Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2009, 12:22   #77
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Sposób pańskiego rozumowania jest, pod pewnymi względami, słuszny... I chociaż nie podoba mi się pomysł podziału – faktem jest, że mała grupa będzie mogła bardziej niepostrzeżenie poruszać się po dżungli... Badanie terenu z pewnością zajmie nam kilka, może kilkanaście dni, a część tego czasu i tak musielibyśmy poświęcić na przygotowanie do dalszej podróży. Jeżeli mielibyśmy się dzielić to optowałbym za podziałem na mniej więcej równe grupy... Budowa obozu nie będzie zadaniem prostym... Podobnie jak wyciągnięcie ze statku reszty bagaży... Co pan o tym sądzi Robercie?

Angielski dżentelmen zastanawiał się dłuższą chwilę.

- Zgadam się z panem Ellisem. Musimy poznać okolicę, może to nam pomoże jakoś lepiej zorientować się w naszej sytuacji. Zabezpieczenie przedmiotów ocalałych z katastrofy tez powinno być priorytetem. Ja proponowałbym następujący podział obowiązków. W obozie pozostaliby profesor Salvatore, doktor Wilburn, który zająłby się zdrowiem profesora, on ucierpiał chyba najbardziej z nas wszystkich, ponadto może pan Cook i panna Lloyd? Zajęlibyście się inwentaryzacją i zabezpieczaniem, a profesor spróbuje uratować co się da ze statku? Kiedy już będzie w stanie oczywiście. Co do budowy schronienia, to teraz raczej szybko nic nie wymyślimy… o budowie domku na drzewie nie wspominając. Do tego trzeba by siły rąk nas wszystkich, póki co proponowałbym zainstalować się na niższej partii gałęzi tego ogromnego drzewa? Dla ochrony przed deszczem możemy rozwiesić kawałki poszycia „Dedalusa”, nim też można przykrywać i zabezpieczać ekwipunek? Na drzewach można spędzać noce a w dzień chronić się przed niebezpieczeństwem, wystarczy jakaś drabina sznurowa. Druga grupa w której skład wchodzą: Sir Ellis, pan Patter, panna Ciara, pan Beyers i moja skromna osoba, wyruszy na zwiedzanie okolicy. Przedtem jednak musimy coś zrobić z truchłem tego gada, zgodnie z sugestią pana Williama. Padlina może przyciągnąć inne stwory… obyśmy się mylili.


*****

Patrzyli w milczeniu na płonące zwłoki. Z wielkim trudem i połączonym wysiłkiem wszystkich, przeciągnęli o kilka metrów cielsko, tak by leżało od zawietrznej strony, dzięki temu smród palącego się mięsa nie niósł się w stronę obozu. Wiedzieli, że jest to też swoisty pochówek dwójki z ich towarzyszy…

*****

Następne dwie godziny wszyscy znosili cały ocalały ekwipunek, tak by część ekspedycji pozostająca w obozie miała już wszystko pod ręką. Przy okazji na sugestię Sir Ellisa, każdy z ekipy wychodzącej do dżungli, miał zaopatrzyć się w ekwipunek wedle własnego uznania. Nie zaniedbali też szczelnego okrycia ocalonego z wraku prowiantu, który lepiej było zabezpieczyć na „czarną godzinę”.

Około południa byli gotowi do drogi.

- Wrócimy za najpóźniej dziesięć dni. Do tego czasu czekajcie tu na nas… jeśli nie wrócimy… niech Bóg ma nas w swojej opiece.


*****
Strumień był płytki, woda płynęła wartkim nurtem, w najgłębszym spotkanym miejscu nie było głębiej niźli do pasa. Była tak krystalicznie czysta, że mogliście podziwiać małe srebrzyste rybki, pływające przy kamienistym dnie. Dżungla łapczywie wyciągała zielone ramiona nad strumień, tak, że w niektórych miejscach dało się przechodzić tylko po kamieniach wystających z nurtu.

Rośliny były naprawdę monumentalne, a gęstość poszycia sprawiała, że nie raz i nie dwa musieliście sobie wyrąbywać przejścia, by trzymać się biegu strumienia. Las nie był tylko imponujący, był także dość kolorowy. Wiele razy natykaliście się na przepiękne storczyki… zwieszające swoje powietrzne korzenie, ogromne paprocie czy inne rośliny, których nazw nie znaliście.

Wreszcie po kilku godzinach marszu znaleźliście małą piaszczystą łasze… i tam postanowiliście chwilę odpocząć.

Zrzuciliście plecaki… powietrze zrobiło się nieprzyjemnie parne, i tylko bliskość płynącej wody pozwalała na nieco ulgi i uczucia chłodu.

- Odpoczniemy z piętnaście minut i idziemy dalej, musimy znaleźć jakieś schronienie przed mrokiem.

W tedy gdzieś z bardzo daleka doszedł do was ryk… wszyscy się zerwaliście…nie był to jednak odgłos podobny do tego który mroził wam krew w żyłach zeszłej nocy. Przypominał raczej ryk słonia… przy czym to chyba musiał być bardzo duży słoń…

- Dobra zbieramy się teraz… - powiedział Ellis repetując karabin.

Nagle wszystkich zatrzymał głos Roberta:

- Spójrzcie…

Wskazywał ręką na piaszczystą ziemię na skraju łaszy… Podeszliście do niego i ujrzeliście ślad… tyle, że to był ślad ludzkiej stopy… obutej ludzkiej stopy… i był co najmniej kilkudniowy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline