Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2009, 17:27   #31
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Kowal? - zagadnięty chłopaczek spojrzał na Liadona. W jego oczach malowała się ciekawość. I trochę zazdrości, gdy wpatrywał się w pancerz elfa. - A to panie pójdziecie tam - wskazał kierunek. - Drzew tam dużo po drodze, ale za nimi chata kowala stoi. Czy...

Nie zdążył dokończyć. Drzwi najbliższego budynku, bardziej chaty niż miejskiego domu, otworzyły się nagle. Wyszła z nich szybko, kobieta, która na widok rozmówcy chłopaka zawołała:

- Martin! Do domu! Ale już! - energicznym machnięciem ręki poparła polecenie.

- Mówiłam ci, żebyś z obcymi nie gadał! Znowu... - Zdanie urwało się wraz z gwałtownym trzaśnięciem drzwiami.

- Dziękuję - powiedział Liadon, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że słowa te nie dotrą do adresata.



Droga, bo miejską ulicą wszak nazwać tego nie można było, na tyle szeroka, by zmieścił się tam wóz, prowadziła przez dość gęste skupisko drzew. Miejscami można by pomyśleć, że miasteczko skończyło się dawno temu.

Odludek jakiś - pomyślał Liadon. - Jakby nie mógł mieszkać bliżej ludzi...

Kowal zwykle miał siedzibę na skraju wioski, ale żeby aż tak? Wziął pod uwagę przyszły rozwój miasteczka?

Wreszcie drzewa przerzedziły się i Liadon ujrzał dużą chatę, przy której stała solidna przybudówka, sądząc ze znajdujących się wokół jej akcesoriów - kuźnia.
Chociaż z komina nie unosił się dym, to ze środka przybudówki dobiegały jakieś dźwięki.

Liadon stanął w progu.
Barczysty młodzieniec oderwał oczy od kawałka zardzewiałego metalu, przypominającego fragment brony.

- W czym mogę pomóc? - spytał, spoglądając na elfa nieco podejrzliwym wzrokiem.

- Witam - odpowiedział Liadon.

Ukrył zaskoczenie, jakie sprawił widok tak młodego kowala. I pewna podejrzliwość, malująca się na twarzy młodzieńca.

- Czym mogę służyć? - powiedział chłopak, odsuwając się lekko do tyłu.

Ten gest był nieco dziwny. Liadon zatrzymał się w progu, nie całkiem pojmując, jakie są powody takiego zachowania kowala.

- Chodziłoby mi o parę rzeczy. Pierwsza to drobiazg. Czy ma pan, albo może zrobić w miarę szybko zrobić, malutki, o taki - pokazał wielkość - nożyk? Z wygiętym lekko ostrzem?

Młody kowal przyglądał się przez chwilę rozmówcy.

- Oczywiście, niech pan przyjdzie jutro skoro świt i nożyk będzie gotowy. Do jakich celów będzie służył?

- Niezbyt wojowniczych, prawdę mówiąc. Chodziłoby mi coś, co równie dobrze służyłoby do obierania owoców, jak i patroszenia ryb. Takie dość uniwersalne ostrze.

- Rozumiem, oczywiście da się zrobić. Coś jeszcze?

Chociaż słowa były spokojne, to kowal był dziwnie nerwowy. Jego spojrzenie od czasu do czasu kierowało się w stronę kowalskiego młota.

Liadon nie miał najmniejszego zamiaru go denerwować. Młot w ręku wściekłego kowala nie był niczym przyjemnym. Elf nie zrobił nawet kroku w stronę młodzieńca.

- Zanim wyruszymy w drogę - powiedział - chciałbym prosić o sprawdzenie kopyt mojego wierzchowca. Jeśli się dużo po szlaku wędruje, to nie tylko o swoich butach trzeba pamiętać, ale i o wierzchowcu. I ewentualnie kupić zapasowe podkowy. Czy to będzie jakiś problem? - spytał.

Chłopak zaczął się wyraźnie odprężać. Całkiem jakby doszedł do wniosku, że za chwilę elf zniknie z jego chaty, a trochę później - z miasta.

- Oczywiście nie będzie z tym żadnego problemu - zapewnił.

- Ile to będzie kosztować? - spytał Liadon. - Może potrzebna jakaś zaliczka?

- Nie, nie nie! - krzyknął chłopak. - Powiem panu, że nie wiem ile to będzie kosztować bo... - zaciął się na moment - ...bo nie wiem, ile poniosę kosztów.

Liadon kiedyś obiecał sobie, że nie zdziwią go żadne ludzkie zachowania, mniej czy bardziej irracjonalne. I coraz częściej zdawał sobie sprawę z tego, że była to obietnica bez pokrycia...

- W takim razie zjawię się jutro rano po ten nożyk - powiedział, udając, że nie dostrzega nic niezwykłego w zachowaniu kowala. - Do zobaczenia.

- Tak... do zobaczenia - powiedział cicho młody kowal.

Liadon cofnął się o krok, na wszelki wypadek nie chcąc tracić kowala z oczy.
Potem obrócił się i ruszył, na skróty, do północnej bramy.
Zastanawiał się, tak przy okazji, co takiego stało się kowalowi.
Może nie był prawdziwym kowalem tylko terminatorem? Obawiał się, że nagle zjawi się mistrz i cała sprawa się wyda? W końcu i tak rankiem sprawa by wyszła na jaw...
W ogóle kowal zachowywał się tak, jakby się obawiał, że elf, którego urodzie nic nie można było zarzucić, odbije mu dziewczynę?
A może - Liadon uśmiechnął się odrobinkę - miał dziewczynę schowaną pod stołem i nie chciał, by ktokolwiek się dowiedział...


Północna brama była zamknięta.
Stało przy niej dwóch ludzi. Chociaż obaj byli w koszulkach kolczych i przy bokach mieli miecze, to wyglądali raczej na myśliwych, niż na strażników miejskich.
Na widok nadchodzącego Liadona jeden z nich ruszył w jego stronę. Jego spojrzenie zachwytu raczej nie wyrażało. I nic dziwnego - kto by chciał, miast siedzieć w gospodzie, stać przy bramie. I jeszcze ją otwierać na każde życzenie.

- Witam - powiedział uprzejmie Liadon. Obrzucił spojrzeniem zamknięta bramę. - Niczym na wojnie - zażartował. - Stale tak zamykacie? W biały dzień?

- Zmierzch się zbliża wolnymi krokami - powiedział młody człowiek, który podszedł do Liadona. - Toteż bramę zamykamy, co by wioski wilki się nie dostały.

Wilki wchodzące do wioski? Ciekawe rzeczy musiały się tu dziać. Ale skoro tak mówił mieszkaniec wioski.
Dziwne też było, że druga brama godzin dużo przed zmrokiem więcej, również była zamknięta. Ale lepiej było o to nie wypytywać. Nikt nie lubił, gdy go przepytywano zbyt natarczywie, albo, co gorsza, nieścisłości w wypowiedziach wychwytywano.
A porozmawiać warto było, bo strażnik wyglądał na dość inteligentnego.

- Od dawna to tak? - spytał. - Dużo wilków ostatnio się pojawiło, czy też stale w okolicy przebywają?

- Jesteś jednym z tych najemników, co to niedawno do nas przybyli, prawda? - spytał strażnik.

Odpowiedzią na pytanie to nie było, ale Liadon wolał nie nalegać.

- Dzisiaj przyjechaliśmy i po okolicy chciałem się rozejrzeć - odpowiedział.

- Rozumiem, ostrzegam jednak, że lasy w nocy bywają niebezpieczne. A tak poza tym - wyciągnął rękę do elfa - Morvin Cedrem.

- Liadon Arinya - uścisnął podaną dłoń. - A skoro z wyjściem tyle kłopotu, to czy wpuścicie mnie, jak wieczorem zastukam? Bo nie chciałbym górą - spojrzał na szczyt palisady - wracać, ani też w lesie nocować, tym bardziej, że "Pod Złamanym Toporem" i kolacja, i pokój czeka.

- Jasne, nie będzie z tym problemu. Zadbam o to - zapewnił Morvin.

- Dzięki - Liadon uśmiechnął się z wdzięcznością. - A mam jeszcze pytanie... Ta gospodyni w karczmie, Dagnal, zawsze taka skwaszona, jakby octu miast piwa się napiła?

- Dagnal? O, widzę, że już się wam dała we znaki - wyszczerzył zęby chłopak. - Tak, ona zawsze taka, ciężko sprawić by się uśmiechnęła. Znam takiego jednego co ją chętnie w żyć by kopnął, ale ma za duży szacunek do jej ojca.

- Chrońcie bogowie przed taką żoną naburmuszoną - Liadon głową skinął na znak, że humor Dagnal poznali. - Ale jadło jest niezłe. A co - po czole się potarł - kowalowi waszemu się stało? Zaszedłem do niego, a on spode łba na mnie tylko patrzył. Jakbym dziewczynę mu odbił... Młody, postawny chłopak, dziewczyny lecieć na niego powinny, a takie zachowanie dziwne.

- Wy najemnicy to o wszystko spytać musicie prawda? - Morvin nachmurzył się lekko. - Kłopoty rodzinne ma. - Ściszył głos. - Jak Kerd będzie chciał to sam wam powie.

Liadon przybrał odpowiednio skruszony wyraz twarzy.

- Wiedza często ratuje życie, stąd i pytania przeróżne, które niejeden z nas, po świecie podróżujących, zadaje. Czasami padnie nie takie zapytanie, jak trzeba... - uśmiechnął się przepraszająco. - A że na kłopoty rodzinne zwykle miecz nic nie poradzi, to wojak zwykły nie jest najlepszą osobą do pomagania i w te sprawy zwykle się nie mieszam.

- Prawda - Morvin głową skinął - ale słyszałem, że twoi towarzysze to nie tylko wojownicy, ale i piękne damy?

Liadon uśmiechnął się. Nie bardzo co prawda wiedział, co mają wspólnego kłopoty rodzinne Kerda z urodą którejś z jego towarzyszek, ale komentować tego nie chciał. A może za spódniczkami kowal nazbyt się uganiał, stąd kłopoty, które sam sobie na głowę ściągnął...

- Szybko wieści się rozchodzą. Nie da się ukryć, że "Pod Złamanym Toporem" nie było nikogo, kto by od piwa się nie oderwał, by na nie spojrzeć. I trudno im się dziwić, bo urody bogowie naszym paniom nie poskąpili.
- Ale czy byłoby to remedium na rodzinne kłopoty, to nie wiem - dodał. - Szczególnie jeśli żona o inne kobiety ma pretensje.

- Przybycie tak pięknych kobieta i tak mnie cieszy bardzo - rzekł Morvin - bowiem piękne kobiety są niczym poranne promienie słońca zesłane przez samego Lathandera. Zawsze trzeba Panu Poranka dziękować, zwłaszcza jeśli zsyła na swych wyznawców tak prześliczne promyczki.

- Całe życie przy tej bramie stać nie będziesz - uśmiechnął się Liadon - to i ty zdołasz oczy ucieszyć widokiem, jakiem Pan Poranka miasto to obdarował.

- O ile Kapitan mnie ze służby choć na godzinę zwolni - zaśmiał się młodzieniec.

- Życzę zatem uśmiechu losu. - Liadon uniósł dłoń do czoła w żartobliwym geście pożegnania. - A mnie w drogę pora, bo inaczej mrok zapadnie, nim wyjdę. Do zobaczenia wkrótce - wyciągnął rękę na pożegnanie. Drugiemu z mężczyzn, co do rozmowy się nie wtrącał, skinął głową.

- Do zobaczenia Liadonie Arinya - Morvin uścisnął dłoń elfa.



Wędrowanie środkiem drogi w poszukiwaniu nietypowych śladów byłoby nieco nierozsądne toteż Liadon dość szybko wszedł w las.
I pierwszy ślad znalazł się aż za szybko.
Oderwany, sztywny od krwi strzęp tkaniny, który niczym drogowskaz zawisł na gałęzi, oraz plama krwi - nieme świadectwo tragedii, która w tym miejscu rozegrała się niezbyt dawno, jako że krew zastygnąć do końca nie zdążyła.

Chociaż rozsądek niezbyt się zgadzał z takim uczynkiem, to Liadon ruszył w głąb lasu. Bo cóż innego mógł zrobić? Wrócić i powiedzieć, że znalazł jakieś ślady i ich nie zbadał do końca?
No właśnie. Powinien. Ale, nie wiedzieć czemu, nie zrobił tego.
Szedł przed siebie, coraz bardziej zagłębiając się w las.

Kobiecy płacz, który rozległ się gdzieś przed nim, miał w sobie coś nienaturalnego. Tak nie płacze ktoś, kto złamał sobie rękę, bądź skręcił nogę.
Ten płacz miał w sobie coś, czego Liadon nigdy wcześniej nie słyszał.

Ściągnął z pleców tarczę, wyciągnął miecz.
Jeśli była to pułapka, to ten, co ją zastawił, nie dostanie w prezencie bezbronnej owieczki idącej na rzeź.
Prędzej wilka.

Przystanął na chwilę. Miał wrażenie, że gdzieś, na granicy postrzegania, mignął mu jakiś cień. Jeden czy drugi.
Rozejrzał się dokoła. Nic nie zobaczył. Czasem kątem oka widzi się więcej. Czy teraz też tak było?

Znów ruszył do przodu. Zarośla wyrastały przed nim, złośliwie oplatały mu nogi gałązkami, podsuwały korzenie, zrzucały pod stopy suche gałęzie. Całkiem jakby las, zwykle przyjazny, sprzysiągł się przeciw niemu.
A może stale był przyjazny i chciał go po prostu powstrzymać przed zrobieniem głupiego kroku?

Słońce zniknęło niespodziewanie. A może on sam po prostu nie zauważył zbliżającego się zachodu?
W każdym razie zbyt długo zabawił w lesie, a to nie było rozsądne.
Nie obawiał się mitycznych wilków. Nie spotkał jeszcze wilka, który chciałby zrobić mu krzywdę. Mijali się zwykle, świadomi wartości tej drugiej istoty, szanując się na wzajem. Może dlatego, że nie był człowiekiem i lubił wilki.

Za jego plecami strzeliła gałązka.
Obrócił się szybko.
Oczywiście nikogo nie było.
Powoli ruszył przed siebie.
Do źródła płaczu dotrzeć nie mógł. Dźwięk dobiegał ze wszystkich stron. I nagle... przeszedł w upiorny śmiech. Opętańczy wprost chichot. A potem rechot, który ucichł nagle.
Aż dziw, że ten, kto wymyślił to wszystko, nie zdecydował się wciągnąć go jeszcze bardziej w las. Może znudziła mu się ta zabawa w dźwiękowy odpowiednik błędnych ogników. A może pułapka się już zamknęła? Łatwo można było to sprawdzić.
Jeśli teraz ruszy w stronę Południowych Dębów...

Komuś to się nie spodobało.
Rechot dobiegł z jednej strony, potem z drugiej.
Jeśli było ich tylu, to czemu nie zaatakowali, ledwo ruszył w drogę powrotną? Chcieli go przestraszyć? A może to stale jedna osoba?
Przy odrobinie umiejętności można sprawić, że dźwięki dobiegają z różnych stron. Można też posłużyć się magią...

Humanoidalny kształt przeskoczył z gałęzi na gałąź.
Tak się przynajmniej zdawało Liadonowi.
I nagle tuż przy nim rozległ się przeraźliwy ryk.
Liadon uskoczył... stając się idealnym celem dla kogoś, kto czatował na niego na gałęzi. W ostatniej chwili uniósł tarczę.
Siła uderzenia zwaliła go z nóg. Ale to nie niespodziewany atak z powietrza tak nim wstrząsnął.
Te oczy...
Białe oczy patrzące na niego z twarzy demona... Albo szaleńca...

Odziana w czarne, poszarpane szaty istota podobna była do człowieka, ale na jej skórze widniały dziwne, fosforyzujące symbole. Z ust tego stworzenia wydobywały się dziwne dźwięki. Jakby to 'coś' się dusiło i jednocześnie coś mówiło i groziło...
Sam głos sprawił, że Liadona przeszły ciarki...

Demon, czy szaleniec...
Liadon nie miał zamiaru dać się zabić. Jeśli ktoś miał opuścić tego wieczora świat żywych, to lepiej, żeby to był tamten. Albo tamta.

- Na Corellona Larethiana! - Liadon zerwał się z ziemi, gotów do walki.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-05-2009 o 17:34.
Kerm jest offline  
Stary 08-05-2009, 18:15   #32
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Towarzystwo Astearii szybko rozochociło się i nabrało ochoty na dłuższe spacery. Zaklinaczka słuchała ich w milczeniu sącząc swoje wino. Nie wyraziła chęci pójścia na spacer, nie miała też zamiaru udać się na spoczynek do pokoju – na to było za wcześnie.
Towarzysze podróży zaczęli się rozchodzić w końcu przy stole zostały dwie kobiety – Carmellia i Aria. Niedługo po wyjściu babci Danusi i jej opiekunów do karczmy wkroczyli kolejni najemnicy. Astearia przyglądała się im uważnie kiedy siadali przy stołach. Jej uwadze nie uszły ukradkowe spojrzenia jakie im rzucali, raz nawet napotkała czyjś ciekawy wzrok, jednak gdy tylko spojrzała mu w oczy uciekł gdzieś w bok. Choć jeden raz jej nietypowy kolor oczu na coś się przydał. Uśmiechnęła się lekko do siebie i wróciła do sączenia wina.
- Kosef, witaj! – przez gwar karczmy niczym nóż w ciemnościach dobiegł ją głos Dagnal. Astearia podniosła głowę i spojrzała w tamtą stronę. Mężczyzna witał się właśnie z uśmiechniętą krasnoludką, która wydawała się go znać bardzo dobrze. Ciekawe jak dobrze – pomyślała z lekką ironią. Po chwili wrócił na swoje miejsce wśród towarzyszy.
Widok Ferdinanda sprawił, że Astearia mimowolnie uśmiechnęła się. Jak można nie lubić Brandysnapa? To było chyba niemożliwe. Takie samo zdanie o tym arcysympatycznym niziołku miało też kilkoro mieszkańców miasteczka. Jednak myśli Astearii nie skupiły się na tym, co niziołek miał do powiedzenia. Jej wzrok znów przyciągnęli mężczyźni przy stole. To było trochę dziwne, że przybyli tu akurat w tym samym czasie co oni. Coś tu było nie tak.
- Nie ma. Tutaj na miejscu powinien być jeszcze Tengir i Seraph, a reszta poszła na spacer – o jej uwagę dopomniał się głos Carmelli.
- Że co?! Przecież mówiłem, że po Was przyjdę! Na Yondallę, jeśli chcecie nam pomóc, to musicie się wszystkiego jak najszybciej dowiedzieć, a nikt wam lepiej tego nie wytłumaczy niż Gregor – tu niziołek przerwał po czym ściszył głos i dodał – z tego co usłyszałem, to faktycznie przyda się nam pomoc, ale mało kto o tym wie, żeby nie wzbudzać paniki. No nic, będziemy musieli iść do domu burmistrza w mniejszej liczbie. Najwyżej przekażecie reszcie to czego się dowiedzie, dobrze? Musimy być u niego za kwadrans...
- Myśleliśmy, że do spotkania dojdzie dopiero jutro – stwierdziła Astearia usprawiedliwiającym tonem, odwracając wzrok od wcześniej obserwowanej grupy. – Mniejsza grupa jest nawet lepsza. Po co straszyć burmistrza naszą ilością?
Jednakże musieli zaczekać na Serapha i Tengira, co Astearia podsumowała niecierpliwym westchnięciem i oświadczeniem, że poczeka na resztę przed karczmą. Gdy tylko wyszła nad jej głową przeleciał Mael, zawrócił i usiadł wygodnie na okrytej rękawicą dłoni Aasimarki. Była już spokojna, wiedząc że jej skrzydlaty przyjaciel jest tuż obok, czując jego ciepły ciężar. Wiedziała jednak, że znów się rozstaną, gdy Aria wejdzie do domu burmistrza. Mael nie czuł się dobrze w zamkniętych pomieszczeniach.
Do domu burmistrza dotarli mocno już spóźnieni, ale tak naprawdę kto by na to zwracał uwagę? Aria wątpiła w to, że Gregor Shemov mógł być bardzo zajęty, a jego czas był na wagę złota– jak często słyszała od innych, podobnych mu, ludzi a czasem nawet i nieludzi. W tej spokojnej mieścince nic się nie działo… ale jednak potrzebowali pomocy zbrojnej grupy. Astearia uprzejmie podziękowała za przyniesione wino, ale nie miała zamiaru już pić. Za to rozglądała się ciekawie po gabinecie burmistrza znów przeżywając coś w rodzaju szoku – jak na burmistrza leżącej na uboczu miasteczka Shemov miał imponującą kolekcję książek i bibelotów. Przez chwilę wydawało jej się, że siedzi w gabinecie swojego ojczyma w Waterdeep, co wywołało u niej falę ciepłych wspomnień, ale także i ogromny ból po ich stracie. Wrażenie jednak szybko znikło, gdy usłyszała o ponurej i smutnej historii druida. Jednakże wydało jej się to niepokojące, że proponują im tyle pieniędzy za głowę Amry. Choćby i sprzymierzyła się z gnollami to raczej nie była warta aż tyle pieniędzy. Żadne istnienie nie jest warte aż tyle. Astearia obrzuciła Gregora przenikliwym spojrzeniem, jakby chciała odczytać jego myśli. Za tą sprawą kryło się coś więcej. Skąd ten pośpiech?
Ze słów Tengira wywnioskowała, że nie tylko ona uznała, że sprawa jest podejrzana.
- Czy druid miał jakiś wrogów? – Spytała po chwili milczenia. – Może to nie Amra go zabiła? Skąd wniosek, że to właśnie ona?
Surowo ściągnęła brwi i spojrzała Gregorowi prosto w oczy.
- Czy na wasz osąd nie wpłynęło tylko to, że Amra była agresywna i wyniosła? Nie udowodniliście jej nawet, że kradła – stwierdziła starając się by jej ton nie był oskarżycielski. Chyba jednak był, bo burmistrz zrobił się czerwony jak burak, a jego głos podniesiony.
- Czy sugeruje Pani że ja kłamie?! Co za bezczelność! Przecież to oczywiste! Ciało Aramila znaleźliśmy w jego domu, a trzeba wam wiedzieć, że nikt tam sie nie potrafił dostać, gdy on tego nie chciał! Nikt poza Amrą rzecz jasna! Do tego wszędzie wokół domu były ślady walki, więc jeśli Aramil uciekł do domu, to tylko Amra mogła go zabić! A to, że gdy myśliwi byli na Polanie Druida to Amra zaatakowała ich bez ostrzeżenia, to też nie dowód? Wykrzykiwała, że zabije wszystkich ludzi! Mało wam jeszcze dowodów?!
Burmistrz powoli się uspokajał. Astearia była wstrząśnięta siłą jego gniewu, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Proszę się uspokoić – stwierdziła spokojnie. – Nie sugeruję, że pan kłamie. Po prostu pytam. I zapytam jeszcze raz: Czy druid miał wrogów? Wiedzieliście coś o tym?
- Przepraszam, że podniosłem głos – Gregor zreflektował się chyba, a jego ton zdradzał szczerą skruchę. - Po prostu Amra działa na mnie jak złodziej w skarbcu smoka. Czy miał wrogów? Nic mi o tym nie wiadomo. Jednak trzeba wziąć poprawkę na to, iż posiadał pewnie ogromną wiedzę, a wiedza często jest pożądanym skarbem prawda?
- Tak, jest bardzo pożądana. Ciekawi mnie jeszcze tylko.. skąd Amra się wzięła.
- Tego nie wiem, ale zaznaczam, że w naszej mieścinie wiadome jest, że Amra nie była córką Aramila. Jest to tak pewne, jak to, że słońce wstaje na wschodzie, a kończy wędrówkę na zachodzie. Wszyscy wam to powiedzą.
Bardzo ciekawe – pomyślała unosząc lekko brwi i odwracając wzrok od oczu Gregora. – Dlaczego mam wrażenie, że to wszystko tylko uprzedzenia? Może dlatego, że sama byłam do tej pory obiektem takich uprzedzeń? Ludzie potrafią być tacy okrutni…

***

Nagle Aasimarka wyprostowała się czujnie, gdyż Mael właśnie próbował jej coś przekazać. Czuła jego niepokój zaprawiony nutką strachu. Czuła też gotowość do walki. W tym samym momencie usłyszeli paniczne krzyki ludzi i ujadanie psów. Wszyscy, jak jeden mąż, zerwali się z miejsc i wybiegli przed dom.
Mael krążył nad grupką gnolli poza zasięgiem ich strzał pokrzykując niespokojnie. Aria miała nadzieję, że gnollom nie ubzdura się by strzelać właśnie do niego. Nie myliła się. Strzały pomknęły w ich kierunku czyniąc wśród jej towarzyszy nieznaczne szkody. Aria nie odniosła żadnych obrażeń. I dobrze. Ból tylko by ją zdekoncentrował. Uniosła rękę i wskazała na gnolla w kolorowym pióropuszu. Kobieta zainkantowała zaklęcie, a z jej palców spłynęły ładunki magicznej energii i pomknęły w stronę przeciwników.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 08-05-2009, 22:41   #33
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Kontynuację spaceru Risha odbyła już we względnym milczeniu - a zrobiła tak z wyboru, kierując się bowiem przekonaniem, że po dniach spędzonych w hałasie ciągłego trajkotania, bezsensownej paplaniny i nadmiernie optymistycznego usposobienia ich niziołczych przewodników należało jej się kilka chwil spokoju, charakterystycznej harmonii w połączeniu z otoczeniem. A w każdym razie czegoś zdecydowanie z daleka od "Ferdiego" i jego wesołej kompanii. Swobodnym krokiem tropicielka więc podążała za pogrążonymi w pogaduszkach Ruliusie i Rivielli, od czasu do czasu puszczając w ich stronę lekko rozbawione spojrzenie i w duchu z uśmiechem przyznając, że półelf sam sobie łóżko ścielił, ale do dyskusji się nie wtrącała. Nie wtrącała się też w interes, jaki przechodni mieszkańcy mieli, kiedy niemal z wyłupionymi oczami wpatrywali się w spacerujących najemników - z tak samo rozbawionym grymasem na twarzy dziewczyna po prostu ich ignorowała. Wydawało się, że w tych kilku chwilach tropicielki nie ruszało wręcz nic - tak, jakby swobodnie, bez pytań, wątpliwości i problemów dryfowała sobie po bezkresnym oceanie cierpliwości. I widać było, że czuła się w tym dryfie nad wyraz wspaniale.

Chłodne powietrze nad istotnie pięknym jeziorem więcej cudów w nastroju Rishy zdziałać by nie mogło, ale łagodziło zaś wrażenia, jakie tropicielka miała na widok czujnie wypatrującej zagrożeń paladynki. Na zbytnią powagę w podchodzeniu do życia można było tylko pokręcić głową.
- Im dalej będziesz tak wyciągać szyję, tym skuteczniej jeszcze ci się uda wywołać wilka z lasu - Risha posłała elfce luźny, szeroki uśmiech, ale nie oczekiwała odpowiedzi. Od razu wygodnie ułożyła się na trawie. W zasadzie po prostu się na niej położyła, jakby demonstrując podejście wręcz przeciwne do tego, którym kierowała się paladynka. Podłożywszy dłonie pod głowę, tropicielka zamknęła oczy i z błogim wyrazem na twarzy wsłuchała się w kojące dźwięki natury. Spokojny głos starego Norberta delikatnie przemykał do jej świadomości; tak samo nieszkodliwie, a rytmicznie, jak łagodne, kocie mruczenie.

Takiego spokoju dziewczyna potrzebowała i takim spokojem napawać by się mogła jeszcze o wiele, wiele dłużej, gdyby nie wdarł się do jej uszu nagły donośny huk. Na jego dźwięk Risha wpierw jedynie szeroko otworzyła oczy, lecz gdy sprawa okazała się poważna, żywo podniosła się i ona. Na miejsce dotarła więc ostania, ale z widoku rozgrywającej się przed ich oczami bitwy nie straciła ani ułamka. Akurat ułamek wystarczył, by w postaci pięciu gnolli i trzech hien zaangażować ją w to starcie. Nie powstrzymała się jednak od komentarza, który puściła z mrugnięciem do Rivielli:
- Hieny, nie wilki. A byłam tak blisko - uśmiech w tej sytuacji nie wydawał się na miejscu, ale już dwa wyciągnięte wraz z nimi ostrza, owszem. Mimo wszystko nie od razu Risha ruszyła do ataku. Złożyć się na to mógł chociażby fakt, że po usłyszeniu rozkazów, jakie wydała paladynka, dziewczyna pytająco uniosła w górę brwi, jakby chciała się jeszcze upewnić, że się nie przesłyszała. Ostrzał jak na życzenie zapewnił elfce Rulius - pomijając Babcię, której refleks okazał się niezawodny - lecz Risha wcale nie była taka skora do pójścia w jego ślady. Przede wszystkim dlatego, że nie uważała hien za ich podstawowe zagrożenie - głupie bestie szły po prostu za głupim rozkazem jeszcze bardziej bezmyślnych gnolli. Jak ona nie cierpiała tych niewyżytych żarłoków... Z grymasem na twarzy zdecydowanym krokiem ruszyła zatem w ich kierunku, mijając po lewej Riviellę i gotując się na zamachnięcie na czworonożnego padlinożercę, jeśli tylko taki stanie jej na drodze. Ale to nie hieny były jej głównym celem. Poranione magicznymi pociskami Babci i ognistymi strzałami półelfa gnolle - a w każdym razie na pewno jeden z nich, taki najbardziej z krawędzi - były jak dla Rishy idealnie przygotowane pod cięcia jej ostrzy...
 
Aeth jest offline  
Stary 10-05-2009, 11:49   #34
 
Sonadora's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemu
Powoli drużyna rozchodziła się. Po jakimś czasie w karczmie zostały tylko Astearia i Carmellia. Seraph i Tengir co prawda byli w pobliżu, nie było ich jednak w karczmie kiedy pojawiło się sześciu nowych gości. Mężczyźni byli uzbrojeni, ich twarze naznaczone były tak, że rozpoznać można było w nich wprawionych w bojach wojaków. Zajęli stoły naprzeciw dziewczyn, tak, że mogły im się dokładnie przyjrzeć. Jedni mieli na sobie skóry nabijane wielkimi ćwiekami, inni skórzane kurty czy kolczugi. Nosili przypięte do pasów miecze i buzdygany, mnóstwo sztyletów wystawało z najprzeróżniejszych skrytek. Jeden z nich, wyglądający na przywódcę podszedł do baru i złożył zamówienie. Od razu rzuciło się w oczy, że jest on dobrym znajomym Dagnal, powitała go z szerokim uśmiechem i zwróciła się do niego imieniem Kosef.

Chwilę później do karczmy wpadł uśmiechnięty jak zwykle Ferdi. Kiedy zauważył znajome szybko podszedł do ich stolika. Przywitał się i spojrzał w stronę pijącej i opowiadającej sprośne dowcipy kompanii niedawno przybyłych mężczyzn.
- Widzę, że Kosef znalazł sobie nowych przyjaciół. Ciekawe. – rzekł i ponownie spojrzał na Carmellię i Astearię. - Dobra, to gdzie reszta?
- Nie ma. Tutaj na miejscu powinien być jeszcze Tengir i Seraph, a reszta poszła na spacer. – rzekła mu w odpowiedzi Carmellia.
- Że co?! Przecież mówiłem, że po Was przyjdę! Na Yondallę, jeśli chcecie nam pomóc, to musicie się wszystkiego jak najszybciej dowiedzieć, a nikt wam lepiej tego nie wytłumaczy niż Gregor. – tu niziołek przerwał po czym ściszył głos i dodał – Z tego co usłyszałem, to faktycznie przyda się nam pomoc, ale mało kto o tym wie, żeby nie wzbudzać paniki. No nic, będziemy musieli iść do domu burmistrza w mniejszej liczbie. Najwyżej przekażecie reszcie to czego się dowiedzie, dobrze? Musimy być u niego za kwadrans...

***

Powoli nadchodził wieczór. Pozostała w karczmie część drużyny wraz z niziołkiem wyszła przed budynek. Carmellia spojrzała w stronę drzew, siedział tam na gałęzi Gwen - jej szkolony jastrząb. Kiedy ruszyli w stronę domu burmistrza zatrzepotał wielkimi skrzydłami, wzbił się w powietrze i poleciał za nimi.

Choć droga nie była długa dotarli mocno spóźnieni. Córka gospodarza pośpiesznie zaprowadziła ich do jego gabinetu, tropicielka nie miała więc zbyt dużo czasu na przyjrzenie się domostwu, jednak zdążyła zauważyć, że jest ono bardzo bogato urządzone. Po chwili dotarli do pokoju, w którym przyjął ich burmistrz.

Grigor Shemov od razu przeszedł do sedna sprawy. Opowiedział im historię druida i jego tajemniczej śmierci, powiedział czego od nich oczekuje i podał wysokość nagrody. Trochę podenerwowały go pytania Astearii, jednak wciąż chciał z nimi współpracować.
Carmellia zapatrzyła się na widok za oknem. Słuchała uważnie i patrząc w dal analizowała wszystko co usłyszała.

Nagle poderwała się z bogato rzeźbionego fotela, w którym siedziała. Panujący w miasteczku spokój zastąpił w jednej chwili strach i panika. Ludzie krzyczeli, próbowali uciekać, słychać było płacz kobiet i dzieci. Przez okno zobaczyła dwa jastrzębie nerwowo kołujące w powietrzu. Działo się zdecydowanie coś złego.

Będąca u burmistrza część drużyny zerwała się na nogi.
-Zostańcie w środku!- ryknął Tengir do burmistrza i Ferdinanda. Posłuchali. Reszta grupy rzuciła się do drzwi. Wypadli na zewnątrz w sam środek rozpętującego się właśnie piekła. Na osadę nacierało osiem gnolli oraz obrzydliwie wielki troll. Hienopodobne stwory naciągały cięciwy łuków, czekały na rozkaz idącego za nimi gnolla w wielobarwnym pióropuszu. Kiedy ryknął siedem strzał pofrunęło w kierunku Carmelli i jej towarzyszy. Ostry ból przeszył jej ucho, kiedy otarła je jedna ze strzał. Oberwał też Tengir, poważniej od dziewczyny; reszta była nietknięta. Tropicielka poczuła ciepłą strużkę spływającą jej po szyi. Gnoll dał jej posmakować krwi. Rozbudził w niej dziki zew. Błysnęły złowrogo ostrza kiedy wyciągnęła broń - miecz i sejmitar łowcy. Zaczynał się taniec ze śmiercią, myśliwego z ofiarą, do którego przez tyle lat była szkolona.

- Pokaż im co potrafisz, zrób użytek ze swojej mocy! – krzyknęła mijając Astearię. Wypatrzyła pierwszą ofiarę – stwora stojącego naprzeciw i zaszarżowała unosząc broń.
 
Sonadora jest offline  
Stary 10-05-2009, 14:51   #35
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Szli spokojnym tempem Główną Drogą, obserwowani przez bardziej i mniej ufnych mieszkańców Południowych Dębów. Mago rozglądał się po ludziach, szukając ciepłych spojrzeń – i takie spojrzenia od niektórych otrzymał. Jego oczy się śmiały, kąciki ust uniosły się lekko. Ukradkiem wyjął z kieszeni srebrną monetę i zamknął ją w lewej dłoni. Podszedł spokojnym krokiem do młodego, ośmioletniego chłopca stojącego przy drodze. Przynajmniej nie musiał patrzyć w górę. Uśmiechnął się do niego, przekrzywił lekko głowę.
- Cześć - wyciągnął rękę. - Jak masz na imię? Ja jestem Mago, Mago Leatherleaf.
- Ja jestem Tomek. - powiedział chłopiec grzecznie.
- Ładne imię, wiesz? Podoba Ci się ono?
- Moje imie? Noooo, tak. - odpowiedział zdezorientowany.
- To podziękuj kiedyś mamie, że Cię tak nazwała - Mago wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Mieszkasz tu, prawda?
- Podziękuję - także wyszczerzył ząbki. – Tak, mieszkam tu od… od tylu - i pokazał osiem palców.
- No to już niedługo będziesz dorosły - zaśmiał się i poczochrał malca po blond włosach. - Znasz wszystkich w tym miasteczku?
- Wszystkich? Nie, ale znam Filipa.
- A kim jest Filip?
- Moim kolegą. Mieszka obok mnie – Tomek wskazał palcem stojący obok dom.
- Też jest taki duży jak Ty?
- Nie - powiedział dumnie chłopiec. - Jestem większy.
- A znasz ludzi większych od siebie? Na przykład panie pracujące w karczmie?
- Karczma? Nie mogę tam chodzić bo jestem za mały. Ale mama mi mówiła, że córka Pani Cedrem tam pracuje.
- A jak ma na imię ta córka?
- Katie.
- Ale nie znasz jej, prawda? A panią Cedrem znasz?
- Tak. Czasem jak jej przyniosłem jakieś ładne kwiaty to mi dawała świeżego chleba z miodem.
- A jakie to kwiaty nosiłeś? – spytał z zainteresowaniem.
- Takie… nooo… żółte! – radośnie odpowiedział Tomek, zadowolony w siebie.
Nizołek obrócił się i zobaczył, że jego towarzysze już się znaczne oddalili.
- Dzięki - wziął jego rękę i położył mu na dłoni wyjętą wcześniej monetę. - Masz, kup sobie coś dobrego.
I pobiegł za swoją grupą, zostawiając malca z rozdziawionymi ustami.

***

Położył się brzuchem na mostku, wyciągając rękę w stronę wody. Chlupanie wypłoszyło małe, srebrzyste rybki pływające przy podporach i pod wodą pojawiły się na chwilę błyszczące smugi uciekających żyjątek. Mago, niezrażony reakcją podwodnych stworzeń, dalej z uśmiechem mącił taflę wody, nucąc przy tym cicho pieśń pochwalną dla Sheeli Peryroyl. W tym czasie przyszedł Norbert, stary mieszkaniec miasteczka. Do akrobaty docierały jego słowa, ale zareagował na obecność staruszka dopiero po zakończonej pieśni. Odwrócił się do niego, odwzajemnił uśmiech i powiedział:
- Nie dziwię się tym codziennym spacerom. Powiedzieć, że tu jest pięknie byłoby obelgą dla tego miejsca – spojrzał ponad głową Norberta na niedaleki las. – Zazdroszczę wam takiego miejsca. Nie wszędzie można naprawdę odpocząć i podziwiać zaskakującą równowagę pomiędzy cywilizacją a dzikością.
Umilkł jednak, nie chcąc wtrącać się zbytnio w rozmowę pomiędzy Babcią Danusią i wdowcem. Czasem, rzecz jasna, coś powiedział od siebie, ale głównie słuchał. Niesamowite. W jaki sposób spokój może istnieć w takiej harmonii z niedalekim… W tym momencie ciszę rozdarł krzyk od strony bram. Zgiełkiem bitwy?! – pomyślał zaskoczony i zerwał się na równe nogi. W biegu wyjął zza pasa dwa sztylety. Pomimo krótkich nóg i niskiego wzrostu biegł ramię w ramię z pozostałymi. Gdy przebiegli mniejszą bramę, im oczom ukazała się przyczyna zgiełku. Brzydkie, śmierdzące, hienopodobne…
- Gnolle? – zapytał zdziwiony. Jakby w odpowiedzi na jego pytanie spostrzegła ich jedna bojówka i ruszyła w ich stronę. Biegiem ruszyły hieny, a za nimi gnolle.
- Prawe bydlę moje! – krzyknął i ruszył szarżą na najbliższą hienę. Wykrzyczał krótkie, niezrozumiałe słowo, a jego sztylet trzymany w prawej ręce zalśnił od drobnych wyładowań elektrycznych. Wiatr szumiał mu w uszach, zagłuszając wykrzykiwane przez jego własne usta imię Arvoreena, niziołczego boga wojny.
 
Aveane jest offline  
Stary 10-05-2009, 21:44   #36
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Południowe Dęby stanęły w ogniu bitewnej pożogi. Nikt z mieszkańców tej uroczej mieściny, nawet w najczarniejszych koszmarach nie przypuszczał, że może się coś takiego zdarzyć. Już nawet fakt, iż bramy miejskie były zamykane, było dla Południowców nie do pomyślenia, gdyż wcześniej bramy były otwarte na oścież całymi dniami i nocami. Mimo tego, że dało się wyczuć, że coś jest nie tak, mimo plotek o morderstwie Aramila, nikt nie spodziewał się, czegoś takie. Gnolle i hieny, a nawet trole, biegały po głównej drodze czy między innymi budynkami atakując każdego, w zasięgu wzroku, niszcząc wszystko na swej drodze. Najeźdźców było wielu toteż wioska pewnie szybko została by zrównana z ziemią, jednak byli tacy, którzy postanowili jej bronić, nawet za cenę życia. Byli to zarówno miejscowi jak i obcy ludzie.

***

Potężny huk kamienia grzmotów, rzuconego przez Paladynkę Sune rozniósł się szerokim echem. Elfka celowała tak, by kamień roztrzaskał się przy bestiach i ta sztuka doskonale się jej udała. Akcja nie odniosła jednak spodziewanego efektu, bowiem tylko jeden z Gnolli zatrzymał się oszołomiony chwytając za głowę. Cztery pozostałe dalej kontynuowały swą szarżę.

Riviella wykrzyczała, rozkazy, po czym wraz z Mago i Rishą ruszyła na przeciwników. Co ciekawe to właśnie tropicielka jako pierwsza pokazała jak się zabija dając zasmakować krwi swej broni. Hiena, która miała nieszczęście napaść Rishę, dostała od niej mocny cios w głowę, tracąc w ten sposób górną część szczęki, a co za tym idzie i życie.

Widząc kątem oka przepiękny cios towarzyszki Rviella Shi’nayne chciała uderzyć w ten sam sposób, jednak nie miała tyle szczęścia. Hiena, która była naprzeciw niej zaatakowała szybciej, skacząc na Paladynkę i zaciskając zęby na jej prawym nadgarstku uniemożliwiając jej tym samym atak sejmitarem. Jakby tego było mało, to hiena szarpnęła gwałtownie powodując znaczny ból oraz dzięki swemu całemu ciężarowi przewracając Służkę Sune na ziemię. Szlag! Zdecydowanie nie wyglądało to dobrze, bowiem nadbiegały gnolle.

Rulius widząc zbliżające się pokraki odskoczył w lewo by mieć czystą linię strzału. Nie chciał by, któreś z jego towarzyszy dostało od niego bełta w plecy, toteż zaatakował tego gnolla, który był jak najbardziej po jego stronie. Czując się niczym w domu, jak za dawnych lat, nacisnął spust kuszy, a bełt poleciał dokładnie tam gdzie sobie wymyślił, wbijając się w ramię przeciwnika.

Po drugiej stronie Rivielli biegł Mago. Gdy już był blisko hieny wykonał dziesięciostopowy skok, czym zaskoczył czworonożne bydlę i trafił ją swym iskrzącym sztyletem w pysk. Po chwili musiał odskoczyć na drugą nogę i balansem zmylić hienę, gdyż ta nie miała zamiaru się poddać i chciała wgryźć się w krtań niziołka. Póki co jednak to ten drugi był górą.

W tym czasie Babcia Danusia miała poważny dylemat komu pomóc. Czy swoim nowopoznanym przyjaciołom, czy może młodemu chłopakowi, który walczył z przeważającymi napastnikami pod Bramą Północną i mimo, iż bronił się dzielnie, to miał coraz mniejsze szanse na przeżycie, zwłaszcza, że po kolejnym sparowaniu potężnego ciosu swym mieczem, padł obalony na ziemię. Najgorsze jednak było to, że starsza kobieta uświadomiła sobie, że nie jest w stanie mu pomóc z prostej przyczyny. Był za daleko. Postanowiła więc uderzyć magią tych, którzy byli bliżej. Moment później z jej palców wystrzeliło pięć magicznych pocisków i każdy z nich trafił po jednym gnollu, co bardzo je rozjuszyło.

Najdotkliwiej odczuła to leżąca na ziemi Riviella, gdyż napastnik wrednie wykorzystał swoją przewagę i uderzył ją tors. Paladynka co prawda zdążyła zasłonić się tarcza, ale siła ciosu była tak duża, że dziewczyna poczuła ból w całym ramieniu. Niewiele brakowało, a gnoll wybiłby jej rękę. Było źle.

Rulius widział jak przeciwnik którego trafił bełtem dostaje jeszcze pociskiem czystej mocy, widział jak się zachwiał i niemal przewrócił. Więc jak on mógł dobiec i jeszcze zaatakować? Tego Bard nie widział, ale wiedział jak uniknąć niezgrabnego ciosu. Wystarczyło zrobić krok do tyłu i topór wbił się w ziemię przed półelfem.

Innym sposobem na to, by nie zostać uderzoną przez szarżującego napastnika popisała się Risha. Doskoczyła do przeciwnika i trzymanym w lewej ręce kukri zbiła cios topora, a sejmitarem uderzyła w jego tarczę. Zastawiła się mocno nogami i w ten sposób lekko odepchnęła rywala. Spojrzeli w sobie w oczy - gnol i człowiek – i ruszyli w bój.

Skaczący w pobliżu niziołek nie musiał jeszcze w tej chwili przejmować się dwumetrowym humanoidem. Ten bowiem jedyne co zrobił to obiegł hienę, ewidentnie przygotowując się do jakiegoś zdradzieckiego ciosu w Mago, stając w pobliżu niego i obserwując.

***

W tym samym czasie, w środkowej części wioski, dwa jastrzębie krążyły nad innym polem walki. Czteroosobowa grupka wypadła z domu burmistrza i od razu nadziała się na łuczniczą salwę. Postanowili, więc równie szybko zaatakować.

Carmellia bez najmniejszej chwili zwłoki obrała swój cel. Szybkość i zdecydowanie dziewczyny zaskoczyły gnolla, który nawet nie zdołał zmienić broni. W decydującym momencie myśliwa zmyliła przeciwnika wyciągając w bok lewą ręką, a niespodziewanie atakując prawą. Uderzyła go samą końcówką ognistego sejmitara, tnąc głęboko od lewego biodra aż do prawego ucha. Dla tego gnolla śmierć nadeszła zdecydowanie za szybko.

Widzący potężny cios towarzyszki Seraph nie miał zamiaru być gorszy, więc natarł na przeciwnika uderzając go mocno, ale spokojnie, pewnie mijając nieporadną zastawę. Gnoll wybałuszył oczy, złapał się za brzuch, a mimo to odważył się w ostatnim akcie desperacji zaatakować. Miał jednak pecha, gdyż krótki gwizd Carmellii, sprawił że na pysk gnolla drapiąc i dziobiąc spadł Gwen, jej wierny towarzysz. Seraph jako doświadczony wojak wykorzystał tą sytuację od razu przebijając sztychem stwora.

Spokojna Astearia stała kilka kroków od domu burmistrza. Ona nie musiała biegać, by móc bronić okolicznych mieszczan. Dziewczyna wypowiedziała magiczną formułę i z jej palców pomknęły cztery pociski magicznej mocy, które ominęły wszystkie przeszkody w postaci walczących i bezbłędnie trafiły w Gnola z Pióropuszem. Ten jednak tylko się wzdrygnął. Czyżby magiczne pociski nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia? Czyżby był aż tak twardy?

Rozeźlony czarnoksiężnik wezwał do walki wielkiego czarnego niedźwiedzia, który słuchając rozkazu przypuścił atak na najbliżej stojącego gnolla. Okazało się jednak, że stwory te żyjąc w lesie i mając pewnie nie raz okazję spotkać się z takim zwierzem, potrafiły sobie z nim dobrze radzić. Nie dość, że atakowany gnoll nie dał się zabić, to jeszcze dwóch jego pobratymców runęło na niedźwiedzia uderzając go wielkimi i bardzo groźnymi toporami. Ryk zwierzęcia oznajmił, że ciosy były bardzo bolesne, jego rany wskazywały na to jeszcze dobitniej. Tengir jednak nie zwracał już na to uwagi, gdyż jego zainteresowanie zostało przyciągnięta przez trolla. Mając nadzieję sprowokować giganta posłał w jego kierunku potężną włócznię eldrith, a ta bezbłędnie wbiła się w jego plecy. Trysnęła krew i Troll dał się złapać na sztuczkę Kruka. Już po chwili gnał w kierunku awanturników.

Podczas gdy awanturnicy starali uszczuplić przeważające siły, dwójka pozostałych gnolli, powodowana wyraźnym rozkazem podbiegła do swego przywódcy i postanowiła go bronić, przed ewentualnymi atakami, dobywając dwuręcznych toporów. Sam przywódca zaś kompletnie ignorując Astearię, która posłała w jego kierunku magiczne pociski, zaczął wykonywać dziwne gesty i wykrzykiwać osobliwe słowa. Nagle w jego wielkich dłoniach pojawiły się dwa małe ogniste pociski, którymi rzucił w stronę wojownika i łowczyni. Gorejące promienie uderzyły w ramię Carmelli oraz w korpus Serapha powodując u nich okropny ból i groźne poparzenia.

Walka wcale nie zapowiadała się na taka łatwą, co mogło dąć sporo do myślenia pewnym siebie poszukiwaczom przygód. To jednak nie był koniec złych wiadomości.

Niespodziewanie Tengri i Astearia, którzy nie walczyli wręcz, spojrzeli na siebie zdziwieni gdyż dobiegł ich z domu, z którego dopiero co wybiegli kobiecy krzyk strachu, może bólu. Krzyk dziewczyny, którą Ferdinand nazwał Greą. Jeśli ona krzyczała to co na Tymorę działo się w środku?
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 10-05-2009, 22:52   #37
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Wybór, życie składa się z wyborów - pomyślała Babcia przyglądając się temu co działo się na polu bitwy. Sytuacja dwójki jej kompanów: dzielnej paladynki Sune i równie odważnego hobbita nie była najlepsza. Rivella leżała na ziemi, otoczona przez wrogów, a Mago zajęty walką z hieną był obchodzony przez gnolla. Nie myśląc wiele Babcia powtórzyła ruch, tym razem lewą dłonią. Po chwili w stronę gnolla stojącego nad Rivellą pędziło pięć magicznych pocisków. Nie minęło pięć sekund, a niebieskie strzały wbiły się w futro gnolla, a z ran trysnęła krew. Nie patrząc się co robi Mago, Babcia zaczęła przygotowywać kolejny czar: magiczny pocisk - tym razem na gnolla, który zaszedł niziołka od tyłu.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 11-05-2009 o 12:15. Powód: dodatek "temu co działo się na" :D
woltron jest offline  
Stary 11-05-2009, 10:29   #38
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Wystrzelił, jednakże oko widocznie zawiodło, gdyż zamiast głowy bełt trafił ramię nacierającego gnolla. Nie zrobiło to wyjątkowego wrażenia na napastniku, nawet gdy dostał wiązką magicznej energii od samej Babci Danusi.
- Co za cholerstwo! - zakrzyknął, widząc jak potwór nadbiega z uniesionym ogromnym toporem, ledwie ogłuszony odniesionymi ranami.

Kątem oka obserwował pozostałych, którzy dzielnie stawiali opór najeźdźcom. Risha w swoim urzekającym tańcu z ostrzami wywarła spore wrażenie na bardzie, nie zamierzał jednak oceniać skuteczności towarzyszy w obliczu tak zaskakujących zwrotów akcji. Widział jak Riviella znajdując się w sporych tarapatach dzielnie broniła się, nawet leżąc powalona na ziemi. Rulius chciał jej jakoś pomóc, jednakże chwilkę po tym sam stanął w obliczu zagrożenia. Gnoll zamachnął się toporem, jego szybkość pozostawiała jednak sporo do życzenia. Bard zwinnym krokiem do tyłu uniknął upadającego ostrza. Gnoll rozbroił się na własne życzenie odsłaniając tym samym korpus i... głowę.

Rulius wykorzystując tą sposobność, chwycił za rapier, który błyskawicznie zabłysnął w jego dłoni. Szybkie i stanowcze, tylko takie pchnięcie mogło śmiertelnie ugodzić futrzanego napastnika. Natarł kierując ostrze w kierunku szyi, liczył, iż tym razem celność go nie zawiedzie...
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk

Ostatnio edytowane przez Raincaller : 11-05-2009 o 11:09.
Raincaller jest offline  
Stary 11-05-2009, 12:45   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rękaw ciemnej szaty Tangira czerwienił się od krwi. Jednak czarnoksiężnik uparcie ignorował pulsujący ból w ramieniu. Niedźwiedź spełnił swe zadanie...skupił uwagę gnolli. Przeciwnicy starli się w walce z nim, zamiast zaatakować Tangira bądź Astearię. Jednak mimo wysiłków grupy, przewaga wrogów była znaczna. I jeszcze te krzyki dochodzące z domu. Tengir spojrzał za siebie...w ostateczności, dom burmistrza mógłby się okazać przewagą dla drużyny. W domu łuki są bezużyteczne...przewaga liczebna mniej liczy się w ciasnych pomieszczeniach. A więcej umiejętności poszczególnych wojowników. Jedynym problemem byłby wtedy troll. Kobiece krzyki jednak świadczyły o tym, że ta ostoja bezpieczeństwa, tak bezpieczna już nie jest.
- Astearia, sprawdź co się dzieje w domostwie i zlikwiduj zagrożeniem, tylko...uważaj na siebie.- rzekł głośno Tengir do aasimarki. A potem krzyknął do pozostałych. -Seraph, Carmellia cofnąć się pod dom!
Dłonią sięgnął do małej kulki przy naszyjniku obserwując sytuację. Zamierzał cisnąć ową kulkę we wrogów, tak by wybuch ognistej kuli jaką ten pocisk wyzwoli, objął jak najwięcej gnolli ... i koniecznie trolla.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-05-2009 o 12:17.
abishai jest offline  
Stary 11-05-2009, 13:01   #40
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Wyciągnął sztylet z ciała hieny i odskoczył błyskawicznie w bok. Hiena kłapnęła pyskiem tam, gdzie przed chwilą znajdował się niziołek.
- Pokłada ufność w warstwie blachy... Ale kompanka - zaszeptał od siebie podczas balansu ciała, po czym zacisnął szczęki. Od lewego boku wyprowadził cięcie elektrycznym sztyletem, nie wstrzymał jednak pędu. Siła zamachu zaczęła go obracać. Wyprostował lewą rękę, by obrót wykorzystać do zadania kolejnego ciosu, by zaraz po tym, w połowie obrotu, przyskoczyć do zwierzęcia, które powaliło paladynkę. Kończąc rotację wyprowadził jeszcze jeden atak każdą bronią, starając się odciągnąć uwagę drugiego padlinożercy od leżącej elfki.
 
Aveane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172