Po spotkaniu u
Zeusa Hermes wrócił do siebie. Przez dłuższą chwilę stał niezdecydowany w nieoświetlonej części pokoju i spoglądał na łóżko. W końcu usiadł do komputera i dotknął wyświetlacza – jakby niechętnie, jakby z jakimś ociąganiem...
.
.
W końcu jednak uśmiechnął się i palce zaczęły przebiegać po klawiaturze. Sprawdził godzinę i użył nadajników Olymposa do podłączenia się do jednej z subsieci na Nibirze. Nawet nie musiał się pod nic podszywać... Wystarczyło wiedzieć, że system zarządzający budynkiem, w którym mieszkał codziennie o drugiej w nocy otwierał niechronione połączenie z centralną bazą konserwacji... Połączenie nie było otwierane na długo – zaledwie kilkadziesiąt sekund, ale... to wystarczyło do przesłania do domowego komputera prostej sekwencji rozkazów. Rozłączył się gdy tylko komputer potwierdził odbiór. Teraz jego domowa maszyna zaczynała szukać danych o
„szwendającym się wizytatorze”. Intersieć była jednym wielkim zbiorem danych, prawdziwych, nieprawdziwych, potrzebnych i zbędnych... Jutro odbierze wyniki... Przesiane i poukładane w zwartą notkę przez
Dexxa – trochę podrasowaną sieć neuronową zamkniętą w jego prywatnym komputerze... Skoro ją projektował to czemu nie może mieć kopii? Tajne, wojskowe? Bezgłośny śmiech wypełnił pomieszczenie.
Hermes wstał od komputera i przeciągnął się; po chwili jeszcze napisał jedną informację: „Myślę, że powinniśmy porozmawiać; niekoniecznie w towarzystwie” określił nadawcę –
Heliosa i godzinę wysłania na 8 rano z niewielkim groszem, aby zasymulować, że wysłał ją po przebudzeniu...
Zwalił się na łóżko. Starając się nie myśleć o
Afrodycie i dziwnej decyzji
Zeusa.
.
.
Eqqus – jedyny gadget jaki przywiózł z
Nibiru – mikrokomputer ukryty w kopercie zegarka - jedyna rzecz jaka przypominała mu o jego cyfrowej rzeczywistości z jakiej wyrwał się lecąc na
Ziemię i za jaką coraz mocniej tęsknił... Pierwsze miesiące były świetne – urlop na beztechnologicznej wyspie. Potem zaczynała się zakradać rutyna i znudzenie... Zgorzknienie...
Ziemianie byli totalnymi prymitywami, tysiące razy trzeba było im tłumaczyć najprostsze sprawy, a i tak –
Hegannowi wydawało się, że ludzie zamiast starać się coś zrobić – czekają na boską interwencję; jakby licząc na to, że ktoś przyjdzie i wszystko podsunie im pod nos...
To wszystko razem zaczynało podłamywać morale.
Dodatkowo, na
Olimpusie nie było lepiej – stara zasada mówiąca o tym, że jeżeli tylko przeprowadza się jakieś testy to zawsze wybiera się najmniej dopasowanych partnerów znów się sprawdziła... W lewej części mieszkalnej
„badania są ważniejsze ode mnie! Już mnie nie kochasz!!!” w prawej części –
„ach, ach... mocniej! Jeszcze... już... prawie.... Aaaaaah!!!”. I tak co noc – oszaleć można. Gdyby nie buczenie generatorów to najlepszym miejscem do spania byłaby maszynownia... Bo laboratoria okupowane są też całą dobę, a śpiewy w kambuzie – cóż – śpiewać każdy może, ale nie wszyscy powinni... Istny dom wariatów!
Eqqus był nieubłagany – minęło piętnaście minut i tym razem nie dało się skasować alarmu byle dotknięciem wyświetlacza...
Hermes przestał gapić się w sufit i rozmyślać o otaczającym go wariatkowie i usiadł na łóżku. Po chwili stał już pod prysznicem starając się jakoś przygotować do dzisiejszego dnia... Wstał specjalnie wcześnie, aby załatwić rano wizytację w swoim „ogródku plemiennym”, wrócić po
Afrodytę, jakoś wykpić się z bytności w jej plemieniu, obgadać co jest do obgadania, wykpić się z rozmowy „czy nadal uważasz, że mam rozdwojone końcówki? Może przyjrzysz się bliżej?”, porozmawiać z
Heliosem i mieć wolne popołudnie.
Kartka, którą znalazł kiedy przebierał się w pokoju jednocześnie sprawdzając stan systemów statku ze swojej konsoli doprowadził go do... intrygującej mieszanki myśli zabójczych i samobójczych... Misternie ułożony plan dnia szlag trafił. Znając życie
Afrodyta nie wstanie przed 10, znaczy będzie gotowa koło południa, znaczy po wizytacji będzie koło 17, znaczy...
- Cholera! - Nie wypada, aby osoba na Twoim stanowisku i z Twoim pochodzeniem przeklinała – ciepłym i ociekającym sarkazmem głosem wyrecytowała SI
Eqqusa.
- Pfff! – zdjął „zegarek” i rzucił nim o podłogę
- Przyspieszenie przy zderzeniu 19,98876Gx, siła uderzenia 2,38967 Kn, od ostatniego rzutu osłabłeś o 7,4578%.
Tym razem
Hermes go zignorował – to naprawdę nie miało sensu...
Ubrał się, założył sandałki
„ze skrzdełkami” zamiast zwykłych i poszedł do hangaru. Nie był pewien czy ta kartka to nie jest jakiś głupi żart, ale jedyny, który mógłby mieć jakieś „ALE” to był
Ares, a on nie był na tyle inteligentny...
.
.
Hangar był już pusty i dość duży, jak na wielkość samego
Olymposa. Ustawił oświetlenie i przesunął wskaźnik na przy podeszwie buta.
„Gravitation level 140%” – na chwilę zabłysło na wyświetlaczu. Powinno go to męczyć dużo szybciej niż normalnie... Spokojnym truchtem zaczął obiegać hangar mając dodatkowe 40% własnej masy na sobie. Po dwudziestu okrążeniach był mokry jakby właśnie wyszedł spod prysznica własnego potu... Przesunął wskaźnik i dalej biegał. Nawet jemu samemu „zapach Niberyjczyka” zaczynał przeszkadzać. W zasadzie to już zamierzał dać sobie spokój kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Dzieliła ich spora odległość i usłyszał słowa Afrodyty, kiedy zaczęli do siebie podchodzić:
- Przepraszam, że musiałeś czekać, ale jednak bogini musi o siebie zadbać. – perlisty śmiech wypełnił pomieszczenie. - To co? Zrobimy, co mamy do zrobienia i może wieczorem polecimy gdzieś popływać? Specjalnie wzięłam w torbie kostium.
Dokończyła kiedy stanęli może metr od siebie... No tak, doskonale o siebie zadbała: delikatny makijaż, skrzące się w blasku słońca wpadającego przez otwarte drzwi hangaru złociste włosy, a do tego zwiewna sukienka, która pod światło nie zasłaniała nawet skrawka jędrnego, kobiecego ciała.
- Nic się nie stało – z młodzieńczym uśmiechem 7D – „wow! Ale dupa!” odparł
Hermes – postanowiłem trochę poćwiczyć czekając na Ciebie i chyba trochę się spociłem... mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci to? Będziemy musieli polecieć jednym Grawitonem – mój jest zepsuty i Posejdon jeszcze do niego nie zaglądał... Oczywiście – jakby co, to wezmę szybki prysznic... – Katem oka sprawdził, czy widzi go któraś kamera. Jakby spoceni faceci podniecali
Afrodytę to podrzuci kilka zdjęć... bynajmniej nie jej mężowi... A jeżeli pójdzie pod szybki prysznic – to szybki będzie znaczyło „jakieś 90 minut”...
„No Malutka... Ball’s on Your court side! Tudzież: jaja po twojej stronie sądu” – siłą woli zwalczył szyderczy uśmiech jaki wykwitał na jego twarzy...