Wątek: Skrzydlaci
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2009, 11:34   #48
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Dirael
Na dźwięk Twego głosu wilk podniósł łeb. Zobaczyłeś jak gwałtownie się zatrzymuje, sierść zjeżyła mu się na karku a z jego gardła dobyło się mrożące krew w żyłach warknięcie. Zatrzymałeś się w powietrzu, tuż nad nim.
- Spokojnie! Nie chcę ci nic zrobić, tylko porozmawiać!
Wilk spojrzał na Ciebie, chwilę musiałeś znosić jego nieprzyjemne spojrzenie. Może i wyglądał jak wilk ale był skrzydlatym i z jego oczu ziała typowa dla skrzydlatych chęć mordu. W końcu się przemienił. Najpierw kręgosłup wygiął się w nienaturalny dla wilka sposób, pysk spłaszczył się, sierść jakby zapadła się w sobie tworząc ubranie, w dwóch miejscach sierść zaczęła się zbierać tworząc broń. Przed Tobą stał skrzydlaty, milczał
Wylądowałeś na ziemi w pewnej odległości od niego. Chwilę się wahałeś ale w końcu Ty też zmieniłeś postać. Błysnęło i już stałeś w swojej prawdziwej postaci, bezskrzydłej...
- Przepraszam za moich towarzyszy. Ale chyba nie tylko ja jestem winien jakieś wyjaśnienia... Kim jesteś? - zadając to pytanie uświadomiłeś sobie, że sam też mógłbyś być o to zapytany. A imię to zawsze dobra namiastka informacji - Nazywam się Diriael Espello.
Mężczyzna milczał przez chwilę.
-Możesz mi mówić Kevin. Kim jestem? Tu określają mnie mianem wolnego strzelca lub najemnika. Skąd wiedzieliście o masakrze?
- Oni? To znaczy kto? Ludzie? Skrzydlaci? O masakrze wcale nie wiedzieliśmy. Zauważyliśmy wszystko kiedy szliśmy przez las i przyszliśmy na miejsce wydarzeń.
-Mieszkańcy dołu. A więc dobrze, uwierzę, że znaleźliście się w złym miejscu o złym czasie...

Mężczyzna chwile się nad czymś zastanawiał.
-Dam Tobie radę, musimy w końcu sobie pomagać. nas jest tu tak mało... Udajcie się do pobliskiego miasta. Główną drogą w prawo. Tam może uda Wam się przeżyć. Nie rozpowiadajcie lepiej o tej masakrze.
- Ale co tu właściwie się stało? Rozumiem, że to nie zwykła napaść. Kim byli ci ludzie? Czemu zginęli?
-Wybacz Diraelu ale to nie Twoja sprawa.
- Dobrze, pewnie i tak... A to miasto? Jak jest duże? Nie wiem wiele o Dole... A ludzie? Jak są nastawieni do skrzydlatych?
-Do skrzydlatych ze skrzydłami? Boją się ich. Do nas? Nie wiedzą dokładnie czym jesteśmy. Miasto jest mniejsze od Pierwszego Miasta ale jest jednym z większych miast ludzkich. Mieszka tam z dwa tysiące ludzi. Wiem, że nic nie wiecie, dlatego chciałem pomóc...
- Dziękuję. A tam... Czy jest...
– szukałeś słów do wyrażenia swojej myśli. - Czy istnieje jakaś perspektywa, która dałaby takim jak my jakiś punkt zaczepienia?
-Perspektywa znajdzie każdego takiego jak my. Módl się byś był wyjątkiem.
- Co masz na myśli?
-To, że nie każdy skrzydlaty jest dobry. Ci w mieście porywają się z motyką na słońce, co gorsza potrafią zarazić tym prawie każdego. Uważaj w rozmowie z nimi.
- Z motyką na słońce? Naprawdę nie możesz mówić jaśniej? Nie rozszyfrowuję jeszcze tutejszego kodu kulturowego...

Kevin zaśmiał się na Twoje słowa.
-Chcą wrócić na górę i dobrać się do tyłka Gabriela. Samobójcy... Na pewno będą chcieli zrekrutować kogoś z takimi umiejętnościami jak Twoje
- Cóż, w takim razie chyba nie mogę im się dziwić. A ty? Też idziesz do miasta?
-Idę. Wiąże się to z moim zadaniem. Wybacz ale o nim jaśniej nie powiem.
- Może będziemy mogli jeszcze się tam kiedyś spotkać? Zaproponowałbym wspólną drogę, ale... czuję, że nie wszyscy byliby tym zachwyceni.
-Obawiam się, że następne moje spotkanie z Twoim narwanym towarzyszem skończy się śmiercią. Pytaj się po karczmach o Kevina. Z chęcią jeszcze kiedyś porozmawiam z kimś kto jest skrzydlatym i nie psychopatą w jednym.
- Dobrze więc! Myślę, że powinienem wracać do reszty. Dziękuję za całą pomoc!.
- po chwili uśmiechnął się i dodał - A, to miasto... Jak się nazywa?
-Tails. Muszę iść. Do zobaczenia.

Mężczyzna wyciągnął dłoń na pożegnanie.
- Do zobaczenia - Diriael uścisnął dłoń Kevina. Tak. Dobrze było porozmawiać z kimś, kto jest skrzydlatym i nie psychopatą w jednym. A czy było nim któreś z Twoich towarzyszy? Wątpiłeś. Mimo wszystko.
Odwróciłeś się i przeszedłeś kilkanaście metrów po czym znów się przemieniłeś. Wzbiłeś się w powietrze by dołączyć do grupy. Miałeś tylko nadzieje, że się jeszcze nie pozabijali.

Wszyscy
Czasem zapada niezręczna cisza... Ta była dodatkowo mordercza. Achrol mierzył się przez chwilę z Ebriel wzorkiem. W końcu podpierając się zdrową ręką podniósł się najpierw do pozycji siedzącej, potem stanął. Dał kilka chwiejnych kroków w kierunku wozu. Nie było z nim zbyt dobrze. Miał złamany każdy palec u prawej dłoni, kości śródręcza też pewnie były w podobnym stanie. Bez pomocy lekarza może sobie nie poradzić, w najlepszym wypadku odzyska tylko częściowo władzę w tej ręce w najgorszym... Tu nie maja ponoć nawet leku na gorączkę. W najgorszym razie zginie od gorączki, będzie umierał długo i boleśnie.
Wszyscy patrzyliście jak chwiejnie stawia kroki. Ciszę przerwał szum skrzydeł, po chwili ujrzeliście wracającego strażnika, a dokładniej Diraela pod tą postacią. Wylądował przy Was, był wyraźnie z czegoś zadowolony. Może z rozmowy z wilkiem? Może z lotu? Nagle błysnęło i na miejscu strażnika znów stał Dirael.

Pierwsze Miasto
-Uspokój się! Chcesz iść i go zabić?!
-Tak.

Sądząc po tonie głosu to nie Gabriel potrzebował się uspokoić a Pistis.
-Nie dasz rady! Już raz nie dałeś rady go zabić!
-Ciszej. Ale go strąciłem.
-Nie mówię o tym! Mówię o ostatniej akcji!
-Ciszej, jeszcze ktoś usłyszy. Ale zabiłem większość jego popleczników.
-Dzisiaj dałeś mu następnych. I to nie byle kogo. Włamywacza doskonałego, mistrzynie szermierki i szefa rebeliantów. Po co Ty ich zsyłasz?
-A miałem ich zabić? Lud by się burzył. I tak większość z nich nie przeżywa na dole pierwszych dni.
-Nie puszczę Ciebie.
-Puścisz.

W głosie Gabriela można było usłyszeć zgrzyt mieczy i pożogę. Rozległo się pukanie do drzwi.
-Wejść.
Do pokoju wszedł Nisroch, jeden z zaufanych Gabriela.
-Masz?
-Tak panie.

Gabriel odebrał czarne pudełko, miało nie więcej niż pół metra długości i z pięć centymetrów grubości.
-Możesz odejść.
-Tak panie.

Gabriel odpiął od pasa miecz, symbol jego funkcji. Na miejsce pasa przypiął jedno z dwóch znalezisk, drugie wrzucił do kieszeni.
-Trzymaj za mnie kciuki.
Na dworze burza rozszalała się w najlepsze. Gabriel wiedział, że to nie jest dobre miejsce na walkę z nim.

Wszyscy
Piękna pogoda powoli się psuje a z nieba spadają pierwsze krople deszczu. Trzeba coś zrobić a nie stać tak, bo zaraz wszyscy zmokniecie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline