Dirael
Na dźwięk Twego głosu wilk podniósł łeb. Zobaczyłeś jak gwałtownie się zatrzymuje, sierść zjeżyła mu się na karku a z jego gardła dobyło się mrożące krew w żyłach warknięcie. Zatrzymałeś się w powietrzu, tuż nad nim. - Spokojnie! Nie chcę ci nic zrobić, tylko porozmawiać!
Wilk spojrzał na Ciebie, chwilę musiałeś znosić jego nieprzyjemne spojrzenie. Może i wyglądał jak wilk ale był skrzydlatym i z jego oczu ziała typowa dla skrzydlatych chęć mordu. W końcu się przemienił. Najpierw kręgosłup wygiął się w nienaturalny dla wilka sposób, pysk spłaszczył się, sierść jakby zapadła się w sobie tworząc ubranie, w dwóch miejscach sierść zaczęła się zbierać tworząc broń. Przed Tobą stał skrzydlaty, milczał
Wylądowałeś na ziemi w pewnej odległości od niego. Chwilę się wahałeś ale w końcu Ty też zmieniłeś postać. Błysnęło i już stałeś w swojej prawdziwej postaci, bezskrzydłej... - Przepraszam za moich towarzyszy. Ale chyba nie tylko ja jestem winien jakieś wyjaśnienia... Kim jesteś? - zadając to pytanie uświadomiłeś sobie, że sam też mógłbyś być o to zapytany. A imię to zawsze dobra namiastka informacji - Nazywam się Diriael Espello.
Mężczyzna milczał przez chwilę. -Możesz mi mówić Kevin. Kim jestem? Tu określają mnie mianem wolnego strzelca lub najemnika. Skąd wiedzieliście o masakrze? - Oni? To znaczy kto? Ludzie? Skrzydlaci? O masakrze wcale nie wiedzieliśmy. Zauważyliśmy wszystko kiedy szliśmy przez las i przyszliśmy na miejsce wydarzeń.
-Mieszkańcy dołu. A więc dobrze, uwierzę, że znaleźliście się w złym miejscu o złym czasie...
Mężczyzna chwile się nad czymś zastanawiał. -Dam Tobie radę, musimy w końcu sobie pomagać. nas jest tu tak mało... Udajcie się do pobliskiego miasta. Główną drogą w prawo. Tam może uda Wam się przeżyć. Nie rozpowiadajcie lepiej o tej masakrze.
- Ale co tu właściwie się stało? Rozumiem, że to nie zwykła napaść. Kim byli ci ludzie? Czemu zginęli?
-Wybacz Diraelu ale to nie Twoja sprawa.
- Dobrze, pewnie i tak... A to miasto? Jak jest duże? Nie wiem wiele o Dole... A ludzie? Jak są nastawieni do skrzydlatych?
-Do skrzydlatych ze skrzydłami? Boją się ich. Do nas? Nie wiedzą dokładnie czym jesteśmy. Miasto jest mniejsze od Pierwszego Miasta ale jest jednym z większych miast ludzkich. Mieszka tam z dwa tysiące ludzi. Wiem, że nic nie wiecie, dlatego chciałem pomóc...
- Dziękuję. A tam... Czy jest... – szukałeś słów do wyrażenia swojej myśli. - Czy istnieje jakaś perspektywa, która dałaby takim jak my jakiś punkt zaczepienia? -Perspektywa znajdzie każdego takiego jak my. Módl się byś był wyjątkiem.
- Co masz na myśli?
-To, że nie każdy skrzydlaty jest dobry. Ci w mieście porywają się z motyką na słońce, co gorsza potrafią zarazić tym prawie każdego. Uważaj w rozmowie z nimi.
- Z motyką na słońce? Naprawdę nie możesz mówić jaśniej? Nie rozszyfrowuję jeszcze tutejszego kodu kulturowego...
Kevin zaśmiał się na Twoje słowa. -Chcą wrócić na górę i dobrać się do tyłka Gabriela. Samobójcy... Na pewno będą chcieli zrekrutować kogoś z takimi umiejętnościami jak Twoje
- Cóż, w takim razie chyba nie mogę im się dziwić. A ty? Też idziesz do miasta?
-Idę. Wiąże się to z moim zadaniem. Wybacz ale o nim jaśniej nie powiem.
- Może będziemy mogli jeszcze się tam kiedyś spotkać? Zaproponowałbym wspólną drogę, ale... czuję, że nie wszyscy byliby tym zachwyceni.
-Obawiam się, że następne moje spotkanie z Twoim narwanym towarzyszem skończy się śmiercią. Pytaj się po karczmach o Kevina. Z chęcią jeszcze kiedyś porozmawiam z kimś kto jest skrzydlatym i nie psychopatą w jednym.
- Dobrze więc! Myślę, że powinienem wracać do reszty. Dziękuję za całą pomoc!. - po chwili uśmiechnął się i dodał - A, to miasto... Jak się nazywa?
-Tails. Muszę iść. Do zobaczenia.
Mężczyzna wyciągnął dłoń na pożegnanie. - Do zobaczenia - Diriael uścisnął dłoń Kevina. Tak. Dobrze było porozmawiać z kimś, kto jest skrzydlatym i nie psychopatą w jednym. A czy było nim któreś z Twoich towarzyszy? Wątpiłeś. Mimo wszystko.
Odwróciłeś się i przeszedłeś kilkanaście metrów po czym znów się przemieniłeś. Wzbiłeś się w powietrze by dołączyć do grupy. Miałeś tylko nadzieje, że się jeszcze nie pozabijali. Wszyscy
Czasem zapada niezręczna cisza... Ta była dodatkowo mordercza. Achrol mierzył się przez chwilę z Ebriel wzorkiem. W końcu podpierając się zdrową ręką podniósł się najpierw do pozycji siedzącej, potem stanął. Dał kilka chwiejnych kroków w kierunku wozu. Nie było z nim zbyt dobrze. Miał złamany każdy palec u prawej dłoni, kości śródręcza też pewnie były w podobnym stanie. Bez pomocy lekarza może sobie nie poradzić, w najlepszym wypadku odzyska tylko częściowo władzę w tej ręce w najgorszym... Tu nie maja ponoć nawet leku na gorączkę. W najgorszym razie zginie od gorączki, będzie umierał długo i boleśnie.
Wszyscy patrzyliście jak chwiejnie stawia kroki. Ciszę przerwał szum skrzydeł, po chwili ujrzeliście wracającego strażnika, a dokładniej Diraela pod tą postacią. Wylądował przy Was, był wyraźnie z czegoś zadowolony. Może z rozmowy z wilkiem? Może z lotu? Nagle błysnęło i na miejscu strażnika znów stał Dirael. Pierwsze Miasto -Uspokój się! Chcesz iść i go zabić?!
-Tak.
Sądząc po tonie głosu to nie Gabriel potrzebował się uspokoić a Pistis. -Nie dasz rady! Już raz nie dałeś rady go zabić!
-Ciszej. Ale go strąciłem.
-Nie mówię o tym! Mówię o ostatniej akcji!
-Ciszej, jeszcze ktoś usłyszy. Ale zabiłem większość jego popleczników.
-Dzisiaj dałeś mu następnych. I to nie byle kogo. Włamywacza doskonałego, mistrzynie szermierki i szefa rebeliantów. Po co Ty ich zsyłasz?
-A miałem ich zabić? Lud by się burzył. I tak większość z nich nie przeżywa na dole pierwszych dni.
-Nie puszczę Ciebie.
-Puścisz.
W głosie Gabriela można było usłyszeć zgrzyt mieczy i pożogę. Rozległo się pukanie do drzwi. -Wejść.
Do pokoju wszedł Nisroch, jeden z zaufanych Gabriela. -Masz?
-Tak panie.
Gabriel odebrał czarne pudełko, miało nie więcej niż pół metra długości i z pięć centymetrów grubości. -Możesz odejść.
-Tak panie.
Gabriel odpiął od pasa miecz, symbol jego funkcji. Na miejsce pasa przypiął jedno z dwóch znalezisk, drugie wrzucił do kieszeni. -Trzymaj za mnie kciuki.
Na dworze burza rozszalała się w najlepsze. Gabriel wiedział, że to nie jest dobre miejsce na walkę z nim. Wszyscy
Piękna pogoda powoli się psuje a z nieba spadają pierwsze krople deszczu. Trzeba coś zrobić a nie stać tak, bo zaraz wszyscy zmokniecie.
__________________ [...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...] |