Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2009, 14:51   #5
Lunar
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny
* * *
[media]http://www.youtube.com/watch?v=I6s5xhcBiDw&feature=related[/media]

Walerij Ilijew

Ruszyło się.
W całym tym chaosie dostrzegał powtarzający się ujednolicający ciąg niezmiennych wartości. Stałych, możnaby rzec. Stałe są czymś, na czym możesz oprzeć naukę. Są podstawą. Są twoim założeniem do kolejnych teorii. Dzięki takiemu bezpiecznemu brzegowi, możesz sięgnąć nieco dalej w morze. Gorzej, jeśli brzeg nagle się rozpływa jak omamienie i oszustwo. Toniesz. Nie przejmujesz się tym. Cóż wtedy ma sens, kiedy twoje wieloletnie wierzenia ktoś obala ot tak sobie?

Sygnał od Gunnara był jednoznaczny. "Proszę o spotkanie w ramach ble ble ble." Tak więc mijał kolejny miesiąc, tym razem kwiecień, a o tej porze roku nawet Dewiantom odpierdala. Ten cały Olin jest zbyt przyjazny jak na myśliciela, twórcę. "Wiek mu się chyba daje we znaki. Widział dwa razy więcej historii niż ja." Walerija jak zwykle poczęły męczyć kolejne obawy.
Bardzo łatwo łyknęli pigułkę o tym, iż jest od Synów, tfu!, Eteru. Za gładko. Jest zbyt opanowany jak na tych renegatów. Jest jeszcze bardziej spokojny, niż ci anarchocybernauci, Wirtualni Adepci. Żadni z nich nie pasowali. Mowy nie było o innej przynależności. To musiało się już wyłamać. Do cholery jasnej, tkwi tu niecały rok. Miał tu tkwić sam. Zdala od Afryki. Zdala od gorąca. Zdala od myśli. Zdala od centrum meteorologicznego. Zdala od niej.
Tak. Od niej.
Widział Antoinette z okna, kiedy spacerowała z Whiskeyem. "Na nią. Na nich, przyjdzie jeszcze czas. Teraz jednak.." znowu spojrzał na komórkę. Cynk był jednoznaczny. Stawić się w kawiarni, umówionym znajomym miejscu. Nawet gdyby zapomniał, gdzie to jest, jego lokaj będzie wiedział. Ma przecież taką pamięć. Właśnie..
Ksawerij.


Ksawerij był jego jedyną ostoją. Po ostatnim incydencie zastanawia się, czy będzie mógł zaufać temu człowiekowi. Nie chodzi o lojalność. To było pewne. Był oddany, a całe jego życie i los podyktowało okrucieństwo mistycznych. Zabili na zawsze jego geniusz. Zabili go jak jakiegoś śmieciowatego szczura. Profesjonalny gilgul. Ale teraz.. Unia dała mu szansę. Dała mu opcję nie do odrzucenia. To było coś więcej, niż to czego mógł zapragnąć. Oddał się wszystkiemu. To człowiek doskonały. Żołnierz nie do powstrzymania. W życiu nie przydzieliłby kogoś takiego do tak niepewnej jednostki jak siebie. A jednak. Ksawerij ufał tylko Walerijowi.

Przyjrzałeś się kiedyś jego spojrzeniu? Tkwi w nim nieuchwytność cierpień. Pojednanie godne rycerza. Znosił to lepiej, niż ktokolwiek inny. Nie trzeba nic więcej dodawać. Jeśli ktokolwiek jest tutaj jeszcze rycerzem, to jesteśmy nimi my. Rycerstwo pod krawatem. Kolejny dzień starań o bezpieczną rzeczywistość. Zarywamy noce, by Masy mogły spać spokojnie.
Tak. Tu niechodziło o lojalność. W jaki sposób Ksawerij.. stał się nieświadomie przekaźnikiem. - Mam nadzieję, że wszystko jest nagrane w jego wewnętrznych aparatach pamięciowych. - wspomniał sam do siebie. Lubił odsłuchiwać rozmowy, przy których był Ksawerij. Teraz jednak.. nie mógł z nim poruszać się wszędzie. Ale potrzebował go przecież. Bez niego był słaby.
Nieporęczny.
Nieprzydatny.
Bezużyteczny.
Z odzysku.
Spokojnie!
W jakim stanie był ten niegdyś świetny człowiek. "Powiedziałem niegdyś świetny? - Hm.. - zebrał sprzęt z biurka. W szufladzie leżała szłuchawka kontaktowa. Ten Mechanizm nie raz mu się przydał. Choć jego zastosowanie rzadko poszło w ruch, to jednak.. dawało mu uczucie bezpieczeństwa. Często trzymał ją w stoliku nocnym, jakby bojąc się obezwładnienia podczas snu. Co było absolutnie bezpodstawne. Tutaj było bezpiecznie, a siatka Ludzi w Czerni zachowuje się jakby miała oczy w dupie. Są nieprzejednani. Mało śpią. Zresztą. Nigdy nie widział, by spali. Szkoda tylko, że za rok, czy dwa się zużyją.. Niektórzy. Nigdy niczego nie wiadomo. Zawsze to inna opcja przed werbowaniem ludzi z ulicy. Dosłownie.
Nałożył słuchaweczkę przy uchu. Teraz mógł być połączony ze światem.
- Jeszcze tylko..
Ruszył się wózkiem zza biurka z tego stanu ospałości i pobrnął do szafy. Mahoniowy, elegancki wybór cieśli w środku był obity pancernymi elementami stanowiącymi swoisty sejf dla tkwiącego w nich cennego sprzętu. Przeciągnął swoją kartą magnetyczną po czytniku i otworzyło się. Chłód wnętrza uderzył go w twarz lodowatą parą. MACE był na swoim miejscu. Przyczepił element sprzętu do nadgarstka, chowając za mankiet. Był wielkości pięści, bardziej długi, niż szeroki.
Zamknął szafę.
Jeszcze tylko zaawansowany kalkulator z biurka, zegarek atomowy, oczywiście stylowany na szwajcarski, no i emiter.
Teraz już musiał opuścić pokój. Słońce wstało. Tkwił jeszcze w progu pokoju, po czym go trzasnąwszy drzwiami krzyknął na długim korytarzu ośrodka. - Ksawerij!
- Ksawerij! Pomóż mi na schodach!
- Jedziemy do miasta!

* * *


Kolejny syn amerykańskiego koncernu konstruującego prezydenckie limuzyny. Z błękitną rejestracją rosyjskiego konsula. Bardzo intrygujące? Możliwe. Zwłaszcza nadmiar mercedesów pod kremlem w latach 70-ych. Technika kosztuje. Kosztuje luksus. Bezpieczeństwo.
Ksawerij prowadził Cadillaca Escalade spokojnie jak zawsze. Aż dziw, że działo się z nim coś tak.. tak anomalnego. To coś nad czym Walerij będzie musiał głębiej popracować. Teraz jednak, nie było na to czasu. Nie zamienili zbyt wielu słów. A kiedyś potrafili przez całą jazde żartować jak partnerzy, jak małżeństwo policjantów, którzy siedzą w drogówce piąty rok służby. A przecież nie byli przywiązani do siebie tak bardzo. Minęło mało czasu. A jednak.. a jednak.
- Mówiłem ci już, że nie lubię srebrnego koloru? - odezwał się, gdy przejeżdżał obok ekskluzywny wóz człowieka biznesu. Migający w słońcu metalicznym połyskiem. - Ciężko było dorwać z czarnym lakierem..
Myślał o wszystkim podczas mijających drzew, osiedli podmiejskich, no i oczywiście przejeżdżając przez niewidzialną granicę stapiającą ze sobą Malme i okolice. To miasto nie miało już granic. Myślał o Nadzorcy. Nikt nie doglądał jego poczynań od.. minęło już trochę. Pan Szyna pozostaje nieosiągalny. Jest tutaj sam. Kogo ma spodziewać się na miejscu spotkania? - Ten cały.. - rzucił okiem na wizytówkę wyjętą z portfela - Gustaw Go-ta-lan-de. Wiesz coś o nim? - zapytał niemal retorycznie. Pod jego nosem działał tu ktoś jeszcze. Może nawet wcześniej od niego. Czyżby jednak Sympozjum odnalazło swoją metodę nadzorowania członków?
Poprawił krawat. Ucisk w jego dłoni stawał się niemalże mechaniczny. Taką czuł przecież pewność w działaniu, nosząc ze sobą MACE. Tak.. pewność. Kiedyś ta pewność się na nim odbije tak samo jak wózek, który teraz znajduje się na tylnim siedzeniu. Bez Ksawerija, nie mógłby sobie podetrzeć tyłka.
No dobrze.
Nie przesadzajmy.

* * *

To nie było konieczne.
Wóz Walerija śmierdział luksusem na kilometr. Dzisiejszego dnia jednak nie miał niebieskiej rejestracji. Wystarczył przecież dokument, prawda? Myśmy tylko rosyjskimi dyplomatami.
Pod kawiarnio-restauracją znajdowało się już kilka wskazujących wozów. Ksawerijowi nie można było odmówić jednego. Umiał się wcisnąć w półmetrowe miejsce parkingowe monster truckiem.
Zatrzymali się. Miasto. Malme.
Osobisty lokaj Ilijewa wysiadł i obszedł samochód od strony maski. Otworzył tylne drzwi, wywlukł wózek inwalidzki, jednym zgrabnym ruchem rozłożył go i postawił na równej kostce deptaka miejskiego. Otworzył w końcu drzwi Walerija i wyjątkowo zgrabnie i z siłą, która nie sprawiała mu problemu, przeniósł go na wózek. Miał go prowadzić do kawiarni, pytając - Gdzie zatem?
Lecz Ilijew zbył go ruchem dłoni. - Tylko tutaj. Nie chcę byś szedł ze mną. Zostań w samochodzie. - przez chwilę milczał. Bardzo rzadko. Prawie nigdy nie pozwalał Ksawerijowi go opuszczać. - Będziesz w pobliżu. To tylko chwilowe spotkanie. - spojrzał na mężczyznę i wbił się spojrzeniem w nieobecne oczy tamtego. Jednak uważnie sie obserwowali. Był niższy stopniem, ale tu nie chodziło o to. Odpowiadał za Ilijewa niego całym swoim zadkiem. - Zostań w samochodzie.
I odjechał. Wózek nie był kawałkiem stali i koca. Był profesjonalnie zaprojektowanym elementem sprzętowym. To dla dorosłych gentelmenów. Lśnił i za sam metaliczny blask możnaby pokusić się o podpieprzenie go i opchnięcie dealerom.

Drzwi kawiarni się uchyliły. Inwalida jak zwykle ściąga na siebie spojrzenia obecnych. Dostrzegł gentelmenów przy stoilku przy oknie. Kilka zgrabnych ruchów zmęczonej dłoni i dosiadł się do amalgamatu. Gotalander i Blackborn byli już obecni. Także i Gunnar. Conajmniej dwóch z towarzystwa było ludźmi, z którymi chciał mieć jak najmniej do czynienia. Jednak to bardzo ciekawe. "Skoro sami się tak otwierają, to kimże jestem, by odmawiać współpracy?"
- Dzień dobry panom. - uśmiechnął się przyjaźnie znajdując miejsce między Gustawem i Josephem. - Przepraszam, że się spóźniłem. Korki. Wiecie. - poruszył głową jakby w zrozumieniu, samego siebie, lekko uśmiechnął. - Am.. Walerij Ilijew. - zdążył się przedstawić wyciągając dłoń. W ciszy spojrzał za ramię. Oczywistością było, że już zmierzała w jego stronę kelnerka.
- Wodę.
- I słomeczkę.


Sytuacja przedstawiała się samorzutnie takowoż, iż czekali jeszcze na kogoś, kto się nie zjawił. Gunnar zrezygnowany wyjaśnił sytuację. Bezpardonowo w miejscu publicznym o wampirach, jakichś rytuałach i zagrożeniu dla niemalże całego miasta.
Walerij sączył przez ten cały czas wodę przez słomkę. Była to wyjątkowo prosta czynność, a niesamowicie odstresowująca. Na co cały przemysł gorzelniczy, skoro piwo jest jak woda. "Mówisz, że piwo jest jak woda, to się chyba przerzucę," zwykł mawiać wtedy Ksawerij wybuchając krótkim śmieszkiem.

- Czy istnieje jakiś powód, dla którego mielibyśmy się wgłębiać w sens tego zabobonnego obrządku? - skrzywił się lekko na ostatnie słowo. - Ta wampirza aktywność stanowi zagrożenie. - wyjaśnił sytuację najprościej. Lekko trzęsły mu się ręce podczas gestykulacji, tuż nad blatem stołu. Jakby wytracały z siebie resztki sił i miały podzielić los nóg. - Wiemy już to. - zaznaczał wyjątkowo powoli każdą sylabę zakręcając czubkiem nosa okręgi w powietrzu i kontynuując. - Czy. Teraz. Dysponujemy. Jeszcze. Jakąś. Informacją. Przydatną na tyle. By. O niej wspominać? Coś co nas, naprowadzi. - skończył jakby wymowa stanowiła dla niego wysiłek. A potem to po prostu miejsce i kolejny przypadek, w którym ten szef Fundacji ściąga ich tutaj do pomocy, by tylko go obserwować. Lepiej udawać kalekę. No nie żartujmy. W całej swojej gestykulacji Walerij błyska podprogowym przekazem. Światły umysł, który wychwyca nadtreść.
- Dobrze. Dla mnie sprawa jest jasna. Japończyk w Grand Hotelu, nowoprzybyły wampir Vykos, o którym nie mamy pojęcia, gdzie się znajduje. - wyliczył Walerij i zdawało mu się, że to bardzo mało. - [i]Im szybciej złożymy jednoznaczną wizytę.
- A z nieobecnym Manearsem skontaktujemy się, kiedy będziemy potrzebowali wgłębiać się w te zabobony. - machnął dłonią przy kolejnym wspomnieniu o nieobecnym specjaliście, będącym poza kontaktem.
- Hm.. wspominał pan coś, panie Olin, na temat braci Kampbrad, czy Kamrad. Cóż oni mają wspólnego z przypadkiem?
Zaczepił przechodzącą kelnerkę, kiedy tylko znalazła się wystarczająco blisko. - Ten imbirowy drink poproszę. - oddając pustą szklankę po wodzie. - Nie przełknę tego na sucho. - skomentował jakby rozmowę tak, że rozmówcy słyszeli, a kelnerka nie rozumiała.
 

Ostatnio edytowane przez Lunar : 05-05-2009 o 12:12.
Lunar jest offline