Stracił przytomność...
...ale tylko na chwilę. Ocknął się oparty o ścianę tej magicznej chaty. Poczuł, że pochwa sztyletu zawieszonego po lewej stronie pasa boleśnie wżyna mu się pośladek. Podparł się na rękach z trudem i wyciągnął długi sztylet spod rzyci wyraźnie odetchnąwszy z ulgą. Chwycił nóż oburącz, wyciągnął z pochwy i począł się mu przyglądać. Ostrze wykonane było z idealnie gładkiej i wspaniale obrobionej stali, którą rzemieślnik w dodatku pokrył cienką warstwą srebra nadając mu cieszący oczy połysk. W rękojeść zrobioną ze stopu złota oprawiony był kamień szlachetny. Całkowicie niebieski, ciemnoniebieski, a nawet granatowy, wielkości paznokcia palca serdecznego nie przypominał barwą ani szlifem żadnego ze znanych zwykłym zjadaczom chleba kamienia ozdobnego. Złota rękojeść nie kipiała od ozdób. Przy końcu gardy z jednej strony widniał wyrzeźbiony pysk smoka, a z drugiej konia. Przy końcu rękojeści wtopione były trzy runy z miedzi. Pochwa sztyletu była niemniej piękna i wspaniale wykonana co on sam. Drewniane, lakierowane boki błyszczały odbijając płomienie z kominka. Drzewo było pomalowane przez elitarnych rzemieślników-malarzy. Ciemnobrązowa farba pod lakierem imitowała słoje drzewa które zaplatając się i łamiąc tworzą kształt walczących ze sobą smoka i konia. Koń na tylnych nogach zdaje się, że rży, a smok posłał ku niemu wiązkę ognia.
Spoglądał na sztylet przez kilka sekund po czym wsadził do swojej torby o dziwo wciąż uparcie zawieszonej na lewym ramieniu tkwiącej na prawym boku.
Przypomniał sobie, że przed kilkoma minutami rozbił nos. Bardzo szybko dotknął miejsca gdzie owy powinien się znajdować. Zasyczał z bólu, a z oczu ponownie poleciały mu łzy, tym razem więcej. Gerhart zaczął wertować w torbie a poszukiwaniu lustra, ale zaniechał tej czynności gdyż jest jeszcze zbyt słaby na oglądanie odbicia własnej facjaty. A nóż z szoku znów by zemdlał...
Zwrócił się do znajdujących się przed nim postaci i Drzewca po prawej stronie w oknie. Przyłożył zakrwawioną chustę do twarzy. "Czas się przedstawić" - pomyślał i podjął próbę podniesienia się na nogi, ale te odmówiły mu posłuszeństwa. Tylko opadł bezsilnie na drewnianą posadzkę. Wi...wi...witajcie - zająknął, a kącików ust zaczęła cieknąć po woli bardzo rzadka ślina, która potem z chlustem rozbijała się o podłogę - "Szlag... Zapomniałem o skutkach ubocznych mikstury. Nadwrażliwość ślinianek - pomyślał i zrobił zrezygnowaną minę.
Chustę przystawioną do nosa przyłożył do ust po czym zaczął mówić. Jeszcze raz najmocniej przepraszam za moje maniery - zaczął, a chustka momentalnie zrobiła się mokra - Nazywam się Gerhart Bishof, jestem medykiem i zielarzem jak pewnie zdążyliście już zauważyć. Chociaż niektórzy nazywają mnie alchemikiem ja wolę określenie zielarz. - Zauważył metalowy kubeczek z lekko zbrązowiałą cieczą na której powierzchni pływało kilka listków. Wziął łyk dębowej herbatki. Poczuł słodki smak i aromat świeżego drewna który tak uwielbiał w młodości. Ślinotok ustał, a chustka stała się niepotrzebna. - Dziękuję ci... Drzewcu. Wspaniały i pyszny napój - szybko rozprawił się z resztą herbaty, która coraz bardziej mu smakowała. Był spragniony...i głodny. Dopiero teraz to poczuł. Wyciągnął z torby skórzany sztywny bukłak i począł pić wodę. - Ktoś ma ochotę? - podniósł pojemnik z zakrwawionym ustnikiem. Ponownie zaczął wertować torbę i wyciągnął zawiniątko z pergaminu obwiązane sznurkiem. Rozwiązał, a oczom zebranych ukazały się leżące jedna na drugiej białe kuleczki wielkości gałki ocznej - To jest Amarakini - włożył jedno do ust, na twarzy momentalnie pojawił się rozkoszny uśmiech. - Egzotyczny, bardzo pożywny owoc z dalekiej północy Realis. Z resztą bardzo smaczny. Proszę, częstujcie się, zwłaszcza ty, Encie. Muszę się jakoś zrewanżować na herbatę, miły nastrój...i za to, że jeszcze nie zaczęliście mnie otwarcie traktować jak wariata - uśmiechnął się życzliwie.
Rozwiązany pergamin położył na podłodze bo do stołu nie był w stanie dotrzeć. Mógłby ktoś położyć je na stole? Gerhart wdrapał się na stojący obok niego stołek i zasiadł. Pociągnął jeszcze jeden łyk z bukłaka i zaczął mówić - No cóż... nie przywykłem do oglądania żywych drzew. Słyszałem o waszej rasie tylko w bajkach i balladach - powiedział nagle do Enta - Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie w związku z tym przerażeniem i utratą tchu - Mężczyzna się zaśmiał. - Ale jedno mnie dręczy - spojrzał na tańczące w kominku płomienie i przełknął gulę stojącą mu w gardle - "Raz kozie śmierć. Najwyżej mnie wezmą na niespełna rozumu - Czy ten ogień...czarodziej naprawdę coś do nas mówił... - niepewnie zapytał zebranych, a po otrzymaniu potwierdzających gestów odetchnął z ulgą - Ufff... Już myślałem, że zwariowałem - wcisnął sobie do ust kolejne Amarakini, których kilka pozostawił sobie w dłoniach. W końcu nie mógł się ruszać ze stołka. - Śmiało, częstujcie się. Mam tego od cho... Ekhm. Bardzo dużo. Co się dzieje z moimi manierami - zaśmiał się. Zaczął skubać piórko kapelusza podniesionego z ziemi. Słuchał co inni mają do powiedzenia jednocześnie sam jedząc owoce.
__________________ Przybyłem...
Zobaczyłem...
Napisałem...
Ostatnio edytowane przez brutus4711 : 10-05-2009 o 13:20.
Powód: Ciąg dalszy posta
|