Wietrząc przygodę, jaka niewątpliwie wypisana była na zatroskanych obliczach zacnej kompanii, która narobiła tyle szumu w karczmie, Krawczyk podjął natychmiastową decyzję.
Poprawił swą szarfę, ukośnie biegnącą przez chudą pierś. No nie, skoro ma być bohaterem, to raczej szczupłą nie chudą pierś. I nie szczupłą może, a w zasadzie nieotłuszczoną nieróbstwem. Właśnie. Właściwie to przecież jest nawet dobrze zbudowany, a co. Uśmiechnął się głupkowato, jak to miał w zwyczaju od narodzin.
Napis na czerwonej szarfie głosił dumnie: "SIEDMIU ZA JEDNYM ZAMACHEM".
Taka rekomendacja czyniła z Krawczyka idealny materiał na przyszły model do stawiania pomników. Teraz pora sobie na to zasłużyć.
Podszedł lekkim krokiem do naradzającej się grupki, przecisnął się koło wilka któremu piana z piwa na mordzie przydawała wyglądu zarażonego wścieklizną, skinął głową a potem dokonał tradycyjnego cechowego przywitania z milczacym Szewczykiem ( rąsia,rąsia,zaplatamy kciuki, stukamy się łokciami, przybijamy piątkę z klaśnięciem, a na koniec robimy żółwika w geście szacunku), złożył ukłon rycerskiemu panu wyglądającemu na szefa, a potem jeszcze głębszy pani, wyglądającej jak wschód słońca nad ośnieżonymi szczytami - pięknie, ale mroźnie.
- Jam jest Krzysztof Krawczyk - zaczał miłym niskiem głosem emerytowanego trubadura - Jesliście o mnie słyszeli, to wiecie wszystko, jeśli nie - to dowiecie się niebawem.
Ponownie skłonił się z szacunkiem. - Moim pragnieniem największym, jest chronić was i brać udział w waszych przygodach. Czy zgodzicie się dzielić blaskiem swej chwały z kimś kto tego pragnie nade wszystko? |