Walka była zacięta. Tylko na początku coś Isowi udało się wskórać. Nic poza tym. Szczęk oręża wywabił z karczmy Sathema. To co po chwili zrobił wytrąciło z rytmu elfa. I to wytrącenie wiele go kosztowało. Szamil wykorzystał ten moment i zdzielił Isa głownią miecza prosto w twarz. Uczucie utraty kilku zębów nie należało do tych najmilszych. Krew z rozciętej wargi "obmyła" mu tors.
Szamil jednak nie spoczął na laurach... Silny kopniak poniżej kolana zgiął go w pół. Oddalił się czym prędzej od demonicznego elfa. Dopiero teraz zauważył co Sathem zrobił. Miecz jego i Szamila "stał" w płomieniu. W okół nich był krąg ognia.
"Co on chce zrobić?"
Spojrzał na drzwi karczmy. Stał w nich Elir. Kochany przyjaciel posiadający jeszcze swe narzędzie. Nieobgryzione i niepodpalone! Wilk który w każdej chwili mógł go wyleczyć! Is zrozumiał, że może walczyć bez skrupułów. Wiedział, że gdy zostanie ranny to przyjaciel go wyleczy. Musiał tylko uważać by... by nie umrzeć!
Wypluł krew z ust i ruszył na Szamila. Trzymał miecz oburącz. Czas gonił. Chwile mijały. Sekunda za sekundą. Ogień tańczył. Miecz wył. A Is... Is chciał tylko zatopić wyjący miecz w ciele Szamila...
__________________ Nobody know who I realy am... |