Wyszli wraz z Francescą.
Na szczęście Paul nie oddalił się zbytnio. Może uznał, że nie warto się chować, bo i tak w końcu ktoś go odnajdzie?
A może poddał się wyrokom losu i pogodził się ze smutną koniecznością. W każdym razie stał i czekał, z miną zdecydowanie nie sugerującą pełni szczęścia.
- Idziecie? - burknął i nie oglądając się na nich ruszył przed siebie.
W tym momencie otworzyły się i zamknęły z trzaskiem drzwi gospody.
Rzut oka przez ramię wystarczył, by zorientować się, kto za nimi wyszedł. Bohater afery z niziołkiem.
Na szczęście Paul, pewnie zajęty rozmyślaniem nad swoim nieszczęściem, nie zwrócił na niego uwagi, bo nie ruszył do panicznej ucieczki. Ekhard obrócił się do nadchodzącego. Francesca okazała się bardziej przezorna - bez chwili namysłu zrobiła kilka kroków i złapała z całych sił Paula. Ten zatrzymał się i spojrzał na nią oburzony.
- Myślałem - powiedział niezadowolony - że wam się spieszy... Rozmyśliliście się? - W jego głosie oburzenie walczyło z nadzieją.
W tym momencie usłyszał i zobaczył Joachima. Gdyby nie silny uścisk Francesci, z pewnością pomknąłby przed siebie, by schować się w mysiej dziurze.
- On ci nic nie zrobi - zapewniła Francesca. Jej głos ociekał słodyczą. - Prawda? Joachim wydał jakiś pomruk, który można było zinterpretować na różne sposoby. Ekhard stłumił uśmiech. W postawie Paula widać było całkowity brak wiary w zapewnienia trzymającej go kobiety.
- Ekhard Weber - przedstawił się. - A tamta pani to Francesca Lombardi.
Wymieniona skinęła głową.
- Doszliśmy do wniosku, że głodowa śmierć nam nie odpowiada - kontynuował Ekhard - a to by nas czekało, jeśli karawana do nas nie dotrze. Poza tym... mam nieodparte wrażenie, że kto pierwszy, ten lepszy, w związku z czym mamy szanse wybrać sobie lepsze konie. Bo chyba są jakieś lepsze, a nie tylko szkapy, co padną nim przebędą choćby pół mili... Paul skinął głową.
- Są, są... - wydusił z siebie. - Już was prowadzę...
Nie zwlekając ruszyli. |