie udało im się dotrzeć do celu. Chata oddalona była lekko od innych, niewiele, ale jednak.

Niewielka grupka osób stanęła przed nieszczęsnym budynkiem. Ktoś musiał podjąć jakieś działanie jednak każdy bezradnie rozglądał się po sobie. Gdyby Nathalie tu była, prawdopodobnie zirytowana brakiem jakiejkolwiek akcji już by coś zrobiła… ale… nie było jej tu. Maike stała z boku i czekała. Nie wychylała się. Nigdy tego nie robiła. Jeśli ktoś miał podejmować jakieś działania to na pewno nie ona. W każdym razie tak długo dopóki nie musiałaby jej do tego sytuacja.

Luka z pewnym zaskoczeniem obserwował poczynania swej towarzyszki. Poczynania, czy też raczej ich brak. Nie do pomyślenia było, by taka przebojowa dziewczyna jak Nathalie nagle zamieniła się w słup soli i stała bez ruchu. Czy słowa.

- Czy ty się dobrze czujesz, Nati? -W słowach Luki można było usłyszeć odrobinę złośliwości. Miał nadzieją, że to zdrobnienie, jak i ton, wyrwą Nathalie ze stanu stagnacji.

Maike spojrzała na niego lekko zaskoczonym i całkowicie niewinnym wzrokiem – Maike – na sekundę wykrzywiła się jakby poczuła niesamowity ból. Czego Luka nie wiedział .. tak było.
- Nati? NATI?! Jaka NATI do stu diabłów?!!!!!!!!!!! Co to ma być?!?
Maike była pewna że od tych wrzasków głowa zaraz jej eksploduje.
- au – skrzywiła się – przestań krzyczeć, proszę
- jak możesz tak mówić? Słyszałaś jak mnie nazwał?!? SŁYSZAŁAŚ!!!?
- tak
- zaskomlała Maike - wiem, że tego nie lubisz..
- nie lubię?!? ZABIJE KAŻDEGO, KTO MNIE TAK NAZWIE!


- i na przyszłość, lepiej niech signor NIGDY nie zdrabnia imienia „Nathalie”,to może być niebezpieczne – dodała po chwili wołającym o litość głosem.

- Dobrze, panno Maike - odpowiedział Luca odrobinę zaskoczonym głosem. Zawsze go uczono, że osób z zachwianą równowagą umysłową nie należy w żadnym wypadku denerwować. I podchodzić do nich z wyszukaną uprzejmością. - Postaram się zapamiętać.
- Chociaż zdrobnienia mają w sobie tyle uroku - dodał.

Przez chwilę jeszcze patrzyła na niego, po czym uśmiechnęła się radośnie – Dziękuję

- Zawsze do usług - Luca uśmiechnął się uprzejmie i równie uprzejmie się ukłonił, uchylając kapelusza.

W końcu signor się zlitował i przerwał to bezsensowne oczekiwanie. Zastukał dwa razy niestety bez odpowiedzi. Ruch za drzwiami ewidentnie wskazywał na czyjąś obecność. Spróbował, więc ponownie. Ktoś zasugerował, aby owe drzwi odtworzyć.
Luca nic nie odpowiedział, jednak przy trzeciej próbie pociągnął za klamkę, która bez przeszkód ustąpiła.
Staruszek w środku mocno czymś zajęty, nie zwracał na otaczający go świat uwagi. Głuchy czy co?

- Proszę bardzo, Maike - powiedział Luca, uprzejmym gestem wskazując dziewczynie otwarte drzwi. - Panie przodem.
Nie wyglądało na to, by staruszek był niebezpieczny dla kogokolwiek i Maike ze spokojem mogła wejść pierwsza. A miła, dziewczęca twarz na większość osób wpływała pozytywnie.

Spojrzała na drzwi. Z oporem i sporą dawka niepewności weszła do środka. Staruszek nadal nie zwracał na nikogo uwagi. Podeszła odrobinę bliżej i odwróciła się sprawdzając czy ktokolwiek jej towarzyszy.

Dobrze, że dziewczyna się nie cofnęła, bo zderzyłaby się z idącym tuż za nim Luką. A i tak niemal wylądowała nosem w jego torsie.

Uniosła głowę do góry tylko po to żeby spotkać się ze wzrokiem Lucy. Był zdecydowanie ZA blisko jak na standardy Maike.
Puf
Twarz dziewczyny wybuchła czerwienią. Odskoczyła jak poparzona od mężczyzny, a cofając się wpadła na stół, przy którym właśnie pracował staruszek. Będzie siniak.
Lekarz uniósł wzrok jakby dopiero teraz, kiery coś mu poruszyło stołem, zorientował się ze ktoś poza nim znajduje się w pomieszczeniu.
W tym samym momencie lekko przerażona i wciąż czerwona na twarzy Maike wykonała głęboki skłon, prawie wykrzykując
-przepraszamy za najście

Luca nie bardzo wiedział, czy się śmiać...
Dziewczyna, zachowująca się jak płochliwa myszka, wyglądała bardzo zabawnie. Równocześnie szalenie niepokojąca była różnica między tym, a poprzednimi zachowaniami. Co wstąpiło w Nathalie? Czy też Maike....
Zajęty rozmyślaniami o mały włos zapomniałby o wymogach grzeczności.

- Przepraszam bardzo - powiedział - ale pukaliśmy i nikt nie odpowiadał.

Lekarz okazał się być naprawdę starym człowiekiem. Przez chwilę przyglądał się na zmianę to Luce to Maike, w końcu przyłożył dłoń do ucha
- mówiłeś coś synku? – zaskrzeczał uprzejmie, po czym wskazał palem dziewczynę – a tej co się dzieje że taka czerwona?

- Dzień dobry! - Powiedział Luca, dużo głośniej, niż poprzednio. - Przyszliśmy po poradę - dodał, ignorując wtręt o rumieńcach na policzkach Maike.

- jaką paradę? Tu nie ma żadnych parad, to mała mieścina. - uśmiechnął się jakby Luka właśnie palnął jakąś głupotę.

Na Luce to przejęzyczenie nie zrobiło wrażenia. Staruszek był albo głuchy, albo złośliwy. W pierwszym wypadku można mu było to wybaczyć, zaś w drugim... nie warto było sprawiać mu przyjemności.
- Jest pan medykiem? - spytał.

- coo? – Znowu przyłożył rękę do ucha – Synku musisz mówić głośniej, mam już swoje lata
- zapytał czy jest pan medykiem – dotarło z prawej strony do staruszka. Odwrócił się żeby zobaczyć nachylona nad sobą Maike uśmiechającą się przymilnie.
- a medykiem … - pokiwał głową – tak jestem
-bo widzi pan - dziewczyna zawahała się przez chwilę – poszukujemy naj.. mężczyzny, dobrze zbudowanego – tutaj Maike zegestykulowała - dość poważnie rannego, nie spotkał się pan może z kimś takim?
- nie - odpowiedział staruszek bez chwili zastanowienia
- ale…- Maike nie chciał się poddać, w jej głosie brzmiała błagalne nuta.
Mężczyzna westchnął
- już od lat nie zajmuje się ranami cięższymi niż obtarte kolano. Ja się przygotowuje leki, kiedyś to owszem, zszywało się różnego rodzaju łazęgi, ale teraz… ręce już nie te – tu uniósł jedną z dłoni do góry – tylko bym takiemu zaszkodził. Ale mój syn – uśmiechnął się w zadumie – ten to ma dopiero talent! Prawie każdego, kto jeszcze dycha udaje mu się „naprawić”. Owszem nawet jemu zgony się zdarzają, jednak raczej rzadko.
- może dlatego że to wiocha i rany rzadko kiedy od miecza pochodzą - rozległa się sarkastyczna uwaga w głowie Maike – niech spróbuje go do miasta wysłać, wtedy pogadamy
- skąd wiesz, może naprawdę ma talent?
- jasne, dobra chodźmy stąd on i tak nam nic nie powie
- przepraszam – przerwała mu uprzejmie Maikeale w takim razie gdzie możemy znaleźć pana syna?
Staruszek zastanawiał się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami – nie wiem, jakieś zlecenie dostał i musiał wyjść, nie zdążyłem zapytać.

No to wracamy do punktu wyjścia.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172