Gordron wyszedł, następnie kręcąc lekko głową. Miał zamiar wycisnąć wszystko co się dało ze strażników w zamian za pomoc. Nie chciał umierać, a z magicznymi duperelami szanse na śmierć zawsze się zmniejszały.
Pokręcił głową, pobiegł chwilkę, przeskoczył przechodnia, który zagradzał drogę do sklepu. Przypomniało mu się, że nie mają nikogo, kto by potrafił leczyć, a to nigdy nie wróży dobrze. Młoda, nawet dość interesująca dziewczyna, po ubraniu można by rzec, że z Waterdeep, obsługiwała sklep. -Dzień dobry. Poproszę sześć eliksirów leczenia lekkich ran i ładny uśmiech.
Człowiek z północy wyszczerzył się w uśmiechu. -Proszę eliksiry, tego drugiego dzisiaj nie ma w sprzedaży.
Mina mu troszkę zrzedła, ale co tam.
Tym sposobem pozbył sie pieniędzy na nocleg. Trzeba było liczyć na kolegów. W końcu to, co kupił nie przyda się tylko jemu...
Na szczęście Emesto zadbał o wszystko i Gordon mógł się zabrać do jedzenia bez zaprzątania sobie głowy głupotami. -Co tam myślita o tym wszystkim? Mnie się to wydaje ryzykowne i zyskowne... Czyli głupio-mądre, zależnie od tego, czy zarobimy, czy też żywotem przyjdzie nam zapłacić.
Po czym wziął udko kurczaka i obgryzł je do kości jednym ruchem szczęk, mieląc mięso w buzi jeszcze chwilę spojrzał się na towarzyszy. |