Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2009, 17:27   #31
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Kowal? - zagadnięty chłopaczek spojrzał na Liadona. W jego oczach malowała się ciekawość. I trochę zazdrości, gdy wpatrywał się w pancerz elfa. - A to panie pójdziecie tam - wskazał kierunek. - Drzew tam dużo po drodze, ale za nimi chata kowala stoi. Czy...

Nie zdążył dokończyć. Drzwi najbliższego budynku, bardziej chaty niż miejskiego domu, otworzyły się nagle. Wyszła z nich szybko, kobieta, która na widok rozmówcy chłopaka zawołała:

- Martin! Do domu! Ale już! - energicznym machnięciem ręki poparła polecenie.

- Mówiłam ci, żebyś z obcymi nie gadał! Znowu... - Zdanie urwało się wraz z gwałtownym trzaśnięciem drzwiami.

- Dziękuję - powiedział Liadon, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że słowa te nie dotrą do adresata.



Droga, bo miejską ulicą wszak nazwać tego nie można było, na tyle szeroka, by zmieścił się tam wóz, prowadziła przez dość gęste skupisko drzew. Miejscami można by pomyśleć, że miasteczko skończyło się dawno temu.

Odludek jakiś - pomyślał Liadon. - Jakby nie mógł mieszkać bliżej ludzi...

Kowal zwykle miał siedzibę na skraju wioski, ale żeby aż tak? Wziął pod uwagę przyszły rozwój miasteczka?

Wreszcie drzewa przerzedziły się i Liadon ujrzał dużą chatę, przy której stała solidna przybudówka, sądząc ze znajdujących się wokół jej akcesoriów - kuźnia.
Chociaż z komina nie unosił się dym, to ze środka przybudówki dobiegały jakieś dźwięki.

Liadon stanął w progu.
Barczysty młodzieniec oderwał oczy od kawałka zardzewiałego metalu, przypominającego fragment brony.

- W czym mogę pomóc? - spytał, spoglądając na elfa nieco podejrzliwym wzrokiem.

- Witam - odpowiedział Liadon.

Ukrył zaskoczenie, jakie sprawił widok tak młodego kowala. I pewna podejrzliwość, malująca się na twarzy młodzieńca.

- Czym mogę służyć? - powiedział chłopak, odsuwając się lekko do tyłu.

Ten gest był nieco dziwny. Liadon zatrzymał się w progu, nie całkiem pojmując, jakie są powody takiego zachowania kowala.

- Chodziłoby mi o parę rzeczy. Pierwsza to drobiazg. Czy ma pan, albo może zrobić w miarę szybko zrobić, malutki, o taki - pokazał wielkość - nożyk? Z wygiętym lekko ostrzem?

Młody kowal przyglądał się przez chwilę rozmówcy.

- Oczywiście, niech pan przyjdzie jutro skoro świt i nożyk będzie gotowy. Do jakich celów będzie służył?

- Niezbyt wojowniczych, prawdę mówiąc. Chodziłoby mi coś, co równie dobrze służyłoby do obierania owoców, jak i patroszenia ryb. Takie dość uniwersalne ostrze.

- Rozumiem, oczywiście da się zrobić. Coś jeszcze?

Chociaż słowa były spokojne, to kowal był dziwnie nerwowy. Jego spojrzenie od czasu do czasu kierowało się w stronę kowalskiego młota.

Liadon nie miał najmniejszego zamiaru go denerwować. Młot w ręku wściekłego kowala nie był niczym przyjemnym. Elf nie zrobił nawet kroku w stronę młodzieńca.

- Zanim wyruszymy w drogę - powiedział - chciałbym prosić o sprawdzenie kopyt mojego wierzchowca. Jeśli się dużo po szlaku wędruje, to nie tylko o swoich butach trzeba pamiętać, ale i o wierzchowcu. I ewentualnie kupić zapasowe podkowy. Czy to będzie jakiś problem? - spytał.

Chłopak zaczął się wyraźnie odprężać. Całkiem jakby doszedł do wniosku, że za chwilę elf zniknie z jego chaty, a trochę później - z miasta.

- Oczywiście nie będzie z tym żadnego problemu - zapewnił.

- Ile to będzie kosztować? - spytał Liadon. - Może potrzebna jakaś zaliczka?

