Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2009, 01:16   #128
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wilkołak obrał sobie za cel niewłaściwego przeciwnika. Starał się najbardziej zaszkodzić Dantlanowi, a właściwie unieruchomić go na wieki.

Mag uśmiechnął się tylko szyderczo, widząc jak stwór ignoruje Feliksa, któremu zacięła się broń, a także Keitha, który rzucił zaklęcie, którego Wilkołak uniknął.

Tymczasem istota zajęła się Vanyą, która stała niedaleko Lisa. To tam przed chwilą stał Mag.

Atak Elfki został sparowany, zaś sama ona przyszpilona do ściany, ale oprócz tego nic jej się nie stało, ponieważ to nie ona była obiektem zainteresowania stworzenia.

Oprócz tego swoich sił spróbował jeszcze Lenard, lecz nie zdążył, ponieważ Wilkołak odwrócił się ku Dantlanowi, który tylko na to czekał.

Magia chciała, by Mag uwolnił ją teraz. Natychmiast! Nie mniej jednak nie nadszedł jeszcze właściwy czas. Jeszcze chwila. Jeszcze tylko moment...
Nagle bariera zniknęła, a zmaterializowane dyski pomknęły ku istocie, zagłębiając się w ciele.

Od tej chwili miał Wilkołaka na smyczy, ale tamten próbował wyrwać się z uwięzi, przez co stał się jeszcze bardziej niebezpieczny dla otoczenia... a raczej dla tych, którzy stali blisko niego.

Dlatego też Lis omijał stworzenie, spokojnie i niespiesznie, zbierając przedmioty.

Zaklęcie nie wymagało podtrzymywania, gdyż tak właśnie zostało sformułowane, by reagowało na jego położenie i ruchy Wilkołaka.

-Cóż za głupiutkie, słodziutkie stworzonko-syknął cicho, lecz jak zwykle, jego głos był zadziwiająco dobrze słyszalny.

-Ból będzie mniejszy jak nie będziesz się wiercił-tan jednak nie usłyszał lub nie chciał słyszeć.

Natomiast Keith próbował atakować Wilkołaka, w czym Lis kompletnie nie widział sensu. Ponadto wszystko wyglądało nadzwyczaj zabawnie.

Wojownik idzie do Wilkołaka z mieczem, idzie, pac! Wojownika nie ma. Pojawia się natomiast przy kominku, na fotelach. Cóż za niezwykła teleportacja!

Widać było, iż Keith jest zielony na twarzy, ale nic mu nie było. W gruncie rzeczy wylądował na miękkim.

Podobnie sprawa miała się z Feliksem, lecz ten poradził sobie lepiej, omijając łapy Wilkołaka i starając się zrobić z niego szatkowane warzywko.

Vaelen rzucił w stworzenie kulą z domeny Śmierci, ale poraz kolejny nie trafił. Zezik.

Tymczasem Patro gotów był do oddania strzału i trafił. Tym razem Wilkołak poczuł wbijający się bełt, zaś dwaj Krasnoludowie rzucili się na istotę, natomiast Halg podbiegł do regału z książkami po swoją kulę.

Dantlan postanowił się pospieszyć, ponieważ nie mogli sobie pozwolić na stratę ani jednego Krasnoluda więcej.

Miał przy sobie wszystkie owoce, ale nie miał czasu na ich spokojne układanie. Zaczął nimi rzucać po pomieszczeniu, idealnie trafiając za każdym razem.

Oczywiście nikt nie dostrzegł tego, iż Wilkołak nie mógł się ruszać i lgnęli do niego jak muchy do lepu.
Nikt również nie zauważył tego, że Lis nie walczy razem z nimi, ale zbiera sobie owoce.

Tym lepiej dla Dantlana, który spokojnie rzucał, a kiedy tylko owoc lub warzywo zetknęło się z przedmiotem o takim samym kolorze, wsiąkało w niego, natomiast cały mebel zaczynał świecić własnym światłem.

Promienie światła ze wszystkich świecących rzeczy, lecąc w stronę Wilkołaka i trafiając idealnie.

Stworzenie zaczęło się rzucać jeszcze bardziej oraz ryczeć, wypełniane wszystkimi kolorami. Dźwięk stał się na tyle silny, iż zaczął powodować ból głowy, który wzmagał się.

Mag pospiesznie zatkał uszy, ale nie wiele to pomogło, gdyż zakręciło mu się w głowie i upadł, ledwo trzymając się.

Przez chwilę przeszło mu przez myśl czy nie rzucić na siebie zaklęcia, które jako pierwsze rzucił na stwora. Szczelnie zatkałoby mu uszy.
Nagle zdał sobie sprawę z bezsensowności pomysłu, ponieważ ten będzie darł się tylko przez pewien czas, zaś energia zostanie stracona.

Nagle zauważył Honoguraia, który potknął się o stolik i sam sobie złamał nos, uderzając nim o blat.

Dantlan nie mógł, a raczej nie chciał powstrzymywać się od szyderczego uśmieszku.

Widział natomiast, iż Averre nawet nie próbuje pomóc Krasnoludowi, co oznaczało, że tamten nie żył.

Tymczasem Wilkołak zaczął świecić jak choinka, by nagle zgasnąć.

-Przepalił się-westchnął Dantlan, patrząc na kotka liżącego sobie łapkę.

-No i co, kotku? A teraz zmykaj pchlarzu-warknął.

Niestety Kotraf złamał rękę. Coś z tym trzeba było zrobić, lecz Averre pomyślała o tym samym nim Dantlan zdołał wypowiedzieć choć jedno słowo.

Tymczasem Vanyą zajmował się Keith, więc on mógł zobaczyć co kryje się za ścianą, której tak zaciekle bronił Wilkołak.

Było to pomieszczenie o podobnej wielkości oraz białych ścianach, zaś w suficie była dziura. Na środku pokoju znajdowało się źródło hałasu, czyli obracająca się formacja w kształcie piramidy, lecz o podstawie w kształcie koła. Owa formacja była złożona z metalowych prętów, które były wytrzymalsze niż inne. Nie ulegały wpływowi czasów.

Nie mniej jednak to, co znajdowało się po środku, wzbudziło zainteresowanie Dantlana na tyle, że zamilkł, stając jak wryty.

Stał przed Wszechrzeczą, jedną z sześciu na całym świecie. Był to przedmiot o największej niemal nieskończonej mocy magicznej. Takiej kuli nie powstydziliby się bogowie, a on miał ją na wyciągnięcie ręki.

Ta Wszechrzecz miała kolor fioletowy i emanowała mocą, która strumieniem wypływała przez dziurę w suficie. To dlatego Sarrin jest takie, jakie jest.

Nagle poczuł, że coś jest nie tak i... zdał sobie sprawę z tego, że z wrażenia przestał oddychać!

Lis wiedział, iż jest to niebezpieczne i nie wolno się zbliżać, więc podszedł na odległość, na którą mógł sobie pozwolić, po czym zaczął intensywnie wpatrywać się w kulę, zaś jego oczy błyszczały groźnie.

Było w nich coś drapieżnego, nieposkromionego oraz chciwego. Patrzył na kulę jak na ofiarę, drapieżcę, kobietę, władcę, sługę, skarb...

Nagle ruszył z miejsca, zaczynając krążyć wokół niczym tygrys, polujący na swoją ofiarę. Zawracał nagle, by przyjrzeć się danemu miejscu ponownie, po czym ponownie ruszał w poprzednią stronę.

Początkowo myślał o pobieraniu energii z kuli.

Wiedział, że do pobrania magii potrzebna jest odległość dwóch mil, lecz on nie potrafił jej czerpać z tej odległości. Myślał o wprowadzeniu kostura w ruch tak, by poruszała się, nakreślając szczytem sferę kuli. Wtedy istniałaby taka możliwość, ale nie potrafił zakazać kuli, by oddała choć trochę sił, a już wyemitowanej magii nie można było ponownie pobrać.

Nagle postanowił sprawdzić książki. Był ciekawy czy w obliczu takiej siły zaczną mówić.

"Nie rozumiem pytania... odłóż mnie i zadaj je ponownie, dobra?"

Kiedy odczytał te słowa, uśmiechnął się, wychodząc z pomieszczenia i siadając na fotelu. Postanowił zadać pytanie kontrolne.

"Co to jest Wszechrzecz?"

"Wszechrzecz? A skąd ja mam wiedzieć?"

"A co wiesz?"

"Oo, znam odpowiedź! Znam legendę rozdzielenia kontynentów, chcesz posłuchać?"

"Chętnie"

"No więc to szło tak:

Setki, wręcz tysiące lat temu Mir Aure i Roggana były jednym kontynentem, który nazywał się właśnie Mir Aure.
Kontynent ów wyglądał prawie tak samo jak dwa kontynenty dziś - tylko że był połączony: jego północ i południe były jednym, a łączyły je dwa przejścia, które dziś są cieśninami, zaś ogromne może, które dzisiaj okala Rogganę, było jeziorem wewnętrznym.
Na samym kontynencie nie działo się dobrze - na południu żyli ludzie, na północy zaś orkowie. Konflikt był nieunikniony i faktycznie wybuchła wojna.
Dwie wielkie armie kroczyły na siebie dzieląc się każda na dwie części by stoczyć walkę w dwóch przejściach między północą a południem.

Jednak Panteon Bóstw nie patrzył na tą wojnę przychylnie, więc wszyscy, dobrzy wówczas, bogowie zgromadzili się i połączoną mocą rozdzielili kontynent na dwoje - Mir Aure i Rogganę.

Zarówno ludzie jak i orkowie przerazili się tą manifestacją boskiej mocy i nie odważyli się użyć floty by przebyć nowo powstałą przeszkodę. I zapanował pokój, zanim jeszcze został zakłócony.
...
Ale to tylko legenda, wiesz... "


"W każdej legendzie jest chociaż ziarno prawdy. Jednak teraz potrzebuję twojej pomocy. Stoimy właśnie przed kulą, będącą jednym z najpotężniejszych źródeł magii na świecie. To właśnie Wszechrzecz. Jednak wokół kręci się konstrukcja z metalu. Wiesz może, jak ją zatrzymać?"

"Eee... ten znowu o tej Wszechrzeczy. I jeszcze jakaś konstrukcja, pomocy! Ja nic nie wiem!"

"Czy inne książki mogą wiedzieć?"

"Pewnie tak, ja mam dość ograniczoną wiedzę... hahaha"

"A możesz mi podać spis, co wiesz?"

"Hmm... to będzie...
1. Legenda...
2. Legenda...
i... ooo!
3. Legenda!"


"A możesz sprecyzować, jakie legendy?"

"... to był sarkazm. Znam tylko jedną, dopiero co ją przedstawiłem."

"No to wzbogaciłem cię o skromną wiedzę, ale wiedzę, na temat Wszechrzeczy"

"No fakt, wzbogaciłeś mnie, choć nie wiem co z tego wynika... przynajmniej dla Ciebie..."

Książka wyraźnie nic nie wiedziała, więc postanowił ją odłożyć, ale najpierw zadać jeszcze kilka pytań.

"Czy możesz porozumiewać się z innymi książkami?"

"Co? Nie. Nie widzę powodu dla którego mógłbym to móc... a przynajmniej ten kto mnie napisał nie widział."-po tym zamknął książkę i ponownie schował ją do kieszeni.

Był jednak ciekaw, co identyczna książka mu powie, więc wziął ją do ręki.

"To ty?"

"Ja? A co rozumiesz przeze mnie?"

"Czy to z tobą rozmawiałem przed chwilą?"

"Nie, raczej nie. Od dłuższego czasu z nikim nie "rozmawiałam"

"A czy możesz mi zaprezentować swoją wiedzę? Na początek wystarczą same tematy."

Książka znała jednak tą samą, jedną legendę, co poprzednia, więc tą również odłożył, biorąc następną. Skierował do niej myśl o ukazaniu tego, co wie.

"Ja? Zdaje się że jestem niewielkim zielnikiem... tyle że znam tylko najbardziej popularne zioła..."

"Możesz je wymienić?"

"To będzie... liść hargatoru... nartagor... kwiat wojny... poelisticilus... i krzew fertergu."

Wszystkie wymienione znał bez książki.

Kolejne przedstawiały informacje o Elfach:

"Elfy były kiedyś jednym narodem i jedną nacją. Jednak nastał między nimi podział na dwa obozy – w pierwszym byli wszyscy myśliciele i inteligencja, zaś w drugim żołnierze i pracujący fizycznie. Powodem konfliktu była oczywiście polityka i wybór nowego władcy – każdy z obozów miał swojego kandydata.

Zwrócili się więc o pomoc do bogów – pierwszy obóz do Saraiffiego, boga wody, zaś drugi do Paeriosa, boga słońca. Bogowie odpowiedzieli na wezwanie swoich nowych wyznawców i dali im moce by zwalczyli opozycję. Jednak okazało się to niemożliwe – mimo iż nowe elfy różniły się od siebie znacznie, nikt nie mógł pokonać drugiego.

Więc wyznawcy Saraiffiego zwyczajnie ustąpili opuszczając kontynent, nigdy na Anathel nie wróciwszy."


Kolejna mówiła o konflikcie na linii Krasnoludowie-Orkowie:

"Były czasy, kiedy krasnoludy i orkowie w ogóle nie wiedzieli o swoim istnieniu mimo iż żyli na sąsiednich terenach – orkowie na zachodzie, krasnoludy zaś na wschodzie kontynentu Roggany.

A początek wojny między nimi? Wiele jest spekulacji na ten temat, bo nikt tak naprawdę nie wie jak to wszystko się zaczęło. Jednak istnieją trzy główne hipotezy. Pierwsza (pro-krasnoludzka) stanowi, że krasnoludy „upolowały” grupę orków przypadkowo, biorąc ich za zwierzynę łowną.

Druga zaś (pro-orcza) stanowi, że grupa orków i krasnoludów spotkała się przypadkiem na polanie pewnego lasu. Nie mogąc się porozumieć, krasnoludy zaatakowały (jak to rzekomo miały w naturze), jednak mimo to orkowie ich pokonali.

Istnieje jeszcze trzecia wersja początku wojny, neutralna. Stanowi ona, iż był ork i krasnolud którzy się znali i wędrowali razem. Poszukiwali skarbu wielkiego i znaleźli go. Nie mogąc jednak się dogadać co do podziału, zauważyli że skarb ów gdzieś po prostu zniknął. Wściekli się na siebie wielce i wrócili do swoich ziem, gdzie szerzyli nienawiść do drugiej rasy, która rozpętała wojnę."


Jeszcze jedna przedstawiała legendę o nieznanej rasie:

"Była sobie orkowa osada, a w niej żył iście ciekawski ork. Chciał wiedzieć prawie wszystko – czemu drzewa są zielone, czemu słońce zachodzi itp.

Pewnego razu ów ork wyruszył na wyprawę na wschód żeby dowiedzieć się skąd owo słońce pochodzi. Po przebyciu niezliczonych trudności dotarł do miasta wspaniałego, w którym mieszkała rasa nieznana mu dotąd – ani to ludzie, elfy, krasnoludy. Nic co dotąd spotkał i nie potrafił ich opisać.

Jednak owa rasa była bardzo bogata – prawie wszystko w mieście było ze złota. Wrócił więc ork do swojej osady i ogłosił co widział – wspaniałe miasto pełne skarbów i bogactw. Niewiele więcej potrzeba było całej osadzie, a nawet całym plemionom wokół niej, żeby wyruszyć na to miasto i je ograbić doszczętnie z jego bogactw.

I tak wymarła piękna, dostojna rasa o mieście złotem i bogactwami płynącym."


Inne mówiły o złotych diabłach i wodnych czartach, ale w ogólnym rozrachunku chodziło o Elfy.

Kolejna traktowała o opisie architektury Słonecznych Elfów:

"Mimo swej wojowniczej natury, złote diabły nie budują warowni, ani fortyfikacji. Ich budowle są głównie robione ze… szkła. A ściślej, dachy ich budowli.

Jest to w zasadzie jedyna różnica między ich budowlami, a naszymi, ludzkimi – jednak jakże istotna. Szklane dachy zapewniają elfom dostęp promieni słonecznych, a także niezbędną ochronę przed różnymi czynnikami, którą zapewniłby im normalny dach.

Jedynie najbiedniejsze z elfów decydują się na budowanie chat krytych strzechą – jest to dla nich równie upokarzające, jak wykastrowanie dla każdego szanującego się mężczyzny."


Były również pisma o Nekromancji:

"Nekromancja, jedną z dziedzin magii będąc, rządzi się takimi samymi prawami jak każda inna magia.

Mylne jest przekonanie prostych ludzi, że nekromanta to osoba paktująca z demonami i przeklęta przez bogów, bo w rzeczywistości jest całkiem przeciwnie – nekromanta jest w istocie kapłanem któregoś z bóstw śmierci.

O samej zaś nekromancji wiadomo, że skupia się wokół umarłych – ich reanimacji, różnych eksperymentów i przywoływania duchów.
Jednak jest pewien szczegół o którym, jestem pewien, bardzo niewielu wie – największym pragnieniem każdego nekromanty jest posiąść umiejętność prawdziwego wskrzeszania istot."


Była również opisana Wielka Migracja:

"Wielka migracja zasługą jest wodnych elfów w stosunku do rasy ludzkiej. Jak głosi legenda, kiedy elfia rasa podzieliła się na dwoje to elfy wodne opuściły swój kontynent i zajęły Mir Aure, na którym w tamtych czasach żyli właśnie ludzie.

Dwie rasy, nie mogąc żyć obok siebie głównie z rasistowskich powodów, prowadziły wojnę którą ostatecznie wygrały elfy i wyparły ludzki naród z Mir Aure.

Ludzkość wtedy popłynęła tam, skąd elfy przybyły – na Anathel. Założyli nowe królestwo na jego południowej części i żyli w pokoju nie mając pojęcia o sąsiadach na północy w postaci elfów słonecznych.

To jest, aż do dziś."


Książki zaprezentowały informacje o istotach niebiańskich:

"Istoty niebiańskie, tytanami również zwane, są rzekomymi wysłannikami bogów, których zadaniem jest opiekowanie się całym Kaminorem.

Wiadomym jest, że takie istoty istnieją, oraz że zazwyczaj są dobre i nadzwyczaj przyjazne dla każdego, kogo intencje i czyny są czyste. Nie można więc mieć wątpliwości, że tytani próbują nam niejako pomóc stać się lepszymi, jednak ich „interwencje” są nadzwyczaj rzadkie i często w mało istotnych sprawach. Nie wiadomo również gdzie żyją te istoty."


Również Smoki pojawiły się w opisach:

"Smoki dzielą się na dwa rodzaje – chromatyczne i metaliczne. Te pierwsze to „zła” gałąź ich rodu mieszkająca w południowym łańcuchu górskim kontynentu Anathel. Zaliczają się do nich te smoki, których nazywa się jakimś konkretnym kolorem, np. czerwony, biały, czarny.

Zaś smoki metaliczne to „dobra” gałąź smoczego rodu mieszająca w północnym łańcuchu górskim kontynentu. Zaliczają się do nich smoki opisywane przez kolor metali, np. złoty, srebrny, żelazny, stalowy.

Ciekawą metaforą jest (i nie da się jej nie zauważyć), że „dobre” smoki mieszkają tam gdzie słoneczne elfy, zaś „złe”, tam gdzie ludzie."


Dalej był opis Warowni Stillusa, traktujący o wojnie:

"Był sobie ludzki odkrywca, imieniem Sitillus, który odkrył… północną część kontynentu Anathel.

Wyruszywszy ze stolicy Królestwa i żeglując przez wiele miesięcy był naprawdę przekonany że odkrył nowy ląd, na którym osiadł i wzniósł warownię nazwaną później od jego imienia.
Jednak, jako iż była to północna część Anathel, były tam też słoneczne elfy. I ani trochę im się nie podobało że jakaś nowa rasa osiadła na ich terenach.

Rozpoczęły się więc walki – pierw niewielkie potyczki, zaś w miarę jak Sitillus otrzymywał posiłki z Królestwa, potyczki przeradzały się w regularne bitwy, aż stoczono ostateczną bitwę – o warownię Sitillus.

O zwycięstwie złotych diabłów nie przesądziły ani umiejętności, ani spryt, lecz lepsze przystosowanie do walk. Ręce mieli jakby stworzone do dzierżenia miecza, topora, halabardy i łuku, więc nikogo zdobycie warowni nie zdziwiło – nawet Sitillusa, który został stracony wkrótce potem.
Zaś kampania elfów na południe była więcej niż oczywista i rozpoczęła się kilka miesięcy później."


Pojawiła się magia kapłańska:

"Jest więcej niż kilka powodów by obawiać się tej „dobrej” magii kapłańskiej, którą nazwano magią życia.

W zamierzeniu i teorii powinna ona służyć do pomagania wszelkiemu istnieniu – leczyć rany i choroby, sklejać złamane kości, a nawet uzdrawiać chorych psychicznie.
Jednak oportuniści, jakich na tym świecie wielu, dostrzegli prędko inne potencjalne korzyści tej dziedziny magii.
Mutacje, tortury, załamania psychiczne – to wszystko można osiągnąć za pomocą tej właśnie magii. Nic więc dziwnego, że ludzie nie ufają kapłanom, jak to jeszcze robili kilkanaście lat temu."


Ostatnia traktowała o Wszechrzeczy:

"Legenda o Wszechrzeczy ma swoje początki w początkach tego świata. Wtedy bowiem cały panteon bogów rozmyślał i obradował nad sposobem zostawienia sobie pewnego środka do ingerowania w tworzący się Kaminor.

I stworzyli sześć Wszechrzeczy, różniących się od siebie kolorami, które miały symbolizować sześciu najpotężniejszych bogów, jednak nie wiadomo jakich. Wszechrzecze przybrały postać kul i zostały umieszczone w świecie przez swoich bogów, każda w innym miejscu.

Ich energia jest nieskończona i wysyłana przez cały czas – dzień w dzień, noc w noc. Trafia zaś… wszędzie – do kwiatów polnych, do ludzi pracujących a wsi i do najróżniejszych przedmiotów. Bowiem wszystko co istnieje ma energię, z samej racji istnienia.

Z tego właśnie powodu bogowie postanowili że Wszechrzeczy nie można zatrzymać, bowiem oznaczało by to zniszczenie świata – a przynajmniej tej części do której Wszechrzecz energię wysyłała.

I trwają tak do dziś – sześć kolorowych kul emitujących niezliczone ilości energii na cały Kaminor przez cały czas."


Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł… Być może wiedział co zrobić z Wszechrzeczą. W jego umyśle kształtował się już konkretny plan, w jaki sposób odłączyć kulę od świata oraz unieruchomić kraty, zabezpieczając jednocześnie Wszechrzecz, by nie emanowała energią oraz by mógł ją sobie zachować.

Nagle zobaczył jak Feliks rzuca się na kulę z mieczem! Klatka i kula były całkowicie bezpieczne, lecz to samo nie tyczyło się ich towarzysza, który w końcu został uderzony przez energię z kuli i przeleciał przez pokój, uderzając o ścianę, która uległa wgnieceniu, lecz zaraz powróciła do dawnej formy, czego nie można było powiedzieć o Wróblu.

-Skończylibyście wreszcie zabawy i zajęli się czymś poważniej-syknął, patrząc jedynie na kulę, lecz kątem oka dostrzegł Averre, która rzuciła się na pomoc "uderzonemu".

Swoją drogą wróble z natury latają, więc i tu nie powinno być nic dziwnego, lecz jednak lepiej wychodziło trzymanie się ziemi, a przynajmniej zdrowiej.

-Myślę… Myślę, że ta kula… Sfera Wszechrzeczy… jest uszkodzona-powiedziała Vanya, zaś Dantlan skrzywił się.

-Zdecydowanie nie jest uszkodzona-uciął cichym głosem, po czym zwrócił się do Keitha, który postanowił sprawdzić księgę.

-W tej znajdują się informacje o Warowni Stillusa i początkach wojny-to mówiąc, nie poświęcił nikomu nawet jednego spojrzenia, cały czas przyglądając się kuli.

-Eee… Możemy już stąd iść? Jakieś takie ciarki mnie przechodzą kiedy Se pomyśle co to fioletowe diabelstwo może jeszcze wymyślić…-rzekł Kotraf, a Lis skrzywił się.

-Jeszcze nie, ale już nie długo. Cierpliwości-mruknął, ponownie zaczynając krążyć wokół kuli jak tygrys wokół swej ofiary. Tygrys, który gromadził siły przed atakiem. Nagle Dantlan zatrzymał się tyłem do wejścia.

-A teraz odsuńcie się, jeśli wam życie miłe. Wiem jak powinna zachować się kula w obliczu zaklęć, jakie zastosuję, ale może zdarzyć się coś, czego... mogę nie przewidzieć. Najlepiej wyjdźcie stąd-uśmiechnął się drapieżnie, zaś jego puste oczy błysnęły groźnie, rozświetlone niezdrowym zapałem i chorobliwą ambicją.

W tej chwili nie zwracał już uwagi na nikogo, gdyż zaczął szybko i starannie konstruować zaklęcie.

Przy składaniu zaklęć trzeba było wykazać się podobną uwagą jak przy wypowiadaniu życzeń podczas spotkania z Dżinem. Góra złota interpretowana byłaby dosłownie, dlatego też życzenia należy wyrażać precyzyjnie.

Tutaj musiał wykazać się szczególną uwagą.

Rozpoczął od usunięcia całego powietrza z okolic Wszechrzeczy, stawiając jednocześnie barierę, by nie mogło dostać się z powrotem. Było to proste i w walce wykonywał coś bardzo podobnego. Wtedy udało się, lecz wtedy nie było tam żadnego obiektu, więc teraz musiał precyzyjnie określić, czego zaklęcie ma nie dotykać nawet.

Uśmiechnął się lekko, przymykając powieki, gdyż do tego nie potrzebował wzroku. Wystarczyło mu to, co czuł, zaś to, co widział, mogłoby go tylko rozproszyć, zniecierpliwić czy zniechęcić, lecz on by się nie cofnął. Nie w momencie, kiedy wiedział, jak pochwycić Wszechrzecz w swoje dłonie.

Spod przymkniętych oczu widział jedynie niewyraźne, mało jasne światło, które wystarczało, by rozświetlić to, co działo się w ciemności. To, co działo się oczami wyobraźni, które odzwierciedlały to, co czuł.

Oplótł ręce wokół kostura, jak węże pnące się ku szczytowi, gdzie dłoniami schwycił kryształ, co przypominało ukąszenia żmii.

Mag wykonywał lekkie, okrężne ruchy, samemu poruszając się, co wyglądało, jakby kołysał się na drzewcu.

Wydawało się, iż nic się nie dzieje, jednakże on widział postępy. Stopniowo, lecz systematycznie zdobywał coraz więcej pola, gdyż wyimaginowany środek czaru, znajdujący się dokładnie w centrum Wszechrzeczy, "odpychał wszystkie cząstki", a raczej cząstki uciekały od kuli, oddalając się, by w niedużej odległości od źródła, ustawić barierę, zapobiegającą przedostaniu się cząsteczek do środka próżni, którą właśnie wytworzył.

Nagle Wszechrzecz... spadła! Tego się nie spodziewał, gdyż nie wiedział, iż kula ma orientację położenia nawet w próżni. Nie miało to jednak większego znaczenie, a miało je to, iż energia przestała być emitowana, zaś w pomieszczeniu zapadła względna cisza zakłócana jedynie przez coraz wolniej obracającą się klatkę.

Okazało się, iż próżnia była tym, co mogło powstrzymać Wszechrzecz nie tylko od emitowania magii, wydawania dźwięków i poruszania metalową klatką. Ponadto odkrył, w jaki sposób można zupełnie ukryć moc źródła nawet tak potężnego jak Wszechrzecz.

Efektem ubocznym było to, iż nie można było z niego pobierać magii.

W każdym razie wszystko się zatrzymało.

-Pierwsza faza zakończona-odezwał się cichym, sykliwym głosem, jednocześnie idealnie słyszalnym, jednocześnie delikatnie opuszczając wszystko na podłogę poza klatką, u jego stóp.

Teraz była trudniejsza, lecz bezpieczniejsza część, gdyż musiał wytworzyć odpowiednią formę, której centrum stanowiła Wszechrzecz w próżni.

Owe źródło uniosło się w swej szczelnej otoczce, zaś wokół tworzyła się jeszcze jedna warstwa z pustą przestrzenią pomiędzy barierami oraz krótką rurką na szczycie zewnętrznej otoczki. Przewód w połowie miał odnogę, prowadzącą do kolejnej formy, lecz ta miała kształt kilku prostopadłościanów, zaś zakończony był obszernym lejkiem.
Całej konstrukcji nadał nóżki, na których stanęła stabilnie.

Kolejną częścią było pocięcie na kawałki klatki, więc rozgrzał każde miejsce łączenia, po czym naparł na to powietrzem, zaś wszystko rozpadło się, po czym Lis przeniósł wszystko na niewidzialny dla nikogo lejek, natomiast kolejnemu zaklęciu nakazał poruszać cząstki metalu do momentu, w którym osiągnie on postać płynną.

Kiedy tylko metal zaczął płynąć, zlewał się białym strumieniem wzdłuż rurek, a następnie wypełniał mozolnie przestrzeń między barierami oraz formę, aż w końcu wypełniło je całe. Wtedy cząsteczki zwolniły, przywracając stan stały metalowi. Ten z kolei wypuścił kulę oraz metalowe fragmenty, uprzednio sprawdzając, czy stwardniały wystarczająco...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline