Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2009, 19:37   #69
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Ada Lovelace i Robert Virgil Widermare


Jazda wierzchem do Dawenvill okazała się wielce przyjemna, choć męcząca i to pomimo dość długiej przerwy obiadowej jaką Virigil i Ada zrobili sobie mniej więcej połowie drogi, dając odpocząć zarówno sobie jak i wierzchowcom. Z tego też powodu do rezydencji Persona dojechali wczesnym wieczorem - do zachodu słońca zostało jeszcze godzinę lub dwie.
Rezydencja Persona nie rozczarowała Ady i Virigila. Owszem sam dom nie był zbyt duży, ale trudno było go nazwać małym. Za to położony był w cudownym miejscu – otoczony angielskim parkiem na tle lasu. Nic dziwnego, że Person tak lubił to miejsce i nie wahał się z jego zakupem.
Nie czekali długo, aż z budynku wyszedł niewysoki, młody chłopak ubrany w stary, nieco za duży surdut. Poruszał się nieco niezgrabnie.
- W czym mogę państwu pomóc? – zapytał się grzecznie. Wyglądał na nieco speszonego.
- Jestem Robert Virgil Widermare, a to Lady Ada Lovelace – odpowiedział władczym tonem Virigil. – Earl Ross zaprosił nas do swojej rezydencji.
- Tak, Sir. Mam na imię Tom. – chłopak wyprostował się słysząc kim są przybyli – Anno, Elde chodźcie pomóc... – krzyknął do domu, po czym odwrócił się do Ady i Virigila. - Zostaliśmy uprzedzeni, że się państwo pojawią. – Chłopak po schodach niżej i pomógł z zsiąść z konia: najpierw Adzie, a potem Virgilowi. – Piękne zwierzęta – powiedział podziwiając konie. – Zaprowadzę je do stajni i osobiście się nimi zajmę.
- Dziękuję – odpowiedziała Ada. Była wyraźnie zmęczona długą podróżą i marzyła o ciepłej kąpieli. – Gdzie można się odświeżyć?
- Za chwilę przyjdzie Anna – odpowiedział Tom starając się nie patrzeć na Adę, która go wyraźnie onieśmielała - i zaprowadzi państwa.
Rzeczywiście po chwili pojawiła się młoda kobieta, ukłoniła się nisko, po czym powiedziała:
- Zaprowadzę państwa do pokoi..

*
Olimpia i Wilhelm Somerset


- Chodźmy. Pokażesz mi jezioro.- powiedziała Olimpia patrząc się na dziewczynkę.
- Dobrze – odpowiedziała wyraźnie uradowane dziecko, które zdawało się mieć niespożyte pokłady energii. – Tylko nikomu nie mów, bo pani Fortage mówi, że las to nie najlepsze miejsce dla młodych, dobrze urodzonych dam – dodała niemal konspiracyjnie, po czym ruszyła w stronę lasu i jeziora.

Droga nad jezioro nie była zbyt męcząca, a pogoda była wręcz idealna na pieszą wycieczkę – było ciepło, ale w cieniu drzew nie czuło się tego. Kamila okazała się być bardzo żywym dzieckiem, tak, że czasami ginęła Olimpii z oczu by po chwili wybiec niespodziewanie z przodu lub z tyłu z jakimś kwiatem, robakiem lub innym przedmiotem, który ją zainteresował. Była też dzieckiem gadatliwym i ciągle o coś się pytała. Dzięki temu nim dotarły nad jezioro Grisi zdążyła opowiedzieć o swojej rodzinie, śpiewaniu, a teraz opowiadała o swoim rodzinnym domu we Włoszech. „Biedny pan Somerset” – pomyślała Olimpia widząc znudzoną minę dżentelmena.
Po jakieś godzinie-półtorej doszli nad brzeg jeziora, który był granicą lasu. Jedynie po drugiej stronie był niewielki fragment piaszczystej plaży. Drzewa otaczające jezioro zdawały się starsze, wyższe i bardziej ponure. Jednak największe wrażenie zrobił na Olimpii stary dąb obok, którego przechodziły, a który wyraźnie górował nad całą okolicą.
Chwilę stały nad wodą, patrząc się na rybki po czym Kamila odwróciła się do Olimpii i powiedziała:
- Jestem głodddna. Masz coś do jedzenia.
- Niestety nie kochanie, ale jak chcesz to wrócimy. Idzie pan z nami Sir Somerset?

- Nie, zostanę jeszcze chwilę. Chcę zobaczyć jedną rzecz, jeżeli Pani to nie przeszkadza.
- Ależ oczywiście, że nie. – odpowiedziała Olimpia – Do zobaczenia na obiedzie panie Somerset.

*

- Pokażesz mi gdzie widziałaś dziwnego pana z zielonymi włosami? – zapytała się Olimpia z nadzieją w głosie.
- Nie, chcę do domu – zaprotestowała.
- A jak obiecam ci dać czekoladkę?
„Mam nadzieję, że to wystarczy” – pomyślała Olimpia.
- Dwie?
- Niech ci będzie szkrabie – odpowiedziała Olimpia.

Dziewczynka pokiwała tylko głową na potwierdzenie, po czym wzięła Olimpie za rękę i zaczęła prowadzić w stronę dębu. Minutę później były już pod nim.
- Zadziwiające – powiedziała sama do siebie Olimpia widząc potężny konar i koronę. – Kamilo gdzie widziałaś tego pana.
- O tam – odpowiedziała dziewczynka wskazując jedną z gałęzi. – Siedział, a w prawej ręce miał taki żółty kwiat... możemy iśśść?
- Tak. Chodź opowiem ci historię...


*
Powrót nad jezioro zajął Olimpii znacznie mniej czasu niż z Kamilą. Przeszła się brzegiem jeziora, po czym zdjęła buty i zamoczyła nogi w zimnej wodzie jeziora. „Cudowne miejsce... a jednak ma w sobie coś niepokojącego, niepojętego” – pomyślała. Rozejrzała się szukając człowieka o zielonych włosach, ale nie dostrzegła nikogo. Rozczarowana zamachała nogami w wodzie, odstraszając ryby...

*

Wilhelm Somerset


Wycieczka nie była zbyt udana. Lady Olimpia była zajęta przez Kamilę, a sam las nie okazał się zbyt ciekaw dla kogoś kto widział dzikie puszcze na półwyspie Bałkańskim. Jedynie okolica jeziora miała w sobie coś tajemniczego, nieuchwytnego... i przyjemnego. Wilhelm Somerset musiał przyznać przed samym sobą, że podobało mu się to miejsce: ciche, jeżeli nie liczyć kilku ptaków śpiewających na pobliskich drzewach, zapomniane, odległe od cywilizacji. „Nie przyszedłem tu jednak by podziwiać przyrodę” – pomyślał i wyjął swój notatnik. Przewrócił parę stron, aż znalazł zapis swoich wrażeń na temat obrazu namalowanego przez Lucy. Przeczytał notatki na głos po czym rozejrzał się. „Wysokie drzewo... to musi być dąb, a więc malowała z drugiego brzegu.”. Przeszedł na drugi brzeg, na niewielki fragment plaży, a może raczej lekkiego zejścia do wody. „Sadząc po notatkach malowała w tym miejscu” pomyślał patrząc się na jezioro, dąb i drzewa.
Już miał odejść gdy po drugiej stronie coś poruszyło gałęzie drzew, jedynie na chwilę ukazując się Somersetowi. Było podobne do wilka, jednak było zbyt duże jak na stworzenie tego gatunku. Miało też czerwone, niczym dwa rozżarzone węgliki, oczy. Stworzenie spojrzało się na Somerseta. Wilhelm nie należał do ludzi, których łatwo było przestraszyć lub którzy łatwo panikowali, ale tym razem się bał. Czuł jak jego ciało sztywnieje, jak mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Chciał krzyknąć, ale nie wydobył z siebie dźwięku. Stworzenie także się nie ruszyło, jeszcze chwile spoglądało na mężczyznę, a potem znikło w lesie. Nie zostawiło żadnych śladów, jakby było tylko złym snem, tworem chorej wyobraźni...

Lord Lexinton

Courtney i Edric Sharpe odjechali, zostawiając Lexintona samemu sobie. Oczywiście miał co robić – musiał dopilnować wnoszenia swoich bagaży przez służbę swoją i Persona. Nie zajęło to zbyt dużo czasu, dlatego Sutton postanowił przejść się wokół rezydencji ; zarówno po to by rozprostować nogi jak i rozejrzeć się w sytuacji.
Piętrowy budynek przypominał bardziej dom łowiecki niż prawdziwy pałac i był, jak na gust Suttona, stanowczo za mały, aczkolwiek bardzo nowoczesny i na swój sposób komfortowy. „Widocznie Person nie lubi przebywać w tłumie” pomyślał James przechodząc przez kolejne pokoje. Po chwili znalazł się w salonie, który znajdował się w starszym skrzydle. Pomieszczenie było wysokie, miało sporo kanap i foteli obitych drogą skórą. Było też kilka, raczej dobrych choć James nigdy nie miał oka do sztuki, obrazów popularnych londyńskich malarzy. W prawym rogu sali stał fortepian. Znudzony Sutton podszedł i usiadł przed instrumentem. „Ciekawe czy coś jeszcze pamiętam” – zapytał się sam siebie, podnosząc do góry osłonę klawiszy. Najpierw nieśmiało, a potem już bez oporów zaczął grać popularną i prostą melodię, którą znał z londyńskich pubów. Nie szło mu źle, ale daleko mu było do mistrzów, których słyszał na salonach. W końcu pomylił dźwięk i zniechęcony miał wstać, gdy zdał sobie sprawę, że nie jest sam:
- Proszę nie przerywać Lordzie Lexinton – powiedziała głośno Madleine Bearnadotte, która z rozpuszczonymi włosami wyglądała zjawiskowo.
- Obawiam się, że gra dla nawet tak miłej publiczności przekracza moje umiejętności – odpowiedział Lexinton zamykając drewnianą klapę. – Miło panią widzieć Panno Bearnadotte. Jak udała się podróż ?– zapytał się kurtuazyjnie.
- Dobrze. Dzięki życzliwości pana towarzyszki. Czy Lady Courtney przybyła z panem?
- Tak – odpowiedział krótko – Pan Sharpe porwał – słowo było wypowiedziane wyraźnie zabawnie – na przejażdżkę po okolicy. Niestety nie mogłem im towarzyszyć, ponieważ chciałem rozpakować bagaże z którymi przybyłem. Może mogła by mi pani powiedzieć o okolicy?
- Niestety nie. Od rana boli mnie głowa i cały dzień spędziłam w pokoju. Dopiero pana gra wybawiła mnie i pozwoliła mi na chwilę zapomnieć o bólu.
Lexinton przyjrzał się Madleine po czym beztrosko stwierdził:
- Być może mogę pani pomóc lady Bearnadotte. Przywiozłem z sobą kilka odczynników i leków. Jeden z nich powinien pomóc na pani problemy.
- Byłby pan tak miły?
- Oczywiście, to żaden problem. Jeżeli zechce pani poczekać, to za chwilę wrócę z lekiem.
Bearnadotte pokiwała tylko głową na zgodę. Kilka minut później Lexinton wrócił z niewielką fiolką w której był żółtawy płyn.
- Proszę to wypić – powiedział Lexinton podając kobiecie fiolkę.
Pisarka wzięła fiolkę i wypiła na dwa łyki. Substancja, czymkolwiek by nie była, miała wyraźnie alkoholowy, słodki posmak.
- Lek powinien zacząć działać za kilka minut, proponuję przez ten czas spacer po parku.
- Z miłą chęcią – odpowiedziała Madleine.

*

Park do którego się udali był urządzony zgodnie z najnowszą modą i wyglądał na naturalny, choć takim nie był. Był za to bardzo urokliwym miejsce, a niewielkie ławki ukryte tu i ówdzie pozwalały na spokojną rozmowę. O czym mówili? Głównie o literaturze, ale także o angielskim społeczeństwie, rządzie i wielu innych sprawach. Lord Lexinton odkrył z pewnym zdziwieniem, że panna Bearnadotte była nie tylko ładną, ale i inteligentną kobietą, która widziała dalej i lepiej niż niejeden dżentelmen, którego znał. Rozmawiali dość długo, jednak Madleine w pewnym momencie znów poczuła się gorzej, pożegnała się więc i wróciła do domu, zostawiając ponownie Lorda Lexintona samemu sobie.

Edric Sharpe

- Wejdź Edricu – odpowiedziała Madleine.
Edric otworzył drzwi, schował kwiat za siebie i wszedł do środka. Madleine leżała na łóżku. Długie złote włosy opadały na białe ramiona, które były odsłonięte. Madleine była ubrana jedynie w suknię i kusą bluzeczkę, która podkreślała jej, według Edrica, doskonałe kształty.
- Mógłbyś podać mi wody – zapytała się wskazując dzbanek i szklankę stojącą na szafce – strasznie tu gorąco...



*

Wszyscy


Kolacja była pierwszą okazją gdy wszyscy goście Earla Persona w końcu się spotkali. Pierwszy przybył Lord Lexinton. Czekając na innych rozłożył jedną z londyńskich gazet i zaczął czytać. Nie przeczytał za dużo gdy do jadalni weszła Courtney. Pojawienie się Irlandki od razu poprawiło humor Suttona. Po Irlandce z swoich pokoi zeszli Virigil i Ada Lovelace. On był ubrany w jeden z surdutów Lexintona, ona w jedną z sukni Olimpii, ponieważ ich osobiste bagaże jeszcze nie dojechały. Oboje, choć zmęczeni, byli w wyśmienitych humorach. Widać było, że podróż do Dawenvill sprawiał im duża przyjemności, a także – jak każda taka przygoda – znacznie do siebie zbliżyła. Po nich do jadalni weszła Olimpia. Z polnymi kwiatami i delikatną urodą przypomniała bardziej leśnego duszka z poematów Byrona niż ludzką kobietę. Następnie na salę wszedł Wilhelm Sommerst, który dla odmiany był nieco przygaszony, zamyślony. Nie zdradził jednak nad czym tak myślał. Jako ostatni pojawili się nieco spóźnieni Edric i Madleine, która we włosach miała piękny, biały kwiat.
Kolacja trwała w najlepsze gdy do jadalni wszedł Tom i nieznajomy, wysoki mężczyzna ubrany w jeździecki płaszcz. Na oko wyglądał na 30 lat, miał czarne włosy i był ubrany w prosty jeździecki strój. Ukłonił się gościom, po czym Tom powiedział:
- Edward Adam Hunt – przedstawił nieznajomego, po czym wymienił po kolei wasze imiona.
- Przepraszam, że przerywam państwu kolację – powiedział mężczyzna nieco zachrypniętym głosem – ale earl pan prosił bym państwa odwiedził jak najszybciej. Jestem więc do państwa dyspozycji. - W jego głosie dało się słyszeć... zdenerwowanie?
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 05-05-2009 o 10:01.
woltron jest offline