- Nie, nie nie! - krzyknął chłopak. - Powiem panu, że nie wiem ile to będzie kosztować bo... - zaciął się na moment - ...bo nie wiem, ile poniosę kosztów.

Liadon kiedyś obiecał sobie, że nie zdziwią go żadne ludzkie zachowania, mniej czy bardziej irracjonalne. I coraz częściej zdawał sobie sprawę z tego, że była to obietnica bez pokrycia...

- W takim razie zjawię się jutro rano po ten nożyk - powiedział, udając, że nie dostrzega nic niezwykłego w zachowaniu kowala. - Do zobaczenia.

- Tak... do zobaczenia - powiedział cicho młody kowal.

Liadon cofnął się o krok, na wszelki wypadek nie chcąc tracić kowala z oczy.
Potem obrócił się i ruszył, na skróty, do północnej bramy.
Zastanawiał się, tak przy okazji, co takiego stało się kowalowi.
Może nie był prawdziwym kowalem tylko terminatorem? Obawiał się, że nagle zjawi się mistrz i cała sprawa się wyda? W końcu i tak rankiem sprawa by wyszła na jaw...
W ogóle kowal zachowywał się tak, jakby się obawiał, że elf, którego urodzie nic nie można było zarzucić, odbije mu dziewczynę?
A może - Liadon uśmiechnął się odrobinkę - miał dziewczynę schowaną pod stołem i nie chciał, by ktokolwiek się dowiedział...


Północna brama była zamknięta.
Stało przy niej dwóch ludzi. Chociaż obaj byli w koszulkach kolczych i przy bokach mieli miecze, to wyglądali raczej na myśliwych, niż na strażników miejskich.
Na widok nadchodzącego Liadona jeden z nich ruszył w jego stronę. Jego spojrzenie zachwytu raczej nie wyrażało. I nic dziwnego - kto by chciał, miast siedzieć w gospodzie, stać przy bramie. I jeszcze ją otwierać na każde życzenie.

- Witam - powiedział uprzejmie Liadon. Obrzucił spojrzeniem zamknięta bramę. - Niczym na wojnie - zażartował. - Stale tak zamykacie? W biały dzień?

- Zmierzch się zbliża wolnymi krokami - powiedział młody człowiek, który podszedł do Liadona. - Toteż bramę zamykamy, co by wioski wilki się nie dostały.

Wilki wchodzące do wioski? Ciekawe rzeczy musiały się tu dziać. Ale skoro tak mówił mieszkaniec wioski.
Dziwne też było, że druga brama godzin dużo przed zmrokiem więcej, również była zamknięta. Ale lepiej było o to nie wypytywać. Nikt nie lubił, gdy go przepytywano zbyt natarczywie, albo, co gorsza, nieścisłości w wypowiedziach wychwytywano.
A porozmawiać warto było, bo strażnik wyglądał na dość inteligentnego.

- Od dawna to tak? - spytał. - Dużo wilków ostatnio się pojawiło, czy też stale w okolicy przebywają?

- Jesteś jednym z tych najemników, co to niedawno do nas przybyli, prawda? - spytał strażnik.

Odpowiedzią na pytanie to nie było, ale Liadon wolał nie nalegać.

- Dzisiaj przyjechaliśmy i po okolicy chciałem się rozejrzeć - odpowiedział.

- Rozumiem, ostrzegam jednak, że lasy w nocy bywają niebezpieczne. A tak poza tym - wyciągnął rękę do elfa - Morvin Cedrem.

- Liadon Arinya - uścisnął podaną dłoń. - A skoro z wyjściem tyle kłopotu, to czy wpuścicie mnie, jak wieczorem zastukam? Bo nie chciałbym górą - spojrzał na szczyt palisady - wracać, ani też w lesie nocować, tym bardziej, że "Pod Złamanym Toporem" i kolacja, i pokój czeka.

- Jasne, nie będzie z tym problemu. Zadbam o to - zapewnił Morvin.

- Dzięki - Liadon uśmiechnął się z wdzięcznością. - A mam jeszcze pytanie... Ta gospodyni w karczmie, Dagnal, zawsze taka skwaszona, jakby octu miast piwa się napiła?

