-
Mówcie mi Artemis, lub po prostu Arto.- odezwał się kolejny z grupy. Wysoki człowiek o ciemnej karnacji i kruczoczarnych włosach stał wyprostowany, niczym prawdziwy żołnierz. U pasa, spoczywał przewieszony korbacz, którego łańcuch z każdym przebytym krokiem pobrzękiwał złowieszczo. Do prawego nagolennika, przytwierdzona była z kolei pochwa, z krótkim mieczem. Na plecach, zaś wisiała, zaczepiona na skórzanym pasie, ciężka kusza, oraz zasobnik na kilkanaście bełtów. Jego ciało chroniła i zarazem zdobiła wypolerowana zbroja płytowa, błyszcząca po niedawnym jak widać czyszczeniu. Na piersi człeka widniał symbol Wiecznie Czujnego Helma, boga strażników i wielu rycerzy. –
Jestem mentorem młodych giermków, nie zasypiającym na służbie wartownikiem i zagorzałym wrogiem zła wszelakiego.- dodał po chwili.
-
Jam jest William, ale wszyscy mówią mi Will.- odezwał się już ostatni z kilku członków grupy łysy człek, na kształt barbarzyńcy jakiego, którego pierś chroniły jedynie czarne kędziory, rozsiane po ogromnej powierzchni klatki. Jego dość kaprawe spojrzenie lustrowało kompanów, niczym mistrzowsko wybełkotany czar z szkoły Poznania. Muskularny prostak miał odrąbaną prawicę, dlatego jego długi miecz, spoczywał z prawego boku. Twarz jego zdobiona była wieloma bliznami, których nie sposób było zliczyć na palcach jednej, czy nawet dwóch rąk. –
Tam się trochę na dzikich terenach znam i nie boję się pierdolnąć orkowi klingą moją w zakuty łeb.- wyjaśnił entuzjastycznie.
-
Początki zawsze są najtrudniejsze.- wtrącił na chwilę rycerz. –
Ej Wy tam!- uwagę grupki zwrócił człowiek, który stał w środku namiotu polowego, wpuszczając do środka chętnych awanturników. –
Tak do Was mówię!- krzyknął, widząc niepewne miny osobników. Nie czekając jednak na ich reakcję sam wyszedł z obrębu obszernego stożka płótna i skóry i podszedł do grupki. –
Czekajcie. Wraz z porucznikiem Grimsem, doszliśmy do wniosku, że zadanie jest dość trudno i możecie potrzebować pomocy, dlatego przydzielamy wam jeszcze trójkę ochotników, z którymi będziecie pracować.- rzekł –
Znają rozkazy i wiedzą, co mają robić.- dodał a po chwili wsadził palce do ust i gwizdnął.
Z namiotu wyłoniła się urodziwa elfka z słonecznej odmiany. Kobieta o rudej czuprynie towarzyszył
krasnolud. Również rudy, choć ten miał na łbie znacznie więcej włosów, wliczając w nie oczywiście brodę, wąsy i bokobrody, łączące się nad uchem z pozostałymi włosami. Brodacz zakuty w napierśnik poruszał się dość niezgrabnie, choć wyglądał na dobrego zawodnika w boju, którego nie chciałoby się mieć za wroga. Lewą ręką trzymał stalową tarczę, w kształcie koła, która przedstawiała symbol młota, ciśniętego przez właściciela. W prawic dzierżył on błyszczący magią topór. –
To jest Esiyanne, a to jest jest Orrick.- przedstawił ich oficer –
Jest jeszcze jeden, ale wysłaliśmy go za gońca, dogoni Was.- dodał człowiek.
-
Właśnie!- odezwał się Artemis –
Byłoby nam dużo łatwiej znaleźć cel, znając dokładne położenie, miejsca do którego mamy się udać.- rzekł do oficera. Ten podrapał się po łbie i zamilknął na chwilę. –
Dobra, czekajcie.- rzucił i spieszno udał się do namiotu, z którego niedługo potem znów wyszedł, trzymając w dłoni zwinięty w rulon, kawałek pożółkłego pergaminu. –
To jest mapa. Nie zgubcie jej.- dodał. Kiedy wszystko było jasne, mężczyzna odwrócił się i wrócił do namiotu, wpuszczając kolejną szóstkę ochotników. Kompani zaś musieli ustalić szczegóły ich planu działania. Do celu prościej było iść prosto z koszar, pod murami miasta, idąc przez Silvermoon, straciliby tylko czas…