- Dagnal? O, widzę, że już się wam dała we znaki - wyszczerzył zęby chłopak. - Tak, ona zawsze taka, ciężko sprawić by się uśmiechnęła. Znam takiego jednego co ją chętnie w żyć by kopnął, ale ma za duży szacunek do jej ojca.

- Chrońcie bogowie przed taką żoną naburmuszoną - Liadon głową skinął na znak, że humor Dagnal poznali. - Ale jadło jest niezłe. A co - po czole się potarł - kowalowi waszemu się stało? Zaszedłem do niego, a on spode łba na mnie tylko patrzył. Jakbym dziewczynę mu odbił... Młody, postawny chłopak, dziewczyny lecieć na niego powinny, a takie zachowanie dziwne.

- Wy najemnicy to o wszystko spytać musicie prawda? - Morvin nachmurzył się lekko. - Kłopoty rodzinne ma. - Ściszył głos. - Jak Kerd będzie chciał to sam wam powie.

Liadon przybrał odpowiednio skruszony wyraz twarzy.

- Wiedza często ratuje życie, stąd i pytania przeróżne, które niejeden z nas, po świecie podróżujących, zadaje. Czasami padnie nie takie zapytanie, jak trzeba... - uśmiechnął się przepraszająco. - A że na kłopoty rodzinne zwykle miecz nic nie poradzi, to wojak zwykły nie jest najlepszą osobą do pomagania i w te sprawy zwykle się nie mieszam.

- Prawda - Morvin głową skinął - ale słyszałem, że twoi towarzysze to nie tylko wojownicy, ale i piękne damy?

Liadon uśmiechnął się. Nie bardzo co prawda wiedział, co mają wspólnego kłopoty rodzinne Kerda z urodą którejś z jego towarzyszek, ale komentować tego nie chciał. A może za spódniczkami kowal nazbyt się uganiał, stąd kłopoty, które sam sobie na głowę ściągnął...

- Szybko wieści się rozchodzą. Nie da się ukryć, że "Pod Złamanym Toporem" nie było nikogo, kto by od piwa się nie oderwał, by na nie spojrzeć. I trudno im się dziwić, bo urody bogowie naszym paniom nie poskąpili.
- Ale czy byłoby to remedium na rodzinne kłopoty, to nie wiem - dodał. - Szczególnie jeśli żona o inne kobiety ma pretensje.

- Przybycie tak pięknych kobieta i tak mnie cieszy bardzo - rzekł Morvin - bowiem piękne kobiety są niczym poranne promienie słońca zesłane przez samego Lathandera. Zawsze trzeba Panu Poranka dziękować, zwłaszcza jeśli zsyła na swych wyznawców tak prześliczne promyczki.

- Całe życie przy tej bramie stać nie będziesz - uśmiechnął się Liadon - to i ty zdołasz oczy ucieszyć widokiem, jakiem Pan Poranka miasto to obdarował.

- O ile Kapitan mnie ze służby choć na godzinę zwolni - zaśmiał się młodzieniec.

- Życzę zatem uśmiechu losu. - Liadon uniósł dłoń do czoła w żartobliwym geście pożegnania. - A mnie w drogę pora, bo inaczej mrok zapadnie, nim wyjdę. Do zobaczenia wkrótce - wyciągnął rękę na pożegnanie. Drugiemu z mężczyzn, co do rozmowy się nie wtrącał, skinął głową.

- Do zobaczenia Liadonie Arinya - Morvin uścisnął dłoń elfa.



Wędrowanie środkiem drogi w poszukiwaniu nietypowych śladów byłoby nieco nierozsądne toteż Liadon dość szybko wszedł w las.
I pierwszy ślad znalazł się aż za szybko.
Oderwany, sztywny od krwi strzęp tkaniny, który niczym drogowskaz zawisł na gałęzi, oraz plama krwi - nieme świadectwo tragedii, która w tym miejscu rozegrała się niezbyt dawno, jako że krew zastygnąć do końca nie zdążyła.

Chociaż rozsądek niezbyt się zgadzał z takim uczynkiem, to Liadon ruszył w głąb lasu. Bo cóż innego mógł zrobić? Wrócić i powiedzieć, że znalazł jakieś ślady i ich nie zbadał do końca?
No właśnie. Powinien. Ale, nie wiedzieć czemu, nie zrobił tego.
Szedł przed siebie, coraz bardziej zagłębiając się w las.

Kobiecy płacz, który rozległ się gdzieś przed nim, miał w sobie coś nienaturalnego. Tak nie płacze ktoś, kto złamał sobie rękę, bądź skręcił nogę.
Ten płacz miał w sobie coś, czego Liadon nigdy wcześniej nie słyszał.

Ściągnął z pleców tarczę, wyciągnął miecz.
Jeśli była to pułapka, to ten, co ją zastawił, nie dostanie w prezencie bezbronnej owieczki idącej na rzeź.
Prędzej wilka.

Przystanął na chwilę. Miał wrażenie, że gdzieś, na granicy postrzegania, mignął mu jakiś cień. Jeden czy drugi.
Rozejrzał się dokoła. Nic nie zobaczył. Czasem kątem oka widzi się więcej. Czy teraz też tak było?

Znów ruszył do przodu. Zarośla wyrastały przed nim, złośliwie oplatały mu nogi gałązkami, podsuwały korzenie, zrzucały pod stopy suche gałęzie. Całkiem jakby las, zwykle przyjazny, sprzysiągł się przeciw niemu.
A może stale był przyjazny i chciał go po prostu powstrzymać przed zrobieniem głupiego kroku?

Słońce zniknęło niespodziewanie. A może on sam po prostu nie zauważył zbliżającego się zachodu?
W każdym razie zbyt długo zabawił w lesie, a to nie było rozsądne.
Nie obawiał się mitycznych wilków. Nie spotkał jeszcze wilka, który chciałby zrobić mu krzywdę. Mijali się zwykle, świadomi wartości tej drugiej istoty, szanując się na wzajem. Może dlatego, że nie był człowiekiem i lubił wilki.

Za jego plecami strzeliła gałązka.
Obrócił się szybko.
Oczywiście nikogo nie było.
Powoli ruszył przed siebie.
Do źródła płaczu dotrzeć nie mógł. Dźwięk dobiegał ze wszystkich stron. I nagle... przeszedł w upiorny śmiech. Opętańczy wprost chichot. A potem rechot, który ucichł nagle.
Aż dziw, że ten, kto wymyślił to wszystko, nie zdecydował się wciągnąć go jeszcze bardziej w las. Może znudziła mu się ta zabawa w dźwiękowy odpowiednik błędnych ogników. A może pułapka się już zamknęła? Łatwo można było to sprawdzić.
Jeśli teraz ruszy w stronę Południowych Dębów...

Komuś to się nie spodobało.
Rechot dobiegł z jednej strony, potem z drugiej.
Jeśli było ich tylu, to czemu nie zaatakowali, ledwo ruszył w drogę powrotną? Chcieli go przestraszyć? A może to stale jedna osoba?
Przy odrobinie umiejętności można sprawić, że dźwięki dobiegają z różnych stron. Można też posłużyć się magią...

Humanoidalny kształt przeskoczył z gałęzi na gałąź.
Tak się przynajmniej zdawało Liadonowi.
I nagle tuż przy nim rozległ się przeraźliwy ryk.
Liadon uskoczył... stając się idealnym celem dla kogoś, kto czatował na niego na gałęzi. W ostatniej chwili uniósł tarczę.
Siła uderzenia zwaliła go z nóg. Ale to nie niespodziewany atak z powietrza tak nim wstrząsnął.
Te oczy...
Białe oczy patrzące na niego z twarzy demona... Albo szaleńca...

Odziana w czarne, poszarpane szaty istota podobna była do człowieka, ale na jej skórze widniały dziwne, fosforyzujące symbole. Z ust tego stworzenia wydobywały się dziwne dźwięki. Jakby to 'coś' się dusiło i jednocześnie coś mówiło i groziło...
Sam głos sprawił, że Liadona przeszły ciarki...

Demon, czy szaleniec...
Liadon nie miał zamiaru dać się zabić. Jeśli ktoś miał opuścić tego wieczora świat żywych, to lepiej, żeby to był tamten. Albo tamta.

- Na Corellona Larethiana! - Liadon zerwał się z ziemi, gotów do walki.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-05-2009 o 17:34.
Kerm jest